Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty czarno-białe - głosowanie do 24 maja

Która czerń i biel jest najbardziej pociągająca?
1. Zbrodnia i kara
4%
 4%  [ 5 ]
2. Etiuda
17%
 17%  [ 18 ]
3. "United"
6%
 6%  [ 7 ]
4. Wynalazek Demokratesa
7%
 7%  [ 8 ]
5. Czerń czy biel?
4%
 4%  [ 5 ]
6. Doskonały świat
9%
 9%  [ 10 ]
7. Gwiezdne Wordy
5%
 5%  [ 6 ]
8. Monotonia listopadowych dni
2%
 2%  [ 3 ]
9. Dziecko
5%
 5%  [ 6 ]
10. Mapa
9%
 9%  [ 10 ]
11. ZEBRA
14%
 14%  [ 15 ]
12. WPRAWNE PALCE MIMA
3%
 3%  [ 4 ]
13. Zlecenie
4%
 4%  [ 5 ]
Głosowań: 35
Wszystkich Głosów: 102

Autor Wiadomość
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 10 Maj 2010, 20:53   Szorty czarno-białe - głosowanie do 24 maja

Proszę, oto przed Państwem najświeższa dostawa szortów w czarno-białych kolorach.
Głosów mamy tyle, ile szortów, a szortów tyle, ile pojawiło się w skrzynce.

Kolejność raczej przypadkowa:

1. Zbrodnia i kara

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi sprawiając, że miasto wydawało się piękniejsze niż zazwyczaj. Oświetlone budynki emanowały specyficznym pięknem, nie były to już te brudne bloki, które widywałem codziennie. Teraz zdawały się być siedzibami cudownych, nieziemskich stworzeń. Odbijając refleksy morza, sprawiały prawie mistyczne wrażenie.
Wiedziałem, że to odczucie za chwilę zniknie. Znowu nadejdzie wieczór, brutalnie ujawniając prawdziwe oblicze przyportowych kamienic. Nie było tu miejsca na sielankę, a ja nie znajdowałem się tu po to, by podziwiać widoki. Byłem w pracy. Robotę miałem jednak na dzisiaj prawie skończoną. Standardowe procedury, takie jak zabezpieczanie materiału dowodowego czy oznaczanie miejsca zbrodni, zostały już wykonane. Więcej do zrobienia, w tym konkretnym przypadku, nie miałem. Sprawę mieli przejąć „ważniacy”.
- McGinney, możecie wracać do domu, nic tu już po was – komendant jakby czytał w moich myślach.
Nie miałem oczywiście zamiaru polemizować. W kwaterze czekały na mnie kolejne obowiązki, skwapliwie więc skorzystałem z możliwości szybszego trafienia do mieszkania. Odmeldowałem się, czyniąc zadość przepisom i skierowałem kroki w kierunku centrum miasta.

Kapsuła z cichym sykiem wypuszczała powietrze. Cierpliwie czekałem, aż procedura dobiegnie końca, po czym otworzyłem wieko. Leżąca w środku uwięziona, ciemnoskóra kobieta, powoli dochodziła do siebie. Wzrok, z początku zamglony, nabierał świadomości. Gdy spoczął na mnie, pojawiło się w nim to, na co czekałem. Strach. Przypominała sobie.
Wszystkie uderzenia, które jej wymierzyłem, każde przypalenie papierosem, także pamięć o brutalnych penetracjach odbytu, znajdowały w tej chwili odzwierciedlenie w jej oczach. Pojawiał się w nich zwierzęcy lęk.
- Witaj, piękna, jak minął dzień? – mój głos o dziwo, nie zadziałał na nią kojąco. Wyprężyła się gwałtownie i otworzyła usta, bezgłośnie krzycząc.
Całe szczęście, że dostałem niemą – pomyślałem. Sąsiedzi dawno nie daliby mi żyć, gdyby co wieczór musieli wysłuchiwać potępieńczych wrzasków…

Bycie policjantem niosło ze sobą wielką odpowiedzialność, wielu z nas musiało „zaopiekować się” skazanymi na dożywocie. System nie zakładał już utrzymywania winnych najcięższych zbrodni w wielkich więzieniach, teraz byli oni przenoszeni w specjalnych kapsułach hibernacyjnych do domów stróżów prawa. Tych oczywiście, którzy wyrazili na to zgodę. Pokuta bowiem, wedle najnowszej nowelizacji ustawy o karaniu przestępczości, odbywała się na innych niż kiedyś zasadach i była bardziej drastyczna. Nie każdy nadawał się do roli „ręki sprawiedliwości”. W życie weszła zasada „oko za oko”.

Moja „podopieczna” popełniła w przeszłości wiele strasznych zbrodni, żniwo zbierała za to do dnia obecnego.
Mimo wszystko, naprawdę miałem dzisiaj niezły dzień, postanowiłem więc, że nie będę jej torturował. Połączę przyjemne z pożytecznym, małe upokorzenie też będzie miało charakter kary.
Stanąłem nad nią i zacząłem rytmicznie ruszać ręką. Po paru minutach na twarz wciąż wierzgającej kobiety trysnęła sperma, tworząc żywą, czarno-białą kompozycję. Grymas obrzydzenia przebiegł jej po twarzy, jednak nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia.
- Śpij słodko. Jutro ciąg dalszy kary – nacisnąłem guzik i kapsuła się zamknęła, usypiając osadzoną na kolejną dobę.
Czułem, że dobrze wypełniłem swój obowiązek.



***

2. Etiuda

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Głowy obecnych obróciły się jednocześnie. W przejściu pojawił się jasnowłosy chłopiec, wystraszony, przygarbiony. Stojący za nim portier pchnął go naprzód.
Chłopiec utkwił wzrok w ogromnej, błyszczącej bryle stojącej na drugim końcu sali. Jej widok uspokajał skołatane nerwy, nie dopuszczał do uszu chłopca brzęczących wokół szeptów.
- Taki chudy. Nieforemny.
- Krowy mu pasać, a nie na salony.
- I ten nos...
Czarna skrzynia przyzywała. Obiecywała spokój, bezpieczeństwo.
Jedyny przyjaciel.
Chłopiec wszedł powoli na podwyższenie. Dotknął pieszczotliwie czarnego drewna.
"Jesteśmy już razem. Nic złego się nie stanie." Pomyślał, czy usłyszał?
Usiadł na przygotowanym stołku i uniósł pokrywę. Czekały na dotyk jego palców. Białe jak śnieg i czarne jak węgle.
Nacisnął pierwszy klawisz i rozległ się głęboki dźwięk. Jakaś dama zachichotała, któryś z mężczyzn zaczął szeptać do sąsiada w nerwowym oczekiwaniu.
Chłopiec przymknął oczy, palce odnalazły swoje miejsce i popłynęła muzyka.
Zaczął powoli, sprawdzał instrument i dostrajał się do niego. Szepty i śmiechy ucichły. Obecni na sali wpatrywali się w chłopca bez słowa. Cicha muzyka płynęła.
Wtedy pojawiły się obrazy.
Nikt z obecnych nie potrafił później powiedzieć, czy to, czego byli świadkami miało naprawdę miejsce, czy też stali się ofiarą jakiejś diabelskiej sztuczki.
W blasku słońca wpadającego przez wysokie okna zobaczyli las. Prastare drzewa otaczały skąpaną w złocistym świetle polanę, na której tańczyły zwiewne postacie. Mężczyźni na sali wstrzymali oddechy, kobiety patrzyły zauroczone. Cienie na polanie wirowały w tańcu, poruszając się w rytm muzyki. Słońce wstawało i zachodziło. Drzewa rodziły owoce i gubiły liście. Wśród śmiechów tańczący utworzyli korowód.
Chłopiec nagle uderzył mocno w klawisze. Leśna polana buchnęła ogniem, ogromne dęby padały w spaloną trawę. Spomiędzy drzew wypadli konni i przetoczyli się przez przesiekę jak burza, taranując wszystko na swojej drodze. Tancerze rozpierzchli się, próbując ucieczki. Dym przesłonił widok.
Siedzący w sali zamarli, muzyka dudniła w uszach. Gniew i złość spływały z palców chłopca i uderzały w klawisze, rozpalały kolejne ognie, powalały drzewa. Nie, nie drzewa, ale wieże miasta okrążanego przez wrogów, padającego w otchłań. Miasta umierającego w rytm muzyki.
Wąsaty jegomość w pierwszym rzędzie złapał się za serce i ciężko osunął w fotelu. W chaosie ognia i dymu dostrzegł swój dom. Biała fasada była osmolona, puste okna zionęły płomieniami. Zobaczył siebie samego. Leżał na ziemi trzymając się za serce. Spomiędzy palców wypływała krew.
Młoda kobieta zaszlochała i wtuliła się w siedzącego obok męża. Tak samo tulili się do siebie w nieoznaczonym grobie. Ona w szarej sukience, on w wytartym mundurze.
Powieszony na przydrożnym drzewie, z tabliczką "traître", wiszącą u szyi, miał takie same rogowe okulary, jak młody student w granatowym uniformie.
Kolejne uderzenie i... cisza. Chłopiec przy instrumencie zwiesił głowę i oddychał ciężko. Widzowie rozglądali się dookoła. Ani śladu ruin, ani śladu ognia. Przez uchylone okna słaby wiaterek niósł zapach rzeki, miasto dźwięczało codziennym gwarem.
- Czapki z głów, proszę państwa - odezwał się młody człowiek stojący pod ścianą. - Oto geniusz.
Nikt nie zareagował. Wszyscy wpatrywali się z przerażeniem w siedzącego przy fortepianie. Chłopiec zamknął pokrywę i z westchnieniem przejechał po niej dłonią, po czym wstał i wolnym krokiem ruszył do drzwi. Zamknęły się za nim z cichym skrzypnięciem.



***

3. United

W sali panowało poruszenie. Za moment miała zacząć się specjalna prezentacja firmy farmaceutycznej „United”, która wypuszczała właśnie na rynek nowy, rewolucyjny specyfik. Był to temat numer jeden wśród tłumnie zgromadzonych w auli przedstawicieli placówek naukowych, dyrektorów szkół i właścicieli firm wszelkich możliwych branż i specjalizacji.

Wyobraźnię zebranych poruszała i napędzała od jakiegoś czasu dobrze znana reklama, przedstawiająca nowy medykament. Lek, nazwany „Perdidium”, był przedstawiany jako całkowicie rewolucjonizujący rynek. Tabletka, bo w rzeczywistości była to mała, biała tabletka, miała za zadanie wpływać na rzeczywistość. Kompletnie zmieniać spojrzenie na świat, ujednolicać. Dzięki temu ludzie potrafiliby wykształcić wspólną perspektywę, jeden punkt widzenia. Hasło zwiastunów o ponad 400-procentowym wzroście efektywności pracy działało. Dla chytrych i łasych na zysk właścicieli stanowiło to bez wątpienia wspaniały wabik. Rzesze pracowników, skupionych nad realizacją jednego, wspólnego zadania, poświęcający całą energię zwiększaniu wydajności i pomnażaniu dochodów.

Światła zaczęły przygasać. Gwar rozmów powoli cichł, by w końcu zaniknąć zupełnie. Na znajdujący się w centralnym miejscu sali podest wszedł raźnym krokiem, odziany w kitel, szpakowaty mężczyzna.
- Szanowni państwo – zebrani utkwili w nim spojrzenia. – Nazywam się Dal Tonnenberg i mam zaszczyt zaprezentować państwu efekt naszej długiej pracy. W wyniki żmudnych badań i eksperymentów w końcu udało nam się dopiąć swego. Tak, nasze reklamy nie kłamią. Poznaliśmy receptę na zwielokrotnienie efektywności pracy państwa podwładnych!
Na sali ponownie podniósł się szmer podnieconych głosów.
- Oto przed państwem nasz nowy, unikalny farmaceutyk, „Perdidium”. Naukowcom firmy „United” jako pierwszym udało się odkryć ośrodki mózgu, które odpowiadają za predyspozycje, takie jak sumienność i kreatywność. Już po pierwszej dawce wyżej wymienione ośrodki są poddawane intensywnej stymulacji, a efekty widać niemal natychmiast.
Publika z zachwytem wypuściła nieświadomie wstrzymywane powietrze.
- Przed państwa fotelami ustawiono stoliki – słowa Tonnenberga sprawiły, że oczy całej publiczności w końcu oderwały się od niego. – Proszę podnieść nakrycia. Przygotowaliśmy dla was specjalne, próbne dawki „Perdidium”, by mogli się państwo przekonać, że to naprawdę działa…

***

Z początku wydawało się, że wszystko poszło nadzwyczaj dobrze. Zachwyceni uczestnicy konferencji z szerokimi uśmiechami na ustach rozeszli się do domów, by podzielić się wrażeniami z rodziną.
Problemy zaczęły się pod wieczór. Telefony infolinii „United” wyły niczym opętane. Operatorki przyjmujące zgłoszenia załamywały ręce. Przed północą pod główną siedzibą firmy zgromadzili się niemal wszyscy, którzy wzięli udział w porannej prezentacji. Wściekle miotali klątwy i ciskali kamienie w stronę budynku.

Winda mozolnie sunęła w dół. Dyrektor wykonawczy „United” w myślach żegnał się z milionami, które miał nadzieję niebawem ujrzeć na swoim koncie. Drzwi do laboratorium stały otworem. Tonnenberg z flegmatycznym zacięciem pakował papiery do nesesera.
- Coś pan narobił najlepszego! - wrzasnął dyrektor. - Ich adwokaci puszczą nas z torbami!
- Nie rozumiem - odparł naukowiec z powagą.
- Przecież oni teraz widzą wszystko czarno-biało!
- Cóż, w końcu jestem daltonistą. Czyżbym nie wspominał? – uśmiechnął się profesor.



***

4. Wynalazek Demokratesa

Historia ta wydarzyła się piętnaście lat temu, gdy sytuacja polityczna w moim rodzinnym Dafnos była wyjątkowo niestabilna, rozmaite frakcje zwalczały się bowiem nie przebierając w środkach. Wtedy to miłośnik wiedzy i najbogatszy obywatel naszego miasta, a także mój wuj, Polikrates, ogłosił wśród filozofów natury konkurs na wynalazek, który pozwoli naprawić obyczaje. Odzew nie był jednak zbyt duży. Prawdę mówiąc do konkursu zgłosił się tylko jeden filozof – Demokrates z Miletu.

– Wszystko, co istnieje, składa się z sześciu żywiołów lub inaczej pierwiastków – zaczął opowiadać uczony, gdy Polikrates zaprosił go na śniadanie - ognia, powietrza, wody i ziemi, a także spajającej je miłości i rozdzielającej nienawiści. Tak utrzymuje Empedokles z Akragas, ja jednak sądzę, że rację ma także Leukippos z Abdery twierdzący, iż każdy pierwiastek tworzą określonego kształtu atomy. Wystarczy więc wyekstrahować z otaczających nas przedmiotów atomy miłości, zagęścić je i w tej postaci zaaplikować obywatelom, aby zapanowała wśród nich powszechna życzliwość.

Wuj zapalił się do tego projektu, udzielił filozofowi dotacji, podarował mu dom z ogrodem i doskonale wyposażonym laboratorium, mnie zaś kazał zostać jego uczniem i pomocnikiem.

Po dwóch miesiącach intensywnej pracy Demokrates skonstruował rozdzielacz żywiołów. Była to duża metalowa skrzynia z korbami przymocowanymi do przeciwległych boków. Prawa pobudzała przepływ atomów nienawiści, lewa zaś miłości.

– Zobaczymy jak to działa – powiedział uczony i włożył do skrzyni deseczkę. – Spróbujemy wydobyć z niej ogień. Prawą korbę przekręcę tak, aby rozdzielić tworzące drewno żywioły, a lewą ustawię w takiej pozycji, żeby atomy innych poza ogniem pierwiastków nie wydzieliły się za wcześnie.

Mistrz odczekał chwilę, a potem otworzył skrzynię. Drewienko tliło się słabym płomieniem. Był to jednak dopiero początek pracy. Przez kolejne trzy miesiące znosiłem do laboratorium rozmaite przedmioty, które poddawaliśmy całkowitej destrukcji w rozdzielaczu. Niestety, chociaż woda albo ziemia łatwo gromadziły się na dnie urządzenia, tworzące białą mgiełkę atomy miłości oraz czarny dym nienawiści bardzo szybko ulatywały w przestworza.

– Potrzebny jest jakiś utrwalacz! – orzekł filozof i zabraliśmy się do dalszej roboty.

Minęło półtora miesiąca, gdy nagle Demokrates obudził mnie w środku nocy:

– Eureka! Znalazłem! – wykrzyknął i zaciągnął mnie do laboratorium. Tym razem do rozdzielacza podłączone były dwa szklane pojemniki. W jednym kłębił się znajomy czarny dym, w drugim natomiast znajdował się przepiękny płyn o barwie bursztynu.

– Cóż to jest, mistrzu? – spytałem.

– Celtowie nazywają to piwem. Spośród wszystkich badanych przez nas substancji, w piwie zauważyłem najwięcej atomów miłości. Nawet do dwudziestu procent. Udało mi się otóż zwiększyć ich stężenie do pięćdziesięciu trzech procent! Otrzymaliśmy prawdziwy napój miłości. Jutro zaprezentujemy go twojemu wujowi.

Polikrates poczuł się jednak urażony wynalazkiem. Cofnął uczonemu dotacje i wyrzucił z zajmowanego lokalu, lecz Demokrates zupełnie się tym nie przejął. Otworzył pierwszą w Dafnos piwiarnię, mianując mnie jej kierownikiem, zarobił masę pieniędzy i kupił dom niedaleko agory. A przy okazji faktycznie poprawił obyczaje wśród obywateli. Zamiast kopać pod sobą dołki, mieszkańcy Dafnos radośnie bratali się odtąd co wieczór przy śpiewie i złocistym napoju bogów.



***

5. Czerń czy biel?

Nad horyzontem przetoczył się grom. Stalowoszare chmury, poganiane przez odległe jeszcze wschodnie wiatry, dźwigały swe potężne, nabrzmiałe brzuszyska, przetaczając się powoli ponad zgromadzonymi poniżej armiami. Pełzły nisko nad ziemią czekając jedynie na odpowiedni moment oby rozedrzeć się, uwalniając swe brzemię, zalewając równinę hektolitrami wody.
Ciężkie, cuchnące kurzem powietrze zmuszało do walki o każdy kolejny oddech.
Tumany szarego pyłu, wzbijanego przez tysiące stóp osiadały na pancerzach i broni, drażniąc oczy i nosy, wnikając w najmniejszą nawet szczelinę. Zewsząd dobiegało szczękanie metalu, skrzypienie skór, przekleństwa i ryki bojowych bestii.
Ponad to wybijał się monotonny zaśpiew, który tysiące gardeł wydawało do rytmu uderzających w ziemię stóp.
Szli do ostatecznej bitwy, której wynik znał jedynie On. Ginęli i rodzili się od tysiącleci, po to aby Go zadowolić. I oto nadszedł dzień w którym On wybierze najbardziej mu oddanych.
Odwieczni wrogowie wyłaniali się już zza wzgórz na wschodzie. Bluźniercy i kłamcy, obleczeni w biel, jaśniejący światłem. Śpiewający hymny pochwalne swymi obmierzłymi, wysokimi, czystymi głosami. Dzierżący białe sztandary, lśniące miecze i błyszczące tarcze. Wzlatujący na skrzydłach, które ponoć były darem od Niego. Ośmielający nazywać się Jego dziećmi. Bluźniercy i kłamcy.
Na ich widok przyspieszyli kroku. Oni, Jego prawdziwe dzieci. Ukształtowane u zarania dziejów przez Jego rękę, oddawali Mu cześć pieśnią równie mroczną, co ich czarne pancerze, topory i serca. Bojowe bestie, dar od Niego, rozwścieczone zapachem Białych wyrywały się do przodu, rycząc i potrząsając rogatymi łbami. Darły kopytami ziemię, wzbijając tumany szarego pyłu.
Armie runęły na siebie, z rykiem wściekłości, której ogień podsycała odwieczna nienawiść.
Starły się pośrodku równiny, ze szczękiem metalu i upiornym wyciem. Grzmot przetoczył się nad równiną i niebiosa pękły, wylewając swoje łzy nad walczącymi. Wicher, targając sztandarami, wyśpiewywał swój potępieńczy hymn. Błyskawice zapalały się w niebiosach, podświetlając groteskowo ścierające się armie. Miecz przeciw toporowi, skrzydła przeciw pazurom. Czerń przeciw Bieli. Ofiara dla Niego.
Gdy wichura ucichła, szarą równinę zaściełały trupy i konający. Deszcz beznamiętnie wymieszał białą posokę z czarną juchą.



***

6. Doskonały świat

„Międzygwiezdny Punkt Ksero. Klonowanie to przeżytek.” Jurek długo przypatrywał się szyldowi wiszącemu nad niewielkim, owalnym otworem. Na asteroidzie znajdował się obszerny parking, no i ta dziura z wściekle różowym neonem. Wszechobecna pustka była lekko niepokojąca. Skoro duplikowanie DNA wyszło z mody, a następne centrum odbitek znajdowało się setki lat świetlnych stąd, dryfująca skała powinna tętnić życiem.

Jurek, świeżo upieczony Kreator obmyślił doskonały, wręcz innowacyjny plan Stworzenia i co najważniejsze był głęboko przekonany o trafności konceptu. Zatem żaden błąd nie wchodził w grę. Przez ostatnich trzydzieści lat dokładnie przeglądał oferty rynkowe, aż wytypował najlepszą, najrzetelniejszą firmę Ksero.

Uśmiechając się do samouspokajających myśli nacisnął dzwonek i czarna bariera blokująca wejście ustąpiła, ukazując długi korytarz. Musiał przykucnąć, żeby przecisnąć się do środka. Widocznie konstruktorzy nie przewidzieli, że przez otwór zechce przejść ktoś większy niż średnio wyrośnięta owca.

Wewnątrz poza duszącym zapachem tuszu było całkiem przestronnie. Ech, ta technologia. Jurek rozejrzał się w nadziei, że znajdzie przynajmniej tablicę informacyjną, albo rozrysowany schemat sektorów.
- Pan w jakiej sprawie? – z prawej ściany wystrzeliła migocząca kula i zatrzymała się przed jego twarzą, tak że zmuszony był zezować. – Ksero standardowe – N1, ksero w kolorze – N2, ksero trójwymiarowe – N3, kserokarykatura – N4, ksero Neogeneration – N€0.
- W trójwymiarze, proszę.
- Siódme drzwi na lewo – oznajmiła kulka i rozpadła się.
Lekko zaskoczony młody Kreator ruszył w wyznaczonym kierunku. Z każdego pomieszczenia dochodziły dźwięki maszyn przerzucających papier, wypalających doskonałe kopie oryginalnych obrazów i słów. Z każdym krokiem był coraz bardziej podniecony. Jeszcze chwila, jeszcze moment i jego plan zostanie wcielony w życie.

Tęczowe drzwi rozsunęły się, gdy wszedł w zasięg detektora ruchu. Od razu zauważył galaretowatego pracownika. Spod niedbale zarzuconego białego kitla wysuwały się gumowate ręce, naliczył po trzy pary z każdej strony. Jegomość ewidentnie czymś się wzburzył, może nawet zdenerwował. Z ust, o ile to były usta wylatywały mu bąbelki.
- Przepraszam, mam pakiet do ksero.
- Taa, ale…
- Świetnie – Jurek nacisnął guzik i ze spakowanego pliku wystrzeliły tysiące zdjęć.
- Ale..
- Cena nie gra roli. Pan rozumie, dzieło mego życia, doskonały świat. Mam zdjęcia wszelkich istot, kolorowych ptaków, brykających ssaków, soczystych owoców, błękitu nieba…- Jurek w podnieceniu wyrzucał z siebie słowa, jak z karabinu. - …krwistą czerwień zachodzącego słońca, zieleń oczu Marysi!
- Ale, chwilowo nie da rady – burknął w końcu pracownik.
- Dopłacę!
- Nie w tym rzecz…
Jurek zbliżył się do galaretowatego, jego głos nabrał mocy, a spojrzenie zdawało się zasysać wszystko wokół.
- Akt Stworzenia. Zamawiam dziś! – huknął.
- Jak pan chcesz – tamten westchnął. – Pan przyjdziesz za siedem dni.

Kreator popijał popołudniową kawę, obserwując przez teleskop, jak w oddali powstaje jego idealny świat. Jak z każdą kolejną odbitką rozrasta się planeta, aż nastał dzień siódmy…

Jurek mknął, niczym burza gradowa, niczym wściekły giez wściekłego byka. Gdy wpadł do Punktu na zachodzie eksplodowała supernowa.
- Co to jest?! Co to kur… - ugryzł się w język. – Sabotaż! Pracujesz dla Rogatego, prawda?!
Na blat opadło zdjęcie idealnie biało-czarnego globu.
- Pan nie słuchałeś, a ja próbował powiedzieć. – odparł z przekąsem galaretowaty. – Kolorowe ksero się zepsuło było.



***
7. Gwiezdne Wordy


Dawno, dawno temu w odległej Bibliogalaktyce…


Epizod IV
Kropka Nadziei

W okresie wojny domowej,
rebelianckie oddziały Przecinków i Średników
atakujące z ukrytych baz,
odniosły swoje pierwsze zwycięstwo
w walce z Galaktycznym Imperium Edytora.

W trakcie bitwy szpiegom Przecinków
udało się wykraść sekretne plany Imperialnej
broni ostatecznej „Gwiazdy Wybielenia”,
zbrojnej stacji kosmicznej zdolnej wykasować
wszelkie znaki interpunkcyjne całej Blibliogalaktyce.


Ścigana przez złowrogich Imperialnych Agentów
Księżniczka Kropka, ratowała się ucieczką wahadłowcem,
dzierżąc plany mogące uchronić jej poddanych
przed zagładą i przywrócić wolność interpunkcji w Bibliogalaktyce…


Epizod V
Edytor Kontratakuje

Nastały mroczne czasy dla Przecinków i Średników.
Mimo, iż „Gwiazda Wybielenia” została zniszczona
Imperialne Spacjetroops wyparły rebelianckie oddziały
z ich sekretnych baz – Indeksów
i deptały im po piętach w całej Bibliogalaktyce.

Wymykając się straszliwym Imperialnym Formatflotom
grupa wolnych Przecinków dowodzona
przez Dwukropka Chodzącego na Wymiane,
założyła nową tajną centralę na odległej
i mroźnej planecie Carte Blanche.

Złowrogi lord Czarny Redaktor
obsesyjnie pragnący odnaleźć młodego
Chodzącego na Wymiane,
wysłał tysiące zdalnie sterowanych
Szukaj-sond w najdalsze zakątki kosmosu…

Epizod VI
Powrót Sejwów

Dwukropek Chodzący na Wymiane
powrócił na swą rodzinną planetę Symbolika
z zamiarem ocalenia przyjaciela Pytajnika Solo
ze szponów szmatławego gangstera Jabby the Nawiasa.

Dwukropek nie miał jednak pojęcia o tym,
że Galaktyczne Imperium Edytora
potajemnie rozpoczęło budowę nowej,
zbrojnej stacji kosmicznej,
znacznie potężniejszej od pierwszej Gwiazdy Wybielenia.

Kiedy zostanie ukończona ta kolejna,
ostateczna broń, przyniesie pewną zagładę
niedobitkom rebelianckich Przecinków i Średników
starających się przywrócić wolność interpunkcyjną w Bibliogalaktyce…




***

8. Monotonia listopadowych dni

Deszcz padał coraz mocniej. Ulice powoli zamieniały się w rwące potoki. Mimo południa, zdawało się że ziemię wkrótce spowije ciemność. Był to kolejny listopadowy dzień. Szarość od kilku tygodni leniwie opadała na miasto. Wszystko wydawało się takie samo. Szare i bez wyrazu. Przez zamienione w rwące potoki ulice podążała Ona. Dumna, trupioblada i czarnowłosa. Pośród ogólnej szarości widać było jedynie Ją- smutną Wampirzycę w krwistoczerwonej sukni.
Błądziła samotnie ulicami, a w Jej głowie kołatało się nieustannie jedno przeklęte zdanie: „Myślałam, że wszystko jest czarne lub białe…”
Mimo przeżytych 400 lat nie mogła zrozumieć, że w świecie występują jedynie różne odcienie szarości.



***

9. Dziecko

Chłopczyk stał po drugiej stronie ulicy i patrzył prosto na Huberta. Na oko nie mógł mieć więcej jak cztery lata. Co tak małe dziecko robiło samo w środku miasta, przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic? Hubert spojrzał na boki, w poszukiwaniu kogoś, kto mógł sprawiać wrażenie opiekuna malca i nie dojrzał nikogo takiego. Wszyscy zdawali się pędzić w sobie jedynie znanym celu, zasłuchani we własne myśli, zapatrzeni przed siebie. Ślepi i głusi na wszystko, co znajdowało się tuż poza granicami ich małych światów. Mijali dzieciaka, zupełnie jakby go tam nie było.
Dziecko uśmiechało się do Huberta. Rodzice mogli przebywać w którymś ze sklepów, tylko jaki rodzic pozwoliłby czterolatkowi oddalić się na krok, ba, wyjść na zewnątrz, gdzie w każdej chwili mogło go czekać coś niezbyt dlań przyjemnego? Hubert odwzajemnił uśmiech. Podjął decyzję. Kilka metrów na prawo jezdnię przecinały pasy dla pieszych. Przejdzie na drugą stronę i pomoże malcowi. Jakim byłby człowiekiem, gdyby miał je zostawić własnemu losowi.
Ruszył w kierunku przejścia, a chłopiec po swojej stronie ulicy uczynił to samo. Hubert zatrzymał się, zaskoczony, jednak dziecko jakby straciło nim zainteresowanie. Podskakując zbliżyło się do skraju jezdni, tuż przy światłach. Zaśmiało się. Hubert dałby głowę sobie uciąć, że słyszy jego głos. Skupił się więc.
– Białe… czarne… białe… czarne...
Zawodząc nieprzerwanie wciąż te same słowa, dzieciak wkroczył na pasy, mimo czerwonego światła. Hubert poczuł, jak jego ciało przenika lodowaty powiew.
– Uważaj, mały – wrzasnął.
Chłopczyk wyglądał, jakby grał w klasy, podskakując na jednej nodze, z pasa białego na czarny, znów na biały i znów…
Hubert zamierzał pobiec w jego kierunku, jednak coś go zatrzymało. Silne ramiona opasały go, nie pozwalając mu się ruszyć. Tuż przy jego uchu rozbrzmiał cichy głos:
– Nie ruszaj się. Patrz.
Cóż pozostało Hubertowi? Szarpnął się dwakroć, po czym zapatrzył na to, co robi dzieciak. Ten zaś z lewej nogi przeskoczył na prawą. Teraz był już prawie w połowie jezdni. Samochody mijały go obojętnie, nie trąbiąc, nawet nie zwalniając.
– Teraz – rozbrzmiało tuż przy samym uchu Huberta.
Nie dalej, jak sto metrów od dziecka, pomiędzy samochodami pojawiło się coś niezwykłego. Samochód, ale dziwny, inny niż pozostałe, jakby staroświecki. Wyłonił się znikąd. Na oczach zastygłego w bezruchu, bezgranicznie zdumionego Huberta przeniknął kilka aut przed sobą. Rozległ się pisk opon oraz głuchy dźwięk uderzającego o karoserię ciała. Auto, nie zwalniając na jotę, popędziło dalej, by po kilkudziesięciu metrach rozwiać się jak mgła.
Dziecko leżało na jezdni, nieruchome jak manekin, pod jego ciałkiem rosła kałuża krwi. Chwilę potem i ono znikło. Pozostał niczym nie zmącony ruch samochodów oraz pieszych mieszkańców miasta.
Tajemniczy mężczyzna puścił Huberta i cofnął się. Był ubrany w szary płaszcz. Na głowie nosił czapkę leninówkę, przechyloną na bakier. W cieniu kołnierza kryły się nieogolone, wychudłe policzki.
– Od lat przychodzę tutaj, by móc zobaczyć to raz jeszcze – rzekł cicho. – Widziałem to wtedy, dwadzieścia lat temu, a kiedy odkryłem, że wszystko odgrywa się na nowo co roku o tej samej porze, nie potrafię zmusić się, by nie móc tego zobaczyć raz jeszcze. Za rok też tu przyjdę.
Pokiwał głową w zamyśleniu, po czym odwrócił się i odszedł powolnym krokiem. Hubert był pewien jednego. Za rok znów się spotkają w tym miejscu. Wszyscy troje.



***

10. Mapa

Plan był świetny. Nie mógł zawieść. Zwłaszcza, że drogę ucieczki z obozu jenieckiego wskazywała niezwykle dokładna, nie pozostawiająca pola do interpretacji mapa. Na białym tle, mogącym oznaczać wyłącznie wzgórza oraz okoliczne lasy, rozmieszczone zostały czarnej barwy symbole budynków, murów a także tutejszych miasteczek. Trójka spiskowców miała przed sobą szansę, której nie można było zmarnować.
– Wspaniała mapa, generale.
– Dziękuję, Wasza Cesarska Wysokość. Proszę spojrzeć. Tutaj wyjdziemy z naszego blokhauzu. Oczywiście będziemy musieli poczekać na księżyc w nowiu.
Generalski palec dotknął mapy i jął przeskakiwać od plamy do plamy.
– W tym miejscu rozmieszczone są budynki wartownicze. Zmiana warty następuje co osiem godzin. Wiem, bo przyglądałem się. Trzykrotnie plac musztrowy patrolowany jest przez strażnika z latarnią. Z częstotliwością mniej więcej dwuipółgodzinną. Wystarczy odczekać aż strażnik zniknie w budynku i mamy aż sto osiemdziesiąt minut na realizację planu. To dość czasu, by niezauważenie, przy samym murze, o tu, przebiec siedemdziesiąt osiem metrów. Do furtki na tyłach. Nie strzeżonej przez nikogo. I nie zamkniętej. Wyobraża to sobie Wasza Cesarska Wysokość, jaki brak profesjonalizmu? Mieć w swojej władzy najwybitniejszego męża stanu w historii ludzkości i nie przedsięwziąć wszelkich środków, by go zatrzymać w więziennych murach.
Imperator pokiwał głową i zwrócił się do trzeciego ze spiskowców:
– Co pan myśli, panie admirale? Jak panu się przedstawia plan generała?
– Jest prosty. – Admirał tarł w zafrasowaniu policzek, ani przez chwilę nie przestając studiować mapy. – Zaś mapa dokładna. Plan może się powieść. Co prawda brak straży przy furtce może sugerować zasadzkę, jednak lepiej zginąć w walce, niż tkwić tu kolejne lata.
Generał żachnął się.
– Nikt nie zginie, admirale – rzucił z godnością. – Z taką mapą nie może nam się nie udać. Los nam sprzyja.
– Pańskie krzyki sprowadzą nam na głowy strażnika – syknął admirał. – O! Już idzie. Szybko, chowajmy mapę.
– Za późno. Udawajmy idiotów. Admirale, zrób pan zeza. Wasza Cesarska Wysokość mogłaby kręcić się w kółko i pokrzykiwać na zdrajców w armii?

**

– A, tu żeście się zabunkrowali. No już, biegiem do stołówki. Za chwilę będzie obiad.
Ubrany na biało pielęgniarz patrzył przez chwilę za oddalającą się trójką, kiwając przy tym głową i uśmiechając się krzywo. Naraz jego wzrok spoczął na mapie.
– A, pójdziesz stąd, Azor! Cholerny dalmatyńczyk.



***

11. ZEBRA

Chciałem przejść na drugą stronę ulicy. Podszedłem do przejścia dla pieszych (zawsze przechodzę wyłącznie w miejscach dozwolonych), spojrzałem w lewo, potem w prawo, potem jeszcze raz w lewo. Niestety, w ciągnącym nieprzerwanie sznurze pojazdów nie było najmniejszej nawet luki.
- Nie szkodzi, nie spieszę się aż tak bardzo – pomyślałem. – Mogę chwilę poczekać.
Poczekałem. Chwilę. Potem drugą. Po półgodzinie zacząłem się lekko niecierpliwić. Ale wciąż stałem grzecznie na chodniku, w bezpiecznej odległości od pędzących pojazdów. Po kolejnych dwóch kwadransach postanowiłem podjąć jakieś działania. Na początek zacząłem machać rękami, w nadziei, że któryś z kierowców w końcu mnie zauważy. I przyznać muszę, że owszem, zostałem zauważony. Kilka osób odmachało mi pogodnie, ze dwie uśmiechnęły się nawet serdecznie. Szkoda, że nikt się nie zatrzymał. Postanowiłem zatem postawić tych łobuzów przed faktem dokonanym i wtargnąłem na jezdnię. Bolało. I to bardzo. Przejmujący ból całego ciała i dewastacja odzieży były jedynymi efektami, jakie udało mi się osiągnąć. Poleżałem chwilę. Chłód chodnika nie ostudził wzbierającej we mnie gwałtownie niechęci do motoryzacji. Wprost przeciwnie.
- Poczekajcie, sukinsyny, już ja wam pokażę…
Pokazywałem przez kolejną godzinę. Machałem rękami, wykonywałem obsceniczne gesty, biegałem jak idiota przy krawężniku i krzyczałem. Już nawet nie pamiętałem, po co właściwie chciałem przejść na drugą stronę. Ale wiedziałem, że przejdę albo zginę. Wstydzę się tego, ale bywa, że pozwalam emocjom zapanować nad sobą.
Miałem, co prawda, chwilę załamania. Przez mgnienie oka chciałem odpuścić. Dać sobie spokój i wrócić do domu. Ale wtedy przyplątał się ten staruszek. Przyczłapał nie wiadomo skąd, rozłożył takie małe, śmieszne krzesełko i zaczął mi kibicować. Udzielał też mnóstwa rad.
- Spróbuj tyczki, młodzieńcze.
A tak, skok o tyczce. Bardzo popularny kiedyś sport. Obecnie zapomniany. Podobnie zresztą jak wszystkie inne dyscypliny. Kto dzisiaj ma czas i chęci na tak prymitywne zabawy. A propos zabawy – dziadek najwyraźniej bawił się świetnie. Chichotał jak małe dziecko, kiedy moje wysiłki spełzały na niczym. I gadał. Wciąż gadał.
Proponował mi kolejno: przymocowanie do butów silnych sprężyn, przejście na szczudłach, zapuszczenie skrzydeł i wykopanie tunelu. Nie wiem dlaczego, ale ze wszystkich jego sugestii, tylko szczudła wydały mi się idiotyczne.
Czas mijał, a sytuacja pozostawała niezmienioną. Zaczynało zmierzchać. Byłem zmęczony, spocony i brudny. Usiadłem na chodniku, obok krzesełka. Dziadek wyciągnął skądś kanapki i poczęstował mnie jedną. Okazało się, że ma również termos z herbatą. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu, popijając chleb z serem, zbyt słodkim, jak na mój gust, earl grayem.
- Ciężko mój chłopcze – stwierdził bardziej, niż spytał staruszek.
- Faktycznie, sytuacja nie wydaje się komfortowa – odpowiedziałem grzecznie, gdyż chwila wytchnienia pozwoliła mi wrócić do jako takiej równowagi.
- Proszę mi powiedzieć – dodałem, już to z ciekawości, już to z chęci podtrzymania rozmowy. – Jak panu udało się przejść na tę stronę ulicy?
W staruszka jakby piorun strzelił. Zamarł. Przestał nawet żuć. Poczerwieniał gwałtownie na twarzy. I kiedy już myślałem, że padnie na chodnik i wyzionie ducha, poderwał się z krzesełka.
- Jak MNIE się udało?! – krzyczał wymachując drewnianą laseczką i plując obficie okruszkami. – Jak JA przeszedłem na tę stronę?! Paradne! Doprawdy – paradne! Ja, mój panie, urodziłem się po TEJ stronie ulicy!



***

12. WPRAWNE PALCE MIMA

Czarny melonik, biały puder, czarny garnitur, biała koszula. Buty czarne i duże, jak przystało na klauna, dłonie w białych rękawiczkach, rodem z disnejowskiej Myszki Micky. Z przodu ściana, z tyłu ściana, z prawej, z lewej. Są naprawdę a może tylko wprawne palce mima, nie pozwalają mu widzieć tego inaczej?

Czarna pościel w białe paski, włosy czarne jak węgiel, oczy w tym samym kolorze. Koszula nocna biała, jak do Komunii, a twarz zlana potem. Oddech nierówny, a w głowie pytanie – jaki kolor miał ten sen, czarny czy biały?



***

13. Zlecenie

Urząd Kontroli Temporalnej mieścił się w niedostępnej przeciętnemu zjadaczowi chleba części miasta. Ponury wieżowiec tonął w cieniach rzucanych przez jeszcze potężniejsze i wyższe budynki, z których większość należała do służb specjalnych.
Prezes poprosił do gabinetu swoich dwóch najlepszych agentów. To bezwzględne typy, ale wierne jak poddańcze psy. Na powitanie uścisnęli dłoń gospodarza, po czym usiedli naprzeciwko w wygodnych fotelach.
- Sprawa jest typowa, choć przyznaję, śmierdząca – zaczął prezes. – Musicie cofnąć się do roku 1987 i zlikwidować pewną płotkę.
- Kogo? – zapytał Alex.
- Samotny dziwak przemieni się w 2010 roku w terrorystę.
- Nie lepiej zdjąć go tuż przed 2010? – zapytał Marceli, drugi agent.
- Zbadaliśmy jego linię czasu, nic poważnego się nie stanie. Kilkunastu ludzi pozytywnie zmieni swoją przyszłość, bo nigdy go nie spotka. Symulacja dała pozytywne wyniki. Podarujmy Ziemi dodatkowe lata bez tego oszołoma.
- My jesteśmy tylko od mokrej roboty, decyzja należy do ciebie – Alex zakończył rozmowę.

**
Wehikuł czasu przeniósł agentów w przeszłość zupełnie bezboleśnie. Marceli i Alex dopadli drania w swojej posiadłości, chociaż wyglądała nieco inaczej niż w dokumentacji zlecenia, którą przestudiowali przed akcją. Wstrzyknęli niedoszłemu terroryście niewykrywalny środek z przyszłości, wywołujący zawał serca.
- Ty, zobacz, to jeszcze prawie dzieciak był…
- Coś mi tu nie gra – Alex zmarszczył brwi. – Na pewno wylądowaliśmy w roku 1987?
- Czekaj, sprawdzę w kokpicie – Marceli udał się do wnętrza niewielkiego wehikułu. – Cholera, rejestrator się sfajczył, nie można odczytać roku.
- Pokaż no – bardziej doświadczony Alex podbiegł do tablicy rozdzielczej. Cholera, to może być rok 1987 albo 1978. Albo nawet 1977. Zobacz, dwie ostatnie cyfry zwariowały.
- Kurde, co teraz zrobimy? Może załatwiliśmy gościa o dziesięć lat za szybko. Nie mamy pojęcia, co wykazałaby symulacja linii czasu dla takiej sytuacji – Marceli bezradnie rozłożył ręce.
- Wiesz, co nas teraz czeka? Powrót, śledztwo, proces i wyjazd z zawodu. To wersja optymistyczna.
- Albo kulka w łeb i pokątne załatanie wyrwy temporalnej. Niestety, bez nas w linii czasu.
- Co teraz? Zostajemy?
- To jedyne wyjście. Trzeba zniszczyć wehikuł, zdobyć jakieś lewe papiery i zaszyć się w tym świecie.
- Ale który w końcu mamy rok?
- Włącz telewizor, gazet nigdzie tu nie widzę.
- Wow, to jakiś spieprzony odbiornik. Nie wyświetla kolorów – Marceli wciskał wszystkie możliwe przyciski. Bez skutku.
- Tak, to na pewno rok 1978 albo 1977. Witaj, bracie, w świecie czarno – białej telewizji.



***

I to wszystko. Gdyby coś było nie tak, proszę o informację. Będę dziś długo czuwał.
EDIT1 - pisownia tytułu.
Ostatnio zmieniony przez mad 10 Maj 2010, 22:44, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:36   

Uuu, nikt się nie cieszy z nowej lektury? :)

mad, gratulacje - średnia szortów w edycji utrzymana.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:37   

Ja się cieszę z nowej lektury! ;)
Ale dzisiaj już czytać nie będę. Najpierw trza wydrukować. A to dopiero w robocie.
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:39   

Autorzy pewnie jeszcze sprawdzaję, czy nie ma jakichś błędów. Na razie nikt się nie odezwał. Trochę problemów było z wklejeniem. Kiedy wszystkie szorty były w okienku i wpisywałem ankietę, w tekstach szorów pojawiały się jakieś dziwne znaczki z liczbami.

I właśnie dziękujemy pierwszemu NN-owi :bravo
Ostatnio zmieniony przez mad 10 Maj 2010, 22:40, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:40   

mad napisał/a
znaczki z liczbami.
Zawsze tak jest. :wink:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:41   

mad, ha! to samo miałem przy poprzedniej edycji. Tak po przeklejeniu działają znaki interpunkcyjne z Worda, z wyjątkiem kropki, przecinka i krótkiego myślnika chyba - forum innych nie toleruje :)

Edit: ktoś już skromnie swoje zdanie wyraził w ankiecie :)
Ostatnio zmieniony przez Matrim 10 Maj 2010, 22:41, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:41   

Ma to wpływ na wygląd tekstu, gdybym puścił bez ponownego wklejenia?
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:42   

Nie, wystarczy na podglądzie zobaczyć. Byłoby ok.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:43   

O, lider ma 100%. :mrgreen:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 10 Maj 2010, 22:46   

shenra napisał/a
Nie, wystarczy na podglądzie zobaczyć. Byłoby ok.


Nie byłem pewien, czy podgląd nie kłamie :roll:
Wolałem wkleić jeszcze raz.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 11 Maj 2010, 06:58   

mad, ten pierwszy głos, to nie NN. Tutaj delikwent się przyznał do zagłosowania :)
 
 
 
Albion 
Kapitan Kirk


Posty: 1127
Skąd: Warsaw City
Wysłany: 11 Maj 2010, 09:17   

1 Mapa
2 Doskonały świat
3 Gwiezdne Wordy


Na razie tylko głosy i kolejność ich oddania, później postaram się rzetelnie ocenić wszystkie zaprezentowane szorty.
_________________
"Historia uczy tego, że ludzie niczego nie uczą się z historii"
(\_/)
(O.o) This is Bunny. Add Bunny to your signature
(> <) to help him achieve world domination.
 
 
hardgirl123 
Kaznodzieja

Posty: 2441
Skąd: Kraków
Wysłany: 11 Maj 2010, 09:28   

Czerń czy biel
Zlecenie
Dziecko
Mapa
_________________
Władza jest po to, by świat nie rozpadł się na tysiące kawałków.
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 11 Maj 2010, 11:37   

Etiuda
Wynalazek Demokratesa
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Nielichy Onufry 
Jaskier


Posty: 94
Skąd: Warszawa
Wysłany: 11 Maj 2010, 12:10   

Oddalem glos na Czern czy biel, gdyz najbardziej pobudzil moja wyobraznie, ale gdybym wiedzial, ze mozna oddac ich wiecej, z pewnoscia zapunktowalyby: Etiuda (piekna koncepcja) i Mapa (radosne).
_________________
Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi.— Terry Pratchett
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 11 Maj 2010, 13:45   

Nielichy Onufry, bo to się najpierw UWAZNIE czyta, a potem decyduje, w wielu tutejszch głosowaniach można oddać głos na każdą pozycję. Raczej nikt tego nie czyni, ludzie mają możliwość wyboru, ale nie nadużywają.
Cóż po głosowaniu, to po ptokach :mrgreen: Frycowe trza płacić.
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
Sandman 
Rumburak


Posty: 2079
Skąd: Sosnowiec
Wysłany: 11 Maj 2010, 14:05   

Etiuda
_________________
"Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia."
Andrzej Majewski
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 11 Maj 2010, 14:51   

Ale na przyszłość będziesz już wiedział, Nielichy Onufry, prawda? :wink:
 
 
 
czamataja 
Jar Jar Binks


Posty: 1227
Skąd: Śląsk
Wysłany: 11 Maj 2010, 15:22   

a tymczasem...możesz zagłosować Nielichy Onufry na....superszorty ;)
_________________
I'm so low
Everyone's speeding
but I'm still going slow
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 11 Maj 2010, 16:58   

Kilka słów:

Zbrodnia i kara - Ciekawy pomysł i nienajgorsze wykonanie. Interpretacja tematu z kategorii kontrowersyjnych ale nie psująca odbioru. PUNKT
Etiuda - Sugestywne, klimatyczne. Bardzo ładne opowiadanie. PUNKT
United - Poprawne, ale nie wciągnęło.

Spoiler:


Wynalazek Demokratesa - Nie przekonało.
Czerń i biel - Nastrojowe, niebrzydkie, ale nie dla mnie.
Doskonały świat - Był pomysł i nie zawiodło wykonanie. Tylko, że też jakieś mało przekonujące, jak dla mnie.
Gwiezdne Wordy - Zabawne. I tylko tyle.
Monotonia listopadowych dni - Trochę takie jakieś małe. No i tematyka, którą darzę szczerą atencją i od której oczekuję czegoś więcej niż kilka zdań.

Spoiler:


Dziecko - Nie będzie punktu.
Mapa - Tu też nie.
Zebra - Niezłe.

Spoiler:


I choć mało na koniec wynikło z tej historii to PUNKT.
Wprawne palce mima - Nie jestem zwolennikiem aż tak krótkich form.
Zlecenie - Z tego dałoby się ulepić jakąś szerszą, wielowątkową opowieść. I to całkiem niezłą. W formie szortowej jest mało wyraziste, niepełne, kadłubkowate takie jakieś.


Edit. Dodałem spoilery
 
 
 
Nielichy Onufry 
Jaskier


Posty: 94
Skąd: Warszawa
Wysłany: 11 Maj 2010, 20:02   

terebka napisał/a
Ale na przyszłość będziesz już wiedział, Nielichy Onufry, prawda? :wink:
Oczywiscie! Jak mniemam, pozbawilem Cie cennego glosu, za co pokornie blagam o wybaczenie :wink:

Wybaczcie offtop, ale niegrzecznie nie odpowiadac :oops:
_________________
Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi, by im okazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi.— Terry Pratchett
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 11 Maj 2010, 21:02   

:mrgreen:
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 12 Maj 2010, 00:42   

Bardzo się cieszę, że przybyły nowe głosy :D
Podziękowania niech raczą przyjąć następujący szortoczytelnicy:
Nielichy Onufry - ex-NN :bravo
Albion :bravo
hardgirl123 :bravo
baranek :bravo
Sandman :bravo
terebka :bravo


Szczególne :bravo :bravo dla terebki, który pierwszy rzucił trochę krytycznej tęczy na czarno-białe szorty.

Zdaję się, że jednego NN-a też mamy, wszak nie udało mi się zidentyfikować jednego głosu.
NN-om tylko dziękuję, ale bez braw. O!
 
 
czamataja 
Jar Jar Binks


Posty: 1227
Skąd: Śląsk
Wysłany: 12 Maj 2010, 09:02   

Zbrodnia i kara. Jakoś tak nie przekonało mnie. Sam temat ciekawy, ale zakończenie w ogóle do mnie nie przemówiło. Hmm raczej przemówiło, ale w negatywny sposób… Połączenie ciemnej skóry z białą spermą :|

Wynalazek Demokratesa. Czerń czy biel? Dziecko. Przeczytałam.
Etiuda. Koncept przemyślany, aczkolwiek historia mnie nie porwała. Barwny opis zniszczeń.

Gwiezdne Wordy. Trzeba pochwalić. Ciekawa konstrukcja, zmyślne nawiązanie.
Monotonia listopadowych dni. Wprawne palce mima. Mamy wątek czarno-biały, ale historii brak. Choć w Monotonii jest jakieś przesłanie…

Punkty wędrują do:
United
Doskonały świat
Mapa
ZEBRA

Lubię takie opowiadania. Jest pomysł, ładnie prowadzone, zakończenie dowcipne.

Edit: pogrubienie
_________________
I'm so low
Everyone's speeding
but I'm still going slow
Ostatnio zmieniony przez czamataja 12 Maj 2010, 12:12, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 12 Maj 2010, 10:00   

Etiuda
Mapa
Zebra
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 12 Maj 2010, 11:52   

terebka, tak a propos Twojego pierwszego spojlera, to w zasadzie mówi się o nierozróżnianiu kolorów, mało kto tak naprawdę używa tego w kontekście właściwym, tym o którym wspomniałeś. A zdaje się tematycznie to wiele kolorów nie jest do rozróżniania :mrgreen: :mrgreen: Wszystko tu jakieś czarno-białe :mrgreen:
Sorrki taka dygreszyn, jestem w połowie czytania ;P:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 12 Maj 2010, 14:45   

Ależ oczywiście, shenra. To tak jak z tym weneckim lustrem, co się zwie w rzeczywistości fenickim, co wytknięto mi przy okacji jednej z minionych szortowych edycji. Albo z ekologią, co rzekomo jest nauką o ochronie środowiska, podczas gdy tak po prawdzie nauka owa zwie się sozologią, tylko utarło się inaczej to nazywać. Jak już coś wejdzie do potocznego języka i wrośnie na stałe to nie ma sensu z tym walczyć. Wspomniałem jedynie o daltonizmie na marginesie, ale szort nie porwał mnie jako całość.
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 12 Maj 2010, 23:52   

czamataja :bravo
Stormbringer :bravo

Dziękuję za kolejne głosy.

czamataja zasługuje na dodatkowe :bravo za komentarze :D

Czekamy na więcej. Pora na pojawienie się wyniku dwucyfrowego.
 
 
marcolphus 
Batman


Posty: 514
Skąd: Kraków
Wysłany: 13 Maj 2010, 08:25   

Zbrodnia i kara - ciekawie się zaczyna, pomysł interesujący, ale końcówka wyjątkowo obleśna. Fuj!
Etiuda - takie sobie, nie zrobiło na mnie zbyt dużego wrażenia
United - nie rozumiem końcówki. W czym był problem?
Wynalazek Demokratesa - mało zabawne
Czerń czy biel? - nie zrozumiałem
Doskonały świat - bez rewelacji
Gwiezdne Wordy - nie dla mnie, nawet nie doczytałem do końca
Monotonia listopadowych dni - nie zrozumiałem
Dziecko - naprawdę dobre, bardzo klimatyczne. Podobało mi się
Mapa - kiepścizna
Zebra - bardzo dobre, najlepszy szort edycji
Wprawne palce mima - nie dla mnie
Zlecenie - niezłe

Po zastanowieniu punkty otrzymują: Dziecko, Zebra, Zlecenie
 
 
 
krisu
[Usunięty]

Wysłany: 13 Maj 2010, 23:26   

Wynalazek Demokratesa dostał punkt.
Jakaś dziwna ta ankieta była,bo wyświetliło mi, że mogłem oddać 13 głosów na 13 możliwych utworów. Albo przywidziało mi się? Nie sprawdzę już niestety.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group