Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Superszorty, czyli najlepsi z najlepszych v. 4 - rok 2010

Wybierz najlepszego szorta 2010 roku
Stormbringer - Bardzo niewiele czasu (Czas)
9%
 9%  [ 7 ]
shenra - Kroniki zatokowe (Śledztwo)
2%
 2%  [ 2 ]
jewgienij - Zabawa (Labirynt)
9%
 9%  [ 7 ]
Matrim - Niezwykły dzień Jana Nowaka (Ciało i lustro)
4%
 4%  [ 3 ]
mad - Dyspozytor (Rycerz)
6%
 6%  [ 5 ]
Matrim - Etiuda (Szorty czarno-białe)
8%
 8%  [ 6 ]
terebka - To już nie jest ten sam las, co niegdyś (Ciąg dalszy nastąpił)
11%
 11%  [ 8 ]
Bellatrix - Boś Ty dobro nieskończone (Rywalizacja)
6%
 6%  [ 5 ]
Witchma - C'est la vie (Nie masz wyboru!)
6%
 6%  [ 5 ]
Mateusz Zieliński - Schron (Żywioł)
4%
 4%  [ 3 ]
Bellatrix - Lia Słysząca (Podsłuchy)
5%
 5%  [ 4 ]
brajt - Amber (Podsłuchy)
2%
 2%  [ 2 ]
lakeholmen - Daj pan tego muchomora (Afryka)
2%
 2%  [ 2 ]
baranek - Człowiek śpi, a tu nagle... (Mięso)
18%
 18%  [ 13 ]
Głosowań: 26
Wszystkich Głosów: 72

Autor Wiadomość
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 15 Kwietnia 2011, 09:46   Superszorty, czyli najlepsi z najlepszych v. 4 - rok 2010

13 edycji, 14 szortów, 3 głosy, 46 dni na głosowanie. Zapraszam.




Stormbringer - Bardzo niewiele czasu (Czas)

Potrafię zamrażać czas. Nie wiem, skąd ten talent, pewnego dnia po prostu go odkryłem. Jedni malują pejzaże, inni potrafią jeździć na monocyklu, a ja wiem, jak sprawić, by w jakimś miejscu na kilka chwil wszystko zamarło. Wystarczy, że się skoncentruję.
Wyobraźcie sobie pokój, w którym odbywa się przyjęcie. Trwają rozmowy, brzęczą kieliszki, ktoś tańczy. Wtedy wchodzę ja i zatrzymuję ten cały rwetes jak w stop-klatce. Mogę przechadzać się między ludźmi stojącymi w dziwnych pozach, mogę pochwycić spadającą butelkę i odstawić ją bezpiecznie na stół, mogę bezkarnie musnąć usta najładniejszej dziewczyny, podczas gdy ta będzie patrzeć przeze mnie skamieniałym wzrokiem. Nikt mnie nie widzi, nikt mnie nie pamięta, w takich chwilach działam poza czasem - dla zamrożonych jestem tylko cieniem, który znika gdzieś między uciekającymi sekundami. Gdy zwalniam z nich blokadę, nawet nie zauważają różnicy. Chyba, że akurat coś im zabrałem. Stają wtedy bezradnie, rozglądając się dookoła jak wystraszone dzieci.
Z czego żyję? Nie będę ukrywał, od czasu do czasu odwiedzam jakiś spokojny bank lub sklep i odstawiam tam swoją małą sztuczkę. Potem przechadzam się po kasach, upychając do plecaka ich zawartość. Z początku miałem opory, ale to mija. Pieniądze wydaję na podstawowe potrzeby, potem odkładam trochę oszczędności. To nienajgorszy sposób na życie. Kamery w bankach nigdy mnie nie zauważają. Na którejś z taśm czasem mignie niewyraźna plama, ale kto by się przejmował plamami?
Czy ma to jakieś minusy? Tylko jeden. Raz na jakiś czas sam zamieram na kilka chwil, wbrew swej woli. Nazywam to "czasowym paraliżem". Zatrzymuję się w pół kroku i nie mogę zrobić zupełnie nic. Co gorsza, mam wtedy pełną świadomość tego, co się ze mną dzieje, ale mogę jedynie czekać aż atak minie. Bywa, że trwa to parę minut, choć kiedyś zamroziło mnie prawie na godzinę. Godzę się z tym. Wiem, że to cena, jaką muszę zapłacić za mój dar. I tak nie jest najgorzej, bo w większości przypadków wyczuwam, kiedy nadchodzi atak. Znajdują wtedy zaciszne miejsce i czekam. Głupio byłoby, gdyby ktoś mnie zauważył.
Dziś jednak miałem mniej szczęścia. Atak przyszedł niespodziewanie. Zatrzymało mnie na cholernych torach, gdy przebiegałem przez nasyp kolejowy. Stoję tam teraz jak głupek, ze stopą opartą na szynie i nasłuchuję. Gdzieś zza zakrętu dobiega mnie odległy huk nadjeżdżającego pociągu. Mam cholerną nadzieję, że paraliż zdąży puścić. Maszyna jest coraz bliżej. Ciekawe, czy to pasażerski czy towarowy? Niestety, nie mogę obrócić głowy, by spojrzeć.
Powietrze przecina ryk klaksonu lokomotywy. Oho, zauważyli mnie.
A ja, po raz pierwszy od dawna, czuję, że mam bardzo niewiele czasu.


shenra - Kroniki zatokowe (Śledztwo)

Miałem takie przeczucie, które ma się dwa do trzech razy w życiu. Przeczucie, że coś poważnie śmierdzi. Miasto opanowało podejrzane rozleniwienie. Mijałem przechodniów, którzy sunęli przed siebie niczym zombie, obijając się o mury, latarnie, samych siebie. Ich tępy, beznamiętny wyraz twarzy dawał do myślenia.
W komisariacie szef wesoło pogwizdywał, jakby wygrał szóstkę w totka, co było do niego zupełnie niepodobne. Nocna zmiana skrupulatnie wypełniała raporty, normalnie któryś tam z kolei cud nad Wisłą. Nikt nawet nie zwrócił uwagi, że wtoczyłem się z gracją słonia w składzie porcelany z workiem Świętego Mikołaja na plecach i kubańskim cygarem w zębach. Szef w końcu skinął na mnie ręką zapraszając do gabinetu. Chwała Wielkiej Matce Prochowców, jednak nie wszyscy powariowali. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu, podciągając poły płaszcza, żeby się nie pogniótł za bardzo. Nerwowe kroki inspektora Wysockiego uświadomiły mi, że kroi się większa akcja. Może i mój przełożony miał czasami przysłowiowego "lenia w zadzie", ale za to niepodważalnego nosa do grubszych afer. Potrafił je wytropić niczym świniak niuchający za truflą.
- Jest delikatna sprawa do załatwienia - wydusił półgębkiem, opierając się o kant biurka i nachylając nade mną tak, że aż zawionęło od niego wczorajszą brandy. - Trzeba wywęszyć, gdzie przetrzymują Alosę.
- Że co?
- Alosę - wzniósł oczy ku niebu, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - Miała być już wczoraj, tak przynajmniej wynika z naszych informacji. Grzybczak i Worek czatowali całą noc, ale Alosa nie dotarła. Podejrzewamy, że przechwycili ją w czasie transportu.
Porwanie! Ha, wreszcie prawdziwa akcja. Do tej pory myślałem, że czeka mnie perspektywa zanudzenia się w tym zapomnianym przez Boga miasteczku...na śmierć. A tu taka niespodzianka i w dodatku szef wyznacza mnie. Zaraz, zaraz, urodziny mam dopiero za miesiąc.
- Tak jest. Niezwłocznie. Natychmiast. Już lecę - wystrzeliłem, jak z karabinu maszynowego.
- Kret wy macie coś z głową - inspektor popukał się po czole. - Trop prowadzi do Majtasów i Salmonisów. Podobno skrzyknęli się i jakąś rewoltę planują przeprowadzić. Hajduk, ten z rybnego twierdzi, że zdemolowali mu witrynę i grozili, że wrócą. Na twoim miejscu zacząłbym właśnie tam.
Wyfrunąłem z komisariatu na skrzydłach szczęścia, choć zupełnie nie rozumiałem co ma rybny do porwania. Już na Staromiejskiej uderzył mnie smród, jakby coś zdechło za rogiem. Zionęło znad zatoki. O dziwo dotarłem na miejsce jako jeden z ostatnich. Burmistrz klęczał na piasku i miotał klątwami tak zapamiętale, że aż poczerwieniał na nalanej twarzy. Przecisnąłem się przez tłum gapiów. Coś wielkiego leżało na brzegu i cuchnęło niemiłosiernie.
- Jakież dranie mogły zrobić coś takiego? - lamentowała pani Stasia.
Stanąłem przed burmistrzem i zaliczyłem opad szczęki. W całej swojej karierze nie widziałem czegoś takiego. Ze cztery tony filetów śledziowych marynowało się na plaży. No tak Alosa, mogłem się domyśleć, że zabrzmiało to zbyt pięknie.


jewgienij - Zabawa (Labirynt)

Rozlegają się oklaski, dwie dwórki ujmują go pod ramiona i przy akompaniamencie królewskiej kapeli wyprowadzają z apartamentów wprost do parku. Jest czerwcowa noc. Młody król, oszołomiony winem i tanecznymi korowodami, daje się prowadzić jak wystrojona kukła. Oczy ma przesłonięte chustką, zdany jest więc przede wszystkim na słuch i węch. Zmieszane aromaty roślin zastąpiły ciężkie zapachy perfum, pudru i potu; gra świerszczy i szmer wodotrysków koją uszy po hałaśliwej muzyce. Zabawa jak zwykle przenosi się do parkowego labiryntu. To właśnie tutaj towarzystwo będzie się teraz chować. Wiele par zaszyje się pośród olbrzymich żywopłotów. Prawdę mówiąc, dwudziestoletni król też ma na to ochotę. Słyszy śmiech diuszesy. Mimo zasłoniętych oczu widzi ją wyraźnie : śliczna twarzyczka pod wysoką koafiurą, srebrzystoróżowa spódnica na szerokim stelażu i zwiewny wachlarz w drobnej dłoni. Wie, kogo będzie szukał tej nocy w roślinnym labiryncie.
Dwórki obracają go kilka razy wokół jego królewskiej osi i delikatnie popychają w stronę wysokich żywopłotów. Jeszcze nie wolno mu zdejmować z oczu obszytej koronką chustki. Jeszcze nie teraz. Monarcha idzie przed siebie po omacku, oddychając głośno, podniecony zabawą. Wyciągniętymi dłońmi dotyka liści i sprężystych gałązek. Śmiechy i nawoływania za jego plecami stają się coraz cichsze, w końcu zupełnie milkną. Nikt teraz nie chce zdradzać, gdzie jest. Kiedy młody król zdejmuje nareszcie chustkę, nie ma pojęcia, w którym miejscu labiryntu się znajduje. Jest ciemno, ogród rozświetla jedynie blask księżyca. Myśl, że się zgubił, budzi jeszcze większe podniecenie. Kto wie, może diuszesa czeka już za najbliższym zakrętem? Ileż będzie śmiechu, kiedy na siebie wpadną w tym mrocznym korytarzu! Ale nie ma jej ani za tym, ani za następnym zakrętem. Zdaje sobie sprawę, że całkowicie stracił orientację. Nie wie, czy oddala się od pałacu, czy też zmierza w jego kierunku. Zrzuca z ramion płaszcz, bo robi mu się nagle gorąco – poci się pod peruką. Ściany wyglądają jak wykute ze skały. Ulatnia się naraz dobry nastrój, młodzieniec ma ochotę jak najprędzej wrócić do apartamentów i napić się wina. Zaczyna biec, oddychając ciężko, ale już nie podniecenia, lecz z wysiłku. Serce króla bije coraz mocniej. Oddech krótki, w prawym boku szarpiący ból. Dokąd prowadzą te korytarze? Jak rozległy jest labirynt? Skąd ta cisza? Ktoś powinien przecież złamać milczenie, roześmiać się, prawda? Ma wrażenie, że uczestniczy w jakimś koszmarnym śnie. Wreszcie widzi przed sobą blask pochodni. A więc wraca jednak do pałacu.
Zdyszany i mokry, wybiega z labiryntu, lecz staje jak wryty, uświadamiając sobie, że wydostał się nie na plac przed pałacem, ale na rynek jakiegoś miasta. W nozdrza uderza fetor krwi. Żołnierze i tłuszcza otaczają ciasno platformę na której stoi wysoka konstrukcja z uniesionym stalowym ostrzem. W blasku pochodni lśnią wykrzywione nienawiścią twarze motłochu. Król moczy pludry. Dwaj śmierdzący tanim winem żołnierze ujmują go pod ramiona i wloką w stronę machiny przy akompaniamencie warczących werbli. Peruka spada z dostojnej głowy, odsłaniając zaawansowaną łysinę. Niemal czterdziestoletni, przygarbiony i schorowany monarcha daje się prowadzić na szafot jak kukła.



Matrim - Niezwykły dzień Jana Nowaka (Ciało i lustro)

Jan Nowak był urzędnikiem niższego szczebla w miejskim ratuszu. Każdego ranka wstawał, golił się, ubierał, jadł skromne śniadanie i wychodził z domu, spokojnym krokiem zmierzając na przystanek, skąd o 6.54 zabierał go autobus linii 143. Wysiadał tuż pod urzędem, wchodził na trzecie piętro, do pokoju 302, gdzie siadał za biurkiem i rozpoczynał pracę. Punktualnie o 15.30 odkładał pióro, zakładał płaszcz i wracał do domu. Tak mijały kolejne dni urzędniczej kariery pana Nowaka.
Pewnej środy wszystko potoczyło się inaczej.
*
Jan Nowak obudził się zmęczony. Nie od razu wstał z łóżka, przeleżał jeszcze kwadrans. Poszedł do łazienki, namydlił brodę i już miał zacząć golenie, gdy zauważył, że twarz w lustrze robi miny. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak nie raz Janowi Nowakowi zdarzało się w przypływie spontaniczności ćwiczyć przed lustrem przemowy do nierozgarniętych petentów, ale dziś… Dziś był pewny, że min nie robił. A odbicie robiło. Szalało wręcz! Jan Nowak z lustra kilkakrotnie zawirował w piruecie, podskoczył na jednej nodze i przewrócił oczami. Na chwilę nawet zniknął za ramą lustra, by powrócić z drugiej strony w szalonym skoku.
Jan Nowak, urzędnik niższego szczebla, wpatrywał się w lustro zdumiony.
– Kim jesteś? – spytał.
Odbicie zamarło, po czym wskazało Jana Nowaka i parsknęło bezgłośnym śmiechem.
Jan Nowak przetarł oczy i… z lustra spoglądała na niego zmęczona twarz. Niewątpliwie jego własna.
– Musiało mi się przywidzieć – powiedział, odetchnął kilka razy i zaczął się golić.
*
Autobus linii 143 przyjechał o czasie. Jan Nowak zajął swoje ulubione miejsce tuż za kabiną kierowcy. Zdążył zapomnieć o porannym przywidzeniu, zrzucił je na karb przemęczenia pracą, lecz zamarł, gdy zerknął w duże, wykrzywione lustro, pozwalające kierowcy na obserwację wnętrza pojazdu.
Jan Nowak w zwierciadle bawił się w najlepsze. Biegał tam i z powrotem między pasażerami, wieszał się na rurkach, stroił miny. Jan Nowak w autobusie obejrzał się strwożony, ale żaden z pasażerów nie wydawał się zauważać tych szaleństw. Wszyscy jechali znudzeni, zapatrzeni w miasto za oknem. Gdy spojrzał ponownie w lustro zobaczył siebie w niedwuznacznej pozie, robiącego niestosowne miny do stojącej obok młodej kobiety. Odbicie posunęło się nawet do tego, że chciało uszczypnąć dziewczynę w pośladek i Jan Nowak ze zdumieniem zobaczył własną dłoń, która wiedziona nieznaną siłą uniosła się i klapnęła dziewczynę w pupę.
Pomińmy milczeniem to, co zdarzyło się potem. Najważniejsze, że Jan Nowak, urzędnik niższego szczebla, nie dojechał do pracy. Wysiadł kilka przystanków wcześniej, trzymając się za bolący policzek. Dalszą drogę chciał przebyć pieszo, dotlenić zmęczoną głowę. Skręcił za róg i niemalże wpadł na olbrzymią tablicę – „Gabinet krzywych luster”.
Poczuł, że jego nogi same kierują się do wnętrza ponurego budynku. Tak jak wcześniej w autobusie, tak i teraz mógł tylko obserwować, jak prowadzą go do wnętrza.
W środku, w jednym dużym pomieszczeniu, stały olbrzymie zwierciadła. Stanął przed pierwszym i jego sylwetka wydłużyła się, jakby urósł dwukrotnie. Przy drugim nabrał tuszy, był pękaty jak beczka. Przy trzecim miał olbrzymią głowę osadzoną na malutkim ciele, a przy kolejnym odwrotnie. Następne wydłużyło mu ręce, kolejne nogi, a następne… było normalne. Ze zwierciadła patrzyły na niego zmęczone oczy Jana Nowaka, urzędnika niższego szczebla. I nic więcej. Wyszedł.
Na zewnątrz świeciło słońce. Jan Nowak zmrużył oczy, po czym uśmiechnął się, zawirował w piruecie, podskoczył na jednej nodze i wybuchnął głośnym śmiechem.



mad - Dyspozytor (Rycerz)

Dyspozytor uniwersum pojawił się w pracy punktualnie. Wszedł do pomieszczenia, w którym spopielone ściany wydawały woń gryzącego dymu.
- Dziwne - powiedział szeptem. - Dałbym sobie łeb uciąć, że jeszcze przedwczoraj był tu wdzięczny landszaft, a po drugiej stronie parę portretów.
- Jak sobie życzysz - usłyszał głos znikąd. Rozejrzał się, ale w ciemnym pokoju nie dostrzegł nikogo. Kiwnął tylko głową i potraktował zdarzenie jako nieistotny majak będący pokłosiem nadużywania alkoholu.
Zapalił świece, usiadł za biurkiem i otworzył Księgę.
- Co my tu mamy? - rzekł nieco głośniej. - Ach tak, dzisiaj przydzielam zadania rycerzom. Powinno pójść łatwo, nie to, co przedwczoraj - wzdrygnął się na myśl, ile miał problemów z dystrybucją mężobójczyń.
- Proszę wpuścić kandydatów! - krzyknął w kierunku stojącego za drzwiami odźwiernego. Po chwili do pomieszczenia wtoczyła się rycerska hołota. Spojrzał na nią obojętnie i szybko przystąpił do pracy:
- Pierwszy kandydat do mnie!
Przed biurkiem zameldował się barczysty typ ze wzrokiem lekko skierowanym do góry.
- Z tobą nie będzie problemów - Dyspozytor powiedział z ulgą. - Idealny Roland. Meldujesz się we wczesnym Średniowieczu, prowadzisz cnotliwe życie i umierasz dla ojczyzny. Jeśli chcesz, również dla religii i ukochanej. Jak dobrze się sprawisz, awans cię nie ominie. Następny!
Świeżo upieczony Roland odszedł z nieskrywaną dumą, a przed biurkiem stanął przestraszony młodzieniec, blady jak trup.
- A ty czego tu szukasz? - zdziwił się Dyspozytor.
- Kazali mi przyjść, ale chory jestem. Oto zwolnienie lekarskie.
- Dobra, idź stąd... Stop! Poczekaj!... Znajdzie się coś dla ciebie.
Młodzieniec zesztywniał.
- Wypiszę ci skierowanie w Tatry. Formują się tam młode góry, zostaniesz śpiącym rycerzem. Możesz sobie odpoczywać do woli, ale kiedy już się obudzisz, nie zapomnij uczynić czegoś pożytecznego. Następny!
Ku zdziwieniu Dyspozytora przed biurkiem stanęło trzech mężczyzn.
- Proszę po kolei!
- Myśmy razem. Pewnie w kancelarii się pomylili. Mamy takie same kwity.
- Kancelaria uniwersum nigdy się nie myli. Sprawdźmy... kim jesteście?
- Cieślami, pracujemy razem.
- Zgadza się. Dobrze, nie będę was rozdzielał, zostaniecie rycerzami okrągłego stołu. Może jeszcze kogoś się do was dokooptuje? Ciekawe, dużo cieśli potrzeba do tego uniwersum. Następny!
Przed obliczem Dyspozytora stanął jegomość z obłędem w oczach.
- Po co dają taki wybrakowany towar? Nie mogli cię potraktować jako kandydata na armatnie mięso?
- Czy potwierdzasz, że najpiękniejszą i najcnotliwszą damą na świecie jest Dulcynea z Tobolo? - mężczyzna odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Niech ci będzie. Otrzymujesz etat błędnego rycerza.


Dyspozytor wreszcie uwinął się z przydzieleniem rycerskich ról do ziemskiego uniwersum. Już miał zgasić świece i opuścić miejsce pracy, gdy dostrzegł ledwie widoczną postać skuloną w kącie.
- Ktoś ty?
- Chcę zostać rycerzem.
- Jesteś kobietą? Wykluczone. Masz chociaż jakiś kwit?
Staruszka podeszła do biurka i rzuciła kawałek papieru.
- Co tu jest napisane? - Dyspozytor spojrzał niechętnie. - "Długowieczność". To kwit nie na dzisiaj!
- Ja chcę dzisiaj!
- Joanna d’Arc już otrzymała zadanie. Zrozum, nie możesz się równać w sile z młodymi mężczyznami. Zresztą zobacz sama, nie udźwigniesz choćby kolczugi!
- Mnie wystarczy jaka bądź stara szmata.
- Nie nauczysz się władać mieczem, nie podniesiesz go nawet.
- Wystarczy kosa.
- Nie żartuj sobie, starucho! Nie zgadzam się! Po moim trupie!
- Jak sobie życzysz.



Matrim – Etiuda (Szorty czarno-białe)

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Głowy obecnych obróciły się jednocześnie. W przejściu pojawił się jasnowłosy chłopiec, wystraszony, przygarbiony. Stojący za nim portier pchnął go naprzód.
Chłopiec utkwił wzrok w ogromnej, błyszczącej bryle stojącej na drugim końcu sali. Jej widok uspokajał skołatane nerwy, nie dopuszczał do uszu chłopca brzęczących wokół szeptów.
- Taki chudy. Nieforemny.
- Krowy mu pasać, a nie na salony.
- I ten nos...
Czarna skrzynia przyzywała. Obiecywała spokój, bezpieczeństwo.
Jedyny przyjaciel.
Chłopiec wszedł powoli na podwyższenie. Dotknął pieszczotliwie czarnego drewna.
"Jesteśmy już razem. Nic złego się nie stanie." Pomyślał, czy usłyszał?
Usiadł na przygotowanym stołku i uniósł pokrywę. Czekały na dotyk jego palców. Białe jak śnieg i czarne jak węgle.
Nacisnął pierwszy klawisz i rozległ się głęboki dźwięk. Jakaś dama zachichotała, któryś z mężczyzn zaczął szeptać do sąsiada w nerwowym oczekiwaniu.
Chłopiec przymknął oczy, palce odnalazły swoje miejsce i popłynęła muzyka.
Zaczął powoli, sprawdzał instrument i dostrajał się do niego. Szepty i śmiechy ucichły. Obecni na sali wpatrywali się w chłopca bez słowa. Cicha muzyka płynęła.
Wtedy pojawiły się obrazy.
Nikt z obecnych nie potrafił później powiedzieć, czy to, czego byli świadkami miało naprawdę miejsce, czy też stali się ofiarą jakiejś diabelskiej sztuczki.
W blasku słońca wpadającego przez wysokie okna zobaczyli las. Prastare drzewa otaczały skąpaną w złocistym świetle polanę, na której tańczyły zwiewne postacie. Mężczyźni na sali wstrzymali oddechy, kobiety patrzyły zauroczone. Cienie na polanie wirowały w tańcu, poruszając się w rytm muzyki. Słońce wstawało i zachodziło. Drzewa rodziły owoce i gubiły liście. Wśród śmiechów tańczący utworzyli korowód.
Chłopiec nagle uderzył mocno w klawisze. Leśna polana buchnęła ogniem, ogromne dęby padały w spaloną trawę. Spomiędzy drzew wypadli konni i przetoczyli się przez przesiekę jak burza, taranując wszystko na swojej drodze. Tancerze rozpierzchli się, próbując ucieczki. Dym przesłonił widok.
Siedzący w sali zamarli, muzyka dudniła w uszach. Gniew i złość spływały z palców chłopca i uderzały w klawisze, rozpalały kolejne ognie, powalały drzewa. Nie, nie drzewa, ale wieże miasta okrążanego przez wrogów, padającego w otchłań. Miasta umierającego w rytm muzyki.
Wąsaty jegomość w pierwszym rzędzie złapał się za serce i ciężko osunął w fotelu. W chaosie ognia i dymu dostrzegł swój dom. Biała fasada była osmolona, puste okna zionęły płomieniami. Zobaczył siebie samego. Leżał na ziemi trzymając się za serce. Spomiędzy palców wypływała krew.
Młoda kobieta zaszlochała i wtuliła się w siedzącego obok męża. Tak samo tulili się do siebie w nieoznaczonym grobie. Ona w szarej sukience, on w wytartym mundurze.
Powieszony na przydrożnym drzewie, z tabliczką "traître", wiszącą u szyi, miał takie same rogowe okulary, jak młody student w granatowym uniformie.
Kolejne uderzenie i... cisza. Chłopiec przy instrumencie zwiesił głowę i oddychał ciężko. Widzowie rozglądali się dookoła. Ani śladu ruin, ani śladu ognia. Przez uchylone okna słaby wiaterek niósł zapach rzeki, miasto dźwięczało codziennym gwarem.
- Czapki z głów, proszę państwa - odezwał się młody człowiek stojący pod ścianą. - Oto geniusz.
Nikt nie zareagował. Wszyscy wpatrywali się z przerażeniem w siedzącego przy fortepianie. Chłopiec zamknął pokrywę i z westchnieniem przejechał po niej dłonią, po czym wstał i wolnym krokiem ruszył do drzwi. Zamknęły się za nim z cichym skrzypnięciem.



terebka - To już nie jest ten sam las, co niegdyś (Ciąg dalszy nastąpił)

Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, aby przyjąć zlecenie. Mogłem siedzieć w ciepłym akademiku, pić piwo z kumplami, miętosić miękkości koleżanki z roku, wszystko jedno której. Tymczasem jak kto głupi błąkam się od kilkunastu godzin wśród nieprzebitego gąszczu drzew i krzewów, tak zwartego, że do miejsca, w którym jestem, niemal nie dochodzą słoneczne promienie. Jest duszno, pot cieknie licznymi strumykami nie tylko po twarzy, ale również ramionach, plecach, przeciska się przez pasek od spodni i wpływa tam, gdzie nie powinien, szczypiąc jak cholera. Komary tną jakby się wściekły. Z licznych zadrapań nieustannie sączy się krew.
Na domiar złego coś się tam porusza w zbitej masie gałęzi i liści poszycia. I to w kilku miejscach jednocześnie.
- Z tego nie wykpisz się skrzynką browca - wyszeptałem, rozglądając się lękliwie, próbując przebić wzrokiem leśną gęstwę. Bez powodzenia.
Prychnąłem, zły sam na siebie. Bywał tu jako dziecko, tak? W dodatku sam. Tylko tak łatwowierny idiota, jak niżej podpisany, mógł dać wiarę w tę bajkę. Dopiero tutaj, wśród ogromnych, zdających się pochylać nade mną drzew, w gęstwie krzewów, z robactwem starającym się wleźć w każdy otwór w ciele mogłem jednoznacznie stwierdzić, że mu nie wierzę.
- *beep* prawda - wrzasnąłem i natychmiast tego pożałowałem.
Nie dalej, jak kilka kroków ode mnie rozbrzmiał ryk, łudząco przypominający te z Discovery, wydawane przez lwy czy inne pantery. Skamieniałem na bardzo krótko. Niemal natychmiast musiałem zerwać się do ucieczki, bo w kilku miejscach wokół mnie rozkołysały się krzewy.
Biegłem jak szalony. Jakby mi ktoś skrzydła do ramion uczepił. Z drugiej strony gęstwina nie pomagała mi w tym. A to coś za mną biegło, i to zdecydowanie szybciej. Cóż. Już po kilkunastu krokach nieposkromiona siła rzuciła mną na ściółkę. Padając, odwróciłem się na plecy. Dzięki czemu mogłem widzieć napastnika.
Było ich kilku, różnej wielkości. Otaczali mnie niczym wygłodniali kloszardzi znaleziony w koszu na śmieci ostatni kawałek pizzy. Pot zalewał mi oczy, dodatkowo strach odbierał poczucie rzeczywistości, skutkiem czego widziałem tylko kilka niezbyt wyraźnych plam.
Coś pochyliło się nade mną. Owiał mnie smród nie przetrawionego surowego mięsa. W ciemnej plamie łba rozpoznałem wąskie źrenice ogromnego kota. Tygrys? Tutaj?
Owładnięty grozą wyskrzeczałem:
- Przysłał mnie tu Krzysiek. Krzysztof mnie tu przysłał.
Zdumiewające. Poskutkowało. Postaci cofnęły się gwałtownie, zupełnie, jakbym wypowiedział jakieś zaklęcie.
- Krzysztof...
- Krzyś...
Głosy rozbrzmiewały nade mną. A może był to tylko szmer wiatru w koronach drzew?
- Odszedł... Zapomniał...
- Zostawił nas.
- Zmieniliśmy się i zmieniło się to miejsce. Nie jesteśmy już tymi samymi pociesznymi zabawkami, co niegdyś. A i las stał się miejscem nie dla małego chłopca. Skoro jesteś jego najbliższym przyjacielem, nie zrobimy ci krzywdy. Pozwolimy odejść.
Zebrałem w sobie całą odwagę, jaka jeszcze pozostała.
- Co mam mu powiedzieć? Co mam przekazać Krzysztofowi?
Odpowiedź poprzedziło ciążące milczenie. Chwilę potem z półmroku wyłoniła ogromna, porośnięta sztuczną sierścią morda. W jednej z czterech dziurek jedynego guzikowego oka zalśniło coś, co nie bez zdziwienia rozpoznałem jako błysk szaleństwa.
- Przekaż mu... Puchatek mówi, aby nigdy, pod żadnym pozorem nie wracał do Stumilowego Lasu.



Bellatrix - Boś Ty dobro nieskończone (Rywalizacja)

Jestem tu. Przybyłem znów do was.
Zgromadziliście się, najbardziej wierni spośród wyznawców. Patrzę na was, Wybrani. Godni ujrzenia cudu. Którzy żarliwie wierzą i są całym sercem oddani. Patrzycie w skupieniu na Ołtarz, w oczekiwaniu aż po raz kolejny dopełni się Ofiara. Lecz dziś będzie inaczej.
Ciszę przerwał donośny akord. Organista uderzył w klawisze. Zmaterializowałem się tuż obok i wyciągnąłem do niego dłoń. Wkłada w grę całe serce, zamknął oczy, nie zauważa Mnie. Intonuje utwór i nagle cała katedra wypełnia się dźwiękiem, głos z tysiąca prawych gardeł modli się słowami pieśni.

Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
W Trójcy jedyny, prawdziwy


Uśmiecham się. Nie będę mu przerywać, spływam przez marmurową posadzkę na dół i rozpoczynam powoli marsz do Ołtarza.

Wierzę w coś objawił Boże,
Twe słowo mylić nie może


Podchodzę do ostatnich ław. Ostatni będą pierwszymi, chcę by jako pierwsi doznali Objawienia lecz oni Mnie nie widzą. Patrzą prosto przed siebie, na Ołtarz, by nie stracić ani sekundy z Najświętszej Ofiary.
Dziewczynka w komunijnej albie spogląda w moim kierunku, uśmiecha się szeroko i wyciąga do Mnie ręce. Stojąca za nią siostra zakonna natychmiast ją strofuje, dziewczynka ze wstydem i zmieszaniem zwraca twarz na wprost i kontynuuje śpiew.

Ach, żałuje za me złości,
Jedynie dla Twej miłości.


Idę dalej, lecz nikt więcej Mnie nie zauważa. Przestrzegają ściśle reguł, lecz reguły zamknęły im serca na Prawdę. Śpiewają z głębi duszy, skupieni, jakby to było najważniejsze.
Nie spodziewałem się, że będę musiał rywalizować z tradycją, której dałem początek. Z wizerunkiem siebie samego w ich umysłach i sercach. Są przekonani, że czynią dobrze, że przybliżają się do Życia Wiecznego, nie mają nawet pojęcia, iż to żarliwe oddanie religii odbiera im coś najważniejszego.

Bądź miłościw mnie grzesznemu,
Dla Ciebie odpuszczam bliźniemu.


Zbliżam się do samego Ołtarza. Klęczy przy nim konsekrowana Oblubienica. Jest piękna, bez trudu podbiłaby serce mężczyzny, lecz jej Wiara sprawiła, że ślubowała czystość. Z miłości do Mnie. Prawdziwie jasne i wierne serce, ostatnia nadzieja. Oto wstań i podejdź, nadchodzi twój Oblubieniec.

Ufam Tobie, boś Ty wierny,
Wszechmocny i miłosierny


Odwraca głowę i patrzy, jakby usłyszała Moje wołanie. Widzi Mnie, lecz w jej wzroku nie ma miłości. Kocha innego. Kocha obraz stworzony w sercu, nie Mnie. Speszona cofa wzrok i przenosi niewidzące spojrzenie na Kielich, z pieśnią na ustach. Mój symbol wygrywa ze Mną żywym.
Fałszywa nuta wkradła się, naraz druga, trzecia dźwięki poczęły się rozciągać, brzmieć fałszywie, zbyt wolno lecz tłum śpiewa dalej, idealnie czysto.

Dasz mi grzechów odpuszczenie,
Łaskę i wieczne zbawienie.


Kościół zaczyna wirować, nie! To Ja... to ze Mną coś się dzieje.
Upadam na wprost Ołtarza, po raz pierwszy od wieków czuję ból . Otwierają się Rany. Kapłan wznosi Kielich drżącymi dłońmi, tuż przede Mną. Widzi Mnie, jest bardzo blady.
- Pomóż mi! – krzyczę, wyciągając do niego rękę. Mój Głos tonie w dźwiękach pieśni. Blady ksiądz nie ośmieli się naruszyć liturgii, nie odłoży Kielicha, symbolu, mimo że tu, na wyciągniecie ręki, jest Moja prawdziwa Krew.

Boże, choć Cię nie pojmuję,

Wiara to nieśmiertelność. Moi wyznawcy nie wierzą już we Mnie, wierzą w doktryny, modlitwy i katechizmy. I nie wiedzą, że odebrali Mi boskość. Że ich religia jest pusta i bezużyteczna.

Jednak nad wszystko miłuję,

Nie wiedzą, że Bóg Prawdziwy właśnie kona po raz ostatni.

Nad wszystko co jest stworzone,

I nigdy nie będą wiedzieć, kiedy to się stało.

Boś Ty dobro nieskończone.



Witchma - C’est la vie (Nie masz wyboru!)

- Dotarłeś aż tutaj, chłopcze. To wielkie osiągnięcie – powiedział spokojnie starzec, nie podnosząc głowy znad biurka.
- A więc to prawda… - Tobiasz rozejrzał się po komnacie. Jak wszystkie korytarze, które musiał przemierzyć, pełna była zeszytów ułożonych w stosy. Niektóre z nich były tak wysokie, że chwiały się niepewnie, ale mimo to jakaś siła utrzymywała je w pionie. – Jesteś Pisarzem Kalendarzy – stwierdził z lekką obawą w głosie.
- Tak, chłopcze – mężczyzna oderwał się od swej pracy i wbił uważne spojrzenie w niespodziewanego gościa. Tobiasz nie potrafił wytrzymać jego wzroku, bał się przenikliwych oczu starca, z których ziała pustka tysiącleci. – Taką mam pracę.
Nagle na biurko wskoczył biały kot w pogoni za muchą. Machnął niezdarnie łapą, naddzierając jedną z kartek…

…trzęsienie ziemi pochłonęło tysiące ofiar. Sejsmolodzy nie potrafią wyjaśnić, dlaczego nie przewidzieli tragedii…

- Te zeszyty…
- To właśnie kalendarze, które piszę. Zawierają opowieści o wszystkim, co zdarzyło się od zarania dziejów oraz o tym, co dopiero się zdarzy.
Zdumiony Tobiasz przyjrzał się okładkom brulionów porozrzucanych na ogromnym biurku. Zdobiły je wizerunki zwierząt - rozbrykany tygrys, psotna małpa…
- Och, zauważyłeś – uśmiechnął się Pisarz. – Nie wiem skąd, ale Chińczycy zawsze wiedzą, co jest na okładce… To tajemnica, której nie potrafię rozwikłać. Ale przejdźmy do powodu twej wizyty. Wszak nikt nie odbywa takiej podróży bez przyczyny – powiedział i odwrócił się w stronę gościa. Rękaw jego szaty musnął świeżo zapisaną stronicę, rozmazując atrament.

…w wyniku wycieku ropy zginęło już pięćdziesiąt tysięcy ptaków. Świat stanął w obliczu katastrofy ekologicznej…

- Moja siostra. Ona miała tylko dziesięć lat. Możesz to naprawić – wyrzucił z siebie Tobiasz, a do oczu napłynęły mu łzy.
- Kiedy?
- Pierwszego lutego. W zeszłym roku.
Pisarz sięgnął po zeszyt, z którego okładki spoglądał przebiegły szczur i odszukał właściwe miejsce.
- Tak… pamiętam. Ostrzyłem pióro i się zaciąłem. O, tutaj chlapnęło trochę krwi, a wtedy…

…dziewczynka w błękitnej puchowej kurtce wsiadła do autokaru, ale nigdy nie dotarła na swoje pierwsze w życiu zimowiska. Szefowie biura turystycznego nie chcą komentować stanu technicznego pojazdu…

- Wiem, że możesz to zmienić! Dotarłem aż tutaj, musisz to zrobić. Albo…
- Albo co? – starzec aż zachłysnął się z gniewu i zaniósł kaszlem. Kilka kropelek śliny wylądowało na papierze.

…powódź tysiąclecia nawiedziła znaczną część kraju. Miliony osób utraciły dachy nad głową, rząd nie potrafi oszacować strat…

- Albo powiem wszystkim, jak cię znaleźć, a wtedy ciągle ktoś będzie żądał zmian. Jeśli nie chcesz bez końca przerywać pracy, to nie masz wyboru! – wykrzyczał zrozpaczony chłopak.
Starzec wbił niewidzący wzrok gdzieś w przestrzeń przed sobą. Dawno już nie miał okazji rozmawiać z człowiekiem… i wcale nie miał ochoty, by takie okazje przytrafiały się częściej. Westchnął ciężko, podejmując decyzję.
- Masz rację – oznajmił. – Nie mam wyboru.
Przekartkował leżący przed nim zeszyt. Drugi listopada. Tobiasza. Z niezwykłą starannością przedłużył pionową kreseczkę pierwszej litery imienia.
- Jak to mówią… czasem trzeba postawić na kimś krzyżyk – powiedział sam do siebie Pisarz Kalendarzy i wrócił do swej mozolnej pracy.



Mateusz Zieliński – Schron (Żywioł)

Kobieta zaszyła się w najdalszym kącie schronu; pięcioletni chłopczyk wtulił się w nią ufnie, przerażony i zmęczony. Facet w dresie patrzył na nich przez chwilę, po czym znowu zagłębił się w tępe rozmyślania. Stał tuż przy drzwiach i miałem przeczucie, że myśli nad ucieczką. W przeciwieństwie do niego, leżący na podłodze, imponujący grubas sprawiał wrażenie, jakby miał tu pozostać na wieki. Chłopak w marynarce – dziobaty, młody menedżer – stał na środku, jakby wciąż liczył uciekające mu gdzieś na górze pieniądze. Orbitujący wokół niego dziadek, z twarzą wykrzywioną ciągłym niezadowoleniem, bez ustanku międlił niezrozumiałe słowa. To on zaczął.
- Co to się porobiło. – zaskrzeczał. - Wcześniej takich anomalii nie było… żeby tak nagle…?
- Takie gadanie… – dresiarz zakpił i dziadek natychmiast spiorunował go wzrokiem.
- Chłopcze, w zimie było zimno, w lecie było ciepło, ale żeby takie burze, że aż trąby? U nas? I to kilka…?
- Jakie trąby? – grubas zapiszczał zdziwiony. – Trąby powietrzne?
- Nie widzieliście, to się nie dziwię, że nie rozumiecie…
- O czym pan mówi? – głos kobiety doszedł z ciemnego kąta. – To przez pożary? Podobno w ich wyniku…
- … pewnie jakieś pożary były, ale…
- A nie powinno być. – menedżer wtrącił lekko zdezorientowany. – Rozbłyski były zapowiadane. I na dodatek całkiem dobrze przewidziano ich moment.
- Oszalał pan? – dziadek spojrzał na młodego. – Jakie rozbłyski?
- Nie słyszałam o rozbłyskach. – kobieta poparła starego, wciąż tuląc dzieciaka. - Co to jest? Czy to ma jakiś związek…
- … to co pani tu robi? – młody przerwał jej w pół słowa.
- Pożary… lasy na południu, po suszy… wokół tych baz, co tam… Nie widział pan dymu? Podobno może być toksyczny. – rozejrzała się zdziwiona i dodała. – Nie widzieliście? Co z wami?
- Toksyczny… tak. – grubas wtrącił się znowu. – Ale to opad deszczu znad…
- … a kometa… - nieśmiały jęk dresiarza przerwał resztę rozmowy. – Ktoś z was słyszał o komecie?
Zapadła cisza.
Nawet dziadek przestał międlić po nosem. Przyglądali się sobie w niemym niezrozumieniu. W dość obszernym, ale ciemnym pomieszczeniu starego schronu dało się wyczuć narastającą panikę. Najpierw kobieta, potem grubas i menedżer, na końcu staruszek i dresiarz, wszyscy spojrzeli na mnie. Z jakąś niezdrową nadzieją, że jednym słowem wyjaśnię im sytuację.
Mówienie w tym momencie o wulkanie i spadających na miasto bombach lawy nie wydawało się dobrym pomysłem. Milczałem więc udając, że nie widzę pytania w ich oczach.
Po chwili wrócili do kuriozalnej sprzeczki, każdy ze swoją historią, coraz bardziej rzucając się nawzajem do oczu.
- … kazali chować się przed dymem…
- … jakim dymem? W ulewie…
- … no i ta kometa, jak walnie, to normalnie może…
- … nie ma i nie było żadnych pożarów!
- … i daj spokój z tą kometą, kretynie!
- … rozbłysk niesienie…
- … pier…
- … co wy gadacie?! Tornada! - dziadek krzyknął najgłośniej. - Nawet jeżeli nie wychodziliście z klimatyzowanych nor, musieliście je widzieć w …
- … nie wiem, co oglądałeś, ale …
- Chwila! – wtrąciłem się głośno. Zamilkli. – Poczekajcie!
Patrzyli na mnie zdenerwowani, ale i z wyraźną nadzieją.
- Każde z nas, tam na górze, widziało co innego, prawda? – spytałem.
Pokiwali głowami niecierpliwie.
- Ja w PolSat-InRoom. - powiedziałem. - Mówili, że wybuchł wulkan.
- Następny! - staruszek roześmiał się brzydko. - InRoom i wszystko jasne… Lewicowy, tendencyjny chłam…
Spojrzałem na resztę. Zrozumieli szybciej niż dziadek.
- Holo-24…
- TVN3D…
- TVAround…
- …



Bellatrix - Lia Słysząca (Podsłuchy)

Stukot kół o ciut innym tonie oznajmił jej, że przybył narzeczony. Uśmiechnęła się tryumfalnie. Propozycja małżeństwa ze strony maga Godarta Niezdobytego, do którego wzdychała większość przedstawicielek płci żeńskiej wszystkich gatunków, była niezbitym dowodem na to, że ona, Lia, jest wyjątkowa. Nie żeby szczególnie jej zależało na samym małżeństwie, choć musiała przyznać, że Godart, jeden z ostatnich ze Starej Rasy, miał w sobie to coś.
Nakreśliła dłonią kilka znaków i w lustrze zobaczyła obraz siebie, kolejno w ślubnej sukni, bieliźnie i krótkiej sukience. Wzrok najbardziej przykuwały okrągłe, agrestowe oczy, przedzielone pionową źrenicą, i srebrzyste włosy nad którymi sterczały dumnie duże, trójkątne uszy. Uznała, że wygląda olśniewająco i że narzeczony ma świetny gust. Miauknęła z zadowoleniem i skierowała kroki do komnaty Leana.

***

Drgnął, gdy drzwi uchyliły się.
- I co myślisz, braciszku? - zamruczała. Zdobył się na uśmiech, wiedział, że nie może zepsuć uroczystości. Młodszy brat, żyjący w cieniu następczyni tronu. Nie, nigdy nie zazdrościł Lii, że to ona, zgodnie z tradycją zostanie władczynią. Zdawał sobie sprawę, że Słysząca, nadaje się do tego setki razy lepiej niż on. Ale dziś nie miał ochoty na rozmowę.
- On już przybył.
- Wiem - prychnął cicho, jeżąc lekko sięgające ramion włosy.
- O co chodzi?
- Drażni mnie to zamieszanie.
- Myślałam, że sprzyjasz Godartowi.
Z palców Leana odruchowo wysunęły się na moment pazury. Lia fuknęła, nastroszyła się i skierowała do wyjścia.
- Przepraszam, siostro - powiedział cicho. - Tak, sprzyjam mu.

***

Był cudny, z czarnymi włosami sięgającymi kolan i lekko skośnymi, chabrowymi oczami. Lia przelotnie pomyślała, jak ładne będą ich dzieci. Byleby tylko uszy odziedziczyły po niej!
Znał świetnie etykietę. Traktował ją z grzecznym szacunkiem. Zbyt grzecznym. Lia, mimo przekonania o własnej wspaniałości, dostrzegła, że Godart wcale nie wyglądał na olśnionego. Ani zakochanego. Ani nawet, do ciężkiej panleukopenii, zainteresowanego. "Więc czemu?!" - analizowała później. Jego królestwo było potężniejsze niż Fellina, argument o pozyskaniu sojusznika odpadał, w sojuszu byli od wieków. A Godart mógł wybrać każdą. Zmrużyła oczy. Jedyną szansą było Słuchanie.
Zamek rozbrzmiewał dźwiękami, ale Godart był obcy, więc wyłowiła go bez trudu. Wyrażał się uprzejmie, nie uchybił jej ani słówkiem. Po godzinie uznała, że to bez sensu, nieładnie podsłuchiwać gościa. I wtedy zniknął. Otrząsnęła się z zaskoczenia. skoncentrowała i odtworzyła ostatnie dźwięki, które mu towarzyszyły. Szybkie kroki, skrzypnięcie drzwi. I głucha cisza.
- Osłonił się! - parsknęła. Raz jeszcze przywołała dokładnie wszystko, co usłyszała. Nogi odtworzyły trasę i przywiodły ją pod właściwą komnatę. Czar był mocny, nie miałaby szans podsłuchać na odległość. Ale stojąc tuż obok...

***

Wślizgnął się i starannie zamknął drzwi. Otoczyła go aura wyciszenia. I powitanie:
- Lia nie może nas...
- Tak, wiem. - Podszedł wolnym krokiem. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę, sycąc stęsknione oczy.
- Zwariowałeś.
- To też wiem. A ty? Nie pragniesz...?
- Jak diabli...
- Nie potrafię bez ciebie żyć - szepnął, zbliżając się na odległość oddechu. - Kocham cię i tylko dlatego żenię się z Lią. By być jak najbliżej ciebie.
- Godi, nie mogę. To moja siostra - wykrztusił.
W odpowiedzi przesunął dłonią po jego zarumienionej twarzy. Usta zbliżyły się jeszcze bardziej. Czarne włosy Godarta otuliły ich obu, niczym płaszcz. Nie potrafił się oprzeć, oddał pocałunek, mimo wyrzutów sumienia. Tak, tego jednego zazdrościł Lii.
- Nawet jeśli miałbym tylko oglądać cię z daleka, Lean, to uważam, że warto - wyszeptał.
- Jesteś tego pewien, Godi? - zapytała Lia, otwierając z hukiem drzwi.
Uwielbiała mieć mocne wejścia.



brajt - Amber (Podsłuchy)

Nie widziała praktycznie nic, ale dalej pędziła przed siebie. Nogi wyczuwały podłoże, a mózg przetwarzał impulsy nerwowe na wiecznie tę samą, lecz bezcenną informację. Wciąż biegnę. Wciąż żyję, choć...

Poślizgnęła się na grząskim trawniku. Wstała, by ruszyć przed siebie, ale... w którą stronę? Park był ogromny, a drzewa skutecznie tłumiły dźwięki cywilizacji. Orientację w terenie straciła już dawno, tak samo jak większość sił i zmęczony krzykiem głos. Instynkt przetrwania - najlepszy przyjaciel każdego uciekiniera, sprawdzał się w swej roli znakomicie. To była jednak granica, za którą nie mogła już złapać oddechu na tyle, by ponowić bieg. Płuca i drobne mięśnie ostatecznie odmówiły posłuszeństwa, domagając się odpoczynku.

Krok w tył, obrót... tak, by nie utracić resztek iluzji bezpieczeństwa. Podświadomie czuła, że prześladowcy są już przy niej. Nie wiedziała skąd nadchodzą, nie dawali jeszcze znaku życia, ale była coraz bardziej pewna, że są tam i obserwują każdy jej ruch. Jej zmysły przytłumione były zmęczeniem, ale podsycana strachem wyobraźnia pracowała jak nigdy. Każdy dźwięk, który przedarł się przez gąszcz myśli i emocji, budził nowe przerażenie. Zabawne. Chciała coś powiedzieć, ostatni raz błagać, aby dali jej spokój, ale umysł nie potrafił skonstruować zdania.
- Proszę was, ja... - zachrypnięty i zdławiony płaczem głos zawisł na tym słowie. Odpowiedzią był szyderczy śmiech dokoła. Instynkt pozwolił jej zebrać resztki sił po raz ostatni.
- Pomocy!

***

- Nic panu nie jest? - Zapytała siedząca naprzeciw dziewczyna, zdejmując słuchawki i uśmiechając się wesoło, jakby właśnie mijał najpiękniejszy dzień jej życia. Tymczasem przez jego zmysły wciąż przepływały falami szczegóły gwałtu, który wkrótce miał nastąpić. Nie czuł bólu, przynajmniej nie fizycznie. Odczuwał jednak całą jej rozpacz. Słyszał w głowie jęki, próbujące wyrazić coś, czego nikt nigdy nie ująłby w słowach. On rozumiał je wszystkie. Wbijały się w najgłębsze pokłady świadomości tak, jakby on sam je wydawał. Jakby w tej chwili stanowili jedność, a on nie wiedział, jak uwolnić się od tego koszmaru.

- Nic panu nie jest? - Peter w końcu otrząsnął się z amoku. Jego twarz była zroszona potem, a mięśnie wciąż drżały od intensywności tego, czego przed chwilą doświadczył. Słyszał w jej głosie pewność siebie, towarzyszącą wyłącznie szczęśliwym ludziom. Nie zasługiwała na taki los. Współczuł jej. Jednocześnie jednak odczuwał jeszcze większą nienawiść za to, że usiadła akurat przed nim. To był jej problem, nie jego. Te wizje nigdy nie były jego problemem.
- Jestem Amber, a pan?
Nie miał najmniejszej ochoty tego słuchać. Skinął głową i spojrzał ku otwierającym się drzwiom z nadzieją, że nigdy nie powróci myślami do tego spotkania.

Nie wstał jednak. Podniósł wzrok na jej przesłodzoną buzię i spływające niemal do spódniczki włosy. Miała na oko siedemnaście lat i Peter pomyślał, że mogła być równie dobrze jego córką. Musiał coś zrobić, jakoś ją uratować.
- Peter. Nie wiem, co mi się dzieje, ale to jest nie do zniesienia. - Chwycił się za klatkę piersiową i zrobił żałosną minę.
- Jeśli pan chce, to zaraz zadzwonię po karetkę.
- Nie, ale mogłabyś mi pomóc? Podprowadzisz mnie, a ja ci zamówię taksówkę do domu. Daleko jedziesz?
- Nie, parę przystanków, wysiadam przy...
Na jej twarzy pojawił się cień podejrzliwości. Była młoda, ale nie aż taka głupia. Zdążyła wybiec chwilę przed tym, jak zamknęły się drzwi.

Peter odetchnął z ulgą. Plan był inny, ale i tak się udało. Wysiadła gdzie indziej, bieg wydarzeń się zmienił. Nie spodziewał się, że to będzie tak proste. Do tej pory nigdy mu się nie udało, aż w końcu przestał się przejmować. Może te wizje nie są jednak takie złe? Tymczasem metro ruszyło do przodu, zostawiając za sobą stację pod Parkiem Waszyngtona.



lakeholmen - Daj pan tego muchomora (Afryka)

W sklepie panował półmrok.
Błażej zatrzymał się zdezorientowany w drzwiach. Cóż to za zmiana klimatu? Jak w jakiejś herbaciarni.
– Dobra wieczór panu – rozległo się z kąta, w którym jeszcze tydzień wcześniej stał automat z napojami. Błażej obrócił się w tamtym kierunku. Czarnoskóry chłopiec, może dziesięcioletni, szczerzył w uśmiechu oślepiająco białe zęby.
– Jest Maro? – zapytał Błażej.
– Nie jest. Dwamba jest. Chce pan hamburger? – odpowiedział chłopiec.
– Przyszedłem po bibongo. Wiesz, zioło.
– Bibongo już nie jest. Hamburger jest.
– Dobra, gdzie jest Maro?! – warknął Błażej. Wtedy zauważył drugiego Murzyna, starego i siwego. Stał w wejściu na zaplecze.
– Dopalacze zdelegalizowano, proszę pana – powiedział stary płynną polszczyzną, choć z wyczuwalnym obcym akcentem. – Wczoraj pan Maro zamknął sklep. Teraz sprzedajemy tu afrykańskie towary. I fastfood. Zrobić panu hamburgera?
– Nie chcę hamburgera, do ciężkiej nędzy! Od trzech dni nie paliłem bibongo! – wydarł się Błażej i nerwowo rozejrzał się po sklepie. – Co ja teraz zrobię?
– Polecam mielony róg nosorożca. Zapewnia wielogodzinną erekcję – powiedział uprzejmie Murzyn.
– Jestem informatykiem, po co mi erekcja!
– To może jądra gazeli? Dają bystrość myśli.
– Panie, ja godzinami siedzę przed komputerem, stresuję się, wykańczam. Muszę się odprężyć, nie interesują mnie jądra i erekcje! Chcę na moment znaleźć się gdzie indziej, być kimś innym, nie tylko ciągle piedrolonym sobą!
– Może zatem – spokojnie odrzekł stary Murzyn – suszony w afrykańskim słońcu mózg młodego wojownika, tuż po inicjacji? Zmieszany z gambijskim muchomorem, zapewnia wspaniałe, realistyczne wrażenia.
Nadzieja wróciła do Błażeja.
– Daj pan tego muchomora – rzucił i oblizał spierzchnięte usta.
– Tutaj? – zdziwił się stary.
– Tak. Ja muszę.
Murzyn wręczył Błażejowi pakiecik. W środku znajdowało się trochę ciemnego proszku.
Chłopak zwinął w rurkę dziesięciozłotowy banknot i przymknąwszy oczy wciągnął wszystko w prawą dziurkę nosa. Jego nozdrza wypełnił kwaśny, ostry zapach.
Krew.
Czyżby popękały mi naczynia, pomyślał? Przestraszony, otworzył oczy.
Oślepił go słoneczny blask. Rozejrzał się wkoło: prymitywne budy sklecone z blachy, desek i liści; wysokie, grube drzewa. I ciała. Wszędzie ciała. Pocięte, zmasakrowane, rozkawałkowane.
Siostrę matki rozpoznał po kwiecistej spódnicy – jej twarz zmieniła się w krwawą masę.
Głowa mężczyzny leżącego obok była przepołowiona na wysokości nosa, ukazując pustą jamę czaszki.
Ciała.
I jeszcze ból. Potworny ból, jakby ktoś przypalał nadgarstki gorącym żelazem, przypiekał kości i ścięgna, i mięśnie. Spojrzał w dół, na ręce. Na to, co z nich zostało. Kończyły się na wysokości nadgarstków, a strumienie krwi spływały prosto na leżące na spękanej, czerwonej ziemi dłonie, które jeszcze minutę temu należały do niego i trzymały karabin. Miał zwyciężać nim wrogów, mścić śmierć współplemieńców.
Miał być wojownikiem.
Mimo upału, poczuł przenikliwe zimno, jakby zanurzał się w bystrej wodzie górskiego strumienia.
– Tato! – szepnął, a kolana ugięły się pod nim i zapadła ciemność.

***

Błażej otworzył oczy. Klęczał przy sklepowej ladzie, a głowa pękała mu z bólu. Stary Murzyn stał tuż obok.
– Co ty mi dałeś, skuwrysynu! – krzyczał chłopak. – Co to miało być?!
– To myśli młodego afrykańskiego wojownika. Muchomor wydobył je z prochów jego pamięci. Wspaniałe, prawda?
Zanim Błażej wybiegł ze sklepu, spojrzał jeszcze w kąt, w którym siedział Murzynek. Zdawało mu się, że ręce chłopczyka kończą się kikutami, ale nie mógł mieć przecież pewności. W sklepie panował półmrok.


baranek - Człowiek śpi, a tu nagle… (Mięso)

(Tekst oparty na motywach wiersza Jana Brzechwy. Dość luźno oparty.)


- Ledwo biję – jęknęło Serce. – Co On sobie wyobraża? Czwarty krzyżyk na karku! Trzydzieści kilo nadwagi! I tańców mu się zachciało! Mózg, nie mogłeś go powstrzymać?
- Próbowałem. Ale kiedy pojawiła się ta brzydula w czerwonej sukience, przestał mnie słuchać.
- Nie była taka brzydka – dobiegło gdzieś z dołu.
- Dla ciebie wszystkie są ładne – prychnęło zdegustowane Serce. – Szczególnie po czwartym drinku. Dobrze, że wyszła z tym podobnym do Ibisza. Zresztą, i tak nie dałobym rady natłoczyć dość krwi…
- Z jakim podobnym do Ibisza? – zdziwił się Mózg. – To BYŁ Ibisz!
- Gadasz! Ibisz jest młodszy. I przystojniejszy.
- Chyba w telewizorze. Na żywo wygląda, jak wygląda. Żołądek, a co u ciebie?
- Nawet nie pytaj – sapnął Żołądek. – Żarł jak prosię. Pił co popadło. Koszmar. Wątroba, dasz radę?
Wątroba milczała zmarszczona.
- Czuję się strasznie pełen – poskarżył się Pęcherz, ale nikt go nie słuchał. Wszyscy martwili się Wątrobą.
- Nawet nie ma siły odpowiedzieć, bidulka – Serce pełne było współczucia. Jak to ono. – Dobrze chociaż, że facet bierze te tabletki na odbudowę…
- No! – przerwał mu Żołądek. – Świetnie. Przyklejają mi się do ścianek i tak już zostają. A On głupi myśli, że jak się nałyka jakiegoś badziewia, to mu wszystko wolno. Mózg, to zdaje się twoja działka?
- No wiesz, staram się jak mogę – Mózg wyraźnie się zmieszał. – Ale czasami tak trudno do niego dotrzeć. Siła reklamy…
- Płuca, a co z wami? – spytał zmieniając temat.
- U mnie jak cię mogę – wychrypiało Prawe Płuco – ale Lewe ledwie dyszy. Nie wiecie co on palił?
- „Biełamorkanały” – Mózg był zorientowany. – Tanio kupił. Od Ruskich.
- Strasznie mnie ciśnie – marudził Pęcherz.
- „Jacka Danielsa” chyba też miał od Ruskich – stwierdził Żołądek. – Jakiś ohydny bimber podbarwiony bejcą. I do tego popijał „Red Bullem”.
- Koneser – prychnęły Nerki. – Dlatego odleciał przed północą.
- A sałatka była nieświeża – kontynuował Żołądek. – Bigosowi też mógł się najpierw przyjrzeć. Nie dziwota, że nie wytrzymałem.
- Ale mogłeś chociaż zaczekać aż dobiegnie do łazienki – Mózg pozwolił sobie na małą uszczypliwość.
- Już mi lepiej – stwierdził Pęcherz. – Dziękuję.
- No masz, następny. Chociaż… - Mózg zastanowił się przez chwilę. – I tak śpi między klozetem a wanną. A po popisach Żołądka i tak nikt nie zwróci, hehe, uwagi.
- Ty nie bądź taki dowcipny – zdenerwował się Żołądek. – Trzeba Go było zatrzymać w domu. Sylwestra się zachciało, cholera! A ja jeszcze nie odpocząłem po świętach.
- Dobra, dobra, nie żołądkuj się tak – powiedział Mózg pojednawczo, choć nieco może złośliwie. – Nie powiedziałem wam jeszcze najlepszego.
Zamilkł na chwilę, budując napięcie. Skutecznie. Wszyscy zamilkli i czekali na owo najlepsze.
- Wiecie, On wczoraj podpisał papiery. Gdyby coś mu się stało, zgodził się, żeby nas użyto do przeszczepów!
Roześmiała się nawet Wątroba.
Ostatnio zmieniony przez xan4 30 Maj 2011, 21:29, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 15 Kwietnia 2011, 12:11   

Matrim, terebka i Mateusz. Ale wybór nie był latwy.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 15 Kwietnia 2011, 12:22   

- Bardzo niewiele czasu (Stormbringer)
- Boś ty dobro nieskończone (Bellatrix)
- Amber (brajt)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
zorckie 
Gollum

Posty: 17
Skąd: Wrocław
Wysłany: 15 Kwietnia 2011, 14:22   

Bardzo niewiele czasu
Zabawa
Człowiek śpi, a tu nagle...
_________________
Theres mud in the water,
Roach in the cellar,
Bugs in the sugar,
Mortgage on the home.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 15 Kwietnia 2011, 14:53   

Rzeczywiście wybór jest trudny, bo to przecież najlepsi z najlepszych. Jest czas, to sobie wszystkich Mistrzów przeczytam jeszcze raz.
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 15 Kwietnia 2011, 15:06   

brajt - Amber (Podsłuchy)


lakeholmen - Daj pan tego muchomora (Afryka)


baranek - Człowiek śpi, a tu nagle... (Mięso)
 
 
RedActor 
Jaskier


Posty: 87
Skąd: Lublin
Wysłany: 18 Kwietnia 2011, 22:33   

Bardzo niewiele czasu
Etiuda
Dyspozytor


Najbardziej misię
_________________
Prwdzw twrdzl n ptrzbj smgłsk
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 24 Kwietnia 2011, 11:57   

Boś ty dobro nieskończone, Lia Słysząca i Dyspozytor.
Trudny wybór.
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 27 Kwietnia 2011, 21:14   

Ciężko tylko trzy wybrać. Głosy poszły na:

Dyspozytor
C'est la vie
Człowiek śpi, a tu nagle...
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 27 Kwietnia 2011, 21:26   

Moje typy:
jewgienij - Zabawa
Matrim - Niezwykły dzień Jana Nowaka
Matrim - Etiuda
terebka - To już nie jest ten sam las, co niegdyś
Witchma - C'est la vie
lakeholmen - Daj pan tego muchomora

na znak protestu przeciwko idiotycznemu ustawieniu głosowania (tylko 3 głosy) wstrzymuję się. To jest nienormalne, jak można było coś takiego wymyślić!?
 
 
mBiko 
Кощей


Posty: 17377
Skąd: The Boat
Wysłany: 27 Kwietnia 2011, 22:36   

xan4 napisał/a
jak można było coś takiego wymyślić!?


Też tak sądzę xan. Jakiś meszugene układał ankietę.

Przy okazji, przypomnij mi do kiedy głosujemy.
_________________
Wcale nie jestem pod wypływem kolaholu niek jaktórzy w zas pogli momyśleć.
Nie niestem jawet wpiłowie tak pojany jak pożecie mymyśleć.
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 27 Kwietnia 2011, 22:45   

mBiko napisał/a
Też tak sądzę xan. Jakiś meszugene układał ankietę.
:mrgreen: :bravo

Głosujemy jeszcze 33 dni.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
mBiko 
Кощей


Posty: 17377
Skąd: The Boat
Wysłany: 29 Kwietnia 2011, 00:18   

A to zdążę.
_________________
Wcale nie jestem pod wypływem kolaholu niek jaktórzy w zas pogli momyśleć.
Nie niestem jawet wpiłowie tak pojany jak pożecie mymyśleć.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2011, 08:48   

Wiem, że jeszcze 24 dni, wiem, że jakiś dziwny człowiek idiotycznie ustawił ankietę, wiem, że ładna pogoda za oknem, ale tylko 10 głosów?!
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 8 Maj 2011, 18:33   

Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam ponownie najlepsze króciaki ubiegłego roku. Teraz mam problem, bo wybór jest naprawdę trudny.
Chętnie bym przyznała więcej punktów, ale skoro nie można:
- terebka - To już nie jest ten sam las, co niegdyś (Ciąg dalszy nastąpił)
- Witchma - C'est la vie (Nie masz wyboru!)
- baranek - Człowiek śpi, a tu nagle... (Mięso)
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 9 Maj 2011, 15:18   

Moje typy:

Mateusz Zieliński – Schron (Żywioł)
Bellatrix - Lia Słysząca (Podsłuchy)
baranek - Człowiek śpi, a tu nagle… (Mięso)
 
 
Magnis 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7011
Skąd: Okolice Wawa
Wysłany: 9 Maj 2011, 22:05   

Moje typy :
Stormbringer - Bardzo niewiele czasu
Matrim – Etiuda (Szorty czarno-białe)
terebka - To już nie jest ten sam las, co niegdyś (Ciąg dalszy nastąpił)
_________________
Stefan Grabiński

Wielcy Przedwieczni : Dagon, Wielki Cthulhu i Wielki Staruch.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 10 Maj 2011, 21:58   

xan4 napisał/a
Moje typy:
jewgienij - Zabawa
Matrim - Niezwykły dzień Jana Nowaka
Matrim - Etiuda
terebka - To już nie jest ten sam las, co niegdyś
Witchma - C'est la vie
lakeholmen - Daj pan tego muchomora


z ciężkim sercem wybieram zaznaczone, bo całej szóstce się należało.
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 15 Maj 2011, 17:45   

wybrałąm Etiudę, Boś Ty dobro... , i Człowiek śpi...
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 30 Maj 2011, 21:05   

Dawno nikt nie zagłosował, a kilkanaście godzin zostało do końca. Przeczytałem jeszcze raz prawie wszystkie szorty i werdykt jest taki:

Zabawa, Schron, Człowiek śpi...

Znajdzie się jeszcze ktoś głosujący?
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 30 Maj 2011, 21:12   

Bardzo niewiele czasu
Zabawa
Etiuda
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 30 Maj 2011, 22:29   

terebka, jewgienij, lakeholmen
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 30 Maj 2011, 23:38   

Stormbringer - Bardzo niewiele czasu (Czas)
mad - Dyspozytor (Rycerz)
Matrim - Etiuda (Szorty czarno-białe)

Choć gdyby nei ograniczenie, punktów pewnie byłoby więcej.
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 31 Maj 2011, 10:55   

terebka napisał/a
Choć gdyby nei ograniczenie, punktów pewnie byłoby więcej.
+1
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 31 Maj 2011, 10:59   

Ano właśnie, ja się zdecydować nie mogę, a czas ucieka... :?
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 31 Maj 2011, 11:09   

Matrim. MATRIM. MATRIM.



Zdopingowany? :wink:
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 31 Maj 2011, 11:42   

shenra napisał/a
terebka napisał/a:
Choć gdyby nei ograniczenie, punktów pewnie byłoby więcej.
+1


+10



Głosujemy, nie obijamy się, głosujemy :!:

Przedłużyłem wczoraj głosowanie do końca dnia, może parę głosów jeszcze wpadnie.
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 31 Maj 2011, 11:46   

-11

Trzeba nauczyć się wybierać. ;P:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 31 Maj 2011, 11:54   

terebka, ja ostatnio jestem bardziej podatny na stres niż doping ;)
 
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 31 Maj 2011, 12:01   

xan4 napisał/a
Przedłużyłem wczoraj głosowanie do końca dnia, może parę głosów jeszcze wpadnie.


no właśnie, jakiś taki dysonans poznawczy miałam dzisiaj.

Matrim, nie bądź baba, zdecyduj się :twisted:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group