Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
"Póki Ducha, Póty Nadziei" - głosowanie do 5.10.

które trzy szorty obudziły w Tobie najwięcej nadziei. na cokolwiek.
Bezimienni
3%
 3%  [ 4 ]
Ducha brak (już)
2%
 2%  [ 3 ]
Cisza
2%
 2%  [ 3 ]
Czterdzieści i cztery poniedziałki wskrzesiciela narodu
9%
 9%  [ 11 ]
Dokąd idziesz dziewuszko?
6%
 6%  [ 7 ]
Egzekucja
9%
 9%  [ 11 ]
Mozaika
11%
 11%  [ 13 ]
I ty zostaniesz jaskiniowcem
1%
 1%  [ 2 ]
Po drugiej stronie lustra
5%
 5%  [ 6 ]
RiP
7%
 7%  [ 9 ]
Rozważania o końcu świata
7%
 7%  [ 8 ]
Szansa
3%
 3%  [ 4 ]
Wizyta
14%
 14%  [ 16 ]
Wybór
2%
 2%  [ 3 ]
Wyścig szczurów
2%
 2%  [ 3 ]
Z pokolenia na pokolenie
9%
 9%  [ 11 ]
Głosowań: 47
Wszystkich Głosów: 114

Autor Wiadomość
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 21:29   "Póki Ducha, Póty Nadziei" - głosowanie do 5.10.

szesnaście pełnych nadziei szortów. nieco mniej autorów pełnych nadziei na zwycięstwo.


Bezimienni

Zauważyliśmy ich niecałą godzinę temu. W końcu nas wytropili. Zbliżyli się na odległość kilometra i zatrzymali na wzgórzu. Czekali, a w powietrzu czuć było stężoną nienawiść. Tak, przewaga była po ich stronie, ale to my odpieraliśmy ataki przez cały ten czas. Przez pięć miesięcy nasz oddział ukrywał się w okolicznych lasach i szarpał żołdaków Cesarstwa na wszystkie możliwe sposoby. Udało nam się nie stracić zbyt wielu ludzi, tym razem jednak czuliśmy, że zbliża się koniec. Było ich pięciokrotnie więcej niż nas, byli wściekli ciągłymi stratami i żądni krwi. Ale i my mieliśmy w sobie złość. Wielu z nas straciło swoje kobiety, widziałem jak duch moich towarzyszy hartował się w ogniu nienawiści, gdy wracali z wypraw do domów, w których zastawali zabite dzieci i leżące jak porzucone kukły zgwałcone niewiasty.

Teraz, gdy nasza ojczyzna już nie istniała, nie mieliśmy po co wracać do spalonych gospodarstw. A po tych wszystkich potyczkach i zasadzkach, nie mogliśmy się po prostu poddać. Nie po tym, gdy po podpisaniu przez naszych władców traktatu pokojowego, Cesarstwo napadło na nasze bezbronne ziemie. Staliśmy się celem numer jeden wrogiego mocarstwa i wiedzieliśmy, że w końcu przyjdzie nam czas by położyć głowy.

Ten czas nadszedł teraz. Zaraz ruszymy i napiszemy swoją historię , za atrament mając krew zdrajców. Sprawimy, że nasze imiona nigdy nie zostaną zapomniane, a opowieści o naszym niezłomnym duchu, duchu walki i oporu, staną się inspiracją dla innych, walczących z okrutnym okupantem!
***
W końcu nadeszła wiosna. Po wzgórzu spacerował ojciec z synkiem. Malec mógł mieć najwyżej osiem lat, ganiał radośnie po trawie i podskakiwał. Nagle zatrzymał się. Zobaczył przed sobą coś, czego nie poznawał.
- Tato, a co to jest? – odwrócił się i spojrzał pytającym wzrokiem na ojca.
- To jest synku, taka specjalna tablica. Wiesz o czym mówi? – mężczyzna spojrzał na szkraba.
- Nie, opowiedz mi! – maluch ożywił się.
- Otóż, w tym miejscu, bardzo dawno temu, odbyła się bitwa. Nasz dzielny Cesarz osobiście poprowadził armię, która zwyciężyła w wielkiej potyczce z groźnymi bandytami. – intonacja mężczyzny była bezbłędna, chłopiec słuchał całym sobą - Chcieli bez żadnego powodu zniszczyć nasz piękny kraj, ale nie dali rady!
- Ooo! – chłopiec aż otworzył buzię z przejęcia – A czemu chcieli na nas napaść?
- To byli bardzo, bardzo źli ludzie, synku…



„Ducha brak (już)”

B obudził się w trumnie. Próbował przestawić się na sposób myślenia nieboszczyka, którym już zapewne był. Wnętrze trumny wydało mu się wygodne, zapach przyjemny, ale świeżo ostygnięty umysł ciągle nie dawał za wygraną. B ominął materialne przeszkody - trumnę i mokrą ziemię - a im bardziej oddalał się od swojej siedziby, tym mocniej kiełkowało w nim jakieś przeczucie. Tuż pod powierzchnią z szarego lastryko doszedł do wniosku, że rodzina musiała pochować go żywcem. Przyjął to spokojnie, chciał tylko zapytać o przyczynę, bo przecież nie codziennie i nie każdego rodzina chowa żywcem na pewną śmierć, wcześniej nie zbadawszy nawet, czy oddycha.
Wystawił na wierzch przezroczystą głowę, potem szyję i resztę, rozejrzał się. Cmentarz nocą, ach, co za widok, tyle grobów, tyle krzyży, tyle przepięknych nieboszczek i szkoda, że niektóre pilnowane są przez mężów czy też narzeczonych, taki gwar i ruch nocą tutaj, jak w centrum miasta. Obejrzał swoją tabliczkę i ogromną ilość kwietnych wiązanek.
Powędrował alejką, którą widmowym światłem oblewały widmowe latarnie, i dostrzegł murek - za nim spał świat żywych. Nie przyszło mu do głowy, że może przeniknąć duchem przez zimne kamienie. Zasadził nogę na przeszkodę, zapadł się w nią częściowo i już-już był po drugiej stronie. Ktoś jednak złapał go za fifrak.
- Ha, tuś mi, bratku! Uciec chciałeś, a uciekać z cmentarza bez pozwolenia nie wolno, trzeba mieć kartę, a ty nie masz, bo cię dopiero dzisiaj pochowali! Dokąd się wybierasz, co?
B nie był w ciemię bity, wyrwał więc swój fifrak ciemnej sylwetce w mundurze z pajęczyną jako odznaką, a w następnej kolejności rozpoczął bieg szaleńczy. Sylwetka - za nim! B uciekał wokół cmentarza, potrącał nadobne nieboszczki, biegł, biegł, a sylwetka wciąż za nim, no to dostrzegł nagle otchłań swojego grobu i wskoczył weń, a goniący wyjął kosę i ciachnął z rozmachem, ucinając B nogi po kolana!
Uporczywa myśl, jak to się stało i dlaczego pochowali go żywcem, nie uciekła jednak wraz z uciętymi po kolana nogami. Wylazł B ponownie z grobu i dawaj do muru! Już-już był po drugiej stronie, a tu znów ktoś złapał go za fifrak.
Poświęcając kawałek fifraka, wyrwał się B i po chwili szaleńczej gonitwy dobrnął do grobu i wskoczył weń, ale wolniej, więc stracił nogi aż do pasa. Zasmuciło go to, ale wciąż myślał, jak to się stało, że rodzina, że pochowała go żywcem, i znów zaczął wspinać się na powierzchnię, podpierając się rękami. Krył się i podążał jak tylko mógł najszybciej ku murkowi, i już-już był po drugiej stronie...
Do grobu wtłoczyła się tylko głowa z szyją. Ale jak to, jak ta rodzina mogła żywcem? Murek wydawał się być tak blisko, za murkiem wolność i tam z pewnością dowiedziałby się, dlaczego. Poturlał się, a że był prawie niewidoczny, kształtu kulki nieco nierównej i koloru mglistoszarego, to do samego muru nikt mu nie przeszkadzał, tylko nadobne nieboszczki kiwały uprzejmie, no i rozpędził się, używając siły odśrodkowej, i już-już był po drugiej stronie...
Obok tabliczki z nazwiskiem, datą urodzenia, datą śmierci i SWP, zawisła druga, na której widmowo nabazgrał ktoś "ducha brak".



„Cisza”

Wtedy
Bieg. Pęd powietrza. Włosy chlaszczą mnie po ramionach. Oglądam się i widzę Piotra. Jest zmęczony, ale stara się oddychać równo. Uśmiecham się
- Wytrzymasz? – pytam.
Kiwa głową.
Wprawdzie biega z nami dopiero od stycznia, lecz z tygodnia na tydzień robi coraz większe postępy. Przypuszczam że jeszcze miesiąc, góra dwa i prześcignie nawet Jacka.
Bieg. Zamiłowanie do niego połączyło nas, kolegów z pracy i ze szkolnej ławy. Co tydzień wyjeżdżamy z miasta by sprawdzić się w okolicznych lasach. Tym razem nie był to jednak zwyczajny trening. Za tydzień Piotrek żeni się, więc to ostatnie nasze spotkanie w kawalerskim gronie. Uczcimy to tak jak należy, kameralną imprezą w sercu matecznika.
Bieg. Krople potu spływają mi po plecach. Sklejone włosy odgarniam z czoła. Widzę znajome drzewa, ogromny narzutowy głaz jak zawsze góruje nad ścieżką. To znak, że jesteśmy blisko.
-Jesteśmy blisko.
-Mhm.
Gustaw, znajomy z sąsiedniej wsi pewnie już jest. Miał przynieść namioty i prowiant.
Bieg. Świadomość bliskiego celu dodaje sił. Boli, ale to przyjemny ból. Ostatnie drzewa i…
Cisza. Nie porusza się żadne źdźbło. Uspokoił się mocny do tej pory wiatr, ścichły świerszcze, umilkły wieczorne ptaki. Tylko uderzenia naszych serc kroją ciszę.
Robię krok.
Zgrzyt piasku eksploduje w naszych uszach niczym grzmot, odbijając się zwielokrotnionym echem. Rani uszy, rezonuje w skroniach. Oprócz niego nie słyszymy już nic. Niebo nabiera krwistego koloru, barwiąc nieliczne już liście nieziemską czerwienią. W świetle zachodzącego słońca drzewa, pochylające ku nam swoje długie, półnagie gałęzie, przypominają wyciągnięte trupie dłonie. Wraz ze zmrokiem od wschodu napływa ruch… W gęstwinie za rozstajami rozlega się rozdzierający krzyk, dochodzi ku nam suchy trzask. Łamanych kości, dopowiada wyobraźnia. Włosy na plecach stają mi dęba, po krzyżu przechodzi dreszcz. Uciekać. Uciekać stąd jak najszybciej. Powodowany przerażeniem odwracam się.
Bieg. Szaleńczy i morderczo szybki. Choć płuca rani wdychane powietrze a mięśnie eksplodują gorącem nie zatrzymuję się. Chłopaki są tuż za mną, ledwie oddychają. Nogi wybijają kanonadę ostrym staccato. Nie wiem, czy to wina słabego już światła, ale wydaje mi się, że leszczyna zaczęła napierać na dróżkę… Wolę nie sprawdzać. Czuję, jak macki strachu pełzną mi po szyi. Śmierć. Za nami jest śmierć.
Bieg. Pierwszy raz w życiu jego koniec mnie cieszy. Dopadam do samochodu, ruszam z miejsca, reszta wsiada w biegu. Udało się nam uciec. Ujechawszy paręset metrów orientujemy się, że nie wszystkim.
Piotr.
Został. Nie wróciliśmy po niego, nikt nie protestował.
Nazajutrz odnaleziono go pośród okolicznych pól. W stanie zupełnej katatonii.
O Gustawie nikt już nigdy nie usłyszał.

Dziś
Coraz więcej ludzi znika w miejskim parku i wiem dlaczego. Sadzonki były z TEGO lasu. Nie uwierzyli. Jak zwykle. Doktor zaordynował mi podwójną dawkę. Przecież jestem zdrowy!
Drzewa. Wiatr. Ucichły. Czy to możliwe? Światło. Dlaczego zgas…


„Czterdzieści i cztery poniedziałki wskrzesiciela narodu”

8 poniedziałek roku
Siedzę.
Dłubię w nosie.
Myślę: Parszywy świat. Świnia z tej… Szarość. Pustka. Nuda.

14 poniedziałek roku
Siedzę.
Patrzę w okno.
Myślę: Deszcz. Mgła. Nicość. Trzeba zmienić. Nikt nie chce pomóc. Chamy. Ja im pokażę. Sam zmienię… Niemoc.

17 poniedziałek roku
Siedzę.
Żuję gumę.
Myślę: Zmienię. Wstrzymam deszcz. Rozdmucham mgłę. Stworzę kolory. Znajdę kobietę. Ona wszystko odmieni.

22 poniedziałek roku
Siedzę.
Kołyszę się.
Myślę: Mieszka niedaleko. Ładna. Zgrabna. Mądra. Ona zrobi mi kolory. Podejdę. Namówię.

26 poniedziałek roku
Chodzę (cały).
Oglądam wystawy (kolorowe).
Myślę: Cudowna dziewczyna. Zakochałem się. Rozrobiła kolory najlepszą farbą. Nie do opisania. Cudowna. Ach, cudowna.

30 poniedziałek roku
Chodzę.
Podziwiam świat.
Myślę: Wspaniała. Przepiękna. Rozpaliła serce. Zatrzymała deszcz. Rozgoniła mgłę.
Słońce przygrzewa. Nogi się moczą. Obok ona. Rewelacja.

44 poniedziałek roku
Siedzę.
Obok siedzi ona.
Dłubiemy w nosie.



„Egzekucja”

Starzec darł się wniebogłosy. Nic dziwnego, królewski mistrz małodobry, nie miał sobie równych w całej krainie. W końcu nie bez powodu był właśnie królewskim mistrzem. I tak ludzie dziwowali się jak zasuszony staruszek może wytrzymać przeszło godzinę najwymyślniejszych tortur.
– Panie, toć jak to możliwe, że łon jeszcze dycha? – Jeden z gapiów był wyraźnie zdziwiony. – Nie wim, ale jako głosi stare porzekadło: póty dycha, póki go nie nadzieją, hehehe – odparł dumny ze swej erudycji współwidz. – Łobaczycie ino na zastrugany palik go nawleką.
Rzeczywiście kilku parobków już szykowało pal i postronki przywiązane do koni.
- A co ten dziad zrobił takiego, że tak go męczą?
- Toć nie wiecie!? – Rozmówca wyraźnie się zbulwersował – przeca to czarownik i mordownik!
- Nie może być! A kogóż łon zabił? – Tortury i egzekucja były nie lada rozrywką, ale przyprawione procesem o czary jeszcze powiększyły entuzjazm chłopa.
- Ło panie, dziewice mordował, piekielnik jeden! Pono mu w łobejściu 7 trupów dziewek niewinnych królewscy konstable znaleźli – wyjaśniał rozmówca, a oczy słuchacza robiły się coraz większe. – Jak mamunię kocham! A wszystkie bez kropli krwi! Musi nie dość, że czarownik to i sysun jaki.
- Ano… ale paczta już go nawlekają – gwar ciżby zagłuszył przeraźliwy skowyt męczonego skazańca. Wszystko ucichło na moment, a potem przez tłum przetoczyła się fala niemal ekstatycznych okrzyków, które dosyć dobitnie wyjaśniały co gapie sądzą o starcu i jego matce. W kierunku umierającego w męczarniach poleciały zgniłe pomidory i łajno, a kiedy gniew gawiedzi przycichł, stojący najbliżej pala pachołek usłyszał urywany szept. Dziad najwyraźniej coś do siebie mamrotał – z pewnością coś bredził przed śmiercią… Gorzałki mu się chyba chciało, bo ciągle spirytus i spirytus powtarzał. Konał na tyle długo, że z tłumu gapiów nie pozostał prawie nikt. Nieliczni świadkowie jego ostatniego tchnienia co prędzej uciekli wykonując wszelkie znane sobie znaki odpędzające złe uroki, bowiem ostatni oddech starca był nienaturalnie długi, a kiedy się urwał, ciało skazańca wyschło na wiór.
***

W mieszczącej się na peryferiach królewskiego miasta opuszczonej rezydencji jakiegoś zapomnianego rodu coś zabulgotało i zahurgotało w loszku. Gdyby ktoś przypadkiem zajrzał do jednego z pomieszczeń piwnicznych zobaczyłby przedziwny, wręcz straszny obraz. Wieko sporej kadzi leżało zwalone na podłogę, a ze środka, obficie rozlewając na wszystkie strony czerwonawą maź, coś wypełzało. Po wylaniu na siebie wiadra wody owo coś okazało się być przystojnym, dobrze zbudowanym młodzieńcem. Chłopak stał chwilę w milczeniu przeglądając się z zaciekawieniem w pękniętym lustrze opartym o ścianę, a wypluwszy resztki mazi z ust wymamrotał do swojego odbicia:
- Zaprawdę Dietrichu, musisz być szalony, żeby wciąż korzystać z tego zaklęcia. Który to już raz? Dwudziesty? Dwudziesty pierwszy? Wpaść na to, że tylko duch człowieka umierającego w męczarniach jest na tyle materialny, żeby zasiedlić nowe ciało to jedno ale umierać po wielokroć w agonii, aby zyskać nieśmiertelność… O tak, na pewno jesteś szalony.



„Dokąd idziesz dziewuszko?”

Dokąd idziesz, dziewuszko? Czy nie lepiej grzać rączki przy kozie, w suchym mieszkanku, miast tułać się wśród ciemnych ulic? Londyn o tej porze nie jest najbezpieczniejszym miejscem dla dziatek. Wśród ponurych kamienic łacno może je spotkać coś strasznego. Wracaj do mamy. Szybko, póki jeszcze masz możliwość. Przytul się do jej boku i zamknij oczka. Być może przyśni ci się miejsce, w którym nie istnieje coś tak okropnego, jak śmierć, czy choroba. I kto wie, czy kiedy otworzysz oczy, sen nie stanie się rzeczywistością. Bo czasami sny się spełniają.
Spójrz. Śnieg sypie coraz mocniej. Już wkrótce biała, zimna poducha przykryje wszystko, łącznie z rynsztokiem. Jedyną nicią, łączącą cię z mamusią, stanie się wąziutka ścieżka twoich własnych śladów. Ale i ona koniec końców zniknie. Jak wówczas odnajdziesz drogę powrotną?
Wracaj, kochanie. Nie pozwól, aby jedyna bliska ci osoba wydała ostatnie tchnienie z dala od ciebie. Pozwól jej po raz ostatni spojrzeć w twe modre oczęta. Dotknąć bielutkich dłoni. Być może już dogorywa, a ty, zamiast jej towarzyszyć w ostatnich chwilach, błąkasz się wśród mroku ulic.
Dla niej już nie ma nadziei.
Nie. Pod żadnym pozorem nie pukaj do tych drzwi. Człowiek, do którego mieszkania prowadzą, nie pomoże ci. Nie jest lekarzem. Ogródek na tyłach jego domu skrywa straszliwą tajemnicę. Naprawdę nie słyszałaś o tych wszystkich zaginionych dzieciach? W ciągu ostatnich sześciu miesięcy zniknęło ich blisko tuzin. Mathias Dawes – to jego prawdziwe nazwisko, ale wszyscy mówią o nim: wampir z Bromley. Oczywiście nikt nie wie, że to właśnie Dawes porywa dziatki, dusi je, wypija ich krew i albo zostawia na ulicy, białe i sztywne, albo zakopuje na tyłach swej posiadłości.
Za tamtymi drzwiami również nie czeka cię nic przyjemnego. Kobieta, która tam mieszka to Eleonore Todd. Ta staruszka o wyglądzie kochanej babuni w życiu nie splamiła się litością. Owszem, jest majętna. Pod podłogą w jej sypialni znajduje się skrzynia a w niej tysiące gwinei w złocie. Niewiele życia już starej zostało. Jednak, choćby nawet zdawała sobie sprawę, że za godzinę wyzionie ducha, nie podarowałaby ci złamanego szylinga na lekarstwo dla umierającej matki.
Nie znasz mieszkających tu ludzi. Zbyt daleko odeszłaś od domu. Z każdym krokiem nadzieja na zobaczenie mamusi żywą blednie. Jeszcze kilkadziesiąt jardów i stanie się wyłącznie złudzeniem. Jeszcze kilkadziesiąt jardów i sama staniesz się przeszłością, duchem – jednym z wielu zapełniających to smutne, mroczne miasto.
Śnieg sypie, niczym puch z rozprutej pierzyny. Mróz zmienia oddech w kryształki lodu.
To, co właśnie uczyniłaś, nie jest rozsądne. Nie powinnaś siadać. To prawda, że się zmęczyłaś, że wysiłek stał się już stanowczo zbyt duży dla takiej istotki, jednak musisz wstać. Póki jeszcze masz resztki sił. Zanim mróz nie zamieni twoich mięśni w lodowe bryły, zanim śnieg nie przysypie cię aż po czubek głowy. Wstań, bo zamarzniesz. Z dala od wszystkiego, co kochasz.
Wciąż jest nadzieja, że wrócisz. A jeśli się pospieszysz, być może pożegnasz się jeszcze z mamusią. Tylko wstań, kochanie.
Wstań.



„I ty zostaniesz jaskiniowcem”

Poniedziałek okazał się szczęśliwym dniem dla Romana Oponki, kierownika jednego z działów korporacji Medicus. Zaraz po przyjściu do pracy otrzymał wezwanie do dyrektora personalnego i siedział teraz w spartańsko urządzonym gabinecie patrząc, jak jego gospodarz rozdrabnia herbatnika na biurku. Nagle w powietrzu pojawiły się sprzątające kryształki, w mig usuwając wszystkie okruchy.

– Widzi pan teraz – powiedział dyrektor. – Postęp techniczny przyspieszył tak bardzo, że niemal każde zajęcie opłaca się powierzyć automatom. Faktycznie nasze Miasto może funkcjonować bez nadzoru człowieka.
– Krótko mówiąc, szykujecie kolejną restrukturyzację i chcecie mnie zwolnić – podsumował wywody personalnego Roman.
– W pewnym stopniu to prawda, nie chcemy jednak zostawić naszych najlepszych i najbardziej zasłużonych pracowników na lodzie. Jest pan młody, dynamiczny i kreatywny. Szkoda kierować pana do zamrażarki w Podziemiu. – Dyrektor sprawdzał coś w komputerze. – Widzę, że w zeszłym roku spędził pan dwa tygodnie na obozie survivalowym.
– To była nagroda dla najbardziej efektywnych kierowników.
– No właśnie, z takim doświadczeniem i predyspozycjami może pan wziąć udział w naszym eksperymentalnym programie. – Podał Romanowi kolorową broszurkę.
– To jakieś żarty!? Kurs na łowcę paleolitycznego? Mam ganiać po Rezerwacie za mamutami!?
– Mamuty już wyginęły. W Rezerwacie można polować na jelenie albo zające. Zresztą skończył pan studia chemiczne i dwa lata medycyny. To bardzo pomocne wykształcenie.
– Chemik wśród dzikusów?
– Albo to, albo zamrażarka. Proszę wybierać.

I Roman wybrał. Wracał właśnie z polowania, niosąc dwa zające przywiązane za tylne skoki do kija. Doszedł do skraju puszczy i spojrzał na położone w oddali Miasto. Las wieżowców błyszczał w promieniach południowego słońca. To już pięć lat siedzenia w tej dziczy. W tym czasie widział wielu nowicjuszy, sprowadzanych tu po kolejnych restrukturyzacjach. Widział też wokół siebie wiele śmierci. Sam nauczył się ją zadawać za pomocą drewnianych dzid z kamiennymi grotami. Nauczył się także wyrobu krzemiennych i kościanych narzędzi, niecenia ognia specjalnie przysposobionym łukiem, a ponieważ znał podstawy zielarstwa, został uczniem plemiennego szamana. Kiedy zaś jego mistrz przeniósł się do Krainy Łowów, sam objął to stanowisko. Dość tych wspomnień, trzeba spieszyć się do osady! Wkrótce dotarł nad brzeg rzeki, gdzie wznosiło się kilka budowli wykonanych z wielkich kości okrytych zwierzęcymi skórami. Zostawił zdobycz kobietom przy ognisku i skierował się ku centralnie położonemu szałasowi, który zajmował samodzielnie. Wyjął ze skrytki woreczek z ziołami i wsypał je do wody zagotowanej w kamiennym naczyniu. Potem zaczął wdychać narkotyczne opary, wymawiając przy tym tajemne zaklęcia, aż zapadł w trans.

Nagle stwierdził, że znajduje się w spartańsko urządzonym gabinecie, ubrany w drogi garnitur. Chwilę siedział w fotelu przyzwyczajając się do nowego ciała, a następnie połączył się przez interkom z sekretarką:

– Proszę przysłać do mnie Grzegorza Runka. Dziś jest jego szczęśliwy dzień.



„Mozaika”

Zaczęło się zwyczajnie, bez fajerwerków. Ot pospolite „Boże, ten dom się wali!” Pozbierało się klamoty, ustawiło na wielkiej kupie w salonie i czekało na ratunek. „Ale psze pani kierowniczki, tu od podstaw trzeba zacząć.” No to zaczynajcie, pomyślałam. A trzeba było się ugryźć w język. Pierwszej nocy, gdzieś w okolicach sławetnej „godziny duchów”, chrobotanie w zachodniej ścianie, nie wywarło na nikim wrażenia. W przeciwieństwie do warczenia. Bo kto widział, żeby kawałek muru warczał? Za dużo piwa. Zasada pierwsza, nie chlej z robolami, oni są lepsi od ciebie. Następnego dnia, uśmialiśmy się z tego okrutnie, mimo że chłopcy patrzyli na mnie dziwnie. Pod pierwszą warstwą farby, tynku i czegoś tam jeszcze(tłumaczyli mi jak to idzie po kolei, ale gdzieżbym śmiała zapamiętać), kryła się kolejna, którą również postanowiliśmy obedrzeć z „ubranka”. Po trzech godzinach średnio intensywnej pracy, chłopcy zaczęli tracić wigor. „Psze kierowniczki, tak byśmy se coś na rozgrzanie wrzucili.”

Wrzucili tak konkretnie, że słuch po nich zaginął. Drugiej nocy myślałam, że ktoś rzyga w mieszkaniu obok. Bulgotanie, przypominające pyrkanie ziemniaków przyduszonych pokrywką, żeby szybciej doszły. Wstałam, na moim miejscu każdy by wstał. Zapaliłam światło i stanęłam, jak wryta. Nie dość, że ściana wyglądała jak siedem nieszczęść, to na domiar złego cała pokryta była czarnymi, tłustymi plamami. Miałam nadzieję, że to tylko kolejny pokręcony sen. Wytwór mojej nadproduktywnej wyobraźni. Mimo usilnych prób obudzenia się i kilku zdrowasiek klepniętych na wszelki wypadek, ściana nadal pokryta była ciapkami. Spryskałam cholerstwo czymś na grzyba, bo cóż innego to mogło być? Zanosiłam się kaszlem, jak stary gruźlik, plując i parskając na zmianę. Paskudztwo, podziałało nie tylko docelowo.

Trzeciego dnia chłopcy odmówili współpracy wykręcając się niedyspozycją. Osz, fachowcy od siedmiu boleści. Zostawili mnie z tym samą. Całe popołudnie wgapiałam się w koliste wzory. W tę obleśną mozaikę, która rozrosła się do całkiem pokaźnych rozmiarów. Co jakiś czas poszczególne plamki zmieniały swoje położenie, jakby szukały odpowiedniego podłoża. Zdecydowanie nie należało wdychać sprayu na grzyba, pomyślałam.
I wtedy zaczęło się dziać. Bezwstydne macki wychodziły z każdej plamy, obnażając brunatne przyssawki. Rozdziawiłam paszczę, nie wierząc własnym oczom. Dopiero jak jedna z tych oślizgłych witek smagnęła mnie po ramieniu, zaczęłam się drzeć. Scena godna horroru klasy „D”. Korytarz nigdy nie wydawał mi się tak długi, co tamtego wieczoru, gdy jak wariat pędziłam do telefonu, oświadczyć pani z komisariatu, że wielka ośmiornica wychodzi z mojej ściany, ma okropnie dużo macek i preparat na grzyba na nią nie działa...
Interwencja specjalistów zadziałała jedynie na magiczne odchudzenie portfela.

W końcu nie przetransportują cię gratis, a i tygodniowy pobyt w luksusowym hotelu bez klamek, na koszt państwa się nie zalicza. Taryfa, z drugiego końca miasta też za frajer mnie nie przewiozła. Przed drzwiami do własnego mieszkania stałam długo, zanim zdecydowałam się wejść. Przeciskanie się przez ścianę nie należało do najprzyjemniejszych, ale w końcu udało mi się rozprostować wszystkie dwadzieścia macek i przywitać z otwartymi ramionami nową lokatorkę...



„Po drugiej stronie lustra”

Paweł rozejrzał się; widok był bardziej pokręcony niż obrazy Dalego. Dotknął lustra; ratownicy po drugiej stronie właśnie składali jego ciało na noszach. Chłopak miał wrażenie, że słyszy jednego z nich: „Po nieudanej akcji reanimacyjnej Paweł Nieświarowski, lat siedemnaście, zmarł; czas zgonu: dwudziesta trzydzieści, przyczyna – zatrzymanie oddechu w wyniku przewakowania środków odurzających”. Uderzył pięściami w szkło. To niemożliwe, przecież on tu jest! Żyje, oddycha! I w ogóle, niech zostawią jego ciało w spokoju!
Opadł na kolana. To nie mogła być prawda. Wszystko wyglądało, jakby nagle znalazł się w książce Carrola. Co on jest, pieprzona Alicja?!
Z surrealistycznego krajobrazu wynurzyły się dwa żółwie w cylindrach, zielonym i różowym. Majestatycznie przeszły obok, ignorując załamanego chłopaka. Nagle jeden, ten w zielonym, zawrócił.
- Więc utknąłeś, mały. Nawet nie masz do czego wracać, ciało już na straty. Jak tu wlazłeś?
- Ja… Chłopaki mówili, że to niezły towar…
Żółw przerwał mu niecierpliwie.
- Mały, pytam, jak się zakotwiczyłeś. Normalnie, po śmierci powinieneś być po tamtej stronie, widzisz ten cień za lustrem, to psychopomp szuka twojej duszy, twój anioł stróż pewnie dostanie niezły *beep* za zniknięcie podopiecznego. Więc jak tu wlazłeś? Widziałeś kiedyś coś podobnego?
Paweł tylko pokiwał głową. Widział, raz jeden, jak spróbował podkręconego LSD, ale miał odlot, był w szoku, że - nawet zaćpany - jest zdolny do wytworzenia tak porypanej wizji, nie podejrzewał się o tyle wyobraźni.
Żółw popatrzył na chłopaka z politowaniem.
- Nawet nie pytam, czy było tam lustro, pewnie nie pamiętasz. To masz, mały, problem. Wiesz, co to eksterioryzacja? To wtedy, jak ci dusza z ciała ucieka. Czasem tak jest po halucynogenach. Jak ci dusza z ciała wylazła, to musiało jej kawałek przeleźć do nas. Teraz znowu się zaprawiłeś, ciało ci zdechło, uciekająca dusza poleciała tam, gdzie już jej kawałek tkwił. Ot, cała zagadka.
- To co ja mam teraz zrobić? Co się ze mną stanie?
Zwierzak wzruszył ramionami, Paweł uznał, że to najbardziej surrealistyczny widok, z jakim się tu spotkał.
- Nic. Nie żyjesz, pamiętasz? Jesteś duchem. Zostaniesz tu do skończenia świata, potem niech się Stwórca zastanawia, co z tobą zrobić.
Żółw odwrócił się, Paweł desperacko złapał go za nogi. Zwierzak zatrzymał się, zniecierpliwiony.
- Czego?
- Ja nie chcę, niech mi pan powie, jak się stąd wydostać, niech mi pan pomoże!
Żółw westchnął.
- Mały, jak ci tak zależy, to wędruj od lustra do lustra. Szukaj samobójcy, pijaka, ale tych, co giną przed zwierciadłem przypadkowo, omijaj, pamiętaj, oni są nietykalni! Jak znajdziesz takiego, czekaj, aż będzie umierać. I zamień się z nim miejscami.
- I co wtedy, wydostanę się?
- Tak, za cenę uwięzienia duszy tamtego.
Chłopak popatrzył na żółwia z wdzięcznością. Więc jest jakaś nadzieja! Nie myślał o tym, że skaże na piekło niewoli po drugiej stronie lustra kogoś innego. Nie zastanawiał nad dziwnym zakazem. Nie dociekał, co stanie się z nim po tej właściwej stronie.
Istota pod postacią żółwia patrzyła za biegnącym chłopakiem, a jej oczy były pełne idealnej ciemności.



„RiP”

To była inicjatywa społeczna. Ot, po prostu, ktoś stwierdził, że duchy nie powinny tak sobie błąkać się po świecie. Bo są nieszczęśliwe. I że trzeba je odesłać. Na spoczynek. Wieczny.
Organizacja „Rest in Peace” powstała w ciągu kilku tygodni. Z nazwą były na początku pewne kłopoty. Część członków, przywiązana do wartości i języka, uważała, że nie powinna być obcojęzyczna. Żeby chociaż łacina! Ale angielski? W życiu!
Przekonały ich dopiero argumenty o planowanym ogólnoświatowym zasięgu akcji. Oraz fakt, że sama nazwa ładnie nawiązywała do środowiska, z którego wywodziła znacząca większość orędowników uwolnienia zmęczonych pozagrobową tułaczką duchów.
Samych duchów nikt o zdanie nie pytał. Tak to już jest z inicjatywami społecznymi. Najbardziej zainteresowani najczęściej mają najmniej do powiedzenia.
Wczesną wiosną pierwsze komanda RiP-u wkroczyły do akcji. Krótko przed Bożym Narodzeniem było w zasadzie po wszystkim. Większość nawiedzonych miejsc w kraju przestała być nawiedzona. Nieliczne ocalałe duchy skryły się w odnowionych niedawno murach ryńskiego zamku. W Sali Rycerskiej.
- Nie jest dobrze – zaczął Leon.
Wyglądał okropnie. Nie dlatego, że był zmęczony. Nie dlatego, że czuł się zaszczuty. Nie dlatego, że nie wiedział, czy doczeka kolejnego grudniowego poranka. Leon wyglądał okropnie, ponieważ każdy duch wyglądał dokładnie tak, jak w chwili zakończenie ziemskiej tułaczki. A ostatnią rzeczą jaką zrobił Leon w swoim doczesnym życiu było wypicie pół litra gorzałki i zaśnięcie na torach..
- Został nas tuzin... – kontynuował.
Do sali wniknęła Elżbieta.
- Uśpili Janusza – krzyknęła. – Zasnął biedulek snem wiecznym.
Zapadła cisza. Część zebranych uroniła łezkę nad losem kolegi. Reszta wpatrywała się w Elżbietę. A było na co popatrzeć. Elżbieta była z nimi, ponieważ parę lat wcześniej zasnęła w wannie. Mimo pewnej widmowości i lekkiego rozmycia konturów wciąż przyciągała wzrok.
- Został nas niecały tuzin – Leon przerwał milczenie. – Ale przecież się nie poddamy. Będziemy walczyć.
- Ale co mamy robić? – zapytał Jerzy. A właściwie zapytała głowa Jerzego, ofiary nieuważnego kombajnisty.
- To co zawsze. Trzeba ich przestraszyć.
- Przestraszyć? Ich? Oni uśpili Janusza!!!
Faktycznie. To mógł być problem. Nikt nie wiedział jak zginął Janusz, ale nawet Leon wyglądał przy nim jak Johnny Depp.
Powiało grozą. Wyjątkową, nawet jeśli wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności.
Duchy zaczęło ogarniać zniechęcenie.
- Po co walczyć? – rozległy się głosy. - Może rzeczywiście lepiej zasnąć? Odpocząć?
Elżbieta tupnęła nogą. Bezdźwięcznie, ma się rozumieć.
- Poddać się? – zawołała. – Zasnąć? Odpocząć? I nigdy nie poznać zakończenia „Mody na sukces”? Niedoczekanie!
- Zaraz, zaraz... – zamruczał Mateusz, który prawie wynalazł dynamit. I to przed Noblem. Zawsze mruczał. Ale pomysły miewał niezłe. – A może by im powiedzieć, kto wygra następne wybory prezydenckie?
- Myślisz, że to ich przerazi? – powątpiewał Leon.
- Oczywiście. Przecież oni ciągle wierzą w reelekcję.
Leon popatrzył na zgromadzonych.
- Kochani. To może być nasza ostatnia szansa. Naprzód. Pamiętajcie, póki ducha, póty nadziei!



„Rozważania o końcu świata”

Koniec świata zrobił się zupełnie niespodziewanie. Coś łupnęło w Rembertowie, coś – chyba? – w okolicach Ursusa. Czego nie załatwił pierwszy podmuch, dokończył drugi. Dym rozwiał się jakiś czas temu. Tylko w dolinie, nad samą rzeką została enklawa żywej zieleni., a w niej nie wiedzieć jakim cudem dwóch panów. Poza tym było zwyczajne ciepłe lato.
*
Jasiu przyciągnął zgrzytający wózek przez piach klnąc paskudnie. Dojście do „daczy” w łozinach było ciężkie, ale lokalizacja w sumie jedyna. Woda blisko, i ta rozłożysta grusza obok
- Aleś ty się ostatnio zdegradował, chłopie - złomiarz ...
- Punkty skupu wyparowały. Teraz to ja archeolog jestem. Piękna beczka po browarku – masz buchwelka i zetnij górny dekiel. Aluminium, pójdzie jak burza. Ja odczyszczę antenę. Piaseczkiem wiślanym, trochę potrwa, ale farbę i rdzę trzeba zdjąć. A tu serce instalacji.
- Moja była stara kiedyś taką miskę miała. Ze też się to to nie stłukło?
- Prawdziwy Arkorok, nietłukący. Tak na oko znalezisko z końcówki XX wieku
*
Panowie leżeli pod gruszką ,dumnie spoglądając na konstrukcję ustawioną na paru cegłach. Wątły ogieniek grzał dno beczki, którą nakrywała misa anteny satelitarnej pełna wody. Beczka cichutko poburkiwała.
- Dobrze tu. Woda pluska, liście szumią, beczka gada. Tam jest straszna cisza...
Przez krzaki prześwitywał wysoki brzeg .
*
Heniek zdjął antenę, wodę wychlusnął, odstawił na bok. Jasiu ostrożnie wydobył salaterkę z parującej czeluści.
- Patrz ! Jest ! Zaiste duch zstąpił! Czysty jak kryształ!
- Eee... że co? Aaaa, duch – spirytus znaczy. Szacun, panie Jasiu.
- Dobra, przelewamy. I niech się schłodzi. A miskę do środka i nakrywaj szybko, procenty uciekają. I dawaj zimną wodę!
*
- No to w pańskie ręce panie Heniu!
- Normalnie nasze zdrowie!
- Teraz to nic normalnie na swoim miejscu nie jest. Ani rzeczy, ani ludzie.
- Księżyc jest. Na górze, jak zwykle.
- Pij. Zaraz ci się tak rozbuja, że nie będziesz wiedział, gdzie góra – gdzie dół..
- Jutro będzie z powrotem. Mam nadzieję my też.
- Chłopie, on tak - ale nas to właściwie już szlag trafił, kumasz?
- Filozof na wymarciu. Cicho. Póki spiryta, póty...
- beznadziei.. Eeech...
*
Heniek pchnął nogą pustą bańkę aż poleciała w krzaki, walnęła w pień gruszki..
- No i co? Śliwki się skończyły, perz wyskubaliśmy do ostatniego kłaka. Odczapowa zresztą była robota, fuj!
- Ale wyszło !
- Ale się skończyło. Pora umierać.
Ja bym tam jeszcze poczekał. – Jasiu sięgnął pod nogi, podniósł bury owocek. - Tak ze trzy tygodnie. Ulęgałki zaczęły dojrzewać.



„Szansa”

Przychodziła nad morze codziennie. Stawała na samym końcu wysokiej skarpy i wpatrywała się w niewyraźną, drgającą kreskę horyzontu. Długie, kręcone włosy, zawsze swobodnie opadające na plecy, pozwalały się unosić przez wiatr, który hulał nad chłodnym wybrzeżem niemalże przez cały rok.
Mieszkała sama, z nikim nie utrzymywała kontaktów. Żaden mieszkaniec pobliskiego miasteczka nie był na tyle odważny lub bezczelny, by próbować nawiązać znajomość. Była boginią, pomnikiem, monumentem wpisanym w pejzaż okolicy, istotą nie z tego świata, aniołem. Również ciekawostką dla pojawiających się z rzadka wędrowców. Wszyscy obserwowali ją z oddali, sycąc oczy widokiem niematerialnego.
Pewnego dnia pojawiła się na skarpie ze sztalugą, farbami rozmazanymi na palecie i pędzlem. Nie przestając spoglądać w morską otchłań, zaczęła malować. Zdziwiło to okolicznych mieszkańców, wielu – nie wierząc własnym oczom – przerwało pracę i wyszło z domostw, próbując podejść nieco bliżej niż zwykle. Gdy skończyła, spakowała przyrządy i wróciła do domu. W nocy opuściła miasteczko i na miesiąc słuch o niej zaginął.
Zostawiła obraz. Autoportret na tle morskich fal, z których wyłaniały się jęzory ognia.

Szła wąską ścieżką wśród chmur. Postanowiła, że poprosi o drugą szansę dla mieszkańców nieszczęsnego miasteczka. Zgodził się, ale dał tylko tydzień. Potem jeszcze będzie mogła napisać wiersz.

Gdy wróciła, kasztelan wydał na jej cześć raut. Oczywiście nie brała w nim udziału, gdyż nikt nie odważył się podejść i przedstawić, nie mówiąc o zaproszeniu. Nadal przychodziła nad morze, patrzyła w dal, a teraz już znacznie krótsze włosy nie mogły być rozwiewane przez wiatr.
Po tygodniu napisała wiersz. Z oddali nikt nie widział ani łez spływających po policzkach, ani zaczerwienionej od dyskretnego płaczu twarzy. Położyła kartkę na ziemi, przygniotła kamieniem i odeszła.
Kasztelan jako pierwszy podszedł do skrawka papieru. Uniósł kamień i zamiast natychmiast chwycić kartkę, pozwolił, by porwał ją wiatr. Wiało od morza, toteż lekki skrawek poszybował chyżo ku pobliskiemu lasowi. Nikt nawet nie próbował naprawić błędu kasztelana i gonić lecący okruch.
Odchodząc miała nadzieję, że przeczytają wiersz. Tak długo chroniła ich przed zagładą mającą nadejść z morza, a oni nawet nie okazali krzty sympatii. Odwlekała w czasie dzień zagłady tak długo, jak tylko można - powstrzymując wzrokiem ogień kłębiący się w ziemi. Wszystko na nic. A wystarczyło tylko okazać trochę serca, uczuć, które ugasiłyby lawę.

Szła wąską ścieżką wśród chmur. Wiedziała, że nie pozwoli jej wrócić. Spojrzała w dół i dostrzegła rozstępujące się morze. Spod dna wybuchnął ogień.
Odwróciła wzrok i przyspieszyła kroku. Czekało ją kolejne zadanie. Może następnym razem się uda.



„Wizyta”

Złote światło słonecznego popołudnia przesiewało się przez gałęzie drzewa rosnącego za oknem. Wysokim oknem jak to w starej kamienicy. Pani Mela krzątała się troszkę nerwowo po kuchni.
- Jak to miło że wpadłeś. Że o mnie pamiętasz.
Postawiła cukiernicę na małej serwetce. Przyniosła talerzyk wafelków.
- Ale wiesz? Naprawdę dobrze wyglądasz. Zupełnie się ostatnio nie zmieniłeś.
- Miła. Tyle razy mówiłem, że cię nigdy nie zawiodę - siwy, elegancki pan siedzący przy stole spojrzał na nią z ciepłym uśmiechem.
- Może herbatki ? – starsza pani brzęknęła filiżankami.
- Nie, nie naprawdę dziękuję. – Ale sobie nalej oczywiście.
- A może – przysunęła w jego stronę słodycze.
- Melu, nie żartuj. W mojej sytuacji? Usiądź. Spokojnie.
Mela przysiadła na brzeżku krzesła.
- Och, to takie nieprawdopodobne! Ci spadkobiercy Miodowicza! Pamiętasz, właściciela kamienicy. Znaleźli się. Trudno się nie niepokoić – to mieszkanie... Takie duże jest, no wiesz - czynsz pewnie podniosą, a moja renta...
- Ależ Melu ! Nie trać nadziei. Z tymi spadkobiercami...
Ostry dzwonek poderwał starszą panią.
- Chwileczkę, pójdę otworzyć – rzuciła przepraszająco, podreptała do drzwi i ufnie je uchyliła.
Tłusty, wysoki typ w średnim wieku, z teką papierów pod pachą burknął:
- Pani Melania Kowalska z domu Kopeć? - i nie czekając na odpowiedź wepchnął się do mieszkania.
Mela potrząsnęła siwymi loczkami, .
- Wdowa po Zygmuncie Kowalskim? – dorzucił taksując ciemnawy przedpokój.
- Noo... tak. To ja. Och, Zygmuś... – westchnęła i załamała ręce
- Proszę pani, firma Szczęśliwy Dom Development S.A. w imieniu prawowitych właścicieli przejęła administrację w tym budynku. Dom idzie do kompleksowego remontu. W związku z tym wręczam pani wypowiedzenie umowy najmu, ze skutkiem natychmiastowym – zaczął grzebać w papierach.
Drobniutka gospodyni podniosła pełne smutku i przerażenia oczy na urzędnika.
- Zygmusiu, a nie mówiłam... – wyszeptała.
Gość tymczasem z głośnym klapnięciem zamknął teczkę i z osłupieniem wbił spojrzenie w coś za plecami starszej pani. Jego twarz zaczęła szybko zmieniać kolor na intensywnie czerwony, aż po czubek łysinki. Mela zerknęła przez ramię. Na środku przedpokoju zmaterializowała się właśnie głowa Zygmunta jaśniejąca zielonkawym blaskiem. Zarysowywały się już ramiona, błysnęła spinka na krawacie. Widmo wyciągnęło do natręta coraz bardziej materialną dłoń gestem powitania. Gość jednak zrobił krok w tył, przycisnął teczkę do piersi i wypadł za drzwi. Po chwili tupot dobiegający z dołu skończył się jakimś straszliwym łomotem .
- Nadciśnienie to jednak niebezpieczna choroba – zauważył spokojnie acz z nutką ironii Zygmunt.
- No wiesz, może tylko nie trzymał się poręczy. Tam niżej stopnie są takie wydeptane – cichutko zauważyła Mela. – Ale co dalej? Co dalej? - machinalnie strzepnęła nie istniejący pyłek z mężowskiej marynarki.
Zygmunt znów serdecznie uśmiechnięty ujął drżące dłonie żony.
- A więc pozwól, że wreszcie dokończę: to nie są spadkobiercy Miodowicza. Beniek sam mi o tym powiedział. Melu kochanie, pamiętaj - póki ducha póty nadziei.



„Wybór”

Delikatnie postawiłem lampę na skalnym stopniu. Grupa rozsiadła się wokół na krótki postój. Przez ściszone szepty przedarł się nagle wrzask Agaty.
– Ty złamasie! Okłamałeś mnie! Masz pełną butelkę spirytusu. Bydlaku! Dawaj. Muszę zdezynfekować im rany. Tobie też. Jeszcze chwila i wda się zakażenie.
No tak, ktoś musiał się wygadać.
– Słuchasz mnie, masz natychmiast wydać spirytus – Agata stanęła w bojowej pozie – natychmiast!
Zacisnąłem zęby i również się podniosłem. Ustąpiła. Może i ranny, ale nie byłem jeszcze tak słaby, żeby miała szansę w starciu.
– Co tak siedzicie, pomóżcie mi, on nas okłamuje, co z wami – postacie na granicy światła odwróciły wzrok. – On też jest ranny, jak zdechnie, kto nas wyprowadzi. Zawsze sama muszę o wszystkim myśleć?
Jedynie Helena podniosła się i stanęła obok. Chwilę zastanawiała się jak zareagować, w końcu usiadła obok mnie i przytuliła się delikatnie. Jednak się nie pomyliłem. Znaliśmy się jeden dzień, od kraksy, a jednak się nie pomyliłem. Ale nic nie było bezinteresowne.
– Ron?
– Tak?
– Masz ten spirytus?
– Tak – nie ma już co udawać, jako to mówią, sprawa się sypła.
– Więc dlaczego? Jeżeli to prawda i oni… Jeżeli ty też…
– Ja? Chyba już za późno. Inni? Możesz mnie nazwać bydlakiem.
Wyczułem wahanie. Zapadła chwila ciszy.
– Dlaczego? – wyszeptała i przytuliła się mocniej.
Syknąłem z bólu.
– Przepraszam Helen, rana, usiądź z drugiej strony. Uważaj na lampę!
Chwilę siedzieliśmy obok siebie. Przytuliłem ją lekko; objęła mnie delikatnie.
– Więc, dlaczego? – nie dawała za wygraną.
– Czy to nie zabawne? Jeszcze wczoraj siedzieliśmy wszyscy w klimatyzowanych kajutach, z robotami spełniającymi najcichsze zachcianki, stałym dostępem do sieci, beztroscy – starałem się zrobić nastrój i naświetlić sytuację – i nagle, przez wielką burzę i małą awarię poduszkowca, wylądowaliśmy w niezbadanych, bezkresnych jaskiniach, z zasypanym wejściem, błąkający się w ciemności przy bladym świetle wyświetlaczy bezużytecznych komunikatorów.
– I wtedy znalazłeś w swoim plecaku staroświecką lampkę–maskotkę, i zapaliłeś, i mogliśmy dalej szukać wyjścia z labiryntu, ale dlaczego nie chcesz oddać Agacie trochę spirytusu? – niecierpliwiła się. No cóż, koniec bajki.
– Niczego nie znalazłem. Jak po burzy okazało się, że wejście jest zasypane poszliście szukać innego. Ja zostałem i przetrząsnąłem jeszcze raz wszystkie porzucone przy wejściu tobołki. Pozlewałem cokolwiek, co wyglądało na palne. Moja piersiówka ze śliwowicą i spirytus z apteczek poszedł pierwszy. Lampę–maskotkę zrobiłem po drodze. Rozumiesz?
– Nie całkiem.
– Te jaskinie są chyba bezkresne, relikt Marsa sprzed transformacji klimatycznej, nikt ich nigdy do końca nie zeskanował, nie ma map. Wyjście może być za następnym rozwidleniem, albo dziesięć kilometrów dalej. Każda kropla paliwa, to kilka minut więcej. Jeżeli osłabnę, ktoś weźmie lampkę i będziecie szukać dalej. Gdy lampka zgaśnie, nie będzie już szans. Rozumiesz?
Skinęła głową.
– Może jestem bydlakiem, ale gdy braknie spirytusu, umrze nadzieja. Nie wolno pochopnie tracić ducha.


„Wyścig szczurów”

Patrzyłem jak zahipnotyzowany na szczura, drepczącego wzdłuż ściany. Co chwila przystawał, obracał łebkiem na wszystkie strony.
Oblizałem spierzchnięte usta. Powoli, by nie wzbudzać podejrzeń, sunąłem po klepisku w jego stronę. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Barak jest przepełniony, ludzie leżą obok siebie ciasno skuleni. Gdzieś w głębi słychać wzmagający się kaszel, charkot przechodzi w rzężenie, następny więzień dokonuje żywota.
Udało się, chwyciłem zwierzę gołymi rękami. W jednej chwili wgryzłem się w kark. Ciepła posoka rozlała się po języku. Zdzierałem w pośpiechu futro, by jak najszybciej dostać się do świeżego mięsa - inaczej odbiorą mi zdobycz, tak jak ostatnim razem, gdy wytropiłem kreta koło latryn.
Jednak zauważyli. Nie zastanawiali się ani przez moment. Skoczyli na mnie, natychmiast powalając na ziemię i próbując wyrwać resztki z ust. Uśmiechnąłem się w duchu. Nie tym razem, pomyślałem zadowolony, przełykając ostatni kęs.
Ale, nikt nie lubił sprytniejszych od siebie. Kopali mnie w brzuch tak długo, aż wyplułem zawartość na podłogę.
Nagle poczułem uderzenie lodowatej wody. Otworzyłem sprawne oko, drugiego nie udało się odemknąć. Bolało jak diabli.
- Wstań! - usłyszałem głos, podobny do warczenia psa na łańcuchu. Strażnik szarpnął mnie brutalnie za ramię, prawie wyrywając mi staw barkowy.
- Kto? - usłyszałem syk wychodzący z jego ust. Końcówką pałki podparł moją brodę, jakby sprawdzał, czy wytrwam i nabiorę zapału do konwersacji. Poczułem śmierdzący czosnkiem i alkoholem oddech.
- Oni, wszyscy - wyszeptałem i pokazałem na stojących na baczność mężczyzn i kobiet.
- Aha - powiedział, tym razem rozbawionym głosem, opuściwszy pałkę, rytmicznie uderzał ją w udo, jakby zastanawiając się, kogo pierwszego ukarać.
- Dobrze. Od dzisiaj, ty jesteś wybrańcem i won na górę! - Pałką wskazał na "Olimp" - podwieszony pod sufitem, niepasujący do otoczenia, jakby wyrwany ze snu o dawno utraconym życiu - pawilon mieszkalny, przypominający samodzielne, skromne mieszkanie - szczyt marzeń, za które mogliśmy skoczyć każdemu do gardła i w oka mgnieniu rozszarpać tętnicę.
Nie okazywałem nawet cienia radości, bo mój wybawca mógłby się jeszcze rozmyślić. Tryumfowałem, teraz wam pokażę, już układałem dla nich plan zajęć. Wdrapałem się na "Olimp" i spojrzałem z pogardą w dół.

Dzisiaj będę wielkoduszny. Niech idą spać.



„Z pokolenia na pokolenie”

Cios był zabójczy. Powoli opuszczały ją wszystkie siły, ciało umierało drgając. Wokół niej gromadziła się coraz większa ilość krwi. Ciemniało jej w oczach. Czuła, że życie ucieka z niej coraz szybciej. Ostatkiem sił skupiła wzrok na swoim zabójcy. Olbrzym, po zadaniu śmiertelnego uderzenia, z satysfakcją zaczynał się oddalać. Nienawidziła go. Był jej największą udręką życiową – całe życie próbowała go pokonać, ale nie udało jej się. Czyniła to samo, co jej przodkowie i ich przodkowie – atakowała olbrzyma. Zawiodła. Ale zawsze jest jeszcze nadzieja – jej następcy, potomkowie. Jej dzieci również będą walczyć z olbrzymem. Póki tli się w nich duch walki, będą próbować. I w końcu nadejdzie dzień, kiedy im się uda i zostanie on pokonany. Wtedy jej ród zatriumfuje...
W końcu odeszła. Olbrzym powoli oddalał się od niej. Nie żyła już kiedy wypowiedział to znienawidzone zdanie, które w jej rodzie wzbudzało największą nienawiść:
- Cholerny komar...
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 21:48   

Szesnaście, a więc górna granica przyzwoitości, jest ok :D
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 21:57   

tylko w temacie nie ma daty. ale wiadomo, że do 5 października. jest przecież "zakończenie ankiety za..."
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:01   

No fakt jeszcze w ramach przyzwoitości ilość.
baranek, może zedytuj i wstaw datę w treści 1 posta lub w temacie zamist głosowanie do wpisz "koniec 05.10"
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:04   

Poprawiłam tytuł wątku, zamiast słowa "szorty" wstawiłam datę, nie będzie trzeba podglądać w wynikach.
Okazuje się, że w tytule wątku nie można przekroczyć pewnej liczby znaków, zupełnie jak w konkursowych szortach :wink:
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:06   

dzięki Agi.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:08   

baranek, nie ma za co. :D Możesz też podpis zmienić wstawiając datę zakończenia głosowania.
 
 
Nutzz 
Yans


Posty: 2170
Skąd: że znowu?!
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:11   

Przeczytałem, ale trudno, oj, bardzo trudno będzie oddać głos.
Edycja równa jak nigdy :|
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:15   

Nutzz, aż tak źle?
 
 
Nutzz 
Yans


Posty: 2170
Skąd: że znowu?!
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:18   

Moim zdaniem szortów wybitnych tym razem nie ma, jest kilka dobrych, więcej jak połowa niezłych i 2-3 skopsane.
Więc wybór będzie trudny.
:wink:
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:19   

Agi nie desperuj może, aż tak dobrze ;P:

edit: Nutzz jakeś taki szybki Bill to wysmaż ładne recenzje między jednym a drugim przetargiem ;)
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:21   

Ozzborn napisał/a
Agi nie desperuj może, aż tak dobrze ;P:

Moje pytanie wzięło się z miny Nutzza, o takiej: :|
Dziś już się nie wezmę do czytania, ale co się odwlecze...
baranek, genialny pomysł na opis linki :bravo :mrgreen:
Ostatnio zmieniony przez Agi 21 Wrzeœśnia 2009, 22:23, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:22   

No ładnie, ale zdaje się poczytam jutro. ;P:

A tak ogólnie powodzenia wsiem i cobym do głosowania nie musiała popychać :wink:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Nutzz 
Yans


Posty: 2170
Skąd: że znowu?!
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:23   

Okey, jeśli nie będę miał zbytniego ciśnienia w pracy to się postaram wrócić do dłuższego opisywania.

No i dochodzę do wniosku że ocenianie idzie mi o niebo lepiej niż pisanie :mrgreen:

A ta minka to tylko dlatego, że decyzja trudna.

Baranek :bravo
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:26   

połowa przeczytana
jak na razie zupełnie nie wiem na co głos oddać :roll:
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:33   

banshee napisał/a
jak na razie zupełnie nie wiem na co głos oddać


ja po pierwszym przeczytaniu wszystkiego mam to samo :|
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:36   

Jak tak czytam wasze wypowiedzi, zaczynam się bać zerknąć na te szorty :shock:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Nutzz 
Yans


Posty: 2170
Skąd: że znowu?!
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:38   

A niby nasza wina że same tysięczniki? :D
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:47   

A co do mnie, to ja znany malkontent szortowy jestem, więc i pomarudzić muszę ;P:
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:47   

Znaczy się konkurs spełnia rolę edukacyjną :mrgreen:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
illianna 
Nathan Never


Posty: 4658
Skąd: z kazka ;-)
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 22:59   

zamiast gadać trzeba głosować, o znowu jestem pierwsza :mrgreen:
1. Egzekucja za styl
2. RiP za pomysł
3. Z pokolenia na pokolenie za reakcję upozorowaną w stosunku do moich dręczycieli
_________________
"Nie tylko nie ma Boga, ale spróbujcie w weekend złapać hydraulika", "Moja filozofia", Woody Allen
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 23:16   

Jedna czwarta za mną. Na razie pomilczę sobie ;P:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 23:17   

:bravo :bravo :bravo
Dla pierwszej głosowaczki... głosowczyni... głośnicy... eee dla illianny ! :mrgreen:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Wrzeœśnia 2009, 23:31   

Przeczytałem połowę. Wrażenia pozytywne.
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 22 Wrzeœśnia 2009, 07:38   

illianna, dziękuję za głosy.


ja jeszcze nie zdążyłem przeczytać. poważnie. tylko te znam co przyszły wcześniej niż dwie godziny przed końcem terminu.

edytowałem pierwszego posta, żeby poprawić kilka błędów.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
MOFFISS 
Connor MacLeod


Posty: 1576
Skąd: Okolice wawki
Wysłany: 22 Wrzeœśnia 2009, 09:04   

MOFFISS napisał/a
„Egzekucja” – interpunkcja do poprawy, ogólnie trzyma klimat tylko w pierwszej części, druga, niby puenta, kompletnie nie pasuje, jakby zakończenie pisała inna osoba. Średnie.


tak było?
_________________
nie robisz za żadnego katalizatora, tylko za pierdzielizatora... by bio
Ostatnio zmieniony przez MOFFISS 7 Października 2009, 09:17, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 22 Wrzeœśnia 2009, 09:23   

MOFFISS, dzięki za komentarze. mimo wszystko. wycierpiałeś się bidulku czytając. tym większe dzięki.

koleś mi się przypomniał.
w mrocznych czasach komuny, schyłkowych, były w budkach aparaty telefoniczne, które odpalaliśmy za pomocą zapalarki do gazu. takiej elektrycznej. wystarczyło ją troszkę rozebrać, potem przyłożyć z tyłu do aparatu, pstryknąć i można było gadać. a mój koleś przykładał sobie zapalarkę do szyi, pstrykał i mówił "ała, bolało". i znowu pstrykał. i znowu. i ciągle "ała, bolało". nie wiem czemu mi się skojarzyło.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 22 Wrzeœśnia 2009, 09:34   

MOFFISS napisał/a
Martva pisze o sobie.


Pierwsze skojarzenie - chyba masz obsesję.

MOFFISS napisał/a
co prawda ile razy można czytać o ukrytych tęsknotach…


Niby ile razy dotąd pisałam o ukrytych tęsknotach? Chętnie podyskutuję, ale w moim wątku, nie tutaj.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
MOFFISS 
Connor MacLeod


Posty: 1576
Skąd: Okolice wawki
Wysłany: 22 Wrzeœśnia 2009, 10:05   

Martva napisał/a

Chętnie podyskutuję, ale w moim wątku, nie tutaj.

nie znoszę kotów, w mojej okolicy parzą się niemiłosiernie, jest ich chyba z kilkadziesiąt, Wstrętne sierciuchy są tak bezczelne, że na okrągło wyjadają moim owczarkom karmę. Sorki za offtopa.
_________________
nie robisz za żadnego katalizatora, tylko za pierdzielizatora... by bio
 
 
Nutzz 
Yans


Posty: 2170
Skąd: że znowu?!
Wysłany: 22 Wrzeœśnia 2009, 10:05   

LOL?
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group