Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Biały proszek i białe ściany - głosowanie do 25.03

Które szorty najbardziej Ci się spodobały?
Jego oczami
6%
 6%  [ 8 ]
Byle do celu
3%
 3%  [ 5 ]
Przyjaciel
3%
 3%  [ 4 ]
Białe piekło
15%
 15%  [ 21 ]
Kula
3%
 3%  [ 4 ]
Przebudzenie
6%
 6%  [ 8 ]
Galaktyczne porozumienie
1%
 1%  [ 2 ]
Łasuch
5%
 5%  [ 7 ]
Z dziejów Kercelaka
6%
 6%  [ 8 ]
Złodziej ciał
5%
 5%  [ 7 ]
Najlepszy towar
3%
 3%  [ 4 ]
Getto
8%
 8%  [ 11 ]
T.
6%
 6%  [ 9 ]
Biały pokój
14%
 14%  [ 19 ]
Dzień w biurze
10%
 10%  [ 14 ]
Żaden mi się nie podobał! [opcja dla malkontentów ;)]
0%
 0%  [ 1 ]
Głosowań: 42
Wszystkich Głosów: 132

Autor Wiadomość
Adrianna 
Luke Skywalker


Posty: 209
Skąd: Warszawa
Wysłany: 11 Marca 2012, 22:57   Biały proszek i białe ściany - głosowanie do 25.03

Rozpoczynamy kolejne głosowanie. Przed Wami 15 białych szortów. Oceniajcie, komentujcie, głosujcie! :D

----------------------------------

Jego oczami

– Płakałaś? Co się… Antek?
Coś. Nic. Wszystko.
Godzinna histeria rano, gdy zobaczył te cholerne guziki na koszuli Tomka… Potem odwiozła go do przedszkola, rozstanie też z krzykiem. Spóźnienie do pracy, jak co dzień. I jeszcze… uciekł z płaczem, gdy po niego przyjechała.
– Rozmawiałam z panią Magdą. Rodzice Julki chcą się spotkać i porozmawiać o Antku.
– Co znowu zrobił?
– Jak zwykle. Stroi do niej miny, zaczepia, popycha… Dzisiaj ją przewrócił na podłogę i tarzał się po niej.
– Nie mogą żądać usunięcia Antka z przedszkola integracyjnego! Wiedzieli, gdzie oddają córkę.
– Magda mówi, że powinniśmy się spotkać. W jej obecności. I jakoś wyjaśnić, że dzieci autystyczne… Wiesz, że Jula budzi u Antka silne emocje a on nie wie jak je kontrolować i wyrażać.
Tomek stał tylko, zawieszony, ze wzrokiem utkwionym gdzieś, w przestrzeni. Wiedziała, co czuje. Wstyd. I zmęczenie, że ciągle coś, że dziś i jutro, i za rok będzie tak samo. I jeszcze… wstyd przed małym, przed sobą, przed nią. Za to, że się go wstydzi.
– Pytała znowu… czy byliśmy u psychiatry. I o tych lekach. Że mogą pomóc, wyspokoić Antka…
– Zastanowimy się.
– Ale… - Przełknęła łzy.
Tomek pogłaskał ją po ramieniu.
– Zjem później. Wykąpię teraz bąbla.
– Cześć, tato! Mamusiu! To dla ciebie.
Kolejny z serii obrazków rysowanych specjalnie dla mamy. Domek i drzewa, nie przyjrzała się nawet dobrze, tylko przytuliła mocno synka.
– Dziękuję, króliczku.
Małe łapki złapały ją mocno za szyję.
– Żeby mogłaś zobaczyć moimi oczami – oznajmił poważnie.
No tak, Tomek znów mu pewnie objaśniał idiomy. Wstałem lewą nogą. Albo – najadłem się, aż pękam. Chłopaki lubią te swoje słowne gierki.
– Tata czeka z kąpielą, biegnij do wanny.
– Kocham cię, mamusiu. – Antek cmoknął ją głośno i podskakując, ruszył do łazienki.
Odprowadziła go wzrokiem.
Sprzątała i zmywała machinalnie. Zmęczone oczy, zmęczone ręce. Tylko słuch wyostrzony, czujny. Czekała. Czy będzie histeryczny wrzask przy myciu głowy? Protesty przy wychodzeniu z wanny? Płacz przy wycieraniu?
Słyszała tylko głośny śmiech małego i dudniący w łazience głos Tomka. Popijała gorącą herbatę małymi łykami, z pochyloną nad stołem głową. Dzisiaj nie, dzisiaj jest dobrze. Wstając od stołu, zahaczyła wzrokiem o obrazek i przystanęła. Narysowany dziecięcą kreską domek. Taki zwyczajny, z dachem, dwoma oknami, kominem i drzwiami. Pokolorowany starannie, choć niedokładnie. Antek jeszcze tego nie opanował.
Żeby mogłaś zobaczyć moimi oczami.
Kolorowy świat, zielone drzewa, żółte słońce, błękitne chmury, czerwony dach. Feeria barw.
– Antek!
Donośnemu krzykowi Tomka zawtórował płacz małego. Oczami wyobraźni widziała przerażone spojrzenie Antka. I skupiony wyraz twarzy Tomka, gdy próbuje przezwyciężyć złość i uspokoić synka. Targany wyrzutami sumienia, za ten wybuch.
– Przepraszam, tatusiu.
Du, du, du, dudni cichy głos Tomka. Już się pewnie przytulają. Udało mu się.
Nie miała tyle siły. Była z Antkiem wciąż i wciąż, do przedszkola, z przedszkola, na ćwiczenia, do sklepu, do domu. Wszystkie jego wybuchy, lamenty, histerie. Tomkowi było łatwiej, wracał wieczorem…
Otworzyła pudełko z tabletkami. Białe proszki hipnotyzowały.
Mały szkrab… Z otwartymi szeroko, niewidzącymi oczami. Przytępiony, ospały, niereagujący na jej głos. Co wtedy zobaczy? Jakie kolory? Słońce, drzewa, ściany domku wyblakną. Nie będzie już radości z powodu dymu nad kominem i psa na huśtawce. Tylko mały Antoś wśród białych ścian.
Będzie łatwiej…
Kocham cię, mamusiu.
Nie da mu ich. Niech mówią, co chcą.
Nie da.


------------------------------

Byle do celu

Zostaliśmy wysłani z samobójczą, acz niezwykle ważną misją. Plan był prosty – Dostać się do bazy wroga i zniszczyć osłony. Nie ma szansy na przeżycie, od samego początku Ci, którym nie uda się osiągnąć sukcesu są skazani na śmierć przez wyczerpanie, chyba że wcześniej dopadnie ich wróg.
Mój oddział szedł w trzeciej fali, dlatego byliśmy bardzo zdziwieni gdy zaledwie po kilkunastu minutach natrafiliśmy na kamratów, którzy wyruszyli wcześniej, kierujących się w przeciwnym kierunku.
- Nie tędy, całe przejście jest zablokowane – krzyczeli powracający wojownicy – nie przedostaniemy się do centrum. Zawiedliśmy...
- Nasze życie oddane zostało na marne – lamentowali inni.
Zachowujący resztki zdrowego rozsądku nakłoniłem kilkunastu naszych żeby poszli ze mną. Trochę ostrożniej, pełni lęku, dotarliśmy wreszcie do przeszkody, która kazała wycofać się naszym pobratymcom. Ściana większa niż wszystko inne co widzieliśmy kiedykolwiek w naszym życiu. Jeśli kiedykolwiek dane mi będzie porozmawiać o tym z dowództwem, nie zawaham się wygarnąć tak rażącego braku w rozpoznaniu terenu. Ściana była niemal tak biała jak wielka. Pokryta na dodatek substancją, która bez trudu przeżerała nasze ciała, o czym świadczyło kilka trupów porozrzucanych w okolicy.
Część młodych uciekła i tak jak poprzednicy załamanymi głosami obwieszczała pewne już niepowodzenie misji, ale nie my. W czterech postanowiliśmy zbadać tą ścianę dokładnie, sprawdzając każdą najmniejszą nawet szczelinę, kiedy nagle usłyszeliśmy „Jest! Jest! Szpara jest niewielka, ale któryś z nas na pewno się zmieści”. Wszyscy popędziliśmy w tamto miejsce aby obejrzeć je dokładniej. Rzeczywiście – otwór był odpowiedniej wielkości, żeby co mniejsi z nas mogli się przecisnąć, jednak grubo pokryta była wspomnianą już wcześniej trucizną. Nie byłem głupi, pozwoliłem części chłopaków i dziewczyn spróbować przejść przede mną. Każdy kolejny kończył swe życie jeszcze na dobre zanim wślizgnął się do środka. Wreszcie kiedy strumień ochotników zaczął maleć postanowiłem zaryzykować. Ostrożnie, nie dając się nikomu popchnąć zacząłem przemieszczać się w tamtą stronę. Delikatnie, nie dotykając ściany, wsunąłem głowę, a potem resztę ciała. Ledwie wszedłem cały a zorientowałem się że widać już koniec tego tunelu. Powoli, milimetr po milimetrze przesuwałem się do przodu, aż wreszcie znalazłem się po drugiej stronie.
- Chłopaki, udało się, iść dalej? – cisza - Chłopaki?
Zrozumiałem że ściana jest na tyle gruba że tłumi wszelkie dźwięki, i pomimo dojmującego uczucia samotności popędziłem dalej przed siebie. Byle do celu.

Od tamtych wydarzeń minęły już prawie trzy miesiące. Dowiedziałem się że ten, który zadecydował o wysłaniu mnie doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia tej ściany. Nie wybaczę mu tego, nigdy.

-Gratuluję, jest pani w ciąży – dobiegł mnie głos, jakby z zewnątrz
-O jezu. Proszę poczekać, zadzwonię do narzeczonego
-Jacek? Mówiłam że powinniśmy brać też proszki. Jestem w ciąży. Będziesz miał syna. Jacek? Halo? Jak to? Jacek? WYCHOWASZ GO ZE MNĄ! JACEK?!

Ach tak tato? Jeszcze jeden powód bym cię nienawidził?

-------------------------------------

Przyjaciel

Czekam na Grimo. Czekam, i czuje jak coraz bardziej mdli mnie od tej bieli. Paskudna, wszechobecna mleczna biel. Dobrze to sobie zaplanowali. Liczą na to, że za którymś razem uduszę się własnymi wymiocinami. Jak długo mnie tu trzymają? Trudno powiedzieć, prędzej czy później traci się rachubę czasu. Biel… Podejrzewam, że próbują nas nią hipnotyzować. Ma otępić zmysły i uśpić czujność. Na niektórych nawet podziałało. Nic tylko snują się korytarzami, niby na wpół żywe kukły. Bełkoczą do siebie, ślinią się jak dzieci. Ze mną nie pójdzie im tak gładko. Dzięki radom i ostrzeżeniom Grimo. Przychodzi wtedy, gdy nikt nie widzi i nikt nie słucha. Gdyby dowiedzieli się o naszych rozmowach z pewnością utrudniliby mu kontakt ze mną. Tak, jak zrobili to w przypadku mojej córki. Kłamliwe sukinsyny twierdzą, że sama nie chce przychodzić. Ale ja wiem, że to ich brudna sprawka. Nie widziałem Anny tak długo, że rysy jej twarzy powoli rozmywają się w mojej pamięci, a kolor włosów nieuchronnie blaknie. Milczę więc na temat Grimo, modląc się w duchu, by żaden ze strażników statku nas nie nakrył. Wtedy zostałbym zupełnie sam. Sam na sam z niepokojącymi myślami, które bywają bardzo niebezpieczne. Grimo jest sprytny. Czasami, gdy gasną światła, słyszę tylko jego cichy głos, sączący się w ciemności wprost do mojego ucha. Niekiedy kryje się za zasłoną lub pod łóżkiem, innym razem siedzimy ramię w ramię, ale tylko wtedy, gdy mamy pewność, że nikt nas nie nakryje. Wczoraj podsunął mi kilka pomysłów, jak dać stąd dyla. Najbardziej podoba mi się ten z ołówkiem i tchawicą strażniczki w bieli. Problem w tym, że najpierw muszę zdobyć ołówek, a to nie takie proste, bo wciąż ktoś patrzy ci tu na ręce. Parszywi obcy. Może inni dali się nabrać na te niby ludzkie mordy, ale nie ja. Dobrze wiem, że pod białymi łachami, w których chodzą, ukrywają macki pokryte cuchnącym śluzem, zaropiałe wrzody i dodatkowe, groteskowo wykrzywione kończyny. Trzymają nas tu jak stado laboratoryjnych szczurów i jeśli się nie wymkniemy, wkrótce rozpoczną swoje makabryczne eksperymenty. Gdyby tylko udało się zdobyć ołówek…
***
Leżę na łóżku wśród białych ścian, oślepia mnie blask długich jarzeniówek ciągnących się przez cały sufit. Jak co dzień, w porze rozdawania posiłków, pojawia się jeden obcy w paskudnie białym kitlu. Pcha przed sobą wózek z żarciem i parszywie się do mnie uśmiecha. Ufol nie wie, że już dawno go rozpracowałem i nie zmyli mnie ta ładna, ogolona buźka. Podaje mi tacę, w powietrzu unosi się zapach rosołu z kury i kotleta sojowego. Patrzę niechętnie, wspominając ostatnią przestrogę Grima. Wiem, że mogą próbować mnie otruć. Obcy naciska, więc niepewnie zanurzam łyżkę w rosole. Smakuje normalnie, ale nigdy nic nie wiadomo. Najgorsze i tak jeszcze przede mną. Drań wyciąga z kieszeni plastikowy pojemniczek i wybiera dla mnie kilka białych tabletek. Grimo twierdzi, że te prochy rozpuszczają mózg. Obcy nalega, podając mi szklankę wody do przepicia. Udaję, że połykam, tymczasem pastylka ląduje bezpiecznie pod językiem. Nie dam sobie rozpuścić mózgu. Gdy tylko zostaję sam, natychmiast wypluwam białą tabletkę. Wsuwam ostrożnie dłoń pod poduszkę i sprawdzam czy tam jest. Ołówek leży na swoim miejscu, więc uśmiecham się do siebie. Dopóki nie naszprycują mnie prochami, mam szansę uciec. Innym się nie udało, bo dali sobie wmówić, że postradali zmysły. Ze mną będzie inaczej. Jestem zdrowy.

-----------------------------

BIAŁE PIEKŁO

Moje piekło ma kolor brudnej bieli i jest suche jak pieprz. Płaskie jak dysk, ciągnie się w nieskończoność we wszystkich kierunkach, a nieruchome słońce oślepia i parzy mnie w skórę, na której powstają paskudne pęcherze.
Płakałbym, gdybym mógł.
Buty szurają po piachu białym od soli. Nienawidzę tego świństwa, w ustach ciągle czuję ten sam potworny smak. Zbiera mi się na wymioty, ale nie mam czego zwracać. Do tego sól piecze w każdej rance, a tych mam na skórze całe setki. Ból jest przeraźliwy, podobnie jak głód i pragnienie, które towarzyszą mi odkąd pamiętam. Dręczą mnie, ale nie dość, żebym postradał do szczętu zmysły. Co to, to nie. To moje piekło i jestem tu, żeby cierpieć.
Raz na jakiś czas przecinam ślady opon. Bieżnik jest wyraźny, bo w moim piekle nie ma wiatru i wzór raz pozostawiony na piasku pozostaje tam na zawsze. Ślady są grube, opony jeepa najpewniej. Parę razy próbowałem iść wzdłuż nich, ale prędzej czy później się urywały, a ja znowu stałem pośród białych piasków, pod nieruchomym, palącym słońcem, w moim prywatnym piekle.
- Nie poddawaj się. – Słyszę jej szept. – Proszę.
Nie jestem sam. Jest jeszcze Patti, jest jej czuły głos, który zawsze sprawia, że żelazna obręcz zaciska mi się na sercu. Jest jej cień, tuż obok mojego – czarny zarys smukłej sylwetki. Widzę go, kiedy idzie obok mnie. Ma znacznie więcej gracji, jakby Patti wcale się nie męczyła. Ja szuram buciorami po piachu, wzbijając tumany kurzu i zataczam się co kilkanaście kroków.
Jestem zmęczony. Potwornie zmęczony.
- Nie poddawaj się, kochany – prosi Patti.
Zatrzymuję się i odwracam w stronę, gdzie powinna stać, skąd pada jej cień.
Widzę pustkę. Piach i sól. Spaloną słońcem pustynię, jak okiem sięgnąć.
Padam na kolana. Gardło mam wysuszone na wiór, więc mój krzyk przypomina raczej żałosny skrzek.
Gdybym chociaż mógł cię zobaczyć, myślę. Na jeden krótki moment, na jedną krótką chwilę. Spojrzeć w twoje oczy i…
I przeprosić. Za to, że przeze mnie zginęłaś.
Uspokajam się. Odwracam wzrok i podnoszę się z ziemi. Otrzepuję dłonie o niemożliwie brudne spodnie, a sól, która dostała się do skaleczeń, piecze ze zdwojoną siłą.
Stawiam pierwszy krok, słońce znowu opiera mi się na karku. Ale już jest lepiej, bo obok mojego cienia znów widzę twój.
- Kocham cię, Patti – mówię.
- Ja też cię kocham. Nie poddawaj się. Chodź do mnie. Chodź.
Idę. Przez moje prywatne piekło, przez pustynię pełną soli.

Moje piekło ma cztery gołe, białe ściany. Jest w nim fotel i łóżko, i całe mnóstwo skomplikowanej aparatury, która czasami wydaje jakieś dźwięki.
Na łóżku jesteś ty.
- Kocham cię – powtarzam. – Nie poddawaj się. Proszę.
Ściskam pozbawione czucia palce i wpatruję się w twarz, którą kocham do szaleństwa. Myślę o twoich oczach ukrytych za powiekami, o uśmiechu, który nadawał mojemu życiu sens.
Siedzę w tym białym piekle i przeklinam każdą minutę naszego wyjazdu do Tunezji: twój pomysł z jazdą na pustynię, awarię jeepa, cały dzień błądzenia po pełnym solnych wykwitów szocie. Przeklinam pragnienie, które odebrało nam zmysły i słońce, które omal nas nie zabiło. Przeklinam cię, bo nie zostawiłeś mnie tam i nie ratowałeś siebie.
Ściskam twoją dłoń, a łzy ciekną mi po brodzie. Też nie mogę cię zostawić, choć wszyscy mówią, że już do mnie nie wrócisz. Nie mogę opuścić mojego piekła.
Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że nie masz pojęcia, że tam na pustyni uratowałeś mi życie.
Najgorsze jest to, że jeśli się nie obudzisz, umrzesz pewien, że przez ciebie zginęłam.

-------------------------------

Kula

Wielkim odkryciom zawsze towarzyszy radość odkrywających. Niestety w kosmosie nie zawsze się to sprawdza.

Wszyscy byli zdenerwowani. Wszyscy oprócz mnie. Owszem, niezbyt często zdarza się walnąć statkiem w dryfującą, ogromną, czarną kulę, której nie tyle co nie było widać na ekranach, ale nie wykryły jej nawet czujniki zbliżeniowe. Ale czy nie po to właśnie ludzkość udała się w kosmos? Żeby odkryć nieznane?
Osiemnaście godzin zajęło robotom przewiercenie się przez taki właśnie nieznany nam polimer. A ja przez cały ten czas czułem się jak w czwartej klasie, kiedy Amy Kordecky pozwoliła mi dotknąć swojej piersi przez stanik. Podniecenie i euforia. Oby tylko roboty nic niebezpiecznego w środku nie znalazły, wtedy pewnie kapitan pozwoli na wejście do środka.
Kula nie była wielka, niecałe trzysta metrów średnicy. To że otarliśmy się o nią lewą burtą Uranusa to totalny przypadek. Godzinę później wezwali nas na mostek. Informacja, że kula w środku jest pusta trochę mnie zawiodła. Żadnego gazu, po prostu próżnia.
-Dobra ekipa! Ja, Bart i Katherina ubieramy się i za dwadzieścia minut widzimy się przy śluzie. Roboty nic nie wykryły i wygląda na to, że jest całkowicie pusta ale i tak trzeba tam wejść. Mathiew w tym czasie wpuści nam do środka powietrze. Zobaczymy co się stanie. Pewnie nic i wejdziemy - rzucił kapitan, więc ochoczo poszedłem po kombinezon.
Już wracając do śluzy zastanawiałem się czemu nikt nigdy, nawet na filmach, nie pomyślał żeby razem z robotami wysyłać zwierzęta. Psa, kota, chomika. A co jeśli jakieś obce urządzenie działa tylko w obecności żywego organizmu, a kupa blachy z sensorami mu zwisa i powiewa?
Weszliśmy więc i nic się nie stało. Nie pojawiło się światło, nie usłyszeliśmy żadnego głosu, nic na nas nie zaatakowało. Czujniki światła w kombinezonach zareagowały po chwili i lampy na ramionach zaczęły dawać trochę światła. Kula od środka była biała i gładka. I przeraźliwie pusta.
-Dziwne, wycięty przez nas fragment polimeru z obu stron był całkowicie czarny, czemu zatem wnętrze jest białe? – zauważyła Katherina - Pobiorę próbkę.
Kapitan kiwnął głową, a sam zszedł na dno kuli, ja zaś postanowiłem okrążyć całość z cichą nadzieją, że może jednak coś znajdę. Chwilę później usłyszeliśmy Katherinę.
-Ch.. chłopaki? Chodźcie tu, coś się dzieje.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że biała farba, którą zdrapywała wirowała dookoła niej. Z każdą sekundą przybywało coraz więcej białego proszku, a i prędkość wirowania się zwiększała. Katherina wyciągnęła rękę próbując wydostać się z małego tornada, ale nie dało rady. Proszek zgrzytał o rękawicę kombinezonu i nie chciał ustąpić. Zacząłem biec w jej stronę, ale prawie od razu okazało się to bezcelowe. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy wir momentalnie zacieśnił się. Było tylko „puf” i po Katherinie została bladoróżowa mgiełka. Chwilę później po kapitanie także.
Spojrzałem na śluzę. Niestety nie biegam tak szybko…

------------------------------

Przebudzenie

Za oknem widać blask letniej jutrzenki. Na zewnątrz jest jeszcze chłodno, rosa rodzi się na soczyście zielonych źdźbłach trawy. Ale w piekarni już robi się gorąco, grube polana płoną w trzech paleniskach, a młodziutki czeladnik rozpala czwarte.

Jakub zakasuje rękawy i zaczyna zagniatać ciasto. Nie musi tego robić, ma sześciu pomocników, ale chyba nigdy nie zrezygnuje z tej czynności. Jestem prostym człowiekiem, ale powiedział kiedyś mądre słowa, że formowanie chleba jest jak trzymanie na rękach nowonarodzonego syna.

Jego pierworodny skończył już piętnaście lat. Jest silny, potrafi unieść dwa ciężkie wory orkiszowej mąki. Niezły też z niego rozrabiaka, na dodatek ciągle odgraża się, że wyruszy w świat szukać przygód. Ojciec nie przejmuje się tym ani trochę - dobrze wie, że Kuba zajmie kiedyś jego miejsce.

Mężczyzna bierze garść mąki i zamaszyście rozsypuje ją na wielką stolnicę i jeszcze dużo dalej. Żona zawsze się śmieje, że potem wszyscy wyglądają jak armia bałwanów w śnieżnej grocie. A Jakub zawsze odpowiada, że przecież tak właśnie powinien wyglądać piekarz.

Pierwsze bochny rumienią się już w piecu. Zaraz potem ich miejsce zajmą podłużne pszenne bułki, tak lubiane przez delikatne paniusie ze śródmieścia. Zrobili też trzy tuziny lukrowanych kogucików na jutrzejszy targ. Jeszcze tylko trzeba pomyśleć nad drożdżowymi babami.

Drzwi do białego królestwa uchylają się i staje w nich Helena. W swych silnych ramionach trzyma ich najmłodszą pociechę, sześciomiesięczną Anulkę. Podchodzi do męża i zagaduje, czy posłać kogoś po rodzynki. Piekarz łapie się za głowę, wzbijając w powietrze chmurę białego pyłu. Toż by ludziska mieli używanie, jakby zapominalski Jakub baby drożdżowe bez rodzynek upiekł.

Oczy dziecka śmieją się do taty. Anulka jest taka wesolutka, rumiana i pulchna jak mamusia. Okaz zdrowia. Mężczyzna unosi dłoń i muska palcem córeczkę po nosku, zostawiając biały ślad. Żona posyła mu karcące spojrzenie, ale już jej uśmiech jest pełen czułości.

Na zapleczu najstarszy syn chowa w sakiewce parę denarów z ojcowskiej szkatuły, czerwieniąc się ze wstydu. Bierze głęboki oddech i czmycha na zewnątrz...

*

Otwieram oczy. Biel marmurowych ścian łapczywie chłepce ostatnie promienie zachodzącego słońca. Już czas.

Wyuzdana arcyksiężno, czy zawitam znów do twego atłasowego łoża?
Złotowłosy bardzie, czy dostaniesz ode mnie zaczyn kolejnej pieśń?
Mrukliwy alchemiku, czy sprzedasz mi jeszcze kiedyś...

Zanurzam dłoń w jedwabnym mieszku i zamaszyście rozsypuje biały pył. Opada powoli, formując w powietrzu łuk fosforyzujących symboli.

A ty, Anulko, siostrzyczko moja... Pewnie masz już męża i dzieci.

Z podziemi pałacu przez pięć kondygnacji dobiega dudniący ryk. Marmurowa posadzka trzaska pod naciskiem wielkich, szponiastych stóp.

Ciekawe, czy wciąż wypiekacie te słodkie koguciki?

Podnoszę topór. Jeden po drugim, runy na ostrzu zapalają się rubinowym ogniem.

Przepraszam, że wtedy się z wami nawet nie pożegnałem...

-------------------------------

Galaktyczne porozumienie


Stacja badawcza Wostok, Antarktyda

12 czerwca 2012 roku rosyjscy naukowcy wydobyli z dna podlodowego jeziora Wostok na powierzchnię materię nieznanego pochodzenia. Były to fragmenty meteorytów, które od przeszło miliona lat spoczywały cztery tysiące metrów pod lodem. Próbki zostały wysłane do największych ośrodków badawczych na świecie, gdzie poddano je szczegółowym analizom.


Z rozbitych minerałów wysypał się biały proszek, który przeniknął do atmosfery.


1 września 2012 roku media na całym świecie podały informację dotyczącą wystąpienia nieznanej epidemii o globalnym zasięgu.


Wrocław, Polska - miesiąc później

Większość z nas już zachorowała. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Coś w nich wlazło. Zmienia od środka, odbiera pamięć i wzrok, pozbawia świadomości, wreszcie… zabija. Jest tego więcej. Nie wiedzą, że je widzę. Staram się to ukryć. Dlaczego jeszcze nie oślepłam? To jakieś mikroorganizmy, które pod postacią białego proszku unoszą się w powietrzu. Wnikają do płuc, ludzie tego nie odczuwają. W ich oczach pojawiają się małe, jasne drobinki, które mieszają się w nich niczym kule w lottomacie. Dlaczego przynoszą nieszczęście? Przenikają do krwi, gdzie się namnażają. Stamtąd docierają do większości narządów, żywią się naszym mózgiem. Zainfekowani, cierpią na choroby psychiczne, zapadają na liczne nowotwory. Tułają się po mieście po omacku i niczym stada krwiożerczych potworów, zabijają się nawzajem bez powodu. Inni odchodzą w męczarniach i w samotności. Trupy zalegają na ulicach, nikt ich nie sprząta. Panuje chaos. Kiedy umierają, one z nich wychodzą. Rozsadzając gałki oczne, wydostają się na zewnątrz. Szukają następnych żywicieli. Boję się ich. Boję się, że umrę. Niebo opanowały burzowe chmury, nie widać słońca. Jest zimno i wieje porywisty wiatr, który unosi w powietrzu te maleńkie drobiny. Tracę wzrok. Cholera, w końcu mnie dopadły… Czuję jak wypełniają mnie od środka, jak pochłaniają każdą komórkę, wymuszając niechciane reakcje. Tracę nad sobą kontrolę. Moje ciało nie jest już spójne z umysłem. Unieruchamiają mnie, powoli pozbawiając świadomości. Staję się warzywem. Sterują moim organizmem, nic nie mogę zrobić. Sprawiają mi ból. Mam wrażenie, że próbują się ze mną komunikować. To inteligentna forma życia. Pustoszą mi w głowie, staję się coraz bardziej dziecinna. Tracę orientację. Umieram. To nie koniec… widzę tunel i jasne światło, które mnie pochłania. Dostrzegam białe ściany, które ciągną się w nieskończoność. Jestem tam jedną z wielu. Jesteśmy energią, lecimy strumieniem niczym wolne elektrony. Pogrążeni w jasności, zbliżamy się do boskich granic. Jest mi ciepło. Nagle zsuwamy się w dół i niczym na długiej, białej zjeżdżalni suniemy wprost przed siebie. Nie możemy się zatrzymać. Robi się zimno, światło przygasa i dopada nas mrok. Wpadamy w czarną dziurę… to jednak koniec. Czuję gorąco. Mam wrażenie, że myśli mi się gotują, a świadomość rozpuszcza. Ostatnie wspomnienia przenoszą mnie do dzieciństwa, gdzie z uśmiechem na ustach wspinam się na kolorową zjeżdżalnię. Dookoła leży biały piach.


Sto lat później

Ziemię zamieszkuje trzynaście miliardów ludzi, których ciągle przybywa. Nie chorują, nie starzeją się i nie umierają. Żyją w zgodzie. W ich oczach widać biel, ale nie są niewidomi. Widzą lepiej niż kiedyś. Zawarli pakt, uzupełniają się z nimi. Są świadomi. Znaleźli wspólny język…

------------------------------

Łasuch

Świadomość Kowalsky’ego błądziła w miękkim, czarnym niebycie, który kojąco otaczał go ze wszystkich stron, gdy nagle z siłą wodospadu poraziła go światłość. Zacisnął zaskoczone palącym blaskiem oczy i mrugając intensywnie, starał się przyzwyczaić do nowych warunków. Rozejrzał się dookoła, ale za nic nie był w stanie przypomnieć sobie, gdzie był i dlaczego akurat tam. W końcu przytłaczająca biel ścian przestała krzywdzić jego ośrodek wzroku i mógł się skupić na otoczeniu. Wszechogarniające brzęczenie i pikanie dochodziło zza drzwi. Zapragnął zlokalizować i zneutralizować źródło natrętnego dźwięku, jednak członki odmówiły mu posłuszeństwa. Szarpnął intensywniej, lecz nie dało to żadnego efektu.
- Tee, fujara – mruknął znajomy głos.
- Hę? – odburknął w przestrzeń nie przestając się szamotać.
- Wyluzuj, człowieku. Oddychaj. Nic ci to nie da. Wsadzili nas na amen.
- Jakich nas? Mnie, za nic, za tort. Tfu, za ciasto waniliowe. To niedorzeczne.
- Też tak uważam, przecież było genialne. Ten słodko-elektryzujący smak, ta miękkość w ustach, ten szał w żyłach, ta moc… - głos był podniecony, wręcz nienaturalnie podniecony.
- Ej, skąd wiesz? Kim jesteś?
- Rozejrzyj się, palancie.
Kowalsky zarzucił głową nieco energiczniej niż planował, ale z niezrozumiałych przyczyn nie był w stanie kontrolować szybkości reakcji na wydawane z mózgu polecenia. Jednak poza jednolitością białych ścian izolatki nie zauważył niczego, a tym bardziej nikogo. Wstrząsnął nim spazm. Krępujące go pasy naprężyły się, zaskrzypiały złowieszczo, ale nie puściły. Skąd dochodził ten głos? Dlaczego go słyszał? Dlaczego zamknęli go w tym pomieszczeniu razem z Kowalskim?
- Ej, towarzyszu wyluzuj! Zerknij w górę.
Kowalsky wytrzeszczył przekrwione oczy i zamarł gapiąc się na własne odbicie w wielkim lustrze robiącym za sufit. W odbiciu Kowalsky’ego nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby tylko nie przechadzało się swobodnie po swojej izolatce, przedrzeźniając przywiązane do łóżka swoje prawdziwe ja.
- Co ty tam robisz? – jęknął Kowalsky.
- Uzdatniam się do życia.
- Ale to niemożliwe!
- Niemożliwe jest też stado baranów, które w niekończącym się pląsie przelatuje przez twoją głowę. Niemożliwe jest dostosowanie wrażeń do efektów, kwantyfikacja dwóch mrówek na podstawie równania różniczkowego martwego orangutana. Poza tymi kwestiami reszta zdaje się być osiągalna – zakomunikowało odbicie uczonym tonem.
- Skoro jesteś taki genialny to mnie stąd uwolnij – burknął Kowalsky i roześmiał się spazmatycznie, gdy dotarło do niego, że obraża się na własne odbicie.
- Ale po co. Przecież jestem wolny, nic mnie nie krępuje. To ty, moja psychiko, złapałaś się w potrzask – uśmiechnął się obłąkańczo.
Co on bredził? Przecież oczywistym było, że to Kowalsky jest więźniem, a nie koleś z lusterka. Szarpał się, rzucał, gryzł poduszkę w czasie, gdy jego ciało obijało się beznadziejnie o ściany.

*

- To ciężki przypadek, pani Kowalsky – doktor Brzenchycky odsunął wizjer w drzwiach izolatki.
W pomieszczeniu mężczyzna zapięty w kaftan bezpieczeństwa biegał w panice odbijając się od ścian.
- Z nim już koniec, prawda? – zapytała.
- Trudno orzec. Już piątą dobę chodzi jak nakręcony. Stężenie amfetaminy w jego organizmie przekroczyło wszelkie dopuszczalne normy.
- Zupełnie nie wiem, jakim cudem znalazła się w opakowaniu proszku do pieczenia – powiedziała, a szelmowski uśmiech zaczął wypływać na jej twarz.

-------------------------

Z dziejów Kercelaka

Czymś obrzydliwym posmarowano mu grzbiet. Wyrwał się, otrząsnął i wbiegł między swoich. Otrzepał się jeszcze raz i jego wspaniała biała sierść osypała się jak biały proszek.
Ogłuszył go jazgot zdumionych szyderczych pisków i chichot, okropny chichot.
Tego nie mógł znieść , rozpędził się i z impetem uderzył w białą ścianę. Padł martwy, skręcenie karku to szybka śmierć.
Przez okienko do piwnicy wpada donośny głos:
-Maaaść na szczury, Maść na szczury !!!
- Łapiem szczura za ogonek, smarujemy maścią. Po chwili szczur linieje. Inne szczury się z niego śmieją!
Szczur zdycha ze wstydu...
Maść na szczury ! Maaaść na ....

--------------------------

Złodziej ciał


Moje życie nie miało już w zasadzie większego sensu.
Siedziałem u siebie w domu, w fotelu, trzymając w dłoni pudełko po butach. Teoretycznie tylko to mi już zostało. Reszta mebli, zasłaniająca pomalowane na biało ściany, należała do kogo innego. Jutro miał przyjechać po nie facet, z którym przegrałem wczoraj w karty. Pieniądze skończyły mi się już dość wcześnie, a wiec w zastaw mogłem dać tylko dobra pozostawione w mieszkaniu. Teraz praktycznie nie miałem nic. Musiałem działać.
Otworzyłem pudełko, przykrywkę odrzuciłem na bok. W środku znajdowało się kilka szpargałów, typu pomemłane zdjęcia, jakiś rysunek, w połowie wypełniony białym proszkiem, foliowy woreczek. Delikatnie wyjąłem pożółkłą kartkę papieru, na której widniała stara rycina, wykonana tuszem. Staranne linie były już mocno wyblaknięte, jednak wyobraźnia sprawnie dorysowywała braki. Teraz już wyraźnie widziałem stojącego za barem rosłego mężczyznę. Dumnie podnosił ramiona, w dłoniach trzymając srebrny kielich i szklaną butelkę. Z tyłu widoczne były kształty jakiejś kobiety, której ciało nie było skrępowane ani jednym kawałkiem materiału.
Odłożyłem rysunek pod spód i wziąłem kolejną, bardziej sztywną kartkę. Czarno-biała postać na czarno-białym tle. W dłoni myśliwski karabin, na głowie kapelusz z pawim piórem. Kolejna fotografia była kolorowa i przedstawiała wylegującego się na hamaku, drobnego mężczyznę. To zdjęcie zrobiono mi jakieś dwa lata temu. Schowałem je.
Przelotnie spojrzałem na pokrytą drobnymi literkami kartkę, leżącą na szafce. Pod spodem widniał mój zamaszysty podpis, potwierdzający przepisanie wszystkiego tego, co mi pozostało, siostrzeńcowi.
Wstałem, wziąłem z kuchni ostry nóż i zwinąłem dywan, leżący w salonie. Pod spodem widoczne były milimetrowe wydmy z kurzu, jednak nie przeszkadzało mi to. Wyjąłem z pudełka woreczek, którego wylot ułożyłem w wąski rulonik i, sypiąc proszkiem po podłodze, utworzyłem cieniutkie, aczkolwiek duże koło. W środku rozsypałem jeszcze trochę proszku. Przypomniałem sobie chwilę, gdy to samo robił kiedyś mój ojciec. Kazał mi wtedy wszystko dokładnie zapamiętać. Posłuchałem, nie wiedząc jeszcze, że widzę go po raz ostatni.
Schowałem woreczek do pudełka, a to z kolei do skrytki pod panelami. Po chwili siedziałem już w kole na podłodze, w prawej dłoni trzymając nóż. Bez namysłu przystawiłem ostrze do gardła. Zawahałem się przez chwilę, nieco obawiając się bólu, który miał za chwilę nastąpić, a który tak dobrze znałem.
Nie miałem, na co czekać. Najmocniej jak tylko potrafiłem rozciąłem sobie gardło. Krew trysnęła na podłogę, biały proszek zaczął ją szybko wchłaniać. Poczułem przeraźliwy ból, obraz zawirował przed oczami. Udało się. Przewróciłem się na plecy. Świadomość nie uciekła.

***

Odbicie w lustrze jasnoniebieskich oczu. Płowych włosów, bladej, kościstej twarzy. Kobiety szaleją za tym chłopakiem. Dziewiętnaście lat, przestronne mieszkanko i inne, na sprzedaż. Znalezienie kupca nie powinno przysporzyć problemów. Nie chodzi do szkoły, pracuje w nocnym klubie.
- Będzie ciekawie – powiedziałem sam do siebie, po raz kolejny odgarniając grzywkę z oczu. Wciąż mnie to drażniło.
Wyrzutów sumienia raczej nie miałem. Który już raz to robiłem? Przecież tak naprawdę ten chłopak nie był moją rodziną. W ogóle miałem sumienie? Złodzieje ciał mają sumienia?
Wyrównałem krawat, po raz kolejny poprawiłem włosy. Wyszedłem z domu, kierując się na północ.
Za długo oglądałem się w lustrze. Jeszcze kilka minut, a spóźniłbym się na własny pogrzeb.

------------------------------

Najlepszy towar

Alvar spiesznym krokiem mijał kolejne kamienice. Ludzie wydawali mu się jacyś niewyraźni. Jego wzrok zawodził.
Zimny powiew wiatru sprawił, że dreszcze przebiegły po całym ciele. Szybko zapiął starą, zniszczoną kurtkę szybkim ruchem. Wsunął szpiczaste uszy pod czapkę, a następnie naciągnął ją prawie na same oczy.
Wejście do budynku stanowiła brama z metalowych prętów.
Alvar zadzwonił domofonem. Po chwili ktoś z drugiej strony niewyraźnie mruknął:
- Pedo mellon a minno.
- Przyjacielu – odrzekł pewnie Alvar, ponieważ znał hasło.
Długi sygnał oznaczał, ze furtka została otwarta.
Klatka schodowa była brudna, ściany obdarte. Jego cel znajdował się poniżej. Otworzył drewniane drzwi i zszedł do piwnicy.
- Ooo, mój przyjaciel. Dawno cię nie było – rzekł elf siedzący przy spróchniałym stole.
- Dawno? – zdziwił się Alvar. – Odwiedziłem cię wczoraj, Erlingu. Nie pamiętasz?
- Wczoraj? Doprawdy? Moja pamięć musi już szwankować. Albo może tak mocno zaginam czasoprzestrzeń, że wczoraj wydarzy się dopiero jutro! – Erling zamyślił się.
- Przyszedłem, bo potrzebuje nowej działki. Feta się skończyła i już nie działa jak dawniej. Może masz coś mocniejszego albo psychodelik?
- Tak to jest, jak się wciąga to greckie świństwo! – oburzył się Erling. – Wsysać serek feta?! Ehh... To nie był nawet zatwierdzony przez Unię, wyrabiany przez harpie, a jedynie fetopodobny ze Szczawnicy.
- Sam mi go sprzedałeś i całkiem niezłego kopa dawał – upierał się Alvar. – A jak jeszcze czasami dodałem ostrej papryki, to od razu w nosie przypiekło. Inne ziółka też się nadawały.
- Nie trwóż się przyjacielu, bo mam coś lepszego i jako zadośćuczynienie pierwszy raz pozwolę ci spróbować za darmo. Zwie się to Fjusse, czy jakoś tak i to super nowość na rynku.
Alvar czuł jak głód w nim wzmaga, więc szybko rzucił się do stolika. Utworzył nierówną ścieżkę białego proszku i pochłonął ją jednym wdechem.
Niespodziewanie znalazł się w przepięknym labiryncie z białymi ścianami. W oddali zobaczył piękną dziewkę. Gonił za nią. Była śliczna. Wszystko było cudowne. Nie mógł się opanować. Musiał śpiewać i grać na lutni. Czuł się wolny...


***


- Co się stało? To było niesamowite – rzekł, gdy się przebudził. – Chciałem śpiewać i grać.
- I śpiewałeś – oznajmił Erling. – Tak działa to nowe cudo. Jak jeden gnom pociągnął ścieżkę, chwilę później skakał z radości i kopał w ziemi w poszukiwaniu klejnotów. Krasnoludy po tym od razu idą kuć zbroje i budować kopalnie w górach. Nawet nie zaczynaj pytać, co robią hobbity! To są dopiero pieprznięte istoty...
- Ej, ale to świetny interes! – powiedział podekscytowany Alvar. – Powinniśmy w to wejść i zacząć dystrybucję na większą skalę, póki to nowość.
- Hmmm... – Erling zamyślił się. – Mądrze prawisz, przyjacielu. Zaraz zadzwonię gdzie trzeba i umówię spotkanie.


***


- Rozumiem, że panowie chcecie wejść w ten biznes. Potrzebujemy takich jak wy, aby wypromować nasz obiecujący produkt – mówił czarodziej w eleganckim garniturze.
- A czy możemy dowiedzieć się z czego jest zrobione Fjusse? – zapytał Alvar.
- Oczywiście! Przed współpracownikami nigdy nie mamy tajemnic. Tylko nasz produkt nazywa się Fusse. Zapraszam.
W laboratorium na dużym stanowisku, przypominającym fotel ginekologiczny, siedział wielki i obrzydliwy troll. Młoda elfka w białym fartuchu podeszła i używając tarki zaczęła ścierać naskórek z pięt potwora.
- To jest właśnie sekret naszego towaru.
Zauważył zdumione miny nowych pracowników, więc dodał:
- A myśleliście, że skąd się biorą takie specyfiki?

------------------------------

Getto

Tej części miasta nie oświetlały uliczne latarnie. Mrok krył pod płaszczem szczegóły najbliższych kwartałów śmierdzącego fekaliami oraz krwią getta.
– Gdzie żeś go widział, Hans?
Drugi mężczyzna okręcił się na obcasie prawego buta, po czym z wściekłością uderzył się pięścią w udo.
Verfluchte! – warknął. – Dałbym sobie łeb uciąć, że wbiegł w tę zasraną uliczkę.
Szli za nim od samej bramy. Momentami biegli, posapując. Jak dotąd nie oddali ani jednego strzału. Nie trafiła się okazja, bo nocny łazik pojawiał się na chwilkę, gdzieś na skraju widzenia, po czym natychmiast wsiąkał w noc.
– Tam jest, scheisse Jude!
Cień drgnął jakieś pięćdziesiąt metrów na prawo, u wylotu jeszcze mniejszej uliczki, po czym wypluł ludzką postać. Ich uciekiniera. Pojawił się i dwie sekundy później już go nie było.
– Mamy go, Otto! Znam to miejsce. Zaułek kończy się ścianą. Biegiem!
Echo poniosło w ciemności odgłos dwóch par grubych podeszew żołnierskich butów, uderzających o kamienny bruk. Zaśpiewały swój złowieszczy trel troczki umundurowania. W jednym z ryngrafów błysnął promień pyzatego oblicza księżyca, który wychynął na chwilę zza chmur i, jakby przestraszony, zniknął niemal natychmiast.
– Jest! Mamy go.
Rzeczywiście, uliczka była ledwie kilkumetrowej szerokości gardłem, zakończonym wysoką ścianą otaczającego getto muru. Nawet nie miała bruku.
Halt!
Widząc, że otoczony zewsząd ścianami, uciekinier nie ma gdzie zbiec, zwolnili. Spokojnym krokiem, łapiąc oddech, podeszli na odległość ledwie trzech metrów. Zatrzymali się, mierząc go ponurym wzrokiem.
Kiedy księżyc ponownie zerknął spoza czarnych chmurzysk, Żyd okazał się na oko stuletnim starcem. Lufa dzierżonego oburącz przez Otto schmeissera, powoli jęła się unosić, aż jej jedyne, mroczne oko spojrzało wymownie na wtulonego plecami w białą ścianę Żydka.
– Pamiętasz to miejsce, Hans?
Towarzysz skinął głową. Tak, w tym miejscu ledwie trzy dni temu wraz z resztą ich plutonu rozstrzelali blisko trzydziestu mieszkańców getta, w odpowiedzi na mało znaczący incydent na mieście – mało znaczący w tym sensie, iż był to nieudany zamach na polską kochankę komendanta garnizonu.
Uśmiechnęli się do siebie półgębkiem. Za chwilę świeżo pokryta wapnem ściana ponownie wchłonie powleczony czerwienią ołów z ich karabinów.
Tymczasem mężczyzna widocznie dostrzegł w ich oczach najbliższą przyszłość, bowiem wydobył coś z kieszeni, kucnął i postawił to wprost w błocie uliczki. Po czym, wyprostowany już, jął zawodzić. Uszu Niemców dotarły dziwne słowa. Poznali je, choć nie zrozumieli. Jidysz.
Przedmiotem wbitym w błocko była mała klepsydra z przesypującym się wewnątrz bardzo drobnym piaskiem, niemalże pyłem. Pył lśnił w blasku księżyca niczym strumyczek rtęci.
Seria pocisków przeorała starca, wyrywając zeń kawałki ciała. Krew zabarwiła wapno, pokrywające mur, wprost ze skurczonych zwłok poczęła wsiąkać w błoto. Błoto, które natychmiast zafalowało, zabulgotało niczym bagno i zaczęło się wybrzuszać. Niemcy odskoczyli jak oparzeni. Ich konsternacja widokiem rosnącego coraz wyżej słupa błota nie trwała długo. Kolejne serie wystrzałów wypełniły uliczkę rozdzierającym uszy hałasem.
Niewiele to dało. Na wprost stała ogromna, ociekająca błotem postać. Jej zwaliste ciało przyjmowało pociski z przejmującą lękiem obojętnością. Chwilę potem ruszyła z wilgotnym odgłosem stąpania w ich kierunku.
Do huku palby dołączyły ludzkie krzyki. Okropne. Makabryczne.
W momencie gdy proszek w klepsydrze przesypał się do końca, jedyną władczynią zaułka ponownie była cisza.

---------------------------

T.

Zalewa mnie ocean doznań. Dźwięki, zapachy, ruch, szorstkość, kanciastość, zimno, gorąco… Powoli wyłania się z tego chaosu osobne istnienie. Ja. Czuję, że rosnę, rozwijam się, potężnieję. Wszechobecny harmider przerywają jedynie krótkie chwile spokoju. Czasem dobiegają mnie szepty o tajemniczym składniku, białym proszku, który ma wzmocnić mój szkielet. Sprawić, że będę najlepszy, niepokonany, jedyny. Doskonały. I czuję, że tak właśnie jest.
*
Zaczynam zauważać zmiany w tym, co się ze mną dzieje. Zapachy zmieniają się, dotyk staje się mniej dogłębny, a jednak wzbogaca moje wnętrze o kolejne elementy. Coś nadchodzi, czuję napięcie. Aż następuje ten dzień . Ruch wewnątrz mnie nieomal ustaje. Wszechobecność istnienia dookoła, oszałamiające dźwięki i atmosfera oczekiwania wywołują we mnie ekscytację. Nagle słyszę Imię i czuję delikatne uderzenie z zewnątrz, brzęk tłuczonego szkła, a jednocześnie niezrozumiały wstrząs w sobie, dojmujące wrażenie, że stałem się, istnieję i jestem kompletny. Już nie jestem bezimienny. W chwilę po tym szczęk, opadają krępujące mnie pęta, drżę, poruszam się niepewnie, chwila zawieszenia, zimny dotyk i… jestem w swoim żywiole, nareszcie na swoim miejscu.
*
Zaczynam nowe życie. Ruszam w świat , a wywołane tym szczęście sprawia, że mam wrażenie, iż uśmiecha się do mnie każda chmura i każdy ptak, za horyzontem czeka tajemnica, a cokolwiek zrobię, to przyszłość przyniesie kolejne możliwości i szanse. Czuję w sobie tyle życia. Otaczają mnie dźwięki cudownej muzyki, czarowne zapachy perfum i egzotycznych dań. Kłębią się emocje – nadzieja, radość, miłość, wzruszenie, ulga, oczekiwanie nowego. Nie zakłócają tego nawet nieliczne łzy, ból i tęsknota. Mam w sobie moc! Codziennie pokonuję szmat drogi. Jakaś ręka panuje nad tym dokąd zmierzam, kieruje każdym moim ruchem. Ręka ta jest delikatna, ale też stanowcza i silna.
*
Zmierzam śmiało do wyznaczonego celu. Wszystko układa się idealnie, nic nie zakłóca optymizmu jaki mnie przepełnia .Jednak nagle pojawia się cień, który zaburza błogostan. Wyczuwam nutkę wahania w sterującej mną dłoni, lekkie drżenie, przez które wytrąca mnie z obranego kursu. Myślę, że to zwidy, błahostka. Ale to wraca raz za razem . Coraz częściej i na dłużej. Trwa to mgnienie oka, tyle, że oka, które coraz bardziej poddaje się senności.
*
Tej nocy wszystko dzieje się jak zawsze. Tylko mgła burzy doskonałą harmonię ruchu, ciemności, mocy, przestrzeni i życia. Zmierzam dziarsko przed siebie, nawołując co chwilę, aby inni wiedzieli, gdzie jestem. Nagle przeszywa mnie ból. Ręka, dotąd pewnie wybierająca drogę, znika. Pustka wywołana tą stratą oszałamia. Otrząsam się i spostrzegam, wychodzącą z mglistej nicości, białą ścianę. Uderzam w nią, ryję korytarz, chcę uciec, ale mi na to nie pozwala. Cała moc drzemiąca we mnie może nie wystarczyć, aby odeprzeć jej nagły atak. Rozdziera mnie. Napór wywołany starciem potężnych mas łamie mnie, skręca, przeszywa. Czuję zimno, wpełzające coraz szybciej, zimno odbierające siły. Życie, do tej pory kipiące we mnie, gaśnie. Wycieka, odchodzi, a to, które pozostało, cichnie. Krzyki i zawodzenia słabną. Nie ma już muzyki, nie ma ruchu. Pozostaje tylko ból zgruchotanego szkieletu, ran zadanych beznamiętnym i bezlitosnym żywiołem. Wszechogarniające zimno, obezwładniające i ciągnące w dół. I cisza…

-------------------------

Biały Pokój

Komnaty na Wawelskim Wzgórzu zachwycały przepychem. Ale słynny biały pokój, w którym papież zwykł przyjmować koronowane głowy, budził w angielskim królu sprzeczne uczucia. W porównaniu do pozostałych sal, urządzony był wręcz ascetycznie, a jednak to on najdobitniej przypominał o potędze Królestwa Polskiego.

- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - rozpoczął starannie pielęgnowaną polszczyzną. To nie była oficjalna formuła, jaką powinien zwrócić się do Stanisława Augusta, ale czuł, że może w ten sposób zapunktować.

Zawsze przykładał uwagę do nauki, nabyta wiedza pozwalała mu bowiem rozumieć nie tylko to, co mógł usłyszeć, ale też to, co zostało przemilczane. Po polsku słowo "pokój" miało dwa znaczenia. Biały pokój stanowił zaś wręcz nachalny symbol. Czego? Przecież nie kresu wojen, boskiego ładu, którym zasłaniał się Kościół. Raczej ekonomicznej władzy nad światem. Uzależnienia? Kolejna dwuznaczność... Biały pokój nie musiał wcale lśnić od złota. Złoto było niczym przy nieskończonym bogactwie tego kraju.

- Na wieki wieków, amen. Cieszę się, synu, że mnie odwiedziłeś.
Król odpowiedział uśmiechem, ale skrzywił się w duchu. Szczerze nienawidził Polski, lecz jeszcze bardziej siebie, że tu przyszedł. Oczywiście nie był takim radykałem, jak Henryk VIII. Nigdy nie odważyłby się oficjalnie wystąpić przeciwko papiestwu. Ale wolność dla Kolonii? Historia nigdy mu tego nie wybaczy. Święty Jerzy zwyciężył smoka, a on? Jerzy III Hanowerski dał się pokonać zamorskim chłopom. Choć z drugiej strony, czy miał inne wyjście? Żaden kraj nie mógł sobie pozwolić na wstrzymanie dostaw z Polski. A niestety po śmierci Kościuszki, Anglii groziło w odwecie znacznie więcej.

W pół godziny ustalili wszystkie warunki. W pewnym sensie - nowy porządek świata. Pozostała jednak...
- ...jeszcze jedna sprawa.
Jerzy III przełknął ślinę. Cóż, prędzej czy później ten temat też musiał być poruszony. Co miał odpowiedzieć papieżowi? Jak przeprosić za śmierć polskiego generała? Najbliższe minuty mogły zaważyć na powodzeniu całej wizyty.
- Chodzi o nowe transporty niewolników do naszych kopalni.
Wzdrygnął się. Nieskazitelnie biały pokój, a on, władca Anglii wchodził tu złożyć w ofierze czarne, ludzkie bydło.

Nagle jednak doszło do niego co innego. To, co zostało przemilczane. W jednej chwili zrozumiał - Kościuszko zginął pod Saratogą, ale wcale nie z rąk Anglików. To była egzekucja. Jednocześnie pozbyli się wolnomyśliciela i zyskali pretekst, by siłą przerwać wojenną zawieruchę. To już jednak teraz nie miało znaczenia. W końcu nigdy nie byłby w stanie tego udowodnić. Uznano by go za szaleńca.

Zresztą, tak naprawdę przecież nie po to tu przybył. Nie po pokój dla swojej ojczyzny, ale po tę małą sakiewkę z białym proszkiem. W całej Anglii nie został już chyba nawet funt zapasów, a życie bez niego wydawało się pozbawione sensu... traciło smak. Stanisław August uchylił wieko sekretarzyka, napełniając oczy króla chciwym blaskiem. Ten rzucił się szybko, by całować papieską prawicę. A wraz z nią symbol niemal bezgranicznej władzy. Pierścień Świętej Kingi.

--------------------------

Dzień w biurze

Zaczęło się od tego, że Makowski przyniósł do pracy kota. Oczywiście było to wbrew wszelkim korporacyjnym przepisom.
- Dżekson ma biegunkę - powiedział nam siadając za biurkiem. - Wolę mieć skubańca na oku, bo nauczył się otwierać klatkę. Gdyby wylazł, całe mieszkanie miałbym zas...
Na sugestię, że w niemieckiej firmie ordnung musi sein i za zwierzaka w pracy możemy wszyscy z niej wylecieć, odpowiedział, że jeśli tak uważamy, to nie jesteśmy prawdziwymi Polakami i nie mamy prawa zwracać mu uwagi, folksdojcze jedne, a w ogóle to on jest tu najstarszy rangą i jeśli chce mieć rozwolnionego kota na biurku, to będzie go miał. Makowski zawsze miał śmieszne poglądy.
Nie wiem kto otworzył klatkę. Na pewno nie ja, bo usnąłem. Jolka była zajęta malowaniem paznokci, a pani Teresa zakupami w internecie. Mariusz odbierał paczki od kuriera, więc nie było go nawet w pokoju. A Makowski wpadł w szał! Wrzeszczał, spurpurowiał i oskarżył nas o zamach na jego zastępczokierowniczą posadę. Ha! Jakby któreś z nas chciało być za cokolwiek odpowiedzialnym. Makowski może nie był najlepszym kolegą, ale stanowił potężny bufor pomiędzy nami i obowiązkami. Nie burzy się takiej twierdzy. Był jak żołnierz ze stanicy przy granicy. Ludziom jak on wystawia się pomniki i pisze pieśni.
Dobry kwadrans zajęło nam uspokojenie Makowskiego i uzgodnienie dalszych kroków. Trzeba było działać szybko. Nasz dyrektor odbierał z lotniska szefa szefów koncernu, Helmuta Jak-mu-tam-hofa, a szwendający się po budynku kot z rozwolnieniem nie był najlepszym prezentem powitalnym.
Najpierw zadzwoniliśmy po Waldka, ochroniarza. Przyniósł ze sobą krótkofalówki, ogłosił Defcon-1 i wyciągnął z kabury gaz pieprzowy.
- Idę do podziemi.
Nikt nie oponował. I tak chodziło tylko o krótkofalówki.
To była pokazowa akcja. Co prawda pani Teresa utknęła na chwilę w księgowości, bo Marylka pokazywała zdjęcia ze ślubu, ale poza tym wszystko szło gładko. Aż zostało tylko jedno miejsce...
Drzwi do gabinetu dyrektora były uchylone, co nie wróżyło dobrze. Pierwszy wetknąłem głowę do środka.
Dżekson siedział na biurku, tyłem. Coś chrumkał, ciamkał głośno i nie zwracał na nas uwagi. Pręgowany ogon zwisał poza krawędź i kołysał się miarowo.
Podłoga skrzypnęła i kot błyskawicznie odwrócił głowę. Z upapranego cukrem pyska patrzyły na nas dwie żółte latarnie. Źrenice miał nienaturalnie rozszerzone.
- Hhhh... - powiedział. No, prawie.
- Dżek... - nie zdążyłem dokończyć.
Kot się wściekł. Rozrzucając ciastka i ciągnąc za sobą cukrową chmurę, skoczył na ścianę. Tam odbił się na szafę, potem na sufit. Pazury wbiły się w gipsową płytę, zawisł nad nami, a kocia głowa okręciła się upiornie, jak w tym filmie o duchu. W środku kota coś zabulgotało i... Powiedzmy, że fuknął. Tylko tą drugą stroną. A potem pazurki puściły i runął na dywan zupełnie jak nie kot - na pysk.
- Hhhh...
Za oknem zatrąbił klakson. Szef szefów przyjechał.
- Jolka, leć po lakier.

***

Staliśmy w szeregu, jak na komitet powitalny przystało. Nasz dyrektor stał osłupiały, a Waldek salutował gazem pieprzowym.
- Gut - powiedział szef szefów wchodząc.
Pani Teresa podsunęła mu pod nos tacę z ciastkami. Wziął jedno, ugryzł.
- Spitzbuben? Sehr gut!
A potem jego wzrok padł na ścianę za biurkiem, na chaotyczny kolaż brązowych i czerwonych smug. Przekrzywił głowę w zamyśleniu, popatrzył dłużej, przełknął ciastko.
- Jackson Pollock? - spytał.
- Bez wątpienia Dżekson - odpowiedziałem szybko.
- Sztuka przez duże "gie" - powiedział z dumą Mariusz.
Szef szefów pokiwał głową.
- Sehr gut.
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 11 Marca 2012, 23:15   

Obrodziła nam ta edycja. Chyba wszyscy poczuli się do odpowiedzialności za poprzednią i frekwencja dopisała. ;) Brawo Adrianna, chwała autorom!

No, teraz już możecie na mnie głosować. ;P
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 11 Marca 2012, 23:54   

Ho, ho, piętnaście autorów w edycji - taką rozpustę to tylko najstarsi górale pamiętają :lol:

A niby temat się trudnawy wydawał. No ale może to właśnie tak mobilizująco działa :wink:
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Buka 
Gollum

Posty: 16
Skąd: z nienacka
Wysłany: 12 Marca 2012, 09:01   

Prawdziwe żniwa dla czytaczy ;D 15 smakowitych kąsków... mniam mniam :) Pora zabrać się za czytanie ;)
_________________
Always Look On The Bright Side Of Life
 
 
mesiash 
Sedecimus


Posty: 1855
Skąd: Stolica
Wysłany: 12 Marca 2012, 09:46   

Cytat
Wybierz tylko 16 odpowiedzi
(więcej odpowiedzi będzie ignorowane)

ciekawa rada :) szczerze to najchętniej dałbym w tej chwili ze 13 punktów, ale muszę przetrawić wszystkie i obiecuję że wybiorę co najwyżej 5 prawdziwie najlepszych, niemniej z tego miejsca :bravo dla WSZYSTKICH, naprawdę będzie ciężko

Ale muszę przyznać że poziom nostalgii, smutku, moralizatorstwa i przygnębienia jest całkiem wysoki
_________________
The difference between "space-based clean power station" and "unimaginably powerful orbiting death ray" is mostly semantics and hope. - ponoć Asimov
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 12 Marca 2012, 10:36   

Przeczytałam. Jeden mnie wzruszył, drugi rozśmieszył. Jak przemyślę zagłosuję.
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37530
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 12 Marca 2012, 10:46   

mesiash, odstaw albo podziel się dilerem
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
mesiash 
Sedecimus


Posty: 1855
Skąd: Stolica
Wysłany: 12 Marca 2012, 11:16   

Fidel-F2, przyznam że nie rozumiem o co Ci chodzi. Nie mogą mi się podobać?
_________________
The difference between "space-based clean power station" and "unimaginably powerful orbiting death ray" is mostly semantics and hope. - ponoć Asimov
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37530
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 12 Marca 2012, 11:22   

_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 12 Marca 2012, 11:31   

Czemu lubię te konkursy? Lubię szorty. Lubię krótkie historie, które, niby nic wielkiego, a potrafią wkręcić w historię, szarpać duszę, dać rozrywkę. Każdy konkurs, to szansa na nowe, dobre szorty. A jest tu ekipa niezłych wyjadaczy, oj jest. I nawet poza nimi, co rusz nowi autorzy, nowe pomysły, super.
Czyli, cieszę się, że tak dużo szortów jest. Gratuluję Adriannie, że wymyśliła temat, który tak wielu autorów ruszył i zainspirował. Autorom tez gratuluję!
Dużo obyczaju, ale mnie to nie przeszkadza, dobry obyczaj nie jest zły.
Jak dla mnie, bardzo dobra edycja.
Aaaa, punkty. Na pewno dam dla Biały Pokój i Dzień w biurze. Ale się jeszcze pozastanawiam nad większa ilością i poczytam ponownie.

Jakieś drobne komentarze będą, ale chyba już po wynikach.
_________________
Niespełniony ałtor a także troll, tetryk i maruda.
 
 
Adrianna 
Luke Skywalker


Posty: 209
Skąd: Warszawa
Wysłany: 12 Marca 2012, 11:39   

dziko napisał/a
Ho, ho, piętnaście autorów w edycji - taką rozpustę to tylko najstarsi górale pamiętają
Oj nie przesadzaj, nie przesadzaj - w "Dobre ze skórką albo bez" chyba też tyle było, jeśli nie więcej. A to w końcu nie tak dawno temu było :)

Ja się bardzo cieszę, że temat "chwycił". Po prostu :)

I wszystkim autorom powodzenia życzę, a czytelników gorąco zachęcam do komentowania. :!:
 
 
Rafał 
.

Posty: 14552
Skąd: Że: Znowu:
Wysłany: 12 Marca 2012, 13:04   

Pierwsza czwórka na start :D

Jego oczami

Straszny chaos, w Biblii był tylko na początku, a tu i na środku, i na końcu też. Nie chce mi się domyślać czy słusznie odczytuję historię, pojęcia nie mam czy jest w szorcie choć ślad elementu fantastycznego, ciężkie to do ogarnięcia. Nikt mi nie płaci za męczenie się nad tekstem, to ma być przyjemność. 1/10

Byle do celu

Językowo bardzo nieporadne, ale przynajmniej nie ma problemu z przekazem. Po 2/3 tekstu przewidywalne, nie ma suspensu, ale widzę w autorze potencjał. Dużo czytać, dużo pisać, będzie dobrze. Ale później. 3/10

Przyjaciel

Dużo lepiej niż poprzednie kawałki, autor ma opanowany warsztat, dobrze się czyta, czuć kontakt z czytelnikiem, jest OK. Problemem jest przekazywana historia, która nijak się nie kończy. IMO dobry szort powinien zawierać jakiś element zaskoczenia, jakieś zakręcenie, spojrzenie z drugiej strony, a nie tylko sprawną warsztatowo historyjkę z domu wariatów.
No i po kiego grzyba wbijać ołówek w tchawicę, nie mógłby ten cały Gizmo z sensem podpowiadać? Hm, 6/10

BIAŁE PIEKŁO

Nie słyszałem, aby odwodnienie prowadziło do urazów mózgu (co nie jest zarzutem, o wielu rzeczach nie słyszałem), niedotlenienie tak, ale ciężko się utopić na pustyni. Zresztą nieważne, kolejna smętna historyjka która przynudza mocno, a ja nie tego oczekuję od szorta. Ma mnie rozbawić, zaskoczyć, czasem skłonić do myślenia, a nie smęcić. I co z tego, że sprawnie napisane? 5/10
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 12 Marca 2012, 14:42   

Aaaa, punkty. Na pewno dam dla Biały Pokój i Dzień w biurze. Ale się jeszcze pozastanawiam nad większa ilością i poczytam ponownie.

Przyznaj sie Kruger, ze po prostu zaczales czytac od konca. ;)
Ostatnio zmieniony przez brajt 12 Marca 2012, 19:07, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 12 Marca 2012, 14:59   

A nie!
:)

Przeczytałem wszystkie. I już sobie wstępnie komentarze napisałem. Ale strasznie mi się nie chce wymyślać, co mi się nie podoba w moim (a trzeba, żeby nie zidentyfikowali), bo przecież jest najgenialniejszy, nieprawdaż.
:D
_________________
Niespełniony ałtor a także troll, tetryk i maruda.
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 12 Marca 2012, 16:18   

Jego oczami - za treść
Biały pokój - sympatyczna alternatywa
Dzień w biurze - roześmiałam się jak skończyłam czytać.

Jak zwykle bardzo subiektywnie :)
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
AngelsDream 
Tom Bombadil


Posty: 31
Skąd: Warszawa
Wysłany: 12 Marca 2012, 17:46   

Przeczytane wszystkie, teraz jeszcze trzeba to jakoś w całość zebrać, żeby ocenić.

Jego oczami - obyczajówka, w której może coś jest, ale na pewno nie widać tego na pierwszy rzut oka, a do drugiego już tekst nie zachęca.

Byle do celu - siłą takich tekstów jest to, żeby czytelnik się nie domyślił. Jeśli się domyśli - zwłaszcza wcześnie - to wypadają blado. Chyba nic więcej nie muszę dodawać. Utwierdzam się coraz bardziej, by tego schematu unikać.

Przyjaciel - dla mnie szort bardzo przewidywalny, podziękuję za niego. Nie ruszył mnie, nie przestraszył, głównie zirytował. Nieprzekonana w żaden sposób do pomysłu, ruszam dalej.

BIAŁE PIEKŁO - znów tekst bardziej obyczajowy i niestety, ale moje kamienne serce obrośnięte piórami nie ma zamiaru się wzruszać. Szukam fantastyki, chcę tu czytać fantastykę i fantastykę postaram się doceniać. Szort jest napisany nawet nieźle, ale takie klimaty albo się czuje, albo nie, a ja tym razem tylko wzruszyłam ramionami.

Kula - czyżby to już było? Sto razy? Tysiąc? A gdyby tak ta kula, osypała ich białym pyłem i już, i tyle, byłoby źle? Niekoniecznie, gdyby to dobrze rozpisać. Klasyka, jednak, mimo powyższych moich wypowiedzi, dla mnie tylko średnio.

Przebudzenie - a to jest dla mnie taki ból tej edycji, bo zamysł mi się podoba, ale wykonanie jednak pozostawia wiele do życzenia. Miniatury są krótkie i po prostu muszą być dopracowane. Jeśli nie są, bardzo odpychają czytelnika, nawet jeśli reszta intryguje i się sprawdza. Szkoda. Wielka szkoda.

Galaktyczne porozumienie - czy raczej nieporozumienie. Zakończenie, które nijak nie przystaje do wstępu, pojawia się po prostu i nonszalancko wpycha czytelnikowi w ręce. Lubię zawijasy, zwłaszcza w miniaturach, ale przecież - do skorupki - trzeba je jakoś uzasadniać, a nie wlec opis, a potem rzucać kwitek z pralni.

Łasuch -
Cytat
Przedawkowanie przejawia się w postaci tachykardii, bólów w klatce piersiowej, nadciśnienia tętniczego i zagrażającej życiu zapaści sercowo-naczyniowej. W wyniku przedawkowania narkotyku może nastąpić nieodwracalne uszkodzenie drobnych naczyń mózgowych prowadzące do udarów mózgu.


Jak to się ma do przekroczenia wszelkich dostępnych norm? I faktu, że ten pobudzający efekt zażycia amfetaminy utrzymuje się od dwóch do kilku godzin? I tego, że długotrwałe zażywanie amfetaminy może prowadzić do psychozy amfetaminowej, ale to nie kwestia jednej dawki, nawet dużej.

Dociekliwi czytelnicy to jednak przekleństwo?

Z dziejów Kercelaka - zdziwiłby się mój okresowo łysiejący szczur, gdyby mógł to przeczytać. Ten, który był całkowicie łysy przez większość życia i nosił dumne imię boga kłamstw, chyba nawet tekst by wyśmiał. Niestety, za dobrze znam szczury i za długo z nimi obcuję, żeby mnie ten pomysł zdobył. Za to rymowankę znam z dzieciństwa, mama często mi ją powtarzała.

Złodziej ciał - przyzwoity tekst, ale nie z mojej półki. Chciałabym przeczytać w nim coś więcej, jakieś uzasadnienie dla całego procesu? Coś, co przekonałoby mnie do tego, żeby 'złodzieja' się bać, a nie tylko przyjąć do wiadomości, że ktoś to sobie tak wymyślił.

Najlepszy towar - zemdliło mnie na koniec, a nie jadłam niczego słodkiego, więc to musiał być ten szort i może nawet doceniłabym siłę słownego przekazu, gdyby nie fakt, że w stawce są jeszcze lepsze nogawki spodenek.

Getto - po ciągu marudzeń, narzekań i wątpliwości oto jest miniatura, która sięgając do korzeni, wywołała dreszcz. Więc to zdecydowanie mój faworyt, chociaż - gdybym się uparła - mogłabym wytknąć, dokopywać się do dna, dociekać. Przekonał mnie staranny język i klimat. Stałam obok tej uliczki, bałam się i wiedziałam, że nie będzie łatwo. -
PUNKT

T. - zalewa mnie ocean... słów. On płynie dalej, ja idę w swoją stronę. Mijamy się grzecznie i raczej z daleka. Nieufnie bardzo. Tyle.

Biały Pokój - a reszta soli z całego świata? Chociaż nie, wcale nie chcę wiedzieć, szort przypadł mi do gustu i chętnie przyznam mu punkt, najwyżej na wyrost i będę tego żałować. - PUNKT

Dzień w biurze - może gdybym nie słuchała relacji biurowych na co dzień, ta miniatura miałaby szansę, a tak nie ma, bo niestety, ale nijak się ma do mojego bardzo specyficznego poczucia humoru. Kłaniam się jednak za odwzorowanie rzeczywistości. Absurdu w biurowcach nie brakuje, to prawda. Lenistwa i migania się od pracy tym bardziej.
_________________
Jest tylko jedna droga - moja droga.
 
 
Gremlin 
Gollum

Posty: 9
Skąd: Płock
Wysłany: 12 Marca 2012, 18:43   

Galaktyczne porozumienie z punktem. Za jezioro podlodowe i pomysł na czasie.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Wostok_%28jezioro%29
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 12 Marca 2012, 19:14   

Białe piekło, Przebudzenie, Biały pokój i Dzień w biurze.
 
 
Adrianna 
Luke Skywalker


Posty: 209
Skąd: Warszawa
Wysłany: 12 Marca 2012, 19:18   

Arya, Gremlin, Lynx, dzięki za głosy :)

AngelsDream, fajny komentarz, również podziękowania. A, Rafale, czekamy na więcej! ;)
 
 
B.A.Urbański 
Komandor Koenig


Posty: 605
Skąd: Wawa
Wysłany: 12 Marca 2012, 20:06   

Jest tego sporo, więc trzeba zabrać się za czytanie...
_________________
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

B.A. = Bad Attitude
but you can just call me B.A.
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 13 Marca 2012, 00:27   

Dobra edycja. Teksty generalnie o temat dość luźnawo (ale i temat dość luźnawy).

Nie będę się rozdrabniał na punkty i wyróżnienia i dam tym razem cztery punkty.

Byle do celu - pewna nieporadność językowa na początku może się zdawać stylizacją (w końcu od plemnika nie oczekujemy elokwencji). Jakieś tam zgubione znaczki interpunkcyjne. Ale... jeden z lepszych pomysłów w edycji. Pracować, pracować, bo potencjał jest. Dlatego na zachętę dam punkt.

Białe piekło - jak już kiedyś pisałem, nie przepadam za sentymentalizmem w szortach. No ale też wrażliwy ze mnie gozdek i tak jakoś mnie ruszyło. Niefantastyczne, ale ma to coś...

Złodziej ciał - dobry pomysł, sprawne wykonanie, no i to ostatnie puentujące zdanie... Dwóch etatowych szortpisarzy kończy w ten sposób ;)

Biały pokój - no dobre to, oryginalne, nawet jak trudno to uzasadnić logicznie, ale robi wrażenie.

BTW: jakoś znów nie mogę odnaleźć w tekstach charakterystycznej ręki lakeholmena - coś się ostatnio szczwany lis maskuje :D
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Buka 
Gollum

Posty: 16
Skąd: z nienacka
Wysłany: 13 Marca 2012, 09:55   

Getto, Biały Pokój i Dzień w biurze :bravo Z naciskiem na Biały Pokój, który jakoś tak najbardziej zapadł mi w pamięci.
_________________
Always Look On The Bright Side Of Life
 
 
mesiash 
Sedecimus


Posty: 1855
Skąd: Stolica
Wysłany: 13 Marca 2012, 10:05   

Wybrałem pięć:
Białe piekło, Łasuch (który od gwiazdki wygląda jakby pisał go kto inny), Getto, Dzień w biurze i Złodziej Ciał
_________________
The difference between "space-based clean power station" and "unimaginably powerful orbiting death ray" is mostly semantics and hope. - ponoć Asimov
 
 
Adrianna 
Luke Skywalker


Posty: 209
Skąd: Warszawa
Wysłany: 13 Marca 2012, 10:11   

dziko, Buka, mesiash, podziękowania za głosy i komentarze :)

I NNom również dziękuję (także temu "malkontencącemu" oczywiście). :D
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 13 Marca 2012, 10:50   

Nie ma się co dłużej namyślać, tak jak pisałem - Biały Pokój i Dzień w biurze a także dorzucam Białe piekło.
_________________
Niespełniony ałtor a także troll, tetryk i maruda.
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37530
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 13 Marca 2012, 11:02   

Przeczytałem na razie Biały pokój i Dzień w biurze. Dobre
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 13 Marca 2012, 14:30   

A mi jeszcze te dwa zostały. ;)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37530
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 13 Marca 2012, 15:25   

Białe piekło też dobre
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
CarolB 
Gollum

Posty: 3
Skąd: Łódź
Wysłany: 13 Marca 2012, 15:45   

Mnie najbardziej urzekły Getto i Złodziej ciał.
Dwa wyśmienite teksty, które wyróżniły się jakoś na tle całej reszty.
Daje dwa punkty!
_________________
Pozostać tym, kim się jest.
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 13 Marca 2012, 15:47   

CarolB, fajnie, że zainteresowałeś się konkursem szortowym, ale zgodnie z regulaminem w pierwszej kolejności powinieneś odwiedzić ten temat
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group