Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty - Fantastyczna Afryka - do 7 listopada, godz. 20:30

W czyim wydaniu Afryka wydaje się najciekawsza?
Uczta nad Nilem
0%
 0%  [ 0 ]
W pustyni i w puszczy
14%
 14%  [ 19 ]
Strażnik czasu
1%
 1%  [ 2 ]
Przybysz z gwiazd (przedmowa)
5%
 5%  [ 7 ]
Test w Afryce
5%
 5%  [ 7 ]
Pan Zbiorów
14%
 14%  [ 19 ]
Niech żyje król
1%
 1%  [ 2 ]
Murzynek Bambo
4%
 4%  [ 6 ]
Czarnych ląd
1%
 1%  [ 2 ]
Daj pan tego muchomora
14%
 14%  [ 20 ]
Czarna magia
1%
 1%  [ 2 ]
Lady Koi-Koi
1%
 1%  [ 2 ]
Ostatni Azyl
1%
 1%  [ 2 ]
Polowanie
3%
 3%  [ 5 ]
Misja
5%
 5%  [ 7 ]
Sklep jedyny w swoim rodzaju
7%
 7%  [ 10 ]
Opies magnum
14%
 14%  [ 19 ]
Żaden z powyższych
2%
 2%  [ 3 ]
Głosowań: 47
Wszystkich Głosów: 134

Autor Wiadomość
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 24 Października 2010, 20:29   Szorty - Fantastyczna Afryka - do 7 listopada, godz. 20:30

Przedstawiamy 17 bez wątpienia fantastycznych, afrykańskich szortów!
W imieniu autorów zachęcamy do głosowania i komentarzy. :)

Jak zwykle, każdy może przyznać maksymalnie 17 punktów, albo zdecydować się na opcję ostatnią.

Termin zakończenia głosowania: 7 listopada, godz. 20:30

Uwaga: w jednym z szortów znajdziecie dwie celowo zamieszczone literówki, nie wytykajcie ich autorowi. :)

Bellatrix & Brajt

---------------


Uczta nad Nilem

Liry. Harfy. Flety. Śpiewy i tańce.
Wyszukane mięsa, owoce i wino.
Uczta trwała w najlepsze. Wszystko było tak jak zwykle. Zerknąłem na Hadiję. Peruka, pomalowane oczy, powieki i usta, rzęsy pokryte warstwą sadzy i oliwy. Roztaczała piękny zapach, a tłuszcz z umieszczonego na głowie stożka spływał po jej włosach i skórze. Była najpiękniejszym kwiatem na łące, ale odniosłem wrażenie, że kwiatem mięsożernym.
Ona również spojrzała w moją stronę. Spływający po ciele tłuszcz upodobnił ją do jakiegoś jadowitego węża. Biżuteria połyskiwała jak łuski, pomalowanie paznokcie przypominały pazury.
Ledwo zdążyłem to pomyśleć, gdy ona po prostu… odgryzła swojemu mężowi głowę. Nie wiem, jak to się stało i nikt niczego nie zauważył. Pamiętam za to dokładnie, jak chwilę później wyszczerzyła w moją stronę ociekające krwią zęby. W tamtej chwili nie była ani trochę gościnną arystokratką. Nie przypominała już nawet kobiety, lecz oślizgłego gada. Oblizała wargi, delektując się smakiem krwi, rzuciła mi przenikliwe spojrzenie i wyszła, z tłuszczem ciągle spływającym po plecach.
Mięsożerny kwiat. Zastanowiłem się, ile osób uwolni od ciężaru głowy.
Nie wiem. Wiem tylko, że parę dni później znalazłem pewnego przyjaciela martwego, z czarną otchłanią ziejącą w miejscu karku, a obok zmiażdżonego butem węża. Posadzka spływała krwią.
Smakowicie.
Wróciłem do domu i wybuchnąłem histerycznym, piskliwym śmiechem.
Trzeba urządzić ucztę!


---------------


„W pustyni i w puszczy”,
Czyli „Tydzień pełen przygód”,
Czyli „Ostatnia wycieczka z Orbisem”


O dajcie spokój, jak tu ciepło.
Dzień zaczął się fatalnie. Mam podbite oko i chyba złamany nos. Zbierałem daktyle. Ktoś przeciął sznurek i palma mi odbiła. Prosto w twarz. Ciekawe kto to?
Widziałem Słonia. Wdeptywał w ziemię fortepian i krzyczał, że to niesprawiedliwe. O co mu chodzi?
Zajrzałem na chwilę do oazy. Jak zwykle – grają na gitarach i śpiewają o tym, jak to Jezus chodził po wodę. A może po wodzie? Trudno powiedzieć, bo strasznie fałszują. Pewnie dlatego miejscowi mają Jezusa za fałszywego proroka i wznoszą modły do Mahometa. W tym tygodniu wznieśli trzy. Dwie na modłę arabską i jedną na europejską. Zaczęli czwartą. Może być całkiem ładna.
Staś Tarkowski to łobuz. Spotkaliśmy się wczoraj i zamieniliśmy parę słów. Dzisiaj się okazało, że te jego są puste w środku. Nieładnie.
Czasami mam takie wrażenie, że te ptaki, które krążą gdzieś tam wysoko na niebie, prawie poza zasięgiem mojego wzroku, to wcale nie są Bociany. Myślę, że Hiena mnie okłamuje. I do tego śmieje się tak dziwnie.
Przed południem zapadł Lew. Jak zwykle marudził, że do nikogo nie chodził, że jest niewinny i że w ogóle nie rozumie o co ta cała afera. Poszedł sobie zanim zdążyłem odpowiedzieć.
Ciepło.
Spotkałem harcerzy. Prowadzili ze sobą zebrę. Na sznurku. Pytali, czy nie widziałem gdzieś w okolicy jakiejś staruszki. Czyżby uciekła? Nie mogłem pomóc. Zastanawiam się skąd mieli sznurek?
Papuga twierdzi, że po powrocie będę mógł wystąpić o zadośćuczynienie. Po co? Przecież już dość dla mnie uczynili.
Zatrzymałem karawanę. Prosiłem o coś do picia, ale mieli tylko wodę. Szkoda. Chciałem jeszcze zapytać o godzinę, ale psy zaszczekały i musieli ruszać. Może i lepiej. Czasu mam dosyć, po co mi jeszcze godzina? Do wieczora przejechały obok mnie jeszcze cztery karawany. Sporo pogrzebów w okolicy. Może jakaś epidemia?
Robi się coraz cieplej.
Odwiedził mnie Guziec. Z dwoma Gorylami. Oznajmił, że będzie kandydował. Ciekawe kto na niego zagłosuje? Przecież to straszna świnia.
Mieszkańcy pobliskiej wioski przysłali do mnie oficjalną delegację. Bardzo sympatyczni ludzie. Błyskali spiłowanymi zębami i zapraszali na wieczornego grilla. Podobno beze mnie nie będzie zabawy. To miłe.
Słyszę już bębny. Specyficzne brzmienie. Ciekawe skąd biorą skóry na membrany? Jak już będę u nich, na pewno się dowiem. Grają coś z nowej płyty Edyty Górniak. No proszę, a przed wyjazdem mówili, że to taka straszna pustynia. Kulturalna.


---------------


Strażnik czasu

Tego ranka siedziałem w świetlicy bazy, piłem kawę i rozważałem istotny życiowo problem, czy zaprenumerować "Najnowszą Fantastykę", czy może raczej "Fantastyczny Horror", gdy nagle ogłuszył mnie dźwięk alarmu. Szybko dopadłem najbliższej kapsuły temporalnej i spojrzałem na chronoradar, aby sprawdzić, gdzie nastąpiło naruszenie linii czasu. Wskaźnik pokazywał Etiopię, blisko dwa miliony lat temu. Ustawiłem więc odpowiednie parametry na sterowniku i odpaliłem silnik.

Wylądowałem na sawannie, w pobliżu krzątających się między szałasami praludzi. Na szczęście byłem niewidoczny dla tubylców – podczas każdego skoku automatycznie włączało się maskowanie kapsuły. Przyjrzałem się im bliżej. Wyglądali jak Homo erectusy, ale, prawdę mówiąc, nigdy nie byłem dobry w rozpoznawaniu tych wszystkich wymarłych gatunków. Zwykły radar pokazał, że za pobliskim wzgórzem znajduje się inny zamaskowany obiekt. Postanowiłem więc rozejrzeć się po okolicy.

Gdy skradałem się między drzewami złapał mnie patrol Trytonian, człekokształtnych, lecz bardziej zaawansowanych technologicznie kosmitów. To właśnie Trytonianie, dzięki eksperymentom genetycznym, pomogli australopitekom przekształcić się w ludzi. Nawiązaliśmy z nimi kontakt już podczas pierwszych podróży w czasie, lecz tylko Unia Europejska zdecydowała się na zawarcie sojuszu. Patrol zaprowadził mnie na pokład latającego talerza, gdzie powitany zostałem przez starego kumpla, Quaxa, który opowiedział mi o zuchwałej kradzieży, jakiej dopuścili się przeciwnicy projektu uczłowieczania. Zginęło mianowicie pudełko zawierające jakieś bardzo ważne elementy, mające zostać wszczepione naszym przodkom w celu ich udoskonalenia. Quax nie zdążył powiedzieć mi nic więcej, ponieważ w tej samej chwili otrzymał raport od innego patrolu, który natrafił na ukrywających się kilka kilometrów dalej bandytów. Postanowiłem pomóc sojusznikom i przyłączyć się do akcji.

Nasz skoczek wylądował w pobliżu zepsutego kosmolotu złodziei, gdy ci zajęci byli przygotowywaniem sobie posiłku. Trytonianie wpadli do obozu i bez ceregieli otworzyli ogień, ja zaś zająłem taktyczną pozycję za najbliższym drzewem. W pewnym momencie dostrzegłem, że jeden z bandytów wymknął się i podąża wprost na mnie. Gdy zbliżył się na dostateczną odległość, strzeliłem do niego z blastera. Zbrodzień upadł, a wtedy zabrałem się za jego przeszukiwanie. Wtedy właśnie znalazłem coś, co wyglądało jak opakowanie zwykłych czopków doodbytniczych.

Gdy wróciliśmy na statek Trytonian, gospodarze zorganizowali imprezę na moją cześć. Po trzecim kubku marsjańskiej lemoniady spytałem przyjaciela, cóż takiego udało nam się odzyskać.
– To generatory wolnej woli – wyjaśnił Quax. – Sprawiają one, że istoty rozumne potrafią dokonywać całkowicie wolnych wyborów. Nasze dowództwo uznało, że należy wszczepić je waszym przodkom, abyście uzyskali godność istot rozumnych.
– Brzmi nieźle – odpowiedziałem, lecz w tym momencie przyszła mi do głowy pewna niepokojąca myśl:

– Skoro nie pozwolono wam wszczepić w odpowiednim czasie praludziom wolnej woli, to znaczy, że dotąd jej nie mieliśmy? Nawet ja nie posiadałem jej jeszcze przed chwilą?
– To prawda, ale nie przejmuj się. Wasze procesy mózgowe funkcjonowały prawidłowo.

Gdy wróciłem do bazy wyjrzałem przez okno. Miasto wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy je opuściłem. Połączyłem się więc przez laptop z internetem i zaprenumerowałem "Fantastyczny Horror".

Ciekawe, co bym wybrał, gdybym nadal nie miał wolnej woli?


---------------


Przybysz z gwiazd (przedmowa)

Nie pytajcie mnie, czy to się wydarzyło naprawdę. Nawet, gdybym dobrze pamiętał tamte czasy, nie potrafiłbym stwierdzić, co jest rzeczywistością, a co jedynie mglistym wspomnieniem delirium. Kiedy w końcu odnaleźli mnie na pustyni, przez wiele dni tylko majaczyłem przez sen. A on? Po moim towarzyszu nie pozostał żaden ślad, poza okrutną pustką w sercu. Pustką, jaką czuje się po stracie najlepszego przyjaciela.

W piaskach Sahary, przy upale za dnia i koszmarnym mrozie w nocy, tylko nasze dyskusje trzymały mnie przy życiu. Jak studnia, która pojawiła się nie wiedzieć skąd, by przemienić pustynię w oazę myśli i emocji. Jestem pewien, że gdyby nie on, nigdy nie przetrwałbym do dnia ocalenia.

Dni… mówię o nich, choć przyznaję – znacznie więcej ich pamiętam, niż faktycznie minęło od chwili katastrofy. Być może czas zwyczajnie dłużył się, a zmęczenie i choroba zatarły pamięć o jego upływie. Właściwie nie wiem nawet, kiedy obcy pojawił się przy mnie. Pamiętam tylko spadającą gwiazdę na nocnym niebie. Wypowiedziałem życzenie, nieświadomy jej prawdziwej natury, a potem… po prostu był już tam, kiedy rano otworzyłem oczy.

Jego wygląd początkowo budził we mnie odrazę. Domyślam się, że on odczuwał podobnie – pewnie nigdy wcześniej nie widział takiej istoty. Był zadziwiająco pojętny. Gdy tylko poznał podstawy ludzkiej mowy, bardzo szybko chwytał sens moich wypowiedzi. Ja, pomimo wielu starań, nie byłem w stanie zrozumieć nawet połowy z tego, co próbował mi przekazać. W znanych nam językach brakuje chyba odpowiednich słów i zwrotów. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, jak ubogi może być nasz sposób pojmowania.

Mimo to wykazywał kamienną cierpliwość. Często przystawał, by wyjaśnić mi co bardziej abstrakcyjne idee. Nieznane temu światu koncepcje brzmiały w jego ustach jak bajki… dosłownie. Odwoływał się do możliwie prostych pojęć, jakby mówił do dziecka. Pewnie tak właśnie mnie postrzegał. Nic dziwnego – ludzkość, jak stwierdził, jest jeszcze bardzo młoda.

Jednak niektóre fragmenty jego opowieści były tak bliskie temu, co ludzkie. Ciekawe, że właśnie wówczas wpadał w najbardziej krytyczny ton. Czasem jego słowa, pełne oskarżeń wobec zachowań, które uznawaliśmy za oczywiste, paliły mocniej, niż najostrzejsze promienie pustynnego słońca. Paliły, bo podświadomie czułem, że ma rację, nawet jeśli umysł burzył się przeciwko świeżości spojrzenia, z którym miałem styczność po raz pierwszy.

Co skłoniło przybysza z gwiazd do tułaczki po kosmicznych szlakach? Jaka siła zagnała go na sam kraniec tego, co nieznane? Wreszcie, co za ironia losu skierowała go na afrykańskie pustkowie… Uznał to za zabawne, że obaj spadliśmy z nieba. Ja wierzę, że to nie był przypadek. Że życzenia czasem się spełniają.

Kiedy ekipa ratunkowa dotarła do wraku samolotu, znajdowałem się na skraju fizycznego wyczerpania. Podobno w gorączce pytałem o kogoś, ale wokół nie było śladu żywej duszy. Wciąż zastanawiam się, dokąd odleciał. Do dziś wołam go czasem przez sen. Bo choć był tak obcy wszystkiemu, co znałem, jednocześnie nigdy nikt inny nie stał się tak mi bliski.

Jego prawdziwe imię nie nadaje się do zapisania przy pomocy alfabetu. Kiedy poprosiłem o tłumaczenie, długo wahał się, jakby szukając właściwych określeń. W końcu odpowiedział. Mały Książę. Przedstawiam wam jego historię.


---------------


Test w Afryce

Kafelki. Niewyraźne, ciemnozielone i miejscami obtłuczone. Wpatruję się w nie, próbując zrozumieć...
Ciemność. Błysk – to wieko srebrnego śmietnika, stojącego w kącie. Gdzie ja jestem? Szum, niepokojący, niejednostajny. Klimatyzator? Piekąca fala przetacza się z żołądka do gardła. Nachylam się nad białą, spękaną muszlą. Linie pęknięć tworzą dziwny wzór, gdzieś już go widziałam. Kim jestem? Nie pamiętam, co działo się chwilę temu. Otwieram drzwi i zataczając się upadam na beżową, miękką wykładzinę. Malutki pokój z łóżkiem i telewizorem. Hotel? Klimatyzacja wyłączona, szumi coś innego. Nie wiem co. Podpełzam do okna, trwa to wieki. Szum coraz głośniejszy, obraz w oczach się rozmywa. Jasność.
I ciemność.

***

Zadziwiające, że natrafiliśmy na siebie w świecie, w którym istniała zaledwie garstka magów. Całe życie poświęciliśmy udowadnianiu, kto jest lepszy. Dlatego zaproponowałem próbę ostateczną. Test w Afryce. Wygrywa ten, kto pierwszy wróci do domu. Przegrany będzie musiał się wynieść, tak daleko, by nigdy nie wejść w drogę zwycięzcy.
Ale to było bez znaczenia. Wiedziałem, że ona nie wróci nigdy.

***

Czaszka pulsowała tępym bólem. Leżałam na łóżku, nie będąc w stanie nic zrobić, choć czułam, że mam niewiele czasu. Co chwila świadomość lądowała w niebycie. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale wiedziałam, że muszę odnaleźć siebie, że od tego zależy moje życie. Za oknem rosły palmy, źródłem szumu był ocean. Atlantyk. Byłam tego dziwnie pewna. Jak również tego, że jestem w Afryce. Odpowiedź na pytanie kim jestem i dlaczego znalazłam się tutaj, niestety przekraczała moje możliwości.

***

Sahara. Nie postawiła mi trudnego wyzwania. Liczyła na to, że się zgubię? Że nie poradzę sobie ze skorpionami? To była pestka. Zostawiła mi nawet bukłak z chłodną wodą, żebym lżej przetrwał pierwsze godziny. Wzruszyło mnie to. Otulony kokonem mocy lewitowałem z ogromną prędkością przez pustynię. I czułem wyrzuty sumienia. Czemu tak łatwo wpadła w pułapkę? Jakby faktycznie uwierzyła, że to tylko test na to, kto szybciej wróci.
Nie domyśliła się, dlaczego wybrałem Afrykę. Nie wiedziała, że znałem miejsce spoczynku pradawnych duchów, gdzie nie działała nasza magia. Rozbiłem jej świadomość, spowodowałem amnezję, wysłałem właśnie tam, żeby nie mogła nic zrobić, poza czekaniem, aż przyjdą opłaceni oprawcy i wrzucą ją w worku do oceanu.

***

Przyszło dwóch. Mówili w dziwnym języku, zaczęli bić. Z każdym uderzeniem docierały do mnie przebłyski. Jakaś próba? Krew w ustach. Test? Znów straciłam przytomność. Teraz nieśli mnie gdzieś, skrępowaną, w ciemności. Ból nie pozwalał się skupić, gdy byłam bliska poznania prawdy, świadomość odpływała.
Zatrzymali się. Huk fal był nieznośny. I nagle wszystko się poskładało w całość. Zrozumiałam.

***

Dotarłem do Marrakeszu, stąd wystarczy się teleportować. Zwycięstwo miałem w kieszeni. Ale jakoś wcale mnie to nie cieszyło. Nie mogłem przestać myśleć o niej. Czy utonie w falach Atlantyku nie wiedząc nawet, kim jest? Czy odzyska świadomość i w ostatnich sekundach będzie mnie przeklinać? Nie zasłużyła na to, zrobiłem straszne świństwo. Najgorsze było, że wcale nie chciałem jej śmierci. Nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez rywalizacji z nią. Nie chciałem żyć bez niej. Zakochałem się? Ta myśl mnie poraziła.
Podjąłem decyzję.

***

Urwane krzyki i plusk. Ktoś gwałtownie rozciął worek. W słabym, wieczornym świetle zobaczyłam jego twarz. Uśmiechnęłam się.
- Zdążyłeś w ostatniej chwili.

***

Przewidziała to. Ale jak? Nagle zrozumiałem. Bukłak z wodą, a raczej eliksirem. Wiedziała, że po wypiciu nie pozwolę, żeby coś jej się stało. Przechytrzyła mnie.
- Remis - wycedziłem, wyciągając rękę do mojej ukochanej rywalki.


---------------


Pan Zbiorów

Czwartego dnia plonów na wzgórzu za wioską pojawił się nieznajomy. Usiadł na kamieniu i jął bez ruchu obserwować leżące w dole chaty i rozciągające się dalej pola. Mieszkańcy wpierw byli jego obecnością zaintrygowani, gdy jednak minęła noc, a kolejnego poranka mężczyzna wciąż tkwił w miejscu, w ich przesądnych sercach zagościł niepokój.
- To zły omen – szeptali.
Czym prędzej posłali więc po szamana. I tak oto, nim jeszcze słońce zdążyło schować się za horyzont, sędziwy Ndede wędrował pod górę na spotkanie z przybyszem. Dotarłszy na szczyt z ulgą przycupnął ziemi, ledwie kilka kroków od tajemniczego gościa.
Ten zaś okazał się być stosunkowo młody, i odziany jedynie w postrzępione portki oraz ciężkie buty przystosowane do długich wędrówek. Ndede wolał chodzić boso i zawsze dziwił się współbraciom, którzy rezygnowali z wygody na rzecz wynalazków Białego Człowieka.
- Witaj, przybyszu – przemówił starzec. – Dotarłeś na ziemie plemienia Odukya. Powiedz, czego ci trzeba. Służymy strawą i wodą ze studni.
Nieznajomy powoli przeniósł wzrok na szamana, po czym odrzekł:
- Jestem Mgoro, Pan Zbiorów. Przybyłem po daninę.
- Daninę? – zdziwił się Ndede. Minęło co najmniej pięć pokoleń, odkąd ostatnie z lokalnych bóstw zstąpiło w ludzkie ciało, by domagać się ofiary.
- Oddacie mi połowę plonów i czwartą część trzody – kontynuował przybysz. – Potem zaś wybiorę sobie żonę spośród żon waszego plemienia.
Szaman wysłuchał go skonfundowany.
- To zaszczyt, Mgoro – odparł, jak wymagała tego tradycja. – Skąd jednak mamy mieć pewność, że to właśnie ty? Wybacz, lecz w twych oczach nie pali się szkarłatny płomień, atrybut Pana Zbiorów. A przecież właśnie tego uczyli nas nasi ojcowie, i ojcowie naszych ojców.
- Rozsądny z was człowiek. Wiedz zatem, że nie widzisz płomienia, gdyż tłumi go ciało, które wybrałem. Nie każdy człowiek nadaje się na wcielenie.
- Jaki zatem przyniosłeś nam dowód?
Przybysz uśmiechnął się i ponownie popatrzył na wioskę.
- W pierwszej chacie po lewej mieszka stary Ubobo, ma trzy żony i troje dzieci, bliźniąt. Następne domostwo należy do Gbemi, zwanej Kulawą. Rodzina chciała wypędzić ją z wioski z powodu kalectwa, lecz stanąłeś w obronie dziewczyny. Naprzeciwko zamieszkuje myśliwy, Mossa. Nie może mieć potomstwa z żadną ze swych żon, ale za to rok temu obronił wieś przed stadem hien. Mam wymieniać dalej? – zerknął na Ndede.
- Wielka jest twa wiedza – odrzekł tamten. – Lecz to nie wystarczy.
- Jak to? Czyż nie dowiodłem, że wiem o rzeczach, o których nikt spoza wioski nie ma prawa wiedzieć? A może plemię Odukya wyrzekło się bogów?
- Nie.
- Więc najwyraźniej chce ich rozgniewać brakiem gościnności! – przybysz nieznacznie podniósł głos.
- Jesteśmy gościnni, o Mgoro. Zawsze pomagamy strudzonym wędrowcom. A nie dalej jak tydzień temu odwiedził nas Biały Człowiek i również przyjęliśmy go jak brata. Jadł z nami i pił, a potem chodził po wiosce i ciągle coś notował w wielkiej księdze. Mówił o sobie „Rachmistrz”. Podobno przysłano go, by spisał wszystko o nas i innych osadach w okolicy, żeby Biali wiedzieli, jak lepiej nami rządzić. I choć naprawdę nic im do naszych ziem, to i tak byliśmy uprzejmi dla tego dziwnego człowieka.
- Ale po co mi o tym wszystkim mówisz?
- Bo nosisz jego buty – szaman wstał, wbijając przenikliwe spojrzenie w oblicze przybysza, które niespodziewanie straciło na stanowczości. – Zabiłeś Rachmistrza, a potem posiadłeś wiedzę z jego księgi. Nie wiem, kto nauczył cię języka Białych, ale nie interesuje mnie to. Odejdź. Odejdź, nim wyślę za tobą myśliwego.
Ndede odwrócił się i zaczął schodzić ze wzgórza w kierunku wioski. W jego oczach błyszczał szkarłatny płomień.


---------------


Niech żyje król

Mbengu Nzame Yolabambge Fafa, czyli Najdobrotliwszy Ojciec Ludu Nzamii, był zły. Co oznaczało, że ktoś tu się zaraz nauczy podziwiać własną wątrobę.
- Bądźcie tak dobrzy i mówcie głośniej, stary człowiek uszy ma już nie te, co dawniej. Co to znaczy - nie stać nas? – zagaił z uśmiechem. Uśmiech ów miał konsystencję miodu i ministrom wydawało się, że toną w dławiącej, kleistej , pozbawionej tlenu słodyczy, a pszczoły zaczynają łazić im po szyjach.
- O słońce sprawiedliwości, wysuszające krew w żyłach nieprawomyślnych– powiedział drżącym głosem O’lungwa – Budżet państwa nie przewiduje takiego wydatku. Jeśli zapłacimy tej amerykańskiej piosenkarce tyle, ile sobie życzy, nie wystarczy na proso pod zasiew.
Ostatnie słowa minister wyszeptał. Po czym zacisnął powieki, czekając na pszczoły.
- Budżet – Mbengu wbrew deklaracji słuch miał jak brzytwa. Poderwał się z fotela gustownie zdobionego brylantami. – Nie przewiduje. Wydatku! To są moje urodziny, ty bobku wysrany przez antylopę saghazi! Chcę, żeby tańczyły kobiety, dużo kobiet i żeby kręciły tyłkami w ciasnych złotych majteczkach, jasne?! Dużo, dużo tyłków!! Niech wszyscy synowie Nzame zobaczą, jak hojny potrafi być ich ojciec! Chcę party! Rozumiesz, ty pomiocie zliszajałej hieny i hipopotama tkniętego ślepotą?
O’lungwa spuścił wzrok i milczał.
- O wieżyco przychylności, depcząca nienawistników swą nogą – odezwał się z kąta najmłodszy z ministrów. – Szamani Chodzącej po Deszczu mówią, że miejsce, które wybrałeś na koncert, jest niedobre. Dawniej odwiedzała je Chodząca. A teraz jest ten czas w roku, kiedy nasi ojcowie składali jej ofiary. Ona może się rozgniewać.
Mbengu przyglądał się młodemu człowiekowi spod zmrużonych powiek.
- N’dyebele, ile to już lat minęło, odkąd wyrwałem ten kraj z objęć zabobonu i otworzyłem go na światło postępu? – głos Najdobrotliwszego był jak powróz wisielca, skręcony z jedwabiu.
- Tak wiele lat, że ludzka pamięć nie sięga – młodzieniec wymamrotał przepisową formułkę.
Mbengu ponownie rozmiodnił się w uśmiechu.
- Właśnie. A teraz przynieś z ogrodu sekator do cięcia krzewów, mój chłopcze. Już czas, by pokazać ci twoją watrobę.

Oceanna, obiecująca młoda gwiazdka R’n’B, dostała dolary przeznaczone na ziarno. Rolnicy, którzy o tym nie wiedzieli, wpatrywali się w nią teraz z otwartymi gębami. Ogłuszający, skoczny rytm był jak obracające się tryby wielkiej maszyny. Wszystko migotało i lśniło setkami sztucznych barw. Tancerki gięły swe wyrzeźbione ciała w doskonałej synchronii.
Najdobrotliwszy, przybrany w paradny mundur z trzema rzędami orderów, rozpierał się w pierwszym rzędzie. Oceanna miała na sobie bardzo błyszczące, bardzo skąpe złote bikini. Podeszła do brzegu sceny. Niczym triumfująca królowa wyciągnęła do Mbengu ramiona.
Wtedy rozległ się ten mokry dźwięk. Jeden Mbengu go usłyszał, a gdy otworzył usta do wrzasku, było już za późno. Z rozdartego brzucha piosenkarki wyłoniły się olbrzymie, zielone szczypce, które, młócąc wściekle w powietrzu, rozdarły Oceannę na pół. Ciało dziewczyny uderzyło o ziemię jak jakiś polakierowany, przejrzały owoc. Twarz trupa wyrażała bezbrzeżne zdumienie. Muzyka umilkła, tancerki przerwały kunsztowne wygibasy. Nzamijczycy zbiorowo wstrzymali oddech. Ogromna, zielona modliszka zwana Chodzącą Po Deszczu, najzłośliwsza i najbardziej krwiożercza spośród bóstw panteonu Nzame, strząsnęła z siebie resztki Oceanny. Rozprostowała się.
Mbengu wciąż krzyczał, kiedy chwyciła go za głowę i odgryzła ją z ohydnym, mokrym chrupnięciem.
Ciało Najdobrotliwszego zjechało ciężko na ziemię. Ordery posypały się, dźwięcząc.
Tłum wypuścił powietrze - i zaczął wiwatować.


---------------


Murzynek Bambo

Murzynek Bambo intensywnie przedzierał się przez gąszcz. Gałęzie były grube a liście soczyste. Ogromne Słońce drgało nad kontynentem.
Murzynek Bambo rozchylił wilgotną zieleń i dostrzegł kanciasty łeb tygrysa kołyszący się nad prążkowanym ciałem. Ogromne zwierzę zamknęło życie Murzynka w jednym, żółtym spojrzeniu.
Ale, rozrywany przez uparte szczęki, półprzytomny i półżywy, myślał tylko o jednym.
Tygrys.
To nie jest Afryka.
On nie jest Murzynkiem.


---------------


Czarnych ląd

Doprawdy, obserwując te dziwne istoty, trudno odpędzić od siebie myśl, iż gdyby nie kolor skóry, nie sposób nie byłoby ich nazwać ludźmi!
- Nie, mój przyjacielu, mylisz się. To jest bydło i na tym statku tak właśnie masz ich nazywać, rozumiesz? – Zrugał mnie kapitan, gdy tylko pierwszego dnia rejsu podzieliłem się z nim moimi spostrzeżeniami.
Nigdy nie ukrywałem mojej wielkiej miłości do zwierząt wszelkiej maści, dlatego też postanowiłem zawalczyć o to, by nasz „ładunek” traktowany był właśnie nie jak bydło, ale w sposób taki, w jaki obchodzi się na przykład z kotami – stworzeniami o wiele bardziej szlachetnymi.
Niestety kapitan w tym względzie zdawał się być nieugiętym. Być może w ten sposób – degradując „towar” do roli chodzących kawałów mięsa - próbował zagłuszyć własne wyrzuty sumienia? Wystarczyło, iż tylko raz zajrzał do ładowni, zobaczył stłoczone na niewielkiej przestrzeni, śmierdzące kałem i moczem ciała, poczuł smród i duchotę, w których to te stworzenia muszą przebywać przez cały czas, usłyszał ich przeraźliwe jęki… Tak! Wiem, że wydaje się to wysoce nieprawdopodobne, ale bydlątka potrafią wydawać z siebie dźwięki zadziwiająco zbliżone do mowy ludzkiej! Nie, to JEST mowa ludzka! Fascynujące. Najwyraźniej potrafią naśladować, uczyć się naszego zachowania, a z tego, co wiem, niektóre ich stada posiadają nawet własny panteon prymitywnych i śmiechu wartych, ale jednak bożków. Nawet małpy nie są tak inteligentne! Gdyby nie rozmowa, jaką odbyłem dawno temu z pewnym oświeconym, leciwym już szamanem (ciekaw jestem, czy jeszcze żyje?), który bardzo dokładnie wyjaśnił mi różnice między człowiekiem a zwierzęciem – „ albowiem bestia stanąć może na dwóch nogach i przemówić mową naszą, ale pozbawioną duszy będąc, nigdy nie dorówna najdoskonalszemu spośród dzieci tego świata” – czułbym się w tej chwili taki zagubiony!
A tak – będąc co prawda zniesmaczonym i oburzonym – wciąż mogę bez zbędnych wątpliwości podglądać zachowanie mieszkańców ładowni.
Tej nocy załoga statku będzie wyrzucać za pokład truchła tych stworzeń, które nie wytrzymały trudów podróży. Co za ohyda! Na samą myśl robi mi się niedobrze i absolutnie nie mogę się już doczekać tego, by to wszystko opisać!

Ze wstydem muszę przyznać, iż zacząłem czuć do tych śmiesznych stworzonek coś na kształt sympatii, dlatego, gdy już przybiliśmy do portu, miast od razu udać się do hotelu na zasłużony odpoczynek, postanowiłem zostać i z bliska obserwować wyładunek bydlątek.
- Dalej, jazda białe ścierwa! – Wrzeszczał słusznej postury mężczyzna, a trzymanym w ręce biczem chłostał bez żadnej litości opuszczający pokład, zakuty w dyby żywy „towar”.
Raz jeszcze zdumiałem się tym, jak bardzo byli podobni do zwykłych ludzi, takich jak ja, pan kapitan, czy inni mieszkańcy kontynenty afrykańskiego. Zaraz po tym przyszła kolejna, tym razem smutna refleksja:
Przecież bydlątka nie znają imion tutejszych – naszych - bogów, swoich z kolei zostawili w Ameryce. Kto teraz wysłucha ich modlitw? Kto spełni jedno, jedyne marzenie, jakie mogą posiadać, i które dałoby im wolność?
By stać się człowiekiem, by jakaś litościwa siła wyższa zabarwiła ich skórę na czarno.


---------------


Daj pan tego muchomora

W sklepie panował półmrok.
Błażej zatrzymał się zdezorientowany w drzwiach. Cóż to za zmiana klimatu? Jak w jakiejś herbaciarni.
– Dobra wieczór panu – rozległo się z kąta, w którym jeszcze tydzień wcześniej stał automat z napojami. Błażej obrócił się w tamtym kierunku. Czarnoskóry chłopiec, może dziesięcioletni, szczerzył w uśmiechu oślepiająco białe zęby.
– Jest Maro? – zapytał Błażej.
– Nie jest. Dwamba jest. Chce pan hamburger? – odpowiedział chłopiec.
– Przyszedłem po bibongo. Wiesz, zioło.
– Bibongo już nie jest. Hamburger jest.
– Dobra, gdzie jest Maro?! – warknął Błażej. Wtedy zauważył drugiego Murzyna, starego i siwego. Stał w wejściu na zaplecze.
– Dopalacze zdelegalizowano, proszę pana – powiedział stary płynną polszczyzną, choć z wyczuwalnym obcym akcentem. – Wczoraj pan Maro zamknął sklep. Teraz sprzedajemy tu afrykańskie towary. I fastfood. Zrobić panu hamburgera?
– Nie chcę hamburgera, do ciężkiej nędzy! Od trzech dni nie paliłem bibongo! – wydarł się Błażej i nerwowo rozejrzał się po sklepie. – Co ja teraz zrobię?
– Polecam mielony róg nosorożca. Zapewnia wielogodzinną erekcję – powiedział uprzejmie Murzyn.
– Jestem informatykiem, po co mi erekcja!
– To może jądra gazeli? Dają bystrość myśli.
– Panie, ja godzinami siedzę przed komputerem, stresuję się, wykańczam. Muszę się odprężyć, nie interesują mnie jądra i erekcje! Chcę na moment znaleźć się gdzie indziej, być kimś innym, nie tylko ciągle piedrolonym sobą!
– Może zatem – spokojnie odrzekł stary Murzyn – suszony w afrykańskim słońcu mózg młodego wojownika, tuż po inicjacji? Zmieszany z gambijskim muchomorem, zapewnia wspaniałe, realistyczne wrażenia.
Nadzieja wróciła do Błażeja.
– Daj pan tego muchomora – rzucił i oblizał spierzchnięte usta.
– Tutaj? – zdziwił się stary.
– Tak. Ja muszę.
Murzyn wręczył Błażejowi pakiecik. W środku znajdowało się trochę ciemnego proszku.
Chłopak zwinął w rurkę dziesięciozłotowy banknot i przymknąwszy oczy wciągnął wszystko w prawą dziurkę nosa. Jego nozdrza wypełnił kwaśny, ostry zapach.
Krew.
Czyżby popękały mi naczynia, pomyślał? Przestraszony, otworzył oczy.
Oślepił go słoneczny blask. Rozejrzał się wkoło: prymitywne budy sklecone z blachy, desek i liści; wysokie, grube drzewa. I ciała. Wszędzie ciała. Pocięte, zmasakrowane, rozkawałkowane.
Siostrę matki rozpoznał po kwiecistej spódnicy – jej twarz zmieniła się w krwawą masę.
Głowa mężczyzny leżącego obok była przepołowiona na wysokości nosa, ukazując pustą jamę czaszki.
Ciała.
I jeszcze ból. Potworny ból, jakby ktoś przypalał nadgarstki gorącym żelazem, przypiekał kości i ścięgna, i mięśnie. Spojrzał w dół, na ręce. Na to, co z nich zostało. Kończyły się na wysokości nadgarstków, a strumienie krwi spływały prosto na leżące na spękanej, czerwonej ziemi dłonie, które jeszcze minutę temu należały do niego i trzymały karabin. Miał zwyciężać nim wrogów, mścić śmierć współplemieńców.
Miał być wojownikiem.
Mimo upału, poczuł przenikliwe zimno, jakby zanurzał się w bystrej wodzie górskiego strumienia.
– Tato! – szepnął, a kolana ugięły się pod nim i zapadła ciemność.

***

Błażej otworzył oczy. Klęczał przy sklepowej ladzie, a głowa pękała mu z bólu. Stary Murzyn stał tuż obok.
– Co ty mi dałeś, skuwrysynu! – krzyczał chłopak. – Co to miało być?!
– To myśli młodego afrykańskiego wojownika. Muchomor wydobył je z prochów jego pamięci. Wspaniałe, prawda?
Zanim Błażej wybiegł ze sklepu, spojrzał jeszcze w kąt, w którym siedział Murzynek. Zdawało mu się, że ręce chłopczyka kończą się kikutami, ale nie mógł mieć przecież pewności. W sklepie panował półmrok.


---------------


Czarna Magia

Szaman Mutwa padał z wycieńczenia. Od dłuższego czasu nie miał okazji wypocząć, a jeśli już udawało mu się zasnąć, to była to zaledwie drzemka, przychodząca na chwilę, krótka i nerwowa. Głosy, które słyszał w głowie, podczas snu przybierały na sile, zalewały go potokiem porad, sugestii i wskazówek. Musiał wybierać z tego natłoku to, co mogło być przydatne w nadchodzącej potyczce z Wielkim Omaru. Potyczce, która miała decydować o wszystkim…

***

Mutwa pokonał długą drogę by dotrzeć do tego punktu, a teraz, chwilę przed finałową walką, powoli przybywało mu siły. Duchy przodków, które wspierały go przez ten trudny czas, po raz kolejny napełniały jego ciało nieziemskim wigorem. Szaman czuł się lekki, a jego umysł koncentrował się na nadchodzącym wyzwaniu, lawirując po niewidzialnych dla zwykłych śmiertelników ścieżkach, czerpał moc z otaczających go rzeczy.
Mutwa nie mógł sobie pozwolić na najdrobniejszy nawet błąd. Nie chciał podzielić losu swojego poprzednika, który jedną z ważniejszych walk przegrał bardzo szybko i zaskakująco łatwo. Może i sprawa zakończyłaby się jedynie zwyczajowym wygnaniem, jednakowoż pech chciał, że w tym czasie kraj nawiedziła wielka susza. Oba te fakty w opinii ludu połączyły się w jedno, a los pechowego szamana był wystarczająco paskudny, by Mutwa ze wszystkich sił starał się go nie podzielić.

***

Klęczał na gołej ziemi, a jego ozdobiona wymyślnym wzorem twarz spływała potem. Lejący się z nieba żar i przeraźliwy jazgot rozentuzjazmowanego tłumu nie były dla niego przeszkodą. Szaman, odizolowany od otaczającego go świata, toczył swój pojedynek na kompletnie innej płaszczyźnie.
Wygrywał. Omaru opadał z sił, widać to było nawet gołym okiem, już nie siedział wyprostowany, jego postać jakby przygarbiła się, przygnieciona niewidzialnym balastem. Mutwa wiedział, że gdy łamie się ciało, za chwilę będzie można złamać ducha… Miał przeciwnika na widelcu.

***

- Proszę Państwa, chyba mało kto spodziewał się takiego pogromu! Dzisiaj, w Wielkim Finale Pucharu Narodów Afryki skazywana na pożarcie Kenia – dla której już dojście do finału powinno być sukcesem - rozbiła faworyzowany Kamerun! John, zgodzisz się ze mną, że to chyba szaman drużyny musiał interweniować w przebieg tego spotkania? Jak inaczej wspięliby się na takie wyżyny? Ale żarty żartami, a my, proszę państwa, popatrzmy jeszcze raz na cieszących się piłkarzy kenijskich…


---------------


Lady Koi-Koi

Ważka wielkości dziecięcej pięści krążyła wokół niewysokich krzewów. Połączenie błękitu owada, zieleni mięsistych liści oraz cukierkowego odcienia kwiatów przesłoniętych poranną mgłą tworzyło obrazek wręcz baśniowy.
Tymczasem miejsce, w którym się znalazłyśmy, nie przypominało baśniowej krainy. Od wyjścia z samolotu minęło już czterdzieści minut, mimo to od budynku lotniska wciąż dzielił nas ogonek zniecierpliwionych pasażerów.
- Cisza! – Strażnik z karabinem wiszącym na zabrudzonym sznurku wydawał się bardzo przejęty swą rolą. Wyobraziłam sobie, jak kula wystrzelona z pordzewiałej broni strażnika wydobywa się z lufy i ospale dryfuje w stronę celu. W parnym, gorącym powietrzu wszystko musiało przebiegać wolniej.
- Gdyby nie ten „bagienny” smród, pomyślałabym, że jestem na saunie. – Aśka nic nie robiła sobie ze strażnika łypiącego teraz na nas pożółkłymi białkami wielkich oczu.
W końcu znalazłyśmy się w niewielkim, obskurnym budynku. Po obdrapanych brudnych ścianach spacerowały komary i karaluchy. Wiszący pod sufitem wiatrak musiał należeć do innego wymiaru, gdyż jego miarowe obroty nie miały żadnego wpływu na temperaturę w pomieszczeniu. Na stercie rzuconych niedbale na podłodze bagaży odnalazłyśmy nasze plecaki. Oba były otwarte, lecz nie miałam ochoty sprawdzać, ile rzeczy pozostało w torbie celnika. Chciałam tylko jak najszybciej opuścić ten budynek, mimochodem wmawiając sobie, że za drzwiami znajdującymi się za plecami urzędników imigracyjnych wszystko wróci do normalności.
- Paszporty, proszę! – krzyknęła łamaną angielszczyzną celniczka. Nie byłam pewna, czy zaniepokoiła mnie opasła fizjonomia kobiety czy raczej wykrzywiona w ironicznym uśmiechu gęba jej kompana zza biurka, ale nagle nabrałam przeczucia, że coś jest nie tak. Drżącą ręką położyłam paszporty na blacie.

***

- To lady Koi-Koi, sir. Słyszeliśmy wczoraj jej stąpanie. – Nadejście sąsiadki zaginionych kobiet przerwało mu czytanie pierwszej strony pamiętnika.
- Przepraszam, nie wierzę w wasze legendy.
Stara Murzynka nic nie odpowiedziała, pokręciła tylko ironicznie głową.
Tak, one też nie wierzyły – pomyślała. - Białe dziewczyny z miasta. Wydęła pogardliwie usta.
Jones zignorował stojącą za nim kobietę i jej westchnienia. Spojrzał na trzymany w dłoniach, zakrwawiony pamiętnik. Należał do działaczki Amnesty International. Czy zatem to przeciwnicy organizacji odpowiadali za ich zaginięcie? Miejscowa partyzantka? Piraci?
Zacisnął dłonie na brulionie. Dowie się. Trzymał w rękach zapiski dokumentujące wydarzenia z ostatnich dwóch lat.
Pewnym krokiem opuścił chatę i ruszył w stronę misji.
W ślad za nim ruszyły rozgniewane nigeryjskie demony.


---------------


Ostatni Azyl

Byłem bezpieczny. W monotonnym, pustym świecie, bez drzew, budynków, zwierząt, ludzi. Tutaj mogłem przeczekać najgorsze. Przeżyć. Za jakiś czas pewnie wszystko wróci do normy. Ktoś, gdzieś tam na górze rozwiąże problem i świat znowu będzie jak wcześniej – różnorodny, wielobarwny, bogaty w szczegóły. Póki co, musiałem trzymać się z dala od wszystkiego.
Miałem szczęście, że w porę uciekłem z Paryża, krótko po tym, jak zaczęły pojawiać się pierwsze symptomy. Najpierw podczas wielkich imprez, wśród tłumów, potem na zwykłych ulicach, później w biurach, sklepach, nawet w domach. Świat rozsypywał się na kawałki, tak mówili ci, którzy otarli się o nieistnienie, jednak rzadko kto próbował wyciągać racjonalne wnioski. Głos tych, którzy wiedzieli, gasł w powszechnej wrzawie i bardzo długo większość ludzi nie rozumiała co się dzieje. Aż do samego przesilenia.
Jeszcze w Europie usłyszałem, o zamarłych, milczących miastach.

Mogłem zostać na Morzu Śródziemnym. Tylko woda, chmury i ja. Ta pustka chroniła przed śmiercią, nie wyobrażałem sobie jednak uwięzienia na niewielkiej, prowizorycznej tratwie. Afrykańska pustynia zdawała się wybawieniem.
Sahara. Piasek, piasek i piasek. Nieskończony, monotonny krajobraz. Bezchmurne niebo, z jednostajnie królującym słońcem. Tutaj po raz pierwszy od długiego czasu przestałem odczuwać symptomy, które w innych miejscach w zastraszającym tempie narastały i stawały się codzienną grą z niebytem. Świat psuł się coraz szybciej. Nie dało się żyć w miastach, nie dało się żyć w lasach, czy potężnych górach, spotkanie z grupą ludzi groziło śmiercią. Jedynym ratunkiem było pustkowie, azyl dla pozostałych przy życiu.

… było ich trzech. Czy to oznaczało, że sytuacja się polepsza? Może coś się zmieniło? Może wszystko wróciło do normy? Oszukiwałem sam siebie. Na obrzeżach Sahary widywałem przecież trzyosobowe grupy tubylców. W Europie, kiedy opuszczałem ją przed miesiącem, ludzie nie bali się chodzić czwórkami. Z drugiej strony, z nocy na noc na niebie znikały kolejne gwiazdy, każdego dnia pustynia zdawała się coraz bardziej płaska i jednolita.
- Głupcy! – krzyknąłem. - Nie podchodźcie!
Rozłożyłem ręce, pokazując puste dłonie. Nic nie mam! Próbowałem powstrzymywać ich gestami. Nie rozumieli. Odpowiadali niezrozumiałym, szczekliwym językiem, nacierali z trzech stron, pewnie ściskając złowieszcze miecze. W wystających zza chust oczach malowała się złość i tryumf. Starałem się nie patrzeć, nie widzieć szczegółów, może…?
… zatrzymali się, znikli i pojawili się nieco bliżej, jak w źle zmontowanej animacji. Coś złego stało się z głową najbliższego; rozmyła się i zmieniła w dziesiątki kolorowych sześcianów. „Świat rozsypywał się na kawałki”. Głosy rozciągnęły w czasie. Myśli porwały. Obrazy zamgliły i znikły, zastąpione przez wściekły błękit.

Critical memory buffer error.
Code number: 45536/234210
Data overflow.



---------------


Polowanie

Gdy stopy twardo stanęły na suchym podłożu, odetchnął z ulgą. Lądowanie w tym cholernym kombinezonie nie należało do jego mocnych stron. Zawsze musiał o coś zawadzić, albo spektakularnie się wygrzmocić o ścianę, drzewo, mur, w cokolwiek w zasięgu wzroku. Tym razem wszystko odbyło się zgodnie z założeniem. Eryk był z siebie dumny. Zeskanował teren i sprawdził odczyty. Powietrze – brak skażenia, komunikat wyskoczył na wewnętrznej stronie szyby hełmu.
- Co za ulga – mruknął i szybkim ruchem wyswobodził się z niego. – Kuźwa, ale gorąco.
W sumie czego się spodziewał, skoro zlecenie miał wykonać na sawannie i to w czasie pory suchej? Jakieś małe gradobicie by nie zaszkodziło, ale nie mógł marnować energii na takie głupoty. Jak okiem sięgnąć rozpościerała się przed nim trawa, trawa, trawa...o, ze dwa drzewa i jeden krzaczek. Za to błękit nieba, poprzeplatany pulchnymi chmurami, robił wrażenie. Eryk musiał przyznać, że ktoś nieźle się nad tym napracował.
Jednak nie to było teraz ważne, należało zlokalizować cel. Wyprostował ramię, nad którym pojawił się niewielki ekran.
- No, znajdź mi to straaaaszne zwierzę – szepnął pieszczotliwie do sprzętu.
Eryk jako jedyny łowca rozmawiał ze swoimi częściami zamiennymi. Technologia, której używali w trakcie polowań, była dla niego niczym kobieta domagająca się nieustannej uwagi. Adorował ją, pieścił, konserwował ostrożnie i delikatnie, oddając jej niemal boską cześć. Oczywiście irytowała go czasami, gdy uparcie twierdziła, że nie jest w stanie wykonać konkretnego, prostego polecenia. Typowa kobieta. Eryk wiedział, że tylko się z nim przekomarza, kokietuje. Nigdy nie gniewał się na nią dłużej niż kilka minut.
Jakby odczytując jego myśli skaner odezwał się piskliwym sygnałem i na ekranie pojawił się czerwony punkt w miejscu, gdzie wcześniej na sawannie zauważył krzaczek.
- A tu cię mam, bratku – uśmiechnął się.
Założył z powrotem hełm, automatycznie włączyła się wewnętrzna klimatyzacja, coby nie zachuchał sobie szybki, o ile można to było tak nazwać. Obliczył odległość dzielącą go od celu. Trzeba będzie trochę pobiegać, bo latać nie zamierzał. Co jak co, ale głupio by się wyłożyć na tak płaskim terenie. A Eryk, mimo wszystko, był „zdolny”.
Ruch sprawił, że zaalarmowane zwierzę rzuciło się do ataku. Lew wystrzelił zza chuderlawej roślinki jak pocisk. Jakim cudem usłyszał mnie z tak daleka, pomyślał Eryk. Kombinezon nie był przystosowany do biegu, uwierał tu i ówdzie. Wentylacja nie nadążała z przegrzewaniem się systemu. Słupek ciepła, który Eryk widział kątem oka, niebezpiecznie zbliżał się ku górnej granicy. Jeszcze niebezpieczniej zbliżał się lew. Chłopak wyciągnął nóż ze schowka na plecach. Dodajmy, specjalny nóż z rozdwojonym końcem, ostry jak wszyscy diabli. Przeciął nim ze świstem powietrze. Zmienił kąt nachylenia ciała, nie zatrzymując się przy tym i przygotował do starcia. Mógł wybrać karabin, ale chciał go posiekać tradycyjnie face to face.
Już widział płonące oczy zwierzęcia. Już zdążył policzyć wszystkie zęby w rozdziawionej paszczy. Już niemal czuł, jak ostrze zatapia się w jego szyi i odrywa łeb od karku...Ale nie zobaczył tego, bo w ostatniej chwili napęd zainstalowany w jego butach odpalił i Eryk pofrunął w przestworza z zaskoczoną miną. Zaklął siarczyście. Koledzy będą się z niego nabijać, że „przeleciał lwa”, zamiast go ubić.
Wielki kot, jak się okazało, nie był zwykłym kotem. Wyskoczył dobre pięć metrów w górę i ucapił Eryka za łydkę, ściągając na ziemię. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył chłopak, była paszcza odgryzająca mu głowę...
GAME OVER
- Szlag! – Eryk kopnął w wieko symulatora.


---------------


Misja

Promienie podzwrotnikowego słońca muskały wyłożone drewnem ściany obszernej kancelarii. Biskup Debroux spojrzał na, leżący na ciemnym blacie biurka, stos papierowych teczek o wysokości dobrych dwudziestu centymetrów. Ksiądz Villardi nerwowo dreptał od drzwi do okna, kontynuując relację:
- Grumzutu to ostatnie takie plemię na Czarnym Kontynencie. Na tle ich wioski, Sodoma i Gomora musiały wyglądać jak pensjonaty dla grzecznych panienek! Kanibalizm, rytualne ofiary, orgie ludzi z małpami. Zacny ksiądz Zygfryd to już czwarty misjonarz, którego... - słowo ugrzęzło w gardle kapłana. - ...którego zjedli!
Biskup nieśpiesznym gestem otworzył pierwszą teczkę.
- Ksiądz Harry Johnson, Amerykanin z Florydy, 34 lata... - zaczął czytać na głos.
- Ksiądz Johnson był żołnierzem piechoty morskiej, zanim wstąpił do seminarium - wtrącił Villardi. - Myślałem...
- Że co? - parsknął hierarcha. - Jak zaczną być agresywni, to wyciągnie M16 i wszystkich powystrzela!?
Misjonarz zrobił kwaśną minę.
- Ekscelencjo - odrzekł - może jednak darujemy sobie tę wioskę, jest tyle innych...
- Nie! - przerwał twardo Debroux. - Pamiętajmy o słowach Pana: to nie zdrowi potrzebują lekarza. Musimy dotrzeć z Dobra Nowiną do wszystkich owieczek.
Właśnie, owieczek, a nie wilków-ludojadów - pomyślał zgryźliwie Villardi.
Biskup otworzył drugą z teczek.
- Brat Gabriel Montenessi - zmarszczył brwi. - Nieślubne dziecko, problemy z alkoholem...
- Na pewno można spróbować - rzekł misjonarz. A ja przynajmniej pozbędę się tego sprośnego obiboka - dodał w myślach.
Debroux przecząco pokręcił głową. Milczał przez kilka sekund, a potem, jakby wiedziony tajemniczą intuicją, sięgnął po teczkę leżącą na samym spodzie stosu.
- Ksiądz Albert Marquez. Ciekawe... - mruknął.
- O nie, ksiądz Marquez się nie nadaje, jest słabego zdrowia! – niemal krzyknął pobladły Villardi.
- Jak to? - odparł Debroux. - Pracował z trędowatymi w Indiach, w szpitalu malarycznym w Tanzanii...
- Ksiądz Albert to nasz najlepszy misjonarz. Wzór pracowitości i ubóstwa - głos misjonarza
przybrał płaczliwy ton. – Choć młody wiekiem, to niemal chodzący święty! Wysyłanie go tam...
Wywód Villardiego trwał jeszcze dobre dwie minuty, ale biskup już po trzech zdaniach przestał słuchać podwładnego. Tylko uśmiechał się zagadkowo.

Tubylcy z plemienia Grumzutu potraktowali młodego kapłana podobnie jak czterech poprzednich misjonarzy. Najpierw z nieufnym dystansem, potem z narastającą agresją. Nie minął tydzień, jak ksiądz Albert skończył w żołądkach kanibali, którzy na dodatek wybrali dla niego najokrutniejszy sposób rozstania się z ziemskim padołem - wolne pieczenie żywcem na obrotowym ruszcie.

Trzy miesiące później do wioski zawitał kolejny misjonarz - poczciwy staruszek, pogodzony z myślą o rychłej śmierci. Jednak coś się zmieniło. Pojedyncze akty agresji były od razu tłumione przez samego wodza. Zamiast obojętności przeważała ciekawość, zamiast wrogości - życzliwość. Już po kilku tygodniach w wiosce ruszyła szkółka niedzielna, a pół roku później misjonarz ochrzcił pierwszego tubylca. Męczeńska śmierć księdza Alberta nie poszła na marne. Słusznie wszak powiadają, że jesteśmy tym, co jemy...


---------------


Sklep jedyny w swoim rodzaju

W całym Londynie próżno było szukać podobnego lokalu. Napis na szyldzie głosił: "Podróże dalekie i bliskie", a najrozmaitsze krążące po mieście plotki mówiły, że nawet królowa Wiktoria życzliwym okiem spoglądała na tę zaskakującą inicjatywę. I nie przeszkadzał temu fakt, że właścicielem był Francuz.
Tamtego słonecznego dnia zawieszony nad drzwiami dzwonek oznajmił przybycie kolejnego klienta. Zza kontuaru wyskoczył korpulentny jegomość w żółtym fraku i z zawadiacko przerzuconym przez ramię szalem. Przejechał palcem wzdłuż wąsika w stylu Napoleona III, ukłonił się dworsko i łamaną angielszczyzną zapytał przybysza:
-'Ou ken Ej 'elp jii, monsieur?
Klient, posiadacz równie okazałego, aczkolwiek niesamowicie nastroszonego wąsiska, podrapał się po siwej czuprynie.
- Powiedziano mi, że w tym lokalu znajduje się biuro podróży? - zapytał niepewnie, rozglądając się po zapchanym wszelkiego rodzaju egzotycznymi eksponatami wnętrzu.
- Oui - odrzekł właściciel uśmiechając się porozumiewawczo i ponownie stanął za kontuarem - Daleki i bliski takoż. Oferujemi pełna obsługa naszym klienty. Podróż, pobyt, przewodniki. Monsieur Alphonse Fogge, do usług. - I ponownie się ukłonił.
Przybysz odetchnął z ulgą.
- To świetnie. Tak. Wspaniale. Planuję właśnie wyjazd do Afryki i bardzo chciałbym...
- Ah! Afrika! Ląd czerwonych pustyń, strasznych pająków i wesołych kangurów! Mamy wspaniałą ofertę.
Zdumiony klient spojrzał na właściciela.
- Pan mówi o Australii, drogi panie. A ja chciałbym popłynąć do Afryki. Tam żyją słonie, a nie kangury.
Fogge rozpromienił się.
- Pardon! Trzeba było tak od razu - powiedział słodkim głosem, po czym wykrzyknął: Ah! Afrika! Słonie! Kwieciste girlandy! Święta rzeka! Taj Mahal! Bardzo spokojni ludzie. Zapewniamy całkowitą obsługę...
- Nie, nie chcę jechać do Indii. Chcę zobaczyć piramidy!
Monsieur Fogge zanurkował pod ladę, zaszeleściły jakieś papiery i nagle wykrzyknął:
- Ah! Afrika! Piramidy! Makabryczne ofiary na szczytach składano, a teraz porosła je straszliwa dżungla! - w tym miejscu Monsieur Fogge zamachał rękami, gestem tym próbując przedstawić ogrom okropieństw i koszmarów, czekających na nieostrożnego podróżnika. Klient złapał się za głowę, gestem tym próbując okazać ogrom swej frustracji.
- Pan mówi o Ameryce Południowej, drogi panie! Piramidy w Afryce stoją na środku piaszczystej pustyni. Na pewno pan to wie!
Monsieur Fogge zrobił urażona minę, a jego wąs w stylu Napoleona III niebezpiecznie wychylił się ku podłodze.
- Oczywiście, że wiem. Piramidy w Afryce stoją na środku piaszczystej pustyni. Każdy to wie. - wycedził i poprawił wąsa. - Widzę tylko jedno rozwiązanie, monsieur. Nasza najnowsza oferta, czyli pakiet "W 80 funtów dookoła świata". Jestem niemalże pewnyż, że Afryka będzie po drodze. Satysfakcja też. Pełna obsługa oczywiście. Podróż, pobyt, przewodniki. I na pewno będą słonie. Na piramidzie...
Zadźwięczał zawieszony nad drzwiami dzwonek.

***

- Ten Francuz, to istny wariat - oznajmił wąsaty jegomość czekającemu przed sklepem asystentowi. - Ale w trakcie tej irytującej konwersacji, wpadłem na pewien pomysł. Być może powstanie z tego moja kolejna powieść?
- Nie wątpię - odpowiedział asystent uchylając drzwi dorożki. - Z pana talentem, to będzie arcydzieło. Sugeruję rozpoczęcie fabuły od jakiegoś fantazyjnego zakładu między arystokratami.
- Zakład? Nie, drogi Winstonie. Nikt nie chciałby czytać o zakładzie. Zacznę od podróży parostatkiem w dół Mississippi...
- Obawiałem się, że właśnie to pan powie, panie Twain.
Kopyta i koła zastukały na nierównym bruku, dorożka zakołysała się i potoczyła po londyńskiej ulicy, pozostawiając za sobą jedyny w swoim rodzaju sklep.


---------------


Opies magnum

- Mrs Stuart, pani pies zachowuje się niespokojnie... Chyba boi się zwierząt.
- Ależ Mr Smith, zatrudniliśmy pana jako przewodnika, nie prosiliśmy aby szkalował pan naszego towarzysza! Cheng pochodzi z najlepszej, arystokratycznej rodziny, jego krewnym jest Bully samej królowej Wiktorii, nie wyszkolono go na strachliwego pieska! Jakieś tam pasiaste konie nie zrobią na nim wrażenia! Sam cesarski bratanek, kiedy podarował go nam, gdy podróżowaliśmy po Azji zapewniał, że zachowuje spokój nawet w trakcie największej... Cheng, wracaj!
Cheng wyskoczył ze swojego koszyka, przytroczonego do grzbietu jucznego muła. Mknął przez morze falujących traw. Przebiegł pod brzuchami pręgowanych antylop gnu, wystraszył stado czarno-białych zebr, spłoszył starego lwa wylegującego się w cieniu szarolistnego krzewu. Przeskoczył po krokodylich grzbietach na drugą stronę bagnistej, zamulonej rzeczki. Gnał, nie zwracając uwagi na cichnące w oddali krzyki swojej pani. Jego cel wyraźnie rysował się na horyzoncie.
Urodził się na chińskim dworze, w otoczeniu ogrodów z mchu, karłowatych sosen, smukłych bambusów i subtelnych kwitnących śliw. Potem, wręczony w darze słynnemu podróżniczemu małżeństwu, wyjechał do Londynu, gdzie przed kolejną podróżą nowych właścicieli zdążył poznać uliczne latarnie ginące w gęstej mgle i rachityczne drzewka. Teraz znalazł najwspanialszą rzecz w swoim życiu. Spojrzał w górę. Potężny pień baobabu był tak gruby, że nawet dziesięciu Mr Stuartów nie byłoby w stanie go objąć. Ogromne konary wznosiły się ku gorącemu afrykańskiemu słońcu. Chang przez chwilę w zachwycie kontemplował widok drzewa, a następnie podniósł nogę i na moment stał się najszczęśliwszym mopsem na całym świecie.
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Mateusz Zieliński 
Indiana Jones


Posty: 448
Skąd: Płock
Wysłany: 24 Października 2010, 20:35   

brajt, daj jakieś większe odstępy między tekstami. Może jakieś znaczki? Bo teraz, tu i tam, odstęp między szortami jest mniejszy niż między akapitami niektórych tekstów.

I dodaj opcję "żaden z powyższych". Ona nie pojawia się z automatu.
_________________
Mój nick, to imię i nazwisko. Mówcie mi po imieniu...
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 24 Października 2010, 20:49   

Dzięki, zwiększę odstępy. "Żaden z powyższych" wpisałem od razu, ale zapomniałem na koniec wcisnąć "dodaj opcję".
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 24 Października 2010, 22:14   

Głos poszedł na "Misję". Bez komentarza.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 24 Października 2010, 22:24   

dziękujemy pierwszemu głosującemu! :bravo baranek :)
Czekamy na pierwszy głos z komentarzami ;)
_________________
Rzuć mięsem, skomentuj szorty!
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 24 Października 2010, 22:27   

No to głosowanie rozpoczęte. :) Pierwszy szort rzucony na pożarcie lwu przez... baranka, dziękujemy! :bravo :)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 24 Października 2010, 22:29   

Zwróćcie uwagę jak wyraźnie zarysowany lider! Oj, nie zawsze tak będzie.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 24 Października 2010, 22:31   

Sugerujesz, ze będzie siedemnaście szortów na podium? :)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Przemek 
Frodo Baggins


Posty: 122
Skąd: Lublin
Wysłany: 25 Października 2010, 07:57   

Głosy poszły na "Test w Afryce" i "Pan Zbiorów".
Ciekawe, krew nie leje się hektolitrami :wink:
_________________
Strzelec ustrzelił Pannę.
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 09:14   

Przede wszystkim brawa dla autorów. :bravo Na razie bez komentarzy, ale możecie na nie liczyć.

Punkty: W pustyni i w puszczy, Niech żyje król, Daj pan tego muchomora i mój faworyt Sklep jedyny w swoim rodzaju :bravo

Wyróżnienia: Opies magnum, Misja, Test w Afryce, Pan Zbiorów
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
Ostatnio zmieniony przez brajt 29 Października 2010, 14:10, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 25 Października 2010, 12:44   

Ode mnie głos na Daj pan tego muchomora.

Bardzo podobał mi się Test w Afryce, ale niestety z samą Afryką niewiele miał wspólnego:)
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 25 Października 2010, 15:03   

Nie wiem jeszcze, czy będę głosował w tej edycji, ale wpisuję się, by zrobić tu trochę ruchu, bo na razie środek cieżkości spoczywa w "konkurencyjnym"wątku. :) A przy okazji chciałbym powiedzieć, że podoba mi się puenta w Misji.
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 15:04   

Ale zagłosować to Ty zapomniałaś. :)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 25 Października 2010, 15:08   

Selena, do tablicy! ;)
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 25 Października 2010, 15:32   

To ja w imieniu autorów podziękuję za głosy:) Przemek, Brajt, Selena - dziękujemy!
No i czekamy na obiecane komentarze ;)
_________________
Rzuć mięsem, skomentuj szorty!
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 15:36   

Wiesz dobrze, że i tak wszyscy bardziej czekają na Twoje. ;)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 25 Października 2010, 15:45   

Jak to zapomniałam?
Kliknęłam "kółko" przy wybranym tytule. ;P:
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 15:47   

To na dole trzeba jeszcze wcisnąć "wyślij", czy co tam się pojawia. ;)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 25 Października 2010, 15:49   

Selena, najpierw klikasz w kwadracik przy tytule a potem na dole w ikonkę wyślij - NIE odwrotnie :twisted:
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 15:50   

Hmm to jeszcze kwestia, o której głosowałaś. Bo gdzieś w nocy NN zagłosował na to samo opowiadanie, a ja zupełnie o tym zapomniałem i byłem pewien, że ktoś się do tego głosu przyznał. A to mogłaś być Ty. :) Od razu Ci się wyświetlają wyniki, czy ankieta?
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Sauron 
Bink


Posty: 1804
Skąd: Toruń
Wysłany: 25 Października 2010, 17:15   

Misja, Daj pan tego muchomora, w pustyni i w puszczy.
_________________
Kupiec. Korzenny.
The dog park will not harm you.
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 17:17   

Sauron brawo za potrójny głos :) :bravo :bravo :bravo Wciąż czekamy na pierwsze komcie. ;)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 25 Października 2010, 18:15   

W pustyni i w puszczy, Strażnik czasu, Test w Afryce, Pan Zbiorów i Opies magnum
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 18:19   

5 głosów od Aryi :bravo :bravo :bravo :bravo :bravo kto da więcej? :lol:
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 25 Października 2010, 18:47   

dalambert napisał/a
Selena, najpierw klikasz w kwadracik przy tytule a potem na dole w ikonkę wyślij - NIE odwrotnie :twisted:


Toć tak przecież zrobiłam, do jasnej anielki 8)

A mój głos na pewno "zadziałał", bo od razu było widać zmiany w procentach.

Brajt, głosowałam ok 7 rano, podczas picia kawy. Niestety nie byłam na tyle obudzona, żeby dodać komentarz. Może stąd to zamieszanie. Sorki:)
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 25 Października 2010, 19:22   

ok, w takim razie sie zgadza, nie bylo NN :) Selena :bravo
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
a-g 
Gollum

Posty: 5
Skąd: Łódź
Wysłany: 26 Października 2010, 00:33   

W pustyni i w puszczy, Daj pan tego muchomora
 
 
brajt 
Komandor Koenig


Posty: 642
Skąd: GGFF
Wysłany: 26 Października 2010, 07:26   

a-g brawo :bravo

A tymczasem Nieśmiały Nieznajomy okazał się na tyle grymaśny, że nic mu się nie podobało :)
_________________
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
 
 
Xpeditus 
Gollum

Posty: 23
Skąd: Skierniewice
Wysłany: 26 Października 2010, 12:35   Mogłoby byc lepiej

Podczytowuję sobie to forum jakiś już czas i np. o ile wcześniejsze szorty były naprawdę fajne (miałem kilku faworytów, ale ze względu na niezły wyrównany poziom nie głosowałem) to tutaj jest... ŻAŁOŚNIE. I właśnie dlatego zagłosowałem tym razem. Dwaj faworyci tym razem nie mogą być przeze mnie potraktowani jak całe tło i nie wsparci głosem.

Wszystko jest tak TOTALNIE sztampowe i przewidywalne, że masakra. Czy Afryka to tylko czarni, szamani, magia, puszcza i pustynia? Czy wystarczy tylko przerobić te powyższe motywy wedle jakiejś konwencji, żeby uzyskać coś godnego uwagi? NIE.

Wtedy da się jedynie uzyskać coś odrobinę zjadliwego. A jak się nie ma koncepcji to choć zjadliwe to będzie toto coś ciężko strawne, i ze skłonnościami do nudności.

Ale... krótko - po punkcie dla "W pustyni i w puszczy" i "Daj pan tego muchomora" - właśnie za złamanie konwencji.

Krótkim komentarzem dla sprawiedliwości obdarzę natomiast:

- "Przybysz z gwiazd" - nienajgorszy pomysł jednak... takie jakieś płaskie i jakby przewidywalne. To opowiadanie NIE BRZMI jak science fiction. Tu nie ma obcych (w jego konstrukcji). Tu nie ma "obcości", "alienowatości" itp. itd. Brak tam tego dreszczyku zaskoczenia. Tego "odkrycia" i połączenia skojarzeń. Fajny pomysł - duży plus za oryginalność. Niestety za mało na punkt

- "Sklep jedyny w swoim rodzaju" - odrobinę podobna sytuacja do tej powyżej. Niezły pomysł, ale coś umknęło w wykonaniu. Bardzo podoba mi się zabawa konwencjami. Aby uzyskać z tego opowiadanie idealne być może dolałbym tych konwencji trochę więcej (podobają mi się te skojarzenia - Conan Doyle, "80 dni dookoła świata", ten Twain na koniec jest fajnym obróceniem puenty o 180 stopni). Dodałbym może tego trochę więcej - może coś jeszcze z Verne'a, może jakiegoś Poe'a i jakbym miał jechać swojsko to na pewno Sienkiewicza. Aż się prosi o punkt na tle pozostałych, ale na pewno skrzywdziłbym autorów "W pustyni..." i "Daj pan..."

Co do reszty to miałko, bardzo miałko. Technicznie może i nie najgorzej jednak jest tak miałko, że dwa zapunktowane opowiadania wybijają się wręcz gigantycznie ponad pozostałe.

Ode mnie dodatkowo brawa dla autorów "Przybysza" i "Sklepu"

Pozdrawiam
X.

PS. Disclaimer: Powyższe wywody autor pragnie przedstawić jako swoją prywatną, bardzo osobistą deklarację wrażeń po przeczytaniu treści przedstawionych przez współkolegów. Krytykę proszę przyjąć jako zachętę do szukania innych rozwiązań i nie odbierać zbyt osobiście. Autor alfą i omegą nie jest i też prosi o wyrozumiałość jak czegoś nie doczytał lub nie-do-zrozumiał. Pochwałami można delektować się do woli i ile wlezie (jak kto woli).
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 26 Października 2010, 12:39   

Współkolega, skoro tak nas podczytuje, to najpierw powinien był radośnie zapoznać się z szortem Regulaminu i zwerbalizować swe myśli o w tymże zacnym miejscu .
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group