Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Czarny las, głosowanie do 11.09, 21

Czarne lasy - wybierz najciekawsze ;)
Złoty miecz
2%
 2%  [ 2 ]
Urodziny
14%
 14%  [ 12 ]
Wyjątkowa noc
4%
 4%  [ 4 ]
Bestia z Czarnego Lasu
8%
 8%  [ 7 ]
To taka piękna myśl
2%
 2%  [ 2 ]
Biały wilk
11%
 11%  [ 10 ]
217
2%
 2%  [ 2 ]
Klub Czterech
4%
 4%  [ 4 ]
Upiór w Blackwood
9%
 9%  [ 8 ]
Światła w ciemności
8%
 8%  [ 7 ]
Kikuty
9%
 9%  [ 8 ]
Zleconko
3%
 3%  [ 3 ]
(Nie)Ziemskie uciechy
2%
 2%  [ 2 ]
Szkarłatny kordiał
2%
 2%  [ 2 ]
Kora za oko, drzazga za ząb
14%
 14%  [ 12 ]
Głosowań: 30
Wszystkich Głosów: 85

Autor Wiadomość
tullia 
Jaskier


Posty: 92
Skąd: w-m
Wysłany: 28 Sierpnia 2011, 22:21   Czarny las, głosowanie do 11.09, 21

Mamy 15 szortów, trochę się nazbierało. :) Miłego czytania, głosowania i komentowania. ;)
Mam nadzieję, że nic nie poknociłam. Najlepiej będzie jak autorzy przejrzą swoje teksty. Jakby co to krzyczcie. ;)



1. Złoty miecz

Czarny Las, położony niedaleko Metropolii, był istną “Doliną Krzemową” magii, zatrudniającą wysokiej klasy czarodziejów. Pośród nich najwybitniejszym był Mistrz Adalbert.

– Bzdury wygadujesz! – wykrzyknął Marek – Złote miecze nie mają sensu, ponieważ byłyby zbyt kruche.

– Ale przecież nie dotyczy to mieczy magicznych – Grzesiek nie dawał za wygraną. – Jeśli je odpowiednio zaczarować, będą mocniejsze, niż gdyby wykonano je ze stali damasceńskiej.

– Obaj macie rację! – Mistrz Adalbert wszedł do pracowni, przerywając kłótnię asystentów. – Lata temu stworzyłem miecz ze złota, który był mocniejszy od hartowanej stali, ale nie trwało to zbyt długo. Wyjdźmy zresztą na pole. Jest straszny upał, siądziemy sobie pod drzewem, napijemy wody źródlanej, a ja opowiem wam o mojej przygodzie.

– To będzie pouczająca historia z morałem! – Mistrz usiadł na ławce pod lipą i łyknął zimnej wody z kubka. – Gdy byłem początkującym czarodziejem, wpadłem na pomysł czaru wzmacniającego złoto. Ponieważ miałem trochę sztabek, zacząłem eksperymentować na jednej z nich. Po roku pracy uzyskałem na tyle zadowalające efekty, iż kazałem z kilku sztabek odlać miecz, który potraktowałem moim nowym zaklęciem. W tamtych czasach regularnie urządzano w Czarnym Lesie turnieje szermiercze, postanowiłem więc, że wynalazek wypróbuję podczas jednego z nich. Na turnieju stałem się prawdziwą gwiazdą. Mój Zerwikaptur przecinał inne miecze jak masło. Już byłem bliski zwycięstwa, gdy nagle zostałem zdyskwalifikowany za korzystanie z niedozwolonego oręża. Nie powstrzymało mnie to jednak od dalszych eksperymentów. Zaprosiłem na pojedynek sąsiada, odkrywcę zaklęcia na zrastanie się złamanych przedmiotów. Starliśmy się ze trzy razy. Zerwikaptur zawsze był górą, przeciwnik zaś za każdym razem musiał naprawiać swój oręż. W czwartym starciu jednak złoty miecz pękł pod naporem żelaza. Zdałem sobie wtedy sprawę, że moje cudowne zaklęcie uległo wyczerpaniu.

Tydzień później zauważyłem, że skórzana pochwa mojego miecza stała się twarda jak kamień. Przytknąłem do niej wskaźnik wzmocnienia i stwierdziłem, że jej odporność na urazy wzrosła o całe jedenaście stopni! Gdy następnego dnia chciałem zjeść śniadanie, odkryłem, że wszystkie zapasy w lodówce nie nadają się do spożycia. Zęby można było na nich połamać! Okazało się, że magiczna wytrzymałość przenosi się z miecza na inne przedmioty, a dzieje się to tym szybciej im gwałtowniejsze było zetknięcie oraz im bliżej siebie leżały. Wtedy wpadłem w panikę i zacząłem pracować nad zaklęciem odwracającym. Parę dni później, na zakupach w Metropolii, zderzyłem się przez nieuwagę z latarnią, która padła pogięta na chodnik. A więc przyszła kolej i na mnie! Dzięki temu zresztą mogłem wreszcie zjeść stare zapasy z lodówki. Magiczna moc ogarniała stopniowo cały mój dom, który otoczyła fioletowa poświata. Pewnej nocy usłyszałem huk eksplozji. Fioletowa kula powiększała się, obejmując Las, Metropolię i cały świat. Wszystko na Ziemi zyskało na magicznej trwałości, co można sprawdzić za pomocą wskaźnika. – Mistrz przytknął wyjęte z kieszeni urządzenie do lipy, na jego ekranie zaś ukazała się liczba 14,4. – Dwadzieścia lat temu było to tylko trzy i cztery dziesiąte. Stworzyłem więc złoty miecz mocniejszy od stali, lecz cóż z tego, skoro wszystko inne także uległo wzmocnieniu w tym samym stopniu.

– A obiecany morał? – spytał Grzesiek.

– Hm, kto mieczem wojuje, od miecza ginie? Niech to, od tej źródlanej wody mózg się człowiekowi lasuje. Lepiej chodźmy do gospody na piwo.


2. Urodziny

Wszystkiego mogłem się spodziewać, tylko nie wizyty starych kumpli. A tu masz – niespodzianka.
I siedzimy teraz przy stole, nie bardzo wiemy co robić, nikt się nie odzywa, głupio tak jakoś. Chciałem ich czymś poczęstować, ale nie bardzo wiem czym i jak. Bez sensu.
- To co u ciebie słychać? – pyta któryś.
Nie jest łatwo streścić wydarzenia ponad dwudziestu lat w kilku słowach, ale mnie się udało. A potem znowu zrobiło się nieswojo. Cholera, jeszcze chwila i ktoś zacznie wspominać stare, dobre czasy. I rzeczywiście.
- Pamiętacie osiemnastkę Małolata?
Pewnie, że pamiętam. A ty Szczota, pamiętasz jak wracając do domu zasnąłeś na torach? Podobno nie bardzo było co zbierać.
- A tę imprezę, kiedy Krzywy przyjechał na przepustkę?
To też pamiętam. Mieliśmy piwo i cygara. Całą noc graliśmy w „Eurobusinnes”. Śmialiśmy się do łez, zdobywając i tracąc wyimaginowane fortuny. Tylko Krzywy był przez cały czas taki jakiś nieswój. Ciągle narzekał, że nie chce wracać do jednostki. „No dobra chłopaki, to ja się już będę żegnał” – powiedział nad ranem i wyszedł. Ktoś go znalazł w piwnicy kilka godzin później. Powiesił się na wojskowym pasie.
- Ślub Grubego?
Czegoś takiego nie można zapomnieć. Gość z USC też pewnie do dzisiaj wspomina to wydarzenie. Jedyny prawdziwie rockowy ślub na jakim byłem. I wesele! Na tym weselu pierwszy raz zobaczyłem Grubego ze strzykawką. Spotkałem go dwa lata później. Ważył może ze czterdzieści kilo. Mówił, że miesiąc wcześniej pochował żonę. Pytał, czy mam jakieś drobne. Przepraszam Gruby, że nie byłem na twoim pogrzebie.
- Albo jak harcerze w czasie podchodów zadeptali uprawę Zieli!
No, Ziela się wściekł. Ledwo mu się udało odratować kilka krzaczków. Wypaliliśmy to razem na biwaku nad Mamrami. Powiedział, że idzie popływać. Więcej go nie widziałem.

Robi mi się zimno. Oni wciąż nawijają, a ja czuję, że zaczynam się dusić. Moje mieszkanie znika powoli, zmienia się w jakąś cholerną, mlecznobiałą mgłę. Widzę zarysy drzew, wielkich, dziwacznie powykręcanych, przerażających. I słyszę głosy dawnych kumpli. Brnę razem z nimi przez las wspomnień, coraz gęściejszy, coraz bardziej mroczny. Boję się. Boję się coraz bardziej. Rozpaczliwie szukam czegoś, co pozwoli mi się wyrwać z tego koszmaru. I kiedy zaczynam już tracić nadzieję, kiedy jestem o krok od poddania się, gdzieś między koronami drzew dostrzegam nikłe światełko. Maleńki promyczek słońca.
Czuję na ramieniu drobną rączkę. Głosik, dźwięczący niczym srebrny dzwoneczek, oznajmia:
- Już wstałam!
Otwieram oczy. Widzę maleńką, pyzatą buźkę. Rumianą i uśmiechniętą.
- Dzień dobry, córeczko!


3. Wyjątkowa noc


To będzie długa noc, pomyślał aspirant Nowakowski. Noc świrów, ćpunów i pijaków. Coś powodowało, że w tę jedną wyjątkową noc miasteczko stawało na głowie, a słowo „logika” traciło swoje brzmienie. Z jakiegoś powodu rozsądni mieszkańcy wyjeżdżali w tym czasie na urlop, ci mniej rozsądni po prostu barykadowali się w swoich domach. Został czasowo przeniesiony do kierowania komendą policji w Czarnylasie zaraz po tym, jak kilka dni temu tutejszemu komendantowi pogorszył się stan zdrowia i wraz z rodziną wyjechał do sanatorium.
Po raz kolejny przeglądał raport ze zdarzeń nocy sobótkowej sprzed roku. Rok temu na głównej ulicy miasta stwory określone przez piszącego jako wampiry i wilkołaki urządziły na rynku swego rodzaju paradę wolności. Dopiero armatki wodne ze święconą wodą pozwoliły rozpędzić nieumarłych. Miejscowy działacz partyjny Lesiak urządził bankiet w ratuszu dla tutejszych biznesmenów Lesiak i koledzy postanowili wykorzystać okazję i zwabili nikomu nieznaną pijaną dziewczynę do jednego z gabinetów. Jak musieli się zdziwić, kiedy dzieweczka okazała się nieludzko silna i sprała na kwaśne jabłko wszystkich czterech rozochoconych mężczyzn. Jednym z nich był okręgowy mistrz judo, pan Jarosik, obecnie właściciel zakładu pogrzebowego. Kobieta zniknęła, a po sprawie pozostał jedynie szklany pantofelek, który Nowakowski znalazł w magazynie dowodów rzeczowych.
Nie brakowało amatorów kwiatu paproci, kwitnącego podobno w pobliskiej puszczy w tę jedną, wyjątkową noc. Jednak nikomu nie udało się go zerwać. Na przeszkodzie stała bowiem ubrana na czerwono dziewczyna, według zeznań pogryzionych poszkodowanych na oko piętnastoletnia, która ze swoim tresowanym owczarkiem niemieckim straszyła i ganiała poszukiwaczy. No i te szpiczastouche stwory, zdaniem raportującego elfy, uzbrojone w łuki, które splądrowały leśniczówkę. Całe szczęście że leśniczemu i rodzinie udało się zbiec.
Miejscowy rzeźnik również ledwo ocalił skórę, kiedy trzy humanoidalne, zmutowane świnie chciały go przybić do drzwi zakładu, krzycząc coś o karze. Ocaliły go wybuchy na sąsiedniej ulicy. Świnie z kwikiem uciekły. Złapano sprawczynię wybuchów, kilkuletnią dziewczynkę, która butelkami z benzyną spaliła cztery samochody. Szalone dziecko próbowało później sprzedać zapałki przybyłym na miejsce policjantom.
Aspirant zamknął papiery i odłożył je na kupkę raportów z lat wcześniejszych, opatrzonych tytułami „Noc Świętojańska” i odpowiednią datą.
Słońce powoli zachodziło. Nowakowski wstał, wziął z wieszaka służbową czapkę. Przypiął pas z bronią. Wychodząc na ulicę zrugał posterunkowego i kazał zerwać z drzwi i okien cały czosnek.
Stanął w drzwiach komendy i spojrzał na wyludnione uliczki okalające posterunek. Nie wiem, co tu się dzieje, ale się dowiem, pomyślał.
-Przepraszam bardzo, kolego – powiedział ktoś z lewej.
Nowakowski odwrócił się i szczęka mu opadła. Przed nim stał siwy koń dźwigający ubranego w zbroję mężczyznę, u siodła umocowana była kilkumetrowa kopia.
- Którędy do szklanej góry?


4. Bestia z Czarnego Lasu


Jane miała już pewność, że zabłądziła. Wpadła do Czarnego Lasu wzburzona i nie zwracała uwagi na otoczenie, a miejsce w którym się teraz znajdowała, nie wyglądało ani trochę znajomo. Drzewa jakby wyższe i potężniejsze niż w znanej jej części puszczy, rosły też gęściej. Ptaki zniknęły, żaden nie śpiewał wysoko w listowiu, nie słychać też było brzęczenia wielkich, leniwych pszczół. Panowała martwa, niepokojąca cisza. Słońce chyliło się ku zachodowi i z każdą chwilą robiło się ciemniej. Dziewczyna zdążyła ochłonąć z emocji i zaczynała się niepokoić. Obejrzała dłonie i poszarpane mankiety koszuli, naznaczone krwią. Pokaleczyła się o ciernie, przedzierając się przez krzewy, ale to nie była tylko jej krew. Znów przypomniała sobie dzisiejsze popołudnie. Kroiła dynię na kolację – Mark przepadał za plackiem dyniowym – i czuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Kiedy przyszedł, w końcu powiedziała mu o ciąży i ze zdziwieniem zobaczyła, jak przez jego twarz przebiega pogardliwy grymas. Nie chcę mieć z tobą dziecka, powiedział, nie chcę się wiązać. Zaskoczona i przerażona, szepnęła że go kocha, ale uszanuje jego decyzję. Nie bardzo do niej docierało, co mówił. Jednak kiedy wspomniał o innej kobiecie, nie wytrzymała i podniosła głos. Wtedy ją uderzył. Też uderzyła, bez wahania. W ręce wciąż trzymała nóż. Mark upadł – nigdy nie przypuszczała, że w człowieku jest aż tyle krwi – odrzuciła nóż i wybiegła z domu.
Coś zaszeleściło w zaroślach. Jane poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Zerwała się do ucieczki. Była zmęczona, ale przerażenie dodawało jej sił. Las stawał się coraz gęstszy, gałęzie zwierały się wokół niej. Biegła póki dawała radę, a potem znów szła.
Zapadła już ciemna noc, kiedy zobaczyła polanę wysrebrzoną księżycowym światłem. Zatrzymała się na skraju. Spojrzała i wsparła się o pień najbliższego drzewa, by nie upaść.
Oczywiście, że słyszała historie. Powinien być biały, czysto biały. I piękny. Smukły, łagodny i niewinny. Stwór stojący na środku polany nie miał nic wspólnego z tym z opowieści. Brudna, zmierzwiona sierść, czerwone oczy lśniące szaleństwem, wystające z pyska kły... i tylko róg się zgadzał.
Ruszył ku niej, zadziwiająco lekkim krokiem. Róg błyszczał jak ostrze miecza.
Kiedy zaszarżował, krzyknęła tylko raz.


5. To taka piękna myśl


No i zesłali go. Do Czarnego Lasu! Pier*olona policja myśli, więc jednak istnieje naprawdę! Jak inaczej miał się przekonać? Musiał to zrobić. Nie chciało mu się wierzyć, że są do tego zdolni. A jednak, całkowita infiltracja. A jeśli Czarny Las jest naprawdę tym co mówią... Przecież to niedorzeczne! Z drugiej strony, policja myśli też była czymś, co wydawało mu się absurdalne. Wiedział, że wzmacniacze fal mózgowych pozwalają na kontrolowanie interfejsów z odległości, ale żeby czytać w myślach?
Był świadom faktu, że jego przestępstwo to poważna sprawa. Snucie wyobrażeń na temat innego, lepszego świata było tym, czego państwo nie wybaczało. Słyszał o wielu ludziach, którzy za wymianę niewygodnych dla rządu poglądów, podsłuchani tu i ówdzie, trafiali do Czarnego Lasu. Nie spodziewał się jednak, że myśli też są już kontrolowane. I jak tu obalić taką władzę? Teraz jest już wszystko jedno. Pie*rzyć to, i tak trafi do Czarnego Lasu. Gorzej się nie da.
Wyobraził sobie piękny świat, celowo, nie wierzył że policja myśli rzeczywiście istnieje. Prawo zabraniało myślozbrodni, kto mógł wiedzieć, że są w stanie to wyegzekwować? Jako dziecko czytał książkę o świecie niemal boskim... Utopia. Pomyślał, że chciałby zamieszkać w takim miejscu. Nadchodzące cierpienia będą nieludzkie, ale przynajmniej mógł przypomnieć sobie to piękno, ten cudowny świat - prawie już zapomniał, że życie mogłoby tak wyglądać. Nie myślał o tym latami, odkąd tego zakazano. Nie marzył. Teraz siedział w celi, oczekując na wykonanie wyroku i tak naprawdę pierwszy raz czuł się wolny. Wyobraził sobie kwiaty. Niemal poczuł ich zapach, choć nie istnieją od jedenastu lat.
- Auć! - jęknął krótko, kiedy gliniarz zdzielił go neutralizatorem stanu po głowie. Z pozoru zwykła pałka, jednak po uderzeniu odczuwa się jedynie ból, nie ma nawet wściekłości - impuls elektryczny zatrzymuje część funkcji mózgu, powodując paraliż - tylko intelektualny. Ofiara przez jakiś czas nie myśli, jest całkowicie bezbronna.
Policjant wsadził go na pakę wozu. Czuł tylko płynny ruch, wewnątrz nie było okien. To już ten moment, pomyślał. Wyobraził sobie łąkę pełną kwiatów. Brak zasad. On i natura. Żyje w lesie, poluje na zwierzęta.
Oślepił go blask - otworzyły się drzwi pojazdu, został wyrzucony na ziemię. Lekko się poobijał, ale to już nie było ważne. Wokół siebie dostrzegł tysiące pionowych słupów, nadajników myśli. Czarny Las. Zagrają mu co tylko zechcą.
Po chwili otaczający go świat zniknął. Nadajniki zaczęły przesyłać mu obrazy, dźwięki, odczucia, myśli. Usłyszał głos - nie dochodził znikąd, był w jego głowie.
"Witaj w nowej wersji świata, której tak bardzo pragnąłeś. Istnieje tylko dla wybranych osobników. Dla indywidualnych jednostek, znaczących więcej niż szare masy. Pozwól, że sięgniemy do twoich wspomnień i zbudujemy z nich twój wymarzony model."
I rzeczywiście, przed nim powstały książkowe wyobrażenia. Napływały do niego bodźce. Tysiące anten zaczęły jednocześnie wysyłać miliony sygnałów. Czuł zimno. Jednocześnie ciepło. W jednej chwili widział miliardy obrazów nakładających się na siebie. Zaczynała boleć go głowa. Słodki. Gorzki. Pada deszcz. Praży słońce. Popija drink, uprawia seks, śpi, wstaje, jedzie autem, jest w pracy... To już nie był zwykły ból, łeb mu pękał, miał wrażenie, że zaraz eksploduje! Widzi piękną kobietę, uśmiecha się, spada w dół...

- Wiesz jaki ostatnio miałem przypadek? - zagadnął żonę patomorfolog. - Gość miał całkowicie usmażony mózg. Poważnie. Żadnych zewnętrznych śladów. To ciekawe. To już trzeci w tym tygodniu.


6. Biały wilk


Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma lasami, morzami, klifami i dolinami, w lewo za placem budowy nowego Kauflandu (poznacie po tablicy informacyjnej – otwarcie już 1 listopada!) była sobie kraina mlekiem i miodem płynąca. Dostatnia a spokojna, żyzna i bogata. No, jakieś małe zamieszki czasem, kilka aut spłonie, ale poza tym – spokój i cisza. W centrum tej krainy (niedaleko dealera Skody, jakbyście szukali) rósł las. Ani mały, ani wielki, ot taki – w sam raz. Mroczny był, gęsty, ciemny niczym myśli nauczyciela po wypłacie. Taki właśnie.
W lesie owym żył sobie, pośród swych pobratymców, wielki i zły wilk. Okrutnik był z niego że hej, moczymorda zawołany, hultaj i warchoł. Typowy znaczy. Wilk ten, nie dacie wiary, razu pewnego zapragnął odmienić swój żywot na lepszy. Dość miał bijatyk, zatrzymań na czterdzieści osiem i grzywien w sądzie grodzkim. Dość mu było łez na niewinnych twarzyczkach. I wiecznego obsmarowywania w legendach. Zapragnął być dobry.
Mówili, z drzewa spadł. Mówili, koń go w łeb kopnął. Mówili, linia wysokiego napięcia na grzbiet spadła zeszłej zimy, jak to przy mrozie i śniegach słupy jak zapałki trzaskały na wichurze, ale w to nie wierzcie, nieprawda. Ja w energetyce pracował to wiem, jak by go taka po kręgosłupie połechtała, to by se to życie zmienił radykalnie i ostatecznie. I spalenizną by śmierdział. Już prędzej ten koń, dumam, bo wilk pasjami lubiał po pijaku w pobliskiej szkółce jeździeckiej wałachy lżyć i wkurwiać, że jaj nie mają. Niezły sukinsyn był, powiadałem wam już dziateczki? No.
Jak wilk postanowił, tak uczynił. Pierwej zamyślił sobie barwy zmienić, coby się lepiej kojarzyć, boć wiadomo – czarny znaczy niedobry. I się wilk calusieńki na biało pofarbował, l’oreal czy inną wellą, którąż to ostatnim złym uczynkiem w niedalekiej perfumerii zajumał. Palette Szwarzkopfa wolał nie brać, bo wiadomo – schwarz. A potem się zabrał za dobre uczynki.
Owieczki, co się w pobliże czarnego lasu zaplątały, przeganiały na łąki. Kapturkowi inną trasę wskazał. Koźlątkom judasza w odrzwiach wstawił. Dziatki na pasach przeprowadzał do szkoły a staruszkom zakupy robił. Taki był prawy. Wilkom inakszym pogadanki czynił jak w zgodzie z naturą żyć należy. A świnkom domy pobudował, a tak się przy tym cementem zaciapał, że się znowu farbować musiał. Niezły majątek na te farby puścił, prawię wam, bo kraść już mu nie wypadało. A był sierściuch fest zarośnięty.
Co rzecz najważniejsza, nasz wilk przestał mięso spożywać. Zupełnie. Nawet MacDonaldsy i Burger Kingi łukiem omijał. Łacniej mu było zieleninki, warzywka, jagódki w lesie i makarony babuni Kapturka (zniżkę u babci miał, boć jej też sprawunki czynił). A soję to sobie prawdziwie umiłował.
I trwałaby ta sielanka do dziś pewnie, gdyby zawiść zła w sercach pobratymców nie urosła. Boć zebrali się wilcy któregoż dnia, zasadzili na białasa wracającego, jak co dzień o tej porze, z sierocińca. I spuścili mu dziesionę, łomot aż miło, prawię wam dziateczki. Za co? A za żywota utrudnianie. Za niespożyte owce, kozy, Kapturki i świnki. Za przynudzanie i wnerwianie pouczankami. A tak po prawdzie to najbardziej za psowanie reputacji wilczej. Za cały ten cholerny, czarn… znaczy się biały pi-ar. Gnaty mu połamali na drobne. I biały grzbiet wygolili na zero.
I bajki to koniec.
Morał pytacie? A do wyboru. Że lampart cętek nie zmieni. Alboć, że się dobro kiepsko bilansuje. A tak po mojemu, to zwyczajnie – nie popłaca się być non-konformistą, drogie dziateczki. Nie popłaca.
Niedobra bajka, prawicie? A poszli w pizdu, bo kosturem po żebrach pomacam!


7. 217

Monika zawsze pojawiała się w szkole jako pierwsza. Puste korytarze i całkowita cisza uspokajały ją i nastrajały do cięzkiego dnia pracy. Druga przychodziła pani dyrektor Zofia. Sympatyczna kobieta po pięćdziesiątce. Szalenie wyrozumiała i widać po niej było, że kocha to co robi. Prawdziwa nauczycielka z powołania. Po Zofii przychodził Janusz, wuefista, a potem już hurtem reszta grona pedagogicznego i czar pustej, cichej szkoły pryskał.
– Zauważyliście, że jakoś pusto jest? – Zagaił rozmowę Janusz, nalewając sobie wody z dystrybutora, do kubka z napisem „Najwspanialszy Tata na świecie”. Odpowiedziała mu Katarzyna, krucha blondyneczka ucząca WOKu.
- Teraz jak o tym wspominasz, to faktycznie. Jak wchodziłam do budynku, to nie minęłam żadnego ucznia. Dziwne.
- Może wagarują? Jakaś akcja na facebooku, czy inne wygłupy. Tak czy siak, na pewno nie wyparowali i ktoś tam gdzieś jest – odparła Monika zgarniając kalendarz to torby .W tym momencie rozległ się głos dzwonka. Większość osób wyszła z pokoju i stanęła w osłupieniu. Na korytarzu liceum im. Stanisława Staszica w Warszawie nie było nikogo prócz nauczycieli.

Pan Stefan nie czuł się samotny, chociaż właściwie powinien. Żona Jadwiga zmarła dwa lata temu, a córka wyprowadziła się na drugi koniec kraju i nie miała dla niego czasu. Wnuków też nie widywał za często. Obaj byli dorośli i mieli swoje problemy. Stefanowi towarzystwa dotrzymywał jedynie Bolek, mały terier, którego otrzymał od córki. Miał wprowadzić trochę życia do pustego domu i jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Piesek był bardzo energiczny i cały czas wymagał atencji. Stefan nie mógł więc powiedzieć, że ma czas na zamartwianie się. Wiedział, że taka jest kolej rzeczy, więc Bolek wystarczał mu w zupełności. Co rano wyprowadzał go na spacer do pobliskiego lasu Kabackiego, gdzie psiak mógł wybiegać się do woli, a latać za patykiem lubił jak mało co. Tak też zrobili w tamten poniedziałek.
Piesek zaczął skakać wokół Stefana aby rzucił patykiem. Chociaż lata już nie te, rzucił najdalej jak potrafił. Bolek wyleciał momentalnie za patykiem za zakręt. Po chwili słychać było warczenie i szczekanie.
- Ach, pewnie jeża znalazł – pomyślał. Ale to nie był jeż. Pies szczekał ewidentnie na coś siedzącego na drzewie. Stefan uniósł głowę i zamarł z przerażenia. Zaczęło go kłuć w klatce piersiowej i zabrakło oddechu. Ale ogarnął się i mimo bólu pobiegł najszybciej jak mógł w stronę wyjścia z lasu, zostawiając szczekającego Bolka samego.

W rok po tych wydarzeniach policja nie była w stanie wyjaśnić szczegółów tragedii kabackiej. W jaki sposób 217 uczniów liceum im. Staszica niezauważenie zebrało się w poniedziałek rano w lesie aby popełnić zbiorowe samobójstwo? Czemu wybrali śmierć przez powieszenie? Wszystkie ciała znaleziono na wysokości powyżej trzech metrów. Nie znaleziono ani drabin, ani też plecaków czy innych rzeczy osobistych. Niemożliwym jest też aby każdy uczeń z osobna wspiął się tak wysoko na drzewo, zawiesił własny sznur i rzucił się z nim. Potwierdza to fakt, że we wszystkich przypadkach powodem śmierci jest uduszenie. Ani jeden z uczniów nie miał przerwanych kręgów szyjnych. Czyżby za tym zdarzeniem stał ktoś jeszcze? Sekta? Nie ma niestety żadnych dowodów by móc potwierdzić tę tezę.

Drzewa ścięto, a na ich miejscu postawiono krzyże. Tak powstał las samobójców, do którego się nie chodzi, nie mówi o nim, ani nie myśli.
Las, którego nie ma, chociaż jest.



8. Klub Czterech

Pamiętam jak Rob narobił sobie kłopotów. I to ja byłem tym, który musiał go ratować. Zdarzyło się to krótko po naszym przybyciu do Francji. Któryś z oficerów musiał zobaczyć go jak próbuje oddalić się od jednostki w kierunku pobliskiego lasu. Naturalnie podniesiono cichy alarm i wysłano „ogon”. Wyprawę Roba uznano jednak za tak interesującą, że postanowiono chwilowo pozwolić mu działać. Był regularny. Co tydzień chyłkiem opuszczał jednostkę bez informowania kogokolwiek. Wędrował po lesie pozornie przypadkowo. Czasem chodził nad rzekę. Robił napisy nożem na drzewach. Puszczał z prądem rzeki małe karteczki. Na drzewach pisał imiona. Czasem zapisywał jedno drzewo, innym razem kilka. Bardzo często spoglądał do góry. To wystarczyło by natychmiast go aresztować, jednak kontrwywiad postanowił zebrać więcej danych by rozszyfrować kod. Dziś opowiadam to jako żart, i również nie mogłem powstrzymać śmiechu podczas przesłuchania.
- Tak jest. Przed wojną założyliśmy razem coś co nazwaliśmy tajnym stowarzyszeniem.
- Dlaczego się pan śmieje? - śledczy spojrzał ponad oprawką okularów.
- Bo rozumiem sytuację. Choć muszę stwierdzić, że Rob postąpił kompletnie idiotycznie a wasz cały trud poszedł na marne.
- Słucham dalej.
- Domyślam się jego tłumaczeń. Wiem także, że mu nie wierzycie. Możecie przestać się zastanawiać nad sensem wyboru tych a nie innych drzew oraz odwołać kryptologa.
Imiona, które wypisywał były dokładnie tym, na co wyglądały. I był to rzeczywiście rytuał naszego tajnego stowarzyszenia. Tyle, że to był klub herbaciany młodych poetów -wymysł dzieciaków, którymi wtedy byliśmy. I nic więcej za tym nie stało. A co do imion, domyślam się, że to przyjaciele Roba, którzy polegli w walce. Listy z takimi wiadomościami dochodziły co tydzień. Nie wiem czemu na to od razu nie wpadli.

Dziś, po latach, sam stoję pomiędzy drzewami, ale zupełnie innymi. Trzeba znaleźć odpowiednie. Należy podejść blisko upatrzonego i spojrzeć prosto w górę, w koronę. Wsłuchać się w mowę drzewa. Posłuchać co opowiada o historii miejsca, w którym stoi. Musi to być dobre miejsce. Wiedziałem, że muszę w tym celu przyjechać do Birmingham. Moja żona nigdy jeszcze nie była w Anglii. A tu niewiele na razie zobaczyła bo dojechaliśmy w nocy. Jest wściekła. Na rękach trzyma małego Chrisa a wokół tylko ciemności, deszcz i nieprzyjemny, zimny wiatr. Doceniam to, że przyjechała choć nie rozumie. Wojny ominęły ją i jej kraj. I chciałbym żeby tak pozostało.
Rob był pierwszy. Nikt nie wie jak zginął. Potem był Chris a na końcu John. Wybrałem już trzy odpowiednie drzewa, wszystkie stojące na polanie. Stanąłem na jej środku i rozpocząłem mowę nie mając pojęcia co mam powiedzieć.
- Chciałbym na samym początku przeprosić, że to tak długo trwało. I że każdy z was na pewno użyłby lepszych słów. Ale dla mnie poezja to zamknięta historia. Jak wiecie życie potoczyło się inaczej. Jestem pewny, że użylibyście lepszych słów...
Tutaj się zaciąłem.
- To jest wasze miejsce. Chciałbym te drzewa poświęcić Robowi Wilsonowi, Chrisowi Wisemanowi i Johnemu Tolkienowi. Chłopakom spod Sommy.
Mam dla was wiersz z dawnych lat:
To jest droga przez Rzymian ubita
ścieżka zatarta wśród zielonych wzgórz
i zagubiona na leśnej polanie
... gdzieś między fiołkiem i żonkilem.

Lata opadły jak uschnięte liście
Nieopłakane, niepoliczone, niezatrzymane
(tak jak jesienni złodzieje - synowie nawałnicy)
Od czasu gdy ubili tę drogę Rzymianie.

Wziąłem małego Chrisa na ręce i poszliśmy w kierunku samochodu.
- Wiesz Edith, każdy z nich powiedziałby to lepiej.

(tłum. wiersza własne ;) )


9. Upiór w Blackwood

Blackwood było małą, prowincjonalną mieścinką. Żyło się tam jak w bajce. Żyło. Do czasu. Pewnej ciemnej, burzowej nocy, gdy błyskawice cięły niebo, pojawiła się zupełnie nieproszona - Pralnia. Przez tydzień, we wszystkich lokalnych gazetach trąbili o cudownej materializacji zakładu oczyszczenia, nie omieszkając wspomnieć o demonicznych siłach, które zapewne maczały w tym palce. Z początku mieszkańcy podchodzili do Pralni jak do przysłowiowego zgniłego jajka. Zerkali z zainteresowaniem, ale obchodzili z daleka .A może chodziło bardziej o pannę Wendy, której bliskość wzbudzała dreszcze i sensacje żołądkowe.
Panna Wendy wychodziła z siebie i stawała obok, żeby udowodnić nowym klientom, że jest zwyczajną, bogobojną wiedźmą, która stara się uczciwie zarobić na życie. Naobiecywała klientom tyle rabatów i bonusów, że w końcu musieli się skusić. W kuszeniu nie miała sobie równych. Po miesiącu niewielki pralniany kajecik, w którym skrupulatnie zapisywała wizyty i umawiała godziny, pękał w szwach. I coraz trudniej szło wytłumaczyć chętnym, że proces prania wymaga czasu i w żaden sposób nie da się go skrócić.
Pewnego dnia przyjechał do Blackwood wielkomiejski dziennikarz, by opisać fenomen Pralni, gdyż wieść o jej działalności rozeszła się po okolicy jak świeże bułeczki z rana. W szczególności zainteresował go fakt, że właścicielka płaci niektórym klientom złotem za wykonane zlecenie.
Panna Wendy przyjęła gościa z szeroko otwartymi ramionami, serdecznie za krótką spódniczką i głęboko wzruszonym dekoltem.
- Najmocniej pana przepraszam – zaszczebiotała wdzięcznie siadając przy stole i opierając się na blacie tak, że Vergil zachłysnął się herbatą.
- Khem, khem – odkaszlnął z mocą, aż łzy napłynęły mu do oczu. – Ależ nic się nie stało.
- Wie pan jak to jest. Klienci dobijają się każdego dnia, a nie wszystkich mogę obsłużyć.
- Znam to, aż za dobrze – odparł po chwili. – Mój szef też nie rozumie, że nie można wszystkiego na raz.
- Otóż to – uśmiechnęła się promiennie i dolała Vergilowi herbaty. – Widzi pan, w mojej Pralni każdy klient jest wyjątkowy, każdego trzeba potraktować indywidualnie. Nie można wszystkich wrzucać do tego samego wora.
- Ma pani na myśli pranie, jak mniemam?
- Do każdego dostosować program, wydobyć na powierzchnię i oczyścić z niepowtarzalności… - kontynuowała, jakby nie dosłyszała pytania.
- Mogłaby pani rozwinąć temat?
- Mogłabym… - przerwała, gdy na zapleczu zadzwonił dzwonek. – Pan wybaczy upiór gotowy.
- Upiór? – zdziwił się Vergil.
Panna Wendy nie odpowiedziała, tylko poderwała się z krzesła i pobiegła na zaplecze. Dziennikarz zaciekawiony nietypowym określeniem, a także jej rozognionym spojrzeniem, przysunął się do drzwi i wychylił głowę.
- Proszę powiedzieć mężowi, że może do mnie przyjść jutro – powiedziała Wendy, wciskając zombiepodobnej kobiecie sakiewkę złota i zerknęła na Vergila. – Widzę, że nie może się pan doczekać. Zapraszam.
Short zbliżył się do wielkiej pralki z napisem WyDuszarka.
- Niech pan przyjrzy się uwypukleniom bębna – zachęciła.
Wiedziony zawodową ciekawością wsadził głowę do środka, a wtedy panna Wenny nacisnęła czerwony guzik. Z maleńkich otworków wystrzeliły miniaturowe haczyki które unieruchomiły głowę Vergila , a z boku wysunął się lejek i przywarł do jego ust. Nagle poczuł jak jakaś jego cząstka ulatuje i znika w żołądku bębna. Po chwili było już po wszystkim. Delikwent spojrzał na pannę Wendy pustym wzrokiem.
- Upiór gotowy – zaszczebiotała i wręczyła mu złoto. – Proszę polecić Pralnię znajomym. Oczyszczanie z duszy to nasza specjalność.


10. Światła w ciemności


Nie wiedziałem, jak długo szedłem już wzdłuż szosy, wśród ukrytego w ciemnościach, milczącego lasu. Nogi drżały mi, ledwo radząc sobie z dźwiganiem obolałego ciała. Otępiający ból oddalał od rzeczywistości. Jednocześnie niemal czułem na ramionach ciężar wszechobecnego mroku, cisza przygniatała.
Prawie mnie zabili! To jedno kołatało mi się w głowie. Pewnie tak właśnie pomyśleli, gdy straciłem przytomność. Myśleli, że nie żyję i wreszcie dali spokój. Przestali kopać, zabrali samochód i odjechali, zostawiając w nocy, w lesie, na środku asfaltu.
Miałem szczęście, że nikt nie nadjechał. Droga najwyraźniej nie była zbyt ruchliwa. I o ile wcześniej, kiedy leżałem nieprzytomny na jej środku, mogłem się z tego cieszyć, o tyle teraz coraz bardziej nerwowo wypatrywałem świateł samochodów.
Pomocy!
Nikt nie odpowiadał. Czarny las milczał.

Pojawiły się!
Nic nie usłyszałem. Zamiast tego spostrzegłem, jak skryta w nicości ściana drzew po prawej stronie szosy rozbłysła jaskrawym światłem. Z mroku wynurzyły się przyczajone nade mną ramiona konarów. Zaraz potem zobaczyłem reflektory – dwoje żółtych oczu.
Serce zabiło mi mocniej.
Wyszedłem na szosę, nie na sam środek, ale na tyle daleko, by zostać zauważonym, i uniosłem ręce do góry.
Musiałem wyglądać strasznie. Brudny, posiniaczony, zakrwawiony.
Czy się zatrzymają?
Targany nadzieją i wątpliwościami, zamarłem.
Światła, które były już jedynie trzysta metrów ode mnie…
… znikły!
Samochód z całą pewnością nie zatrzymał się, nawet nie zwalniał; przynajmniej nic takiego nie zauważyłem. Na pewno nie skręcił, przecież dokładnie go obserwowałem.
Tak, to było najodpowiedniejsze określenie – światła znikły! Światła i najwyraźniej cały samochód. Dookoła mnie panowała cisza, powróciła ciemność i tylko wirujące mroczki przed oczami utwierdzały w przekonaniu, że nie uległem złudzeniu.
Jeszcze przez chwilę czekałem w bezruchu i nasłuchiwałem.
Niepewnie ruszyłem naprzód. Krok za krokiem, jeden, drugi. Po chwili szedłem już szybko, na ile pozwalał nieustający, paraliżujący ból.
Nie znalazłem nic. Nie doszedłem do żadnego skrytego w mroku samochodu i byłbym w stanie zrzucić wszystko na karb pourazowego szoku i zmęczenia, gdyby nie to, że sytuacja powtórzyła się po niespełna kwadransie.

Znowu nic nie usłyszałem, zobaczyłem tylko, jak drzewa jaśnieją nagle po obu stronach drogi. Blask przesunął się szybko, rzucając w głąb lasu tysiące ruchomych cieni, po czym zaatakował oczy bolesnym uderzeniem.
Reflektory były jaskrawo-białe, wpadające w błękit. „Takie jak w moim Golfie!”, pomyślałem. Zbliżały się, bardzo szybko. To musiał być dobry samochód i równie szalony kierowca.
Nawet nie zdążyłem zareagować.
Znikł!
Patrzyłem nie wierząc własnym oczom. Cisza i ciemność. Samochód pędzący na mnie grubo ponad setką rozpłynął się w niebyt.
„Może to oni?”, pomyślałem. Może wrócili moim własnym wozem, aby dokończyć niezałatwione sprawy? Przecież mogłem ich rozpoznać, opisać. Tak, mogłem to zrobić. Nie zastanawiałem się, skąd niby mieliby wiedzieć, że żyję. Może ten pierwszy samochód...?
Zdezorientowany i przerażony zmusiłem nogi do biegu. Uciekać!
Odwróciłem się i… upadłem, wpatrzony w krwawą kolumnadę posępnych drzew.
Za mną, za kolejnym zakrętem, znikały właśnie czerwone światła oddalającego się auta.


11. Kikuty

Nie, nie przychodzą w nocy. Pojawiają się z samego rana, o ósmej szesnaście. Co to za godzina na składanie wizyt? Cóż, jak najbardziej odpowiednia.
Przychodzą, bo mały chłopiec nabroił. Cholernie nabroił. O nic nie pytają, stają tylko w progu i świdrują mnie spojrzeniem. Właściwie nie muszą nic mówić. Wiem o nich wszystko.

Ten po lewej to ośmioletni maluch o imieniu Yamaguchi. Nieco chudy, ale zwinny chłopak. Bystrzacha. Kiedy to się stało, przebywał na szkolnym korytarzu, gdzie obrócony w stronę ściany odliczał do dziesięciu. Uwielbiał zabawę w chowanego. Teraz też się schowa. Zawsze to robi. Tak, Yamaguchi kuca za łóżkiem i śmieje się głośno. Zza poduszki wystaje tylko czubek pozbawionej włosów głowy.

Akiko, jego starsza siostra, jest dużo poważniejsza. W momencie katastrofy kupowała owoce na targu. Wyciąga w moim kierunku poparzoną rękę, ale w jej oczach nie ma nienawiści. Sama obojętność. Minęło tyle lat, już jej wszystko jedno.

Haruki! Trzydziestodwuletni fotograf, który mieszkał kilka kilometrów od miasta, blisko lasu. Zawsze przynosi mi zdjęcia. Wszystkie są takie same. Widnieją na nich czarne kikuty drzew. Z zapamiętaniem rzuca na moje biurko kolejne fotografie. Tu zwęglony dąb, tam okaleczona akacja, na następnym pozbawiony pysznej korony klon.

Ten sam rytuał codziennie rano. Nie, nie rozmawiamy. Co mam im powiedzieć? Że zrzucając „Little Boya”, wykonywałem tylko rozkaz przełożonych? Oni dobrze o tym wiedzą.
Właściwie lubię tych swoich gości. Bez nich byłbym samotny. Kiedy wychodzą, patrzę za okno i wyobrażam sobie równinę przyozdobioną kikutami czarnego lasu.


12. Zleconko


Nie zapukał, po prostu wparadował przez drzwi, o mało ich nie wyłamując. A miał do tego predyspozycje. Wysoki, szeroki, z ramieniem jak moje oba uda razem. I nie wyglądał wcale sympatycznie.
- Forest Black?
- Tak napisane jest na drzwiach, przez które właśnie pan tu wszedł, a skoro prócz mnie nie ma nikogo więcej, to muszę to być ja. Słucham, w czym mogę pomóc? – cóż, mój urok osobisty nie do końca zadziałał na mojego nowego gościa. Szkoda.
- Chcę żebyś przewiózł kogoś dla mnie na Centaurię. – planeta czwartego układu, ponoć uroczy kurort i nawet położony nie tak daleko. Był tylko jeden szkopuł.
- Widzi pan, panie… - nie, nie ma się co wysilać – firma przewozowa Forest Black nie zajmuje się transportem ludzi. Od tego są firmy dysponujące kruzerami. Centauria jest popularną planetą, na pewno w tym tygodniu będą na nią jakieś loty… - wymowne spojrzenie mojego gościa sugerowało, że nie mam za dużego wyboru. Chociaż właściwie miałem. Ale obitą mordą, czy złamaną kończyną albo dwiema czynszu nie zapłacę. Zgodziłem się. Tak, wiem. To zawsze tak się zaczyna. Ona jest piękna, ja głupi, oni silni. Potem mnie boli i to ja uciekam, i tak też pewnie będzie tym razem. Głupi ja.

Lot na Centaurię trwał dwa dni. Jak się okazało, nie było żadnych problemów. Osoba, którą przewoziłem, była urocza staruszka, matka klienta. Wyjaśniła mi, że spóźnili się na lot. Następny był dopiero tydzień później, więc nie zdążyłaby odebrać rezerwacji w sanatorium i refundacja by jej przepadła. Syn był tego dnia wkurzony, za co bardzo mocno mnie przepraszała wpychając mi do ust bajaderkę za bajaderką. Ponoć normalnie z Arnoldzia jest złoty chłopak. Miły i pomocny.
Pasażerkę odstawiłem, zapłatę otrzymałem, ale czynszu nie zapłaciłem. Co poradzę, że kobiety i whisky na złocistych plażach Centaurii smakowały zdecydowanie lepiej niż w domu?


13. (Nie)Ziemskie Uciechy


Wlokąc się, tachały w chudych łapach nieporęczne pakunki, które uciskały niczym zatwardzenie. Na pierwszy rzut nie różniły się od siebie. Ona jednak była od niego odrobinę większa. Miały czerwone grzbiety i po trzy pary odnóży. Ich pochylone do przodu ciała świadczyły nie tylko o zmęczeniu, które dawało im się we znaki, obnażały także przy tym ich prawdziwą naturę. – Aleś się natrąbiła! – zagadnął. Beknęła w odpowiedzi.

Podłoże, po którym stąpały, było niezwykle przyjemne i miało kolor ludzkiej skóry. Falując tu i ówdzie, nierówno unosiło się i opadało, było także dość ciepłe. Zachowanie równowagi w tak porowatym miejscu nie stanowiło dla nich większego problemu, wszak miały już na to sprawdzone sposoby. Po chwili odłożyły owalne tobołki i spoglądając sobie w ślepia, zaczęły brechtać się jak głupie.
- Poskaczemy? – zapytał, rżąc bez ustanku.
- No co ty, chcesz pogubić jajka!? – odparła.
- Ty mendo! – odrzekł. – To przez ciebie muszę się tak wlec!
- Jakbyś gnido nie pomylił stron – odburknęła. - Nie musielibyśmy się przedzierać przez te dwie sterczące góry!
Uniósł odrobinę głowę, aby je dobrze zobaczyć.
- Za górami z reguły są też i doliny – odpowiedział spokojnie, ale uspokoił tym chyba tylko siebie.
- Tak, widzę je, i ten malutki dołek pośrodku nich także. Musimy go ominąć!?
Nie wytrzymał dłużej, zaczął podskakiwać.
- Prawie się udało – oznajmił, wpadając do środka.
Prawie, bo się poślizgnął na krawędzi otworu i spadając, złamał jeszcze nogę. Upuścił też jajo.
- Musiałeś to zrobić!? – krzyknęła. – Zgubiłeś jedno, gamoniu!
- Oj, nie złość się – zakwilił z bólu, pokazując kły. Zobacz, jest! – dodał, wypełzając z dziury. Wcześniej odgryzł sobie, bolące go odnóże.

Ich oczom ukazał się czarny las, który ze wschodu i z zachodu otaczały dwie gibające się wieże. Bez namysłu wkroczyły tam i przymocowały do napotkanych na drodze drzew przyniesione ze sobą pakunki. Potem zregenerowały siły, mocno przywierając do tego przekrwionego, leśnego runa.

Las był niezwykle gęsty, a jego drzewa oplatając się wzajemnie, tworzyły trudną do przebycia drogę. I ta przedziwna woń, którą wtedy poczuły? Najpierw zapachniało im zdechłym śledziem, a potem dotarł do nich jeszcze, mdły aromat szarego mydła.
- Krwia mać! – zająknął się, zatykając nos i kulejąc. – Już nawet w raju nie można się od tego uwolnić!
- Co za nieprzyjazne środowisko – wycedziła przez zęby, ciągnąc go za wyrostki gębowe.

Po chwili, która była dla nich wiecznością, przebrnęły wreszcie przez te długie, wiotkie i poskręcane niczym sprężynki, czarne sosny. Dalej była już tylko gigantyczna szpara, otoczona zewsząd licznymi fałdami i rozległym przedsionkiem. Zaparło im dech w piersiach. Na jej widok, westchnęły też radośnie.
- O rany! – wykrzyknął, kiedy to zobaczył. Nie zdążył jednak pomyśleć, bo jakaś skórzasta fala, niespodziewanie zmiotła ich stamtąd i wchłonęła.

**********

W tym samym czasie, na skrzypiącym łóżku i w atłasowej pościeli, kochało się dwoje ludzi. Dziewczyna o kruczych włosach, zrzuciła przygniatającą ich, alabastrową kołdrę i natychmiast szeroko rozchyliła nogi. Mężczyzna odczytując zaproszenie, zsunął się jeszcze niżej, i bez zastanowienia wsadził swój ogromny jęzor pomiędzy jej uda. Jęknęli wtedy oboje. Ona z radości, jaką jej tym sprawił, a on z bólu, bo coś go w niego użarło.
- Cholera! – zawył. – Mendoweszki!?

**********

Podskakiwanie niewiele w życiu daje, a lizanie może być bolesne. Nie wszystko co pachnie, od razu musi być też dobre, a krzywa wieża, niekoniecznie pochodzić z okolic Pizy…


14. Szkarłatny kordiał

Zdarzyło się to w trzecią niedzielę czerwca, po mszy. Antek Bobrzyniec chciał odprowadzić do domu Marysię Mitrunównę. Pietrek to zobaczył, przyskoczył do niego i wywiązała się bójka. Zanim ludzie zdążyli cokolwiek zrobić, Antek porwał z bryczki jakąś lagę i zdzielił nią mego brata. Pietrek zatchnął się, kaszlnął krwią i padł.
- I co żeś narobił? – wykrzyknął ojciec Marysi, który widział całe zajście. Co z tego, że Antek przeprosił. Stało się i się nie odstanie!
Pietrka potem na wóz wrzucili i ostrożnie do domu zawieźli. Złożyli w dużej izbie. Mnie, najstarszej, matka pozwoliła przy nim zostać. Pobladł, wargi mu posiniały, charczał i toczył z ust krwawą pianę. Wieczorem przyszła ciotka Konstancję, znachorka. Zbadała Pietrka i stwierdziła, że mu już niewiele życia zostało. Obie z matką rozpłakałyśmy się a ojciec chwycił strzelbę i chciał lecieć, Antka ustrzelić. I wtedy ciotka sobie przypomniała o przepisie na nalewkę, która mogła Pietrkowi pomóc.
- Szkarłatny kordiał trzeba przyrządzić – stwierdziła. Ojciec zapytał:
- Umiecie, ciotko?
- Z konia żeś spadł?! – żachnęła się staruszka – Kto by się poważył takie diabelstwo robić?!
Potem ciotka odciągnęła go w kąt i szeptali długo. Ojciec bladł i pąsowiał na przemian. Wreszcie chwycił staruszkę za rękaw i krzyknął:
- Dla mojego jedynego syna zrobię to!
Ciotka pokręciła tylko głową i wskazała wielką księgę leżącą na pulpicie:
- Tam se ten przepis wynajdziesz, bom go wam ongiś zapisała. Diabeł mnie widać podkusił.
Konstancja prędko wyszła nie żegnając się z nikim. Ojciec wziął się za wertowanie księgi. Czarna sylwa była w naszym domu odkąd pamiętam, odkąd matka pamięta i odkąd babka sięga pamięcią. Spisywano w niej ważne wypadki, piosneczki, rachunki czy ingrediencje kuchenne. Ojciec przewracał karty przez wiele godzin, aż znalazł. Przeczytał i chwycił się za głowę. Usiadł ciężko na taborecie i szepnął:
- Jak mnie to zrobić?
Wtedy matka zajrzała do sylwy, przeczytała i rozpłakała się. Kiedy się uspokoiła, powiedziała:
- Ja zgotuję żurawiny, susz goździka, korzeń pimperneli. Wieczorem dziewczynki poszukają zmierzchnicy. A ty…
- Tak, wiem. Ale.
- Musisz.
- Muszę.
Ojciec wyszedł na ganek i zapalił fajkę. Matka wydała polecenia kucharce, służącej. Bartka pojechał do miasta, ja zostałam przy Pietrku. Gorączkował, ciężko oddychał. Potem tatko wszedł do izby, zabrał flintę i wyruszył.
Nad ranem zbudził nas tętent kopyt. Wrócił ojciec. Kiedy matka wyszła mu naprzeciw, wręczył jej małą buteleczkę. Wiedziałam, że to krew – nocą przeczytałam składniki kordiału. Ojciec musiał złamać niepisane prawo kniei, bo zdobył juchę nienarodzonego jelenia.
Koło południa matka wybiegła z kuchni. Niosła mały saganek pełen śmierdzącej cieczy. Pietrek z trudem przełknął miksturę. Widać było w oczach jak zdrowieje. Kobiety rozpłakały się a ja poleciałam do sióstr z nowiną. Tylko ojciec dalej był markotny. Uścisnął Pietrka i wyszedł.
Trzy dni później rankiem przybiegł pachołek i powiedział, że coś pod borem zeżarło krowę. Następnej nocy zniknęły jeszcze dwie. Ojciec postanowił czuwać przy stadzie, zanim zmarnuje się reszta bydląt. Wziął strzelbę i wieczorem poszedł na łąki. Koło północy rozszczekały się psy. Wpadł do domu skrwawiony pachołek. Matka potrząsnęła nim i woła:
- Gdzie pana żeś zostawił?!
- Tam, we kniei. Przyszedł leszy, chycił dziedzica i mówi: „A będziesz ty zwierza brzemiennego ubijał?!”. Potem kłapnął paszczą raz i drugi i pana nie było. Ostał mi się ino sznur.
I potrząsnął trzymanym w ręku paskiem od ojcowej flinty.


15. Kora za oko, drzazga za ząb


Gdy przybyłem do Ciemnego Lasu, rosnące tam drzewa patrzyły na mnie nieufnie. Widząc jednak, że nie mam wobec nich wrogich zamiarów, uspokoiły się, a ja mogłem wsłuchać się w szum ich liści, by usłyszeć pełne strachu opowieści: o mężczyźnie nie znającym litości, dla którego krzyki ścinanych przez siebie dębów, klonów i brzóz zdawały się być najsłodszą spośród melodii; o białym diable, który każdego ranka zjawiał się z siekierą w rękach, by odebrać swą ofiarę.
Drzewa – a wraz z nimi, w geście solidarności, cały las - nienawidziły i bały się drwala Złotorękiego. Próbowano jakoś sobie poradzić z tym ohydnym katem - zastawiano na niego pułapki, nasyłano dzikie zwierzęta, a każde zabijane drzewo obalało się w taki sposób, by szansa zmiażdżenia mężczyzny była jak największa.
Wszystko na nic. Drwal był zbyt silny, zręczny i bystry, by dać się zabić. W poczuciu przygnębiającej bezradności najstarsze drzewo w lesie zwróciło się do mnie o radę.
Zastanowiłem się chwilę, po czym zapytałem:
- Czy ten człowiek ma jakąś rodzinę?
- Ma. Żonę Marię, syna Marka i dwie małe córeczki: Judytkę i Klarę.
- Daleko mieszkają?
- Ano niedaleko. Ich chata graniczy z naszym świętym domem.
- Rzecz więc prosta. – Stwierdziłem. – Skoro nie możecie sobie poradzić z mordercą, sprawcie, by pożałował dnia, w którym matka wypluła go na świat.
Od tego momentu sprawy potoczyły się bardzo szybko.
Pewnej nocy, szepcząc zdradziecką pieśń, drzewa wywabiły żonę drwala z bezpiecznej kryjówki. Rankiem Złotoręki odnalazł ciało swej ukochanej Marii, wiszące na gałęzi masywnego dębu.
Nie minął tydzień, jak Marek wyszedł nazbierać grzybów do lasu i już nigdy nie odnalazł drogi powrotnej.
Dwunastoletnia Judytka utopiła się w przecinającej Ciemny Las rzeczce.
Na sam koniec brzozy zawarły pakt z wilkami, które – pod nieobecność Złotorękiego – zakradły się do chaty drwala, porwały i pożarły jego ostatnie dziecko, siedmioletnią Klarę.
W ten sposób Złotoręki stracił wszystko, co w życiu miało dla niego znaczenie. Nie mogąc znieść widoku miejsca, w którym spędził z rodziną tyle szczęśliwych chwil, a w którym teraz odczuwałby tylko ból i samotność, drwal postanowił spalić swój domek.
Uznałem to za doskonały moment, by objawić się Złotorękiemu.
Opowiedziałem mu o wszystkim. O spisku, okrutnych mordach i o tym, kto za tym wszystkim stał. Zapytał się, co ma teraz robić?
- Mścić się. Zabierz mnie do Ciemnego Lasu i pozwól urosnąć w siłę. Byłem tam niedawno, ale mały i słaby. Musisz zadbać, by moja ponowna wizyta była o wiele bardziej spektakularna.
Posłuchał.
Mężczyzna działał szybko i sprawnie. Drzewa – zaskoczone i przerażone – nie były w stanie nic zrobić, mogły tylko przyglądać się, jak rozpościeram szeroko ramiona, jednym z nich obejmując Złotorękiego, a drugim już cały las.
Z rozbawieniem przypomniałem sobie o tym starym, kłamliwym porzekadle, iż zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Ostatnio zmieniony przez tullia 3 Wrzeœśnia 2011, 10:32, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
ketyow 
Jim Raynor


Posty: 11344
Skąd: z domu
Wysłany: 28 Sierpnia 2011, 23:10   

Punkty na:

Biały wilk
Upiór w Blackwood
Kora za oko, drzazga za ząb
_________________
http://ketyow.deviantart.com
http://www.biblionetka.pl/
 
 
 
Anna Kerstin 
Gollum

Posty: 2
Skąd: Wrocek :-)
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 01:00   

Urodziny
To taka piękna myśl
Bestia z Czarnego Lasu
Światła w ciemności
Kikuty
 
 
tullia 
Jaskier


Posty: 92
Skąd: w-m
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 09:06   

ketyow, Anna Kerstin, dzięki za głosy. :)
 
 
Wojtek 
Dupek żołędny


Posty: 260
Skąd: Kraków
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 09:28   

przeczytałem na razie kilka (czas goni cały czas) - i spoko, wg mnie pomysły spoko + momentami nawet lepsze
_________________
This day I'll mend my boat and journey as it chances
west down the withy-stream, following my fancies!'
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 09:29   

No proszę, moja małż się już uwinęła. Muszę się sprężać, coby w tyle nie zostać :D
_________________
Niespełniony ałtor a także troll, tetryk i maruda.
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 09:58   

Wyjątkowa noc, Klub Czterech i Upiór w Blackwood.
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 12:28   

Przeczytane. Się uleżeć muszą.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
corpse bride 
Marsjanin


Posty: 4085
Skąd: n. huta, krk
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 14:43   

'wybierz 15 odpowiedzi'? można głosować na dowolną ilość szortów, czy coś się pokićkało?
_________________
blog o życiu, blog o gotowaniu i galeria biżuterii.
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 14:46   

corpse bride, widać, że dawno nie głosowałaś. Możesz przyznać punkty tylu opowiadaniom, ile uznasz za tego warte.
 
 
corpse bride 
Marsjanin


Posty: 4085
Skąd: n. huta, krk
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 14:57   

oj, dawno. ale po długiej przerwie mam pracę, w której z nudów można przeczytać cały internet. przeczytałam już 5 szortów :D
a czy teraz tylko się wymienia swoje typy bez komentowania?
_________________
blog o życiu, blog o gotowaniu i galeria biżuterii.
 
 
Ziemniak 
Agent dołu


Posty: 5980
Skąd: Kraków
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 14:58   

Komentowanie mile widziane, aczkolwiek nie ma obowiązku, z czego większość skrzętnie korzysta :D
_________________
Starzejesz się gdy odgłosy, które wydawałeś kiedyś w trakcie seksu wydajesz obecnie wstając z łóżka
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 14:59   

Komentowanie wielce pożądane.
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 15:00   

corps czytaj, czytaj. :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 16:03   

Heh, Obiecywałem. Ale kusi. No, po parę słów chociaż.

Złoty miecz - ok. Średniak. W pamięć chyba nie zapadnie, ale przyzwoicie. Tylko [morał razi, mało jakoś tak związany z obmyśloną fabułą.

Urodziny - fabuła wciągająca, frapująca. Nie leży mi końcówka, ach - jak ja nie lubię zakończeń w których bohater się budzi... Ale generalnie pozytywnie. Powyżej średniej.

Wyjątkowa noc - a tu poniżej średniej. Nagromadzenie wielości szczegółów i zdarzeń przy raczej nieciekawej myśli przewodniej. Kótra fabuły nie niesie, IMHO. Braku fabuły nie rekompensuje klimat stwarzany językiem.

Bestia z Czarnego Lasu - motywacja bohaterki wynikająca z rozmowy z partnerem - zgrabnie i przejmująco. Reszta jakby od czapy, nie wiadomo po co las i skąd rogata bestia, żadnego związku. Raczej też poniżej średniej.

To taka piękna myśl - końcówka pali fabułę. Ja nie wiem o co chodzi tak naprawdę. Czy CL jest karą czy nagrodą, co w pewnym momencie zdaje się, chce nam zasugerowac autor? Chyba jednak karą, ale mam wrażenie przerostu środków. Jesli to miała być egzekucja, to za dużo zainwestowano.
Jest jeszcze opcja, że bohaterowi się wszystko tylko wydawało, ale w takim przypadku autor za dużo napisał o tym co w głowie bohatera, a za mało o tym co poza. I już się w taką interpretację nie chce wierzyć.

Biały wilk - Nierówna narracja, mało płynna, zwłaszcza w środku. Koszmarki zdaniowe tam się pojawiły. No i generalnie, płytko trochę ta fabuła wygląda.

217 - Po co, dlaczego, z jakiej przyczyny, trop jakiś do szukania grozy przez czytelnika? Nie ma. A więc i groza nie znaleziona. Za to opisy wątków pobocznych dla głównego motywu (i mało istotnych, nie oszukujmy się) zajmują 56% objętości tekstu. Poniżej średniej.

Klub Czterech - choć nie fantastyczne, to klimatyczne i ciekawe. I tyle powiem, bo trzeba by się bardziej wgłębić w szczegół by mieć się czego czepić. Dodam jeszcze, że to bardziej rozbudowany kawałek jest, niźli historia, ale to nas nie razi więc... powyżej średniej.

Upiór w Blackwood - i jak do tego podejść? Opowiadanko z przymrużeniem oka, taką opcję wybieram.
Pomysł opierający się na bliskości fonetycznej (upiór-upierać) zdaje się być ciekawy. Ale moim zdaniem jest nie do końca przemyślany co wyłazi w szczegółach, IMHO. Nie do końca rozumiem, czemu Wendy płaci klientom, czyli jaką ona odnosi korzyść z tych transakcji? Trochę by się też poszlifowania języka przydało, bo choć niektóre sformułowania są świetne, to inne takie sobie.
Aha. Zawsze lepiej jest pokazać, że Blackwood jest małą i prowincjonalną mieściną niż to oznajmiać.
Średnia osiągnięta.

Światła w ciemności - rozbudowany klimat, o tak. Trochę niezręczności do pousuwania i poszlifowania, ale nieźle. Fabularnie tylko, uważam, niezbyt logicznie, a przynajmniej dla mnie nieprzekonująco. Domyślam się w czym tkwi clue fabuły, ale za diabła nie wiem - czemu pojazdy znikają z oczu bohatera gdy się zbliżą i pojawiają się ponownie gdy go miną? Czegoś tu brakuje jeszcze.
Ale średnia IMHO jest.

Kikuty - powyżej średniej. Zdało by się moze rozbudować to trochę, skorzystać z limitu znaków (bo to ledwie połowa) ale jest fabuła, spójna i emocjonalna. Właściwie to mi więcej treści brakuje tylko.

Zleconko - już na pierwszy rzut oka - zaimkoza. Fabuła też sprawia wrażenie niedomkniętej, niewykorzystanej. Jak w poprzednim - czemu tak krótko? Czy to tylko rozbudowany dowcip?
Bo dowcipnie jest, bardziej stylistycznie niż sytuacyjnie... może tego brakuje?
Lekko powyżej średniej, ale bardzo IMHO.

(Nie)Ziemskie Uciechy - czerwona latarnia na końcu składu. Nieciekawie i niesmacznie. Morały też słabe.

Szkarłatny kordiał - do szlifu jeszcze językowo. Stylizacja nierówna. Trochę szwankuje stopniowanie napięcia - tajemniczy i przerażający składnik kordiału jakoś tak mało grozą tchnie. Wychodzi generalnie nienajgorzej, ale w pamięci nie zostanie.

Kora za oko, drzazga za ząb - tytuł dobry, językowo przyzwoicie. Fabularnie widzę wielką dziurę, któa odbiera mi całkiem przyjemność z czytania. Mianowicie - kim jest narrator? Jest też bohaterem tekstu, bierze czynny udział w wydarzeniach, odpowiada za zwroty akcji a nie wiadomo właściwie - dlaczego?
Tekst średni.

Punkty:
Urodziny
Klub czterech
Kikuty
Zleconko
_________________
Niespełniony ałtor a także troll, tetryk i maruda.
 
 
tullia 
Jaskier


Posty: 92
Skąd: w-m
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 17:49   

Arya, dzięki za głosy.
Kruger, dzięki za głosy i komentarze.

Do komentowania zapraszam, ale nie wymuszam. ;P:
 
 
czterdziescidwa 
New Avenger


Posty: 1310
Skąd: Warszawa
Wysłany: 29 Sierpnia 2011, 23:53   

Urodziny i Kikuty
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 00:53   

Urodziny
_________________
Głupoty
 
 
ketyow 
Jim Raynor


Posty: 11344
Skąd: z domu
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 01:01   

Kolejny raz mam wrażenie, że gusta forumowiczów kompletnie nie pokrywają się z moim ;P: Przynajmniej tych głosujących :wink:
_________________
http://ketyow.deviantart.com
http://www.biblionetka.pl/
 
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 01:02   

:wink: :wink:
_________________
Głupoty
 
 
Wojtek 
Dupek żołędny


Posty: 260
Skąd: Kraków
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 07:37   

ketyow napisał/a
Kolejny raz mam wrażenie, że gusta forumowiczów kompletnie nie pokrywają się z moim ;P:

a to źle? tzn zawsze chciałeś być konformistą, ale Ci nie wychodzi? :)
_________________
This day I'll mend my boat and journey as it chances
west down the withy-stream, following my fancies!'
 
 
marcolphus 
Batman


Posty: 514
Skąd: Kraków
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 09:59   

Hmmm, nie wiem co myśleć... Średnia ta edycja. Nic mnie nie zachwyciło, ani też zbytnio nie zniesmaczyło...

Złoty miecz - historia nieciekawa, brak sensownej puenty, dziwny sposób pisania...
Urodziny - nie spodobało mi się, choć koncept interesujący
Wyjątkowa noc - fajne, podobało mi się, mimo iż nie lubię zbytnio takiego "uhahania" tekstu za wszelką cenę. Punkt
Bestia z Czarnego Lasu - nie dla mnie
To taka piękna myśl - słabe, końcówka beznadziejna
Biały wilk - niedobra bajka ;-)
217 - fajnie napisane, ale o co w tym chodzi?
Klub Czterech - nie spodobało mi się w ogóle
Upiór w Blackwood - takie sobie
Światła w ciemności - bardzo klimatyczne, podobało mi się, pomimo tego, że nie wiem o co biega ;-) Punkt
Kikuty - nie, nie
Zleconko - fajne. Punkt
(Nie)Ziemskie uciechy - bez końcówki byłoby fajniejsze
Szkarłatny kordiał - łoj, okropne
Kora za oko, drzazga za ząb - zdecydowanie najlepsze. Punkt

No i znowu jestem strasznie wybredny... ;-)
 
 
 
Wojtek 
Dupek żołędny


Posty: 260
Skąd: Kraków
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 10:07   Re: Czarny las, głosowannie do 11.09, 21

tullia napisał/a

Mam nadzieję, że nic nie poknociłam. Najlepiej będzie jak autorzy przejrzą swoje teksty. Jakby co to krzyczcie. ;)

przeczytałem jeszcze raz swój - i muszę przyznać, że to ja poknociłem i to poważnie. Ale już poszło w świat. A poza tym i tak nikt się nie zorientuje :]
_________________
This day I'll mend my boat and journey as it chances
west down the withy-stream, following my fancies!'
 
 
ketyow 
Jim Raynor


Posty: 11344
Skąd: z domu
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 10:09   

Wojtek, na szczęście nie :wink:
_________________
http://ketyow.deviantart.com
http://www.biblionetka.pl/
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 10:57   

marcolphus napisał/a
Hmmm, nie wiem co myśleć... Średnia ta edycja. Nic mnie nie zachwyciło, ani też zbytnio nie zniesmaczyło...
To nie jest nic zaskakującego. Jakbyś powiedział coś wręcz odwrotnego, to padłabym z wrażenia.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
marcolphus 
Batman


Posty: 514
Skąd: Kraków
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 12:18   

shenra napisał/a
marcolphus napisał/a
Hmmm, nie wiem co myśleć... Średnia ta edycja. Nic mnie nie zachwyciło, ani też zbytnio nie zniesmaczyło...
To nie jest nic zaskakującego. Jakbyś powiedział coś wręcz odwrotnego, to padłabym z wrażenia.

Teraz to ja padłem :P
 
 
 
MaW 
Tom Bombadil

Posty: 28
Skąd: Mińsk Mazowiecki
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 12:38   

Tyle się rozpisałem, a wiadomość szlag trafił, więc będzie krótko, bo nie chcę mi się od początku pisać :)
Złoty miecz Tragedii nie ma, ale też nie powala. Ot, taka sobie historyjka.
Urodziny Bardzo spodobał mi się pierwszy akapit. Reszta też niezła, ale na punkt za mało.
Wyjątkowa nocA to zupełnie mi się nie podobało.
Bestia z Czarnego Lasu Podobał mi się fragment o rozmowie z mężem. Pozostała część trochę nielogiczna.
To taka piękna myśl Intrygujące, choć jak powiedzieli poprzednicy, końcówka słaba. No i chyba nie zajarzyłem do końca o co w tym wszystkim chodzi.
Biały wilk Luźny język, niezła fabuła. Krótko mówiąc - podobało mi się. Punkt
217 Mogło być super. Tyle osób jednocześnie popełnia samobójstwo, to mogłoby być ciekawe, ale to nie temat na short. Styl ok, ale niedomówień sporo.
Klub czterech Ciekawe, ciekawe... Zaintrygowało mnie - punkt

Resztę przeczytam potem - teraz idę cieszyć się przedostatnim dniem wakacji :D
 
 
tullia 
Jaskier


Posty: 92
Skąd: w-m
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 20:23   

czterdziescidwa, Selena, marcolphus, MaW , dzięki. :)

Głosujcie, głosujcie, punktów nie żałujcie. ;P:
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 30 Sierpnia 2011, 21:41   

Pierwsza edycja od roku, gdzie się z szortem nie wyrobiłem, ale za będą komentarze :)

Generalnie nie jest źle, rewelacji też nie ma, na plus zróżnicowanie tekstów, po barejowsku mówiąc "trochę mało lasu w lesie", ale z tym zwykle jest problem, acz niektórzy uważają, że to wcale nie problem :wink:

Złoty miecz - mało lasu w lesie, napisane przyzwoicie, jednak główna myśl przewodnia ma fundamentalną skazę - to, że wszystko stało się twardsze nie oznacza, że nic się nie zmieniło (bo np. grawitacja pozostaje taka sama).

Urodziny - mało lasu, las wspomnień niby, taka psychodelia. Sprawnie napisane, z klimatem, ale mnie nie wzruszyło. Ot, facet sobie coś wspomina. Końcówka raczej słaba.

Wyjątkowa noc - lasu w lesie sporo, ale niestety niewiele poza tym. Strumień anty-bajkowych gagów to trochę za mało na fabułę. Końcówka przewidywalna i jednocześnie słaba.

Bestia z Czarnego Lasu - jest trochę lasu (choć niektórzy się tu nie zgadzają). Generalnie to nie jest zły tekst. Jest prosty pomysł, jest przyzwoita realizacja, jest pewne zaskoczenie, nutka niedopowiedzenia (co niektórzy uznają za końcówkę od czapy). Należy się WYRÓŻNIENIE.

To taka piękna myśl - zawartość lasu średnia. Na plus oryginalność pomysłu, który jednak w końcówce kuleje (skąd ci lekarze dziwiący się, jak zginął wróg ustroju). Może być.

Biały wilk - trochę lasu jest. Poza tym słabo. Takie szorty trzeba umieć pisać, to tak jak opowiadanie co trudniejszych dowcipów. Trochę niekonsekwencji w zwracaniu się do czytelnika (nasz ten wilk czy nie nasz?).

217 - las jest, nawet mieszkam niedaleko. Napisane nieźle. Jednak Autor/Autorka popełnił(a) fundamentalny błąd, zakładając, że niedopowiedzenia są wartością samą w sobie. Nie są. Tekst mógłby być mocny, a jest nijaki.

Klub Czterech - zalesienie w normie. Trochę inna kategoria niż reszta tekstów, coś jakby ktoś przyjechał Toyotą Suprą z N2O na amatorski wyścig uliczny (co ma swoje plusy i minusy). Dobrze napisane, robi wrażenie, aczkolwiek bardziej ze względu na styl niż fabułę, która... no po prosu jest. WYRÓŻNIENIE.

Upiór w Blackwood - lasu trochę jest. Szort bazuje na starym autentycznym grepsie "upiór dzienny". Pomysł jest (acz deczko niedokończony), fabuła jest, język przyzwoity. Wyszło nie najgorzej.

Światła w ciemności - lasu w lesie sporo. Mamy niezły klimat, sprawne pióro. Motyw niby wałkowany wielokrotnie, ale jednak dałem się zaskoczyć, co dobrze świadczy o kompozycji. PUNKT.

Kikuty - las jest, oryginalny, ale jest. Krótki tekst, o którym można powiedzieć, że nie jest odkrywczy, ale jest bardzo przyzwoity. WYRÓŹNIENIE.

Zleconko - las homeopatyczny. Ot, zgrabnie opowiedziana historyjka w chandlerowskim stylu z twistem. Odrobinkę śmieszne, ale nie na punkt.

(Nie)Ziemskie Uciechy - las pseudolas. A jednak ktoś się pokusił - taka myśl się nasuwa po lekturze. Pewne podobieństwo do Białego Wilka - zbieg okoliczności, czy może ten sam Autor? Generalnie słabe. Morał powinien brzmieć: nie wystarczy powiedzieć do wszy "ty medno!" aby było śmiesznie.

Szkarłatny kordiał - lasu dużo. Pełnokrwista historia, opowiedziana od początku do końca, aczkolwiek przydałoby się ją miejscami technicznie wyszlifować. W sumie - przyzwoita makabreska. Wahałem się między wyróżnieniem a punktem, ale na zachętę zaPUNKTuję.

Kora za oko, drzazga za ząb - gęsty las. Dobrze napisane, mocne. Wymaga uważnego czytania, po końcówce cofnąłem się do początku by wyklarowało się, kim jest narrator. Naprawdę niebanalny pomysł. PUNKT.
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
tullia 
Jaskier


Posty: 92
Skąd: w-m
Wysłany: 31 Sierpnia 2011, 20:48   

dziko, dzięki za głosy i komentarze. :)

Zachęcam innych do czytania, głosowania, komentowania.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group