Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Spotkanie po latach - następna edycja konkursu szortów

Spotkanie po latach
Achilles
30%
 30%  [ 9 ]
Brutus
6%
 6%  [ 2 ]
Cyceron
16%
 16%  [ 5 ]
Dionizos
10%
 10%  [ 3 ]
Eurypides
20%
 20%  [ 6 ]
Faun
16%
 16%  [ 5 ]
Głosowań: 30
Wszystkich Głosów: 30

Autor Wiadomość
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:36   Spotkanie po latach - następna edycja konkursu szortów

Wpłynęło 6 szortów. Czytamy, komentujemy i głosujemy.

Życzę przyjemnej lektury!


EDIT: Oczywiście bardzo dziękuję wszystkim Autorom, którzy przysłali opowiadania :bravo
Ostatnio zmieniony przez mad 1 Grudnia 2007, 11:46, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:38   

Achilles

PRZEKAZ POKOLENIOWY

- Stefciu? To ty?
- Tak, babciu.
- Nareszcie, kochanieńki! Tyle lat! Już myślałam, że się nigdy na ciebie nie doczekam. Boże, jak ty wyrosłeś, toż to kawał chłopa, naprawdę. Powiedz, kobietki się za tobą oglądają, co?
- Babciu, kochana moja, po pierwsze to dzisiaj nie kobietki tylko laseczki co najwyżej, a po drugie, co z tego, że się za mną oglądają?
- Jak to co z tego? Zaraz... Czy ty przez przypadek... Stefciu kochany, parę ładnych lat się nie widzieliśmy, ale przez ten czas chyba się nic nie zmieniło u ciebie. Ważnego. Bo bym wiedziała chyba, co?
- O Jezu...
- Stefan! Tylko mi tu...
- Dobrze, dobrze, wiem, przepraszam. Chodzi mi tylko o to, że babcia nawet pedał nie umie wykrztusić. Po prostu zaścianek polski w całej pełni.
- Zaścianek zaściankiem, a za moich czasów było inaczej.
- Wiem, za babci czasów wszyscy chodzili do kościoła, kochali ojczyznę, nienawidzili komuny, a do partii należeli przypadkiem, albo pod przymusem, tak?! A pedałów nie było, albo tylko w knajpie na placu Trzech Krzyży!
- Stefan. Nie chciałam ci tego mówić, ale jesteś ordynarny, źle wychowany i...
- I wiele innych rzeczy, do cholery, tylko po co teraz o tym gadać?
- A co innego powinniśmy teraz robić, twoim zdaniem? Po tylu latach? Siedzieć z nosem w oknie i patrzeć na drzewka? Kwiatki wąchać? Pewnie żałujesz, żeś nie wziął ze sobą tego, takiego, grajka do kieszeni, to byś sobie mógł pyk-pyk zrobić, co, z babcią byś nie musiał rozmawiać, bo stara, zrzędzi, w ogóle niedouczona i nawet pedał nie potrafi powiedzieć... O Jezu!
- Babciu!
- Wiem, przepraszam.
- Nie, nie, ja nie dlatego.
- A bo już się całkiem jakoś wewnętrznie rozsypałam...
- Babciu, babuniu moja, nie płacz. Wszystko jest dobrze, przepraszam cię bardzo, ja nie jestem homoseksualistą, chociaż nie widzę w tym nic złego, ale nie jestem, jeśli cię to uspokoi. Z tymi dziewczynami chodziło mi tylko o to, że...
- A ty wiesz, jak za twoim ojcem latały dziewuchy? Jedna to się przez niego cięła. Znaczy właściwie udawała, że się cięła, ale nawet na pogotowiu się dali nabrać na sok malinowy.
- Ciekawe, ciekawe, bo mi tata nigdy o czymś takim nie opowiadał.
- Wiesz, dyrektorowi nie wypada...
- To co, on w domu też był dyrektorem? Szkoda, że se tabliczki nie powiesił: dyrektor Jan Kowalewski. Przyjmuje w godzinach... W sumie mógłby nawet wywiesić, przynajmniej bym wiedział, kiedy mogę z nim pogadać, bo tak to nigdy nie miał czasu.
- Stefciu, Stefanku mój, tak to w życiu jest, no co poradzisz. Ty myślisz, że ile ja z twoim dziadkiem spędziłam czasu? Nic prawie, bo z pracy do pracy, na zebrania, do urzędów. Tyle co przy śniadaniu, kolacji, na wczasach.
- I w nocy, nie?
- Słucham?
- Nic, nic
- Tak że nie miej do ojca pretensji. W końcu harował, żebyście mogli mieć, co tylko zechcecie. Kupował ci pewnie wszystko, co? Zawsze taki był.
- Prawda, masz rację. Ostatnio kupił mi motor. Wielki, cudowny motor Suzuki. Zresztą, właśnie dlatego tu jestem.
- No, to jest akurat trochę smutne. Nienawidziłam tych maszyn, zawsze mi się niedobrze robiło na samą myśl, że człowiek straci kontrolę, rąbnie w jakiś słup... Przepraszam.
- Nie ma za co, to ja byłem głupi. No dobra babciu, bo zaczyna świtać. Położę się na parę godzin. Potem sobie jeszcze pogadamy.
- W końcu teraz mamy mnóstwo czasu.
- Dobranoc, babciu. Czy co się tam powinno powiedzieć.
- Dobranoc, Stefciu, dobranoc.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:40   

Brutus

Mecz inauguracyjny

Był mroźny, jesienny wieczór. Mirka zapukała w przyciemnioną tylnią szybę mercedesa. Adam otworzył okno i Mirka zobaczyła, że obok niego siedzi jakaś młoda zdzira. Dwa lata temu, kiedy się rozstali, Adam miał zupełnie inny gust, a teraz kręci z zupełnie pozbawioną cienia subtelności i dobrego smaku blacharą. Dziewczyna zmierzyła rywalkę chłodnym wzrokiem i pomyślała:
- Jakie to żałosne, że teraz wszystkie młode dziewczyny chcą wyglądać jak Barbie.
Sama nie był wiele starsza, ale zawsze miała wyrobiony gust i nigdy nie zniżyłaby się do tego, żeby każdy mógł podziwiać jej czerwoną "mercedeskę" tylko dlatego, by ktoś woził ją prawdziwym mercedesem.
- Jedziesz w ciężarówce. – warknął Adam. Spodziewała się innego powitania po dwóch latach. Ale nie będzie go o nic prosić.
- Tam nie ma ogrzewania – zaprotestowała tylko.
- To co, rezygnujesz z roboty? – zapytał z szyderczym uśmiechem i powoli zasunął szybę, patrząc jak Mirka podąża w stronę drugiego wozu.

Nie miała zamiaru rezygnować z roboty. Wsiadła do tego obrzydliwego Renaulta, w którym śmierdziało stęchlizną. Ledwo ruszyli, zaczął prószyć drobny śnieg, z minuty na minutę coraz gęstszy. Tym razem zima naprawdę zaskoczyła drogowców, przychodząc w październiku. W pierwszej chwili pomyślała:
- Biedni piłkarze, będą musieli grać na takim mrozie...
Ale za chwilę uświadomiła sobie, że przecież jedzie na Pragę właśnie po to, żeby zniszczyć nowo wybudowany stadion i marzenia o Euro 2012.
- Gdzie jest nasza piłeczka? – spytała kierowcę.
- Pod twoim siedzeniem. Nie słyszysz, jak tyka? – pokazał szczerbaty uśmiech.
- Nie pieprz, zapalnik to ja włączę, kiedy będziemy dojeżdżać. Sprawdzę go.
Mirka wyjęła spod siedzenia czarną torbę z bombą i zaczęła ustawiać programator. Pomyślała, że skoro to nie ona, ale ta nowa lafirynda będzie wręczać piłkę Prezesowi, to może skrócić czas odliczania? Usunięcie tej obleśnej szmaty z powierzchni ziemi byłoby dobrym uczynkiem na rzecz ludzkości.

Padający śnieg zupełnie zdezorganizował ruch, mercedes Adama jadący przed nimi wpadł w poślizg i stanął w poprzek drogi, a oni z rozpędu uderzyli w jego bok, popychając go na jeszcze inne auto. Policja pojawiła się wyjątkowo szybko, jak zwykle, kiedy jej nie potrzeba. Nie było możliwości, żeby wycofać ciężarówkę i pojechać inną drogą. Policjanci zaczęli spisywać protokoły. Adam myślał, że załatwi całą sprawę łapówką, jak zazwyczaj, i że szybko odjadą, jednak policjanci na widok grubego pliku banknotów kazali wszystkim wsiąść do radiowozu. Przez chwilę Mirka nie wiedziała, co zrobić z bombą, którą trzymała. Pomyślała, że pozostawiona w samochodzie może wpaść w niepowołane ręce. A może uda się komuś z nich dotrzeć na stadion i dostarczyć bombę. W końcu przecież wyglądała niepozornie, jak jedna z setek piłek wiezionych w ciężarówce...

Po kilku minutach jazdy w zamkniętym furgonie wysadzono ich na tylnim podwórku jakiegoś budynku, który z pewnością nie był komisariatem. Zrozumieli, że nie mają do czynienia z prawdziwą policją, lecz z przebierańcami, którzy ich po prostu okradli. Zamknięto ich w obskurnej piwnicy.
W świetle nagiej żarówki zbadali pomieszczenie i stwierdzili, że nie mają jak wyjść. Adam wyjął komórkę; udało mu się złapać zasięg i dodzwonić do pana Kazika. Nie umiał jednak określić, gdzie są uwięzieni – mógł jedynie przekazać, że zamach się nie uda.
- Spróbuję was namierzyć, nie rozłączajcie się.
Adam kazał Mirce wyjąć bombę i sprawdzić, czy nic się jej nie stało.
Mirka zajrzała do torby i uśmiechnęła się kwaśno.
- Dobra, mamy was – mówił pan Kazik. – Ale będziemy tam najwcześniej za pół godziny.
- Co z tą bombą, wszystko w porządku? – zapytał Adam.
- No. – Mruknęła.
- O co chodzi? – zirytowany, chciał odebrać jej pakunek. Szarpnął zbyt mocno, a piłka wypadając uderzyła o ziemię i otworzyła się. Mirka krzyknęła, wiedziała bowiem, że programator był ustawiony na dwadzieścia minut. Podeszli do niej wszyscy i zobaczyli, że wyłącznik jest rozbity i nie da się już go zatrzymać.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:41   

Cyceron

Nasza klasa.

"Spotkajmy się u mnie, w Niebodzicach. Pierwszy dom za mostem. Sobota, 16.00" – Brzmiała wiadomość od Witolda. Oczywiście, Mariusz nie mógł przepuścić takiej okazji. Ile to już lat, odkąd się nie widzieli? Osiemnaście? W podstawówce należeli do zgranej paczki, potem jednak drogi chłopaków z osiedla rozeszły się. On, Mariusz, z biedą skończył technikum elektryczne i pracował teraz jako sprzedawca w supermarkecie; Witek miał więcej szczęścia; wyjechał do Stanów jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy można się było łatwo tam ustawić. Dzisiaj jego nazwisko znał każdy, kto chodził do kina. Wielka szycha z Hollywood. I chce się z nim spotkać!
Kiedy dojechał do Niebodzic, przeżył zawód. Dom kolegi okazał się pospolitą chałupą na zadupiu, z daleka od świata... ale w końcu czego się spodziewał, Witek dopiero co przyjechał do kraju, nie zdążył jeszcze wynająć porządnej willi... To pewnie był dom jego dziadków, pomyślał, otwierając bramę.
Zaparkował koło studni i zapukał do drzwi. Ktoś otworzył i Mariusz raźno przekroczył próg, wyciągając przed siebie rękę z dużą butelką Finlandii. Jednak uśmiech na jego twarzy zgasł szybko, ustępując grymasowi zdziwienia.
- Witek?!
Grymas ten pozostał na długo, sprawiając dużo problemów panom z zakładu pogrzebowego.

Kolejny na liście Romek miał stawić się o 17.00. Kiedy przyjechał, samochód Mariusza stał już schowany w stodole, a ślady opon przy bramie były starannie zatarte.
Romek jednak nie wszedł od razu do środka, czekał, aż gospodarz stanie twarzą w twarz. Sam podstępny z natury, Romek zawsze był chorobliwie podejrzliwy w stosunku do innych.
- Ty nie jesteś Witek – zdążył powiedzieć, zanim kula roztrzaskała mu twarz.

Trup Mariusza dołączył do czterech innych ich w piwnicy, u stóp przywiązanego do krzesła Marcina.
- Dlaczego mi to robisz? Kim ty jesteś?
- Jak to, nie poznajesz mnie? Mnie??
Marcin zmrużył podbite oczy. Widać było, jak pracują jego szare komórki, kiedy z uwagą przyglądał się swojemu oprawcy.
- Śledź !
- No, w końcu! – gospodarz uśmiechnął się okropnie, ze straszliwą satysfakcją.

To Marcin był szefem paczki. Szare Lisy, tak się nazywali. Palili papierosy i pili J-23 koło śmietników na osiedlu, podglądali dziewczyny na basenie, chodzili do Tomka na niemieckie pornosy przysyłane przez jego wujka z DDR-u... Ale przede wszystkim, męczyli Śledzia. To była ich główna rozrywka;
- Co tu tak jedzie?
- To idą Śledzie pedzie ! – Roznosiło się po całym osiedlu. Szkoła podstawowa była dla Jacka Śledzia istnym piekłem. Na szczęście rodzice pozwolili mu wybrać porządne technikum w sąsiednim mieście, gdzie nikt go nie znał. Później wyjechał na studia na drugi koniec Polski. Mógł zacząć życie od nowa. Jednak pewnych rzeczy nie da się naprawić, pewnych ran czas nie może uleczyć...
Teraz nadeszła chwila spłaty długów. Wszystkie obelgi, upokorzenia, kopniaki, kradzieże, fałszywe donosy, wredne plotki rozprowadzane po szkole i osiedlu, złośliwe żarty, wszystko zło, jakie wyrządzili mu kiedyś koledzy z klasy, zostanie spłacone z uczciwym procentem.

- Jacek, no co ty... Kolego, tyle lat się nie widzieliśmy...
- Właśnie. Tęskniłeś za mną? – zapytał Śledź zjadliwie, przykładając do odsłoniętego obojczyka Marcina tępy nóż kuchenny. Musiał kilka razy przejechać nożem tam i z powrotem, by w ogóle naciąć skórę.
- Boli, co? Jak cholera, jasne, że boli. Zupełnie, jak wtedy, kiedy robiliście mi sznyty scyzorykiem Mariusza. Pamiętasz? A może papieroska? – wyjął z kieszeni paczkę, zapalił jednego. – A pamiętasz, jak gasiliście mi papierosy na tyłku? O, właśnie w ten sposób?
Marcin ryknął z bólu.
- Krzycz sobie, krzycz. Nikt nie usłyszy. Najbliższy dom stoi pół kilometra stąd. Dzisiaj nikt tędy nie będzie przejeżdżał... Ale jutro, o, jutrzejszy dzień zapowiada się ciekawie. Zgadnij, kto ma przyjechać? Taak, dobrze myślisz, Ilonka, twoja dziewczyna ze szkolnych lat. Wygląda na to, że nic się nie zmieniła od podstawówki, od razu zaproponowała mi wszelkie możliwe atrakcje, kiedy tylko przedstawiłem się jej jako Witek. Jutro pobawimy się razem... i co ty na to?
- Ty p*** świrze. – Wycharczał Marcin.

- Widzisz, ja też za wami tęskniłem. Przez te osiemnaście lat starałem się poukładać sobie życie. Zapomnieć o tym, co przeszedłem. Żyć normalnie, jak człowiek... Ale wiesz, trudno jest na przykład kochać się z kobietą, kiedy przed oczami stają ci koledzy z marchewką. Teraz w końcu mogę uporządkować swoje życie. Zapisać się do waszego klubu sadystów. Jak dorosły. Udowodnić ci, że potrafię wszystko to, co wy. Nie jestem w niczym gorszy.
Tak, tęskniłem za wami, naprawdę. Za naszą wspaniałą klasą. W końcu, po tylu latach udało mi się was odnaleźć... Pojutrze cała paczka będzie w komplecie, wyobrażasz to sobie?
Jak to dobrze, że istnieją serwisy internetowe...
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:42   

Dionizos

Gdy dobiegłem czterdziestki śmierć stanowiła obraz równie mglisty jak dawno zapomniane dzieciństwo. W pamięci pozostały obrazy - rodzice płaczący nad maleńkimi zwłokami mojej siostry, garderoba pełna czarnych garsonek mamy zaczerwienione oczy i łzy. W domu nie wolno się było śmiać. Z trudem przypominałem sobie głos matki czy najbardziej trywialne zabawy. Kto wie- być może wcale nie miałem zabaw. To wszystko odeszło przed laty- rodzice, poklepujące nas po ramieniu ciotki, babki, dalecy krewni, a w końcu cały pogrążony w żałobie dom.
Na gruzach wspomnień zbudowałem kolejny- wypełniony głosami wszelkiej maści przyjaciół i świergotem kolejnych kochanek. Nie ożeniłem się i nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek moich potomkach- słono płacę za to by nigdy o żadnym nie usłyszeć. Zabijałem nudę wiecznym karnawałem i mogłem sobie na to pozwolić.
Ostatni dzień rozpoczął się niewinnie. Budząc się rano odkryłem, że połowa łóżka na której nie spałem jest ciepła. Pościel była wygnieciona, na poduszce spoczywał czarny włos. Kobiety nigdy nie nocowały w sypialni. Gdy już dostawałem to do czego były stworzone, pokój gościnny pozostawał do ich dyspozycji. Mimo wszystko jednak ostatnia kochankę gościłem dobre kilka dni temu.
Człowiek spotykając się z czymś czego, nie jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć, woli nagiąć rzeczywistość byle nie otrzeć się o czynniki - powiedzmy to sobie szczerze - paranormalne. Nie inaczej było ze mną. Włos mogłem przecież przenieść na sobie, a pościel rozkopać sam. Mogłem być pijany i zapomnieć co robiłem. Chociaż nigdy mi się to nie zdarzyło
Nagięcie tych kilku faktów niemal zlikwidowało niepokój kładący się powoli na sercu. Ten jednak, nieustępliwy, trafił na bogatą odżywkę w kuchni. Na stole leżała biała filiżanka z wyraźnymi śladami czerwonej szminki na brzegu.
Dom zawsze stanowił dla mnie azyl. Wiedziałem, że kiedy tego chcę jestem w nim całkowicie sam, i nikt nie zakłóca mojego spokoju. Wiedziałem, że nikt nie ma kluczy.
Potarłem nerwowo skronie.
-Kto tu jest?- zwróciłem się do pustych ścian.
Oczywiście nie odpowiedziały.
Miałem wrażenie, że pamięć płata mi figle. Skoro dom był pusty, zdawało się logiczne, że filiżankę musiałem zostawić ja. Tylko...
Zamarłem gdy z łazienki dobiegł mnie szum wody. Ktoś był w domu.
Z holu zabrałem elegancką łyżkę do butów. Sprawdzając jak układa się w dłoni ruszyłem w kierunku intruza.
Zza półprzymkniętych drzwi wydobywały się kłęby pary, w uszach jakby w odpowiedzi szumiała mi krew. Skradałem się cicho nasłuchując.
Gdy dłoń spoczęła na klamce szum ustał. Z kuchni dobiegł brzęk tłuczonej porcelany.
Łazienka była pusta. Para opadła. nie zauważyłem nawet by było w niej szaleje serce.
- Za wcześnie *beep*...- kląłem - za wcześnie...

Za stołem siedziała blada kobieta. Czarne włosy spływały wzdłuż ciała. Nie była już młoda, ale natura nie poskąpiła jej urody. Jasną cerę podkreślał obcisły czerwony kostium. Szare oczy obserwowały mnie uważnie.
- Miło cię widzieć - mruknęła niemal zadziornie, a mi pękło serce.
- A ty... Ty to ona? - złapałem się za pierś, w bezsensownej próbie zatrzymania szaleńczego tętna.
- Mniej więcej... - uśmiechnęła się – nie wiedziałeś, że wszystkie nie ochrzczone idą na dół? - smukłą dłonią zakreśliła linię wskazując polakierowanym paznokciem podłogę.
- Ja wtedy nie chciałem... - wycharczałem z trudem łapiąc powietrze.
- Wiem! - zaśmiała się serdecznie - Jaki ośmiolatek chciałby zadusić młodszą siostrzyczkę poduszką? – spojrzała w sufit wodząc palcem po policzku - No, może znalazłoby się kilku. Ale który wprowadziłby ten śmiały plan w życie?
Podniosła się z krzesła. Ruszyła w moim kierunku depcząc po rozbitej filiżance. Miałem wrażenie, że pierś rozrywa mi od środka jakieś zwierzę.
- Miło cię widzieć bracie - objęła mnie kiedy upadałem - Jakie to piękne... rodzina znów w komplecie. Na wieki.
Płonąłem.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:43   

Eurypides

Zapadał zmierzch. We wsi mieszkańcy szykowali wieczerzę, zapędzali zwierzęta do zagród, a dzieci do chałup. Wieczorną ciszę przerywał tylko piskliwy, z lekka podpity głos, dobiegający spod rozłożystego dębu, pod którym siedziały trzy postacie. Jedna nerwowo machała rękami.
- Powiadam wam, królewna pikna, że strach – Kiszka aż się zapluł z zachwytu – i tego, pół królestwa król daje, toć to tylko brać. Toć jak darmo przecie. Tylko gupi by nie wziął.- machnął z rozmachem ręką, upuszczając kubek. Zawartość rozprysnęła się dookoła. Berda skrzywił się z niesmakiem. Hugo sięgnął po utytłany kubek, napełnił gorzałką. Zastanawiał się przez chwilę
- No ale gadasz, że król rycerza chce wysłać, żeby smoka ukatrupił.
Kiszka pociągnął prosto z gąsiora, zakrztusił się. Berda walnął go w plecy.
- Niby tak było.- kaszlał - Ale tera gadają, że król tak się na gadzinę zawziął, że każdy może spróbować.
- No i pół królestwa to dużo chyba, nie? – Berda drapał się w zarośnięty czarnymi kołtunami łeb – Można się podzielić po równo. Ty i tak królewnę weźmiesz, nam nie trzeba kolejnej baby, żeby zrzędziła.
- No ale ja nawet miecza nie mam.
- Coś się wyklepie – Berda wyszczerzył resztki zębów – Nic nie bój. Mój szwagier Dratwa kiedyś u kowala robił. Weźmiemy go do podziału, to i miecz dostaniesz.

***

- Prawdziwy miecz – Hugo wpatrywał się w szerokie ostrze, grawerowany jelec, rękojeść okręconą czerwoną skórą.
- Ładny, nie – steknął Dratwa grzebiąc w skrzyni – Wiedziałem, że się kiedyś przyda. A miałem sprzedać. Gdzie ja to cholera…. Mam! – krzyknął z satysfakcją, prostując się. W rękach trzymał kolczugę, szeroki pas i mocno wgnieciony hełm, które wyciągnął gdzieś z dna wielkiego kufra. – Trzymaj. Kolczuga trochę duża jak na ciebie, ale się pasem ściśniesz, to nikt nie zauważy różnicy. A najmniej gadzina.
- I u niego żeś się tak naumiał? – Kiszka z podziwem wpatrywał się w rynsztunek.
- Czego? – Dratwa zerknął na niego zdziwiony.
- No kowalskiego fachu.
Berda zarechotał. Po chwili dołączył do niego Dratwa.
- On robił u kowala, ale gnój w stajni sprzątał!
- To skąd to masz? – Hugo oparł miecz o skrzynię i zaczął przymierzać hełm.
- No od kowala. Na wierzchu leżało, to żem wziął. A hełm sprawdzony – postukał we wgniecenie – Jak wiałem, włożyłem na łeb. I słusznie, bo się kowal rozeźlił i młotami rzucał. Nerwowy był, ale fach w rękach miał, trza mu przyznać.

***

- A ten smok to gdzie tak właściwie? – spytał Hugo, drepcącego obok Kiszki.
- A idziesz tam gdzie słońce wyłazi dzień cały. Tamuj jest las, za lasem kawałek rzeczka jest. Za rzeczką ścieżyna. Leziesz tą ścieżyną dwa dni, aż do skał dojdziesz.
- I smok.
- Nie, smok dalej. Za skałami las jest ino jeszcze. Stary, z drzewami jak, normalnie wieża króla. Gadają, że leśne ludy tam siedzą. Ale teraz jak smok, to się bać nie trza. Zeżarte pewno wszystkie.
- I w tym lesie smok teraz siedzi? – Berda machnął ręką, odganiając gza.
- Głupiś. Smok w lesie? Toć przecie bydle wielgachne, niewygodnie by mu było. A jakby se polatać chciał. Pocharatać by się mógł bidulek. – Kiszka spojrzał z wyrzutem.
- No to gdzie ten smok?
- Ano za lasem jeszcze pół dnia przejdziesz i większe skały obaczysz. Tam grota jest. A w grocie smok siedzi.
- Daleko, taka mać – Dratwa zwarzył w ręku gąsiorek – Gorzałki nie starczy.
- A byłeś tam? – Berda szturchnął .
- No przecie w nieznane bym was nie wlókł.

***

- Ścieżyna gadał – Berda klął pod nosem przedzierając się przez jeżyny – Przecie w nieznane bym was nie wlókł.
Kiszka lazł za nim z niewyraźna miną.
- Cholera by cię wzięła – stękał Dratwa – Najpierw bagnisko jakieś zamiast rzeczki, potem wąwozy, teraz krzaczory kolczaste, taka ich mać. Tylko ścieżyny brak. Ale żeś w jednym rację miał. Leziemy tak już dwa dni.
- No bo ja do lasu żem doszedłem. A potem jakoś tak straszno było samemu, to do wioski wróciłem – Mamrotał pod nosem Kiszka. – Ale smok tam na pewno siedzi, toć król by nie gadał takich rzeczy o królewnie i nagrodzie jakby nie siedział…
- To fakt – wtrącił się Hugo – Król człek uczony, wie co mówi.
- No i po co ludzie by gadali gdzie iść, jakby nie siedział…
Berda przystanął.
- Kiszka!
- Jakbym wiedział, że taka droga, tobym nie… No?
- Idziemy jeszcze do wieczora. A potem się zobaczy.

***

- Mówiłem, mówiłem – Kiszka pokazywał podekscytowany paluchem przed siebie. Wokół rozciągały się zielone pagórki, na których pasły się owce. Na horyzoncie majaczył las. A za nim Wysokie skały. Wszystko oświetlały promienie zachodzącego słońca.
- Mówiłeś, niech ci będzie – Berda usiadł z westchnięciem. Odkorkował gąsiorek pociągnął łyk, wyciągnął w stronę Dratwy. Ten nie zareagował, wpatrując się gdzieś na wzgórza.
- Co się tak gapisz, goła baba tam lata, czy jak ?
- Pomysł mam. – Dratwa potarł szczękę. – Nawet lepszy niż zatłuc gada mieczem. I bezpieczniejszy. Słuchajcie.
Po chwili wszyscy wpatrywali się w niego z mieszaniną grozy i podziwu. Pierwszy otrząsnął się Kiszka.
- Tylko skąd ino owce weźmisz?
- A co, mało się tego pląta dookoła – Berda machnął ręką, w kierunku najbliższego wzgórza – Łapiemy którą i tyle.
- Ale toć to cudze, nie wolno tak. – Kiszka wytrzeszczył oczy - Babka mawiali, że jak się cudze bierze, to rzycią po trzykroć wyjdzie.
- No przecie swoich nie będę świństwem napychał. A to dzikie, niczyje. Widziałeś ty gdzieś tu jakąś chałupę. – Dratwa zatoczył ręką koło.
- No niby nie – Kiszka niepewnie rozejrzał się po okolicy.
- No i widzisz. Same są niebożątka, nikt się nimi nie zajmie. A tak jedną weźmiemy, a jak ubijemy smoka, to się i resztę stadka przygarnie, coby ich wilcy nie zjedli.

***

Siedzieli we trzech schowani za skałę, obserwując jak Dratwa skrada się do wylotu jaskini, taszcząc na plecach owcę.
- Myślicie, że się uda? – Hugo wiercił się niespokojnie.
- No jasne. – Berda wychylił się ostrożnie, żeby lepiej widzieć – On ma łeb nie od parady. Tylko mam nadzieję, że się od tego smok za bardzo nie rozpuknie, coby było można królowi pokazać, że ubity.
- Biedny gadzina – Kiszka siedział blady, ze łzami w oczach.
- A tam biedna. Smok to smok. Dużo żre, ludzi atakuje, nerwowy. To ubić trzeba. Taka już jest smocza rola.
- To jak twoja baba zupełnie – Hugo zerknął na Berdę i zaczął rechotać. – Tylko boisz się ubić.
- A nuż mnie ugryzie. Jadowita jest cholera – Berda chichotał jak oszalały - Trza Dratwe poprosić jak ze smokiem skończy, to może i z moją starą mu się uda.
- Patrzajcie. – Kiszka wskazał paluchem wejście do jaskini. Ze środka wylazł smok, w momencie gdy Dratwa stawiał owcę i miał zacząć uciekać. Śmiech ucichł natychmiast.
- I co teraz – Berda westchnął cicho.
- Ano nic, smok się owcą nażre, rozpęknie się, to go nie ruszy. – stwierdził Kiszka przemądrzałym tonem.
Smok istotnie skupił się na owcy. Obejrzał dokładnie, powąchał, po czym spojrzał z wyrzutem na Dratwę.
- TO MOJA OWCA!!! MOJA OWCA!!! ZATŁUKŁEŚ MOJĄ OWCĘ, WYPCHAŁEŚ JAKIMŚ ŚWIŃSTWEM, A POTEM JESZCZE MI JĄ POD NOS PODRZUCASZ??!! NO TO JA CI POKAŻĘ DLACZEGO NIE WOLNO SIĘ ZNĘCAĆ NAD ZWIERZĘTAMI!!!
Hugo, Kiszka i Berda rzucili się do ucieczki, ścigani przez ryki smoka i wrzaski Dratwy.

***

Zapadał zmierzch. We wsi mieszkańcy szykowali wieczerzę, zapędzali zwierzęta do zagród, a dzieci do chałup. Wieczorną ciszę przerywał tylko piskliwy, z lekka podpity głos, dobiegający spod rozłożystego dębu, po d którym siedziały trzy postacie.
- Ta królewna wcale nie jest taka pikna jak gadajo – Kiszka smętnie gapił się na drzewo, popijając z gąsiorka – I z tom połowom królestwa kłopot, no bo jak upilnujesz takiego kawała ziemi. Zara cię okradną.
- Ale, że smok mu całą owcę – Hugo wzdrygnął się, sięgnął po kubek, wypił jednym haustem. – Całą owcę. Jak, przecież to…
- Poza tym, smok tam nic królowi nie zrobił. – tłumaczył Kiszka - Pożarł kogo, czy jak. Swoje owce ma i tyle. A że taki zwyczaj smoka tłuc to insza sprawa, dla rycerzy jeno.
- Pierwszy raz coś takiego widziałem. – Berda splunął - I niech mnie bogowie na miejscu piorunem utrupią, jak jeszcze raz Kiszki posłucham.
Przez chwilę pili w milczeniu.
- Ale wiecie, co – Kiszka w zamyśleniu skrobał się po głowie – Babka nie mieli racji, z tym złym.
- Co? – Berda nie zrozumiał.
- No bo jak się cudze bierze, to nie rzycią po trzykroć wylezie, ale raz i to porządnie w rzyć wsadzą.
- Za Dratwę!
Wypili.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:44   

Faun

Koła pociągu dudniły cicho. Zamknął drzwi przedziału i popatrzył na ukochane pamiątki. Amulet, o kształcie miniaturowego, złamanego dawno temu sztyletu oraz zdjęcie Anhel. Anny Heleny. Nawet teraz, mimo że minęło tyle lat, nie mógł na nie patrzeć bez drżenia serca. Szukał jej od tamtej pory, bezskutecznie i uparcie, pragnąc poznać prawdę o tym, co się wydarzyło.
*
Poznał ją przez sieć mając 17 lat i zakochał się. Godzinami mógł wpatrywać się w jej zdjęcie, pisać do niej e-maile i wyobrażać sobie jak gładzi te wspaniałe, rude włosy, jak tonie w bursztynowych oczach. Obsesja na punkcie Anhel zawładnęła nim i nie obchodziło go ani, że jest starsza o 10 lat ani że nie zna jej osobiście. Kupił kilka amuletów, mających zapewnić wzajemność w miłości i odprawił setkę internetowych rytuałów. W końcu kolega poradził mu, żeby spotkał się z nią, zamiast wzdychać do monitora. Pomysł okazał się być łatwiejszy do realizacji niż przypuszczał. Anhel sama zaproponowała mu udział w letnim obozie, na którym miała być jedną z opiekunek.
W rzeczywistości przerosła nawet jego marzenia. Sposób w jaki poruszała się, odgarniała z czoła włosy, jej głos, zapach… Często rozmawiali przy ognisku, oglądali gwiazdy. Czuł się przy niej wspaniale, jak przy nikim innym wcześniej ani później. Marzył, by ten obóz trwał wiecznie a wszyscy jego pozostali uczestnicy gdzieś zniknęli.
*
W mieście gdzie mieszkała był kilkukrotnie, szukając jej, szukając samego siebie. Wspólni znajomi odsunęli się. Miał tylko strzępy informacji, z różnych źródeł, zupełnie do siebie nie przystających. Dopiero po latach, dawny znajomy i zarazem przyjaciel Anhel powiedział mu, że spotka ją w rodzinnej wsi, przy grobowcu rodziców.
Nie wiedział nawet, że pochodziła z tej miejscowości, ale natychmiast wsiadł w pociąg.
*
Ciepłe, sierpniowe popołudnie było przedostatnim dniem obozu. Odprowadzili na stację kolegów. Drżał z niecierpliwości wiedząc, że będą wracać sami. Osiem kilometrów, przez las. Nie pamiętał o czym rozmawiali w drodze do obozu, za to doskonale pamiętał prąd, jaki go przeszył, gdy ich dłonie zetknęły się a następnie splotły w uścisku. Zatrzymali się na niewielkiej, zacienionej polanie. Patrzył w jej oczy, próbując wyrazić to, co czuł.
- Daj spokój, wiem. Widzę – szepnęła słodko.
Pocałował ją, nie protestowała. Smakowała jak poziomki, które zbierali po drodze.
- Po to tu przyjechałeś, nie? – spytała cicho, łapiąc oddech.
- Przyjechałem tylko dla ciebie i po ciebie – odparł szeptem, zanurzając dłonie w jej gęstych, długich włosach. Zwarli usta w kolejnym pocałunku, tym razem głębszym i śmielszym. Oparła się o drzewo, odchylając prosząco głowę do tyłu. Musnął delikatnie ustami płatek jej ucha i spełnił niemą prośbę, wodząc językiem po całej szyi i niżej, aż do dekoltu. Zatrzymał się niepewnie, docierając do krawędzi bluzki. Rozpięła powoli guziki. Pod nią miała nagie ciało.
- Ja śnię – szepnął, czując tętniącą w żyłach krew, która zmieniła jego członek w wyprężony, boleśnie napierający na materiał spodni, organ.
Musiała to poczuć, bo delikatnie i z wprawą uwolniła tłamszoną męskość. Poprowadziła jego dłonie, pokazując jak gładzić aksamitne w dotyku piersi, jak zsunąć spódnicę, bieliznę…
Położyła się na trawie. Klęczał nad nią, próbując w nią wejść. Pomogła mu, oplatając nogi na biodrach. Ogarnęła go ciepła, wciągająca wilgoć, przy każdym ruchu niosąca błogą obietnicę nieziemskiej ekstazy. Patrzył na falujące w rytm pchnięć mlecznobiałe piersi, oblane teraz rumieńcem i kroplami potu, na rozchylone usta i cudowne włosy, rozsypane na mchu i tańczące z całym ciałem.
Jego ruchy stały się coraz szybsze, słyszał jej jęki i westchnięcia.
Chciał ją mieć taką, na zawsze, tylko dla siebie.
I to była ostatnia rzecz, jaką pamiętał.
*
Kupił bukiet pąsowych róż i zagadnął przechodzącą mieszkankę o Annę Helenę. Wieśniaczka splunęła z obrzydzeniem i uciekła, nie patrząc za siebie. Poczuł niepokój, który jednak ustąpił miejsca podekscytowaniu, że może wreszcie ją spotka.
*
Ocknął się w szpitalnej sali, nic nie pamiętając. Dowiedział się, że znaleziono go w lesie, leżał w śpiączce dwa tygodnie. Rodzice milczeli, gdy pytał czy był tam sam. Anhel nie odzywała się. Jakby nigdy nie istniała. Zdobył kontakty do obozowiczów, lecz nikt nie chciał powiedzieć, co się stało. Słyszał tylko strzępy słów o strasznych zwierzętach, o tym, że Anhel rzuciła urok, że oszalała, że jest demonem, lecz były to jedynie plotki, które milkły natychmiast, gdy pytał, gdzie może ją znaleźć.
*
Cmentarz był opuszczony i zaniedbany. Gdyby nie reakcja wieśniaczki, pomyślałby, że kolega zrobił mu brzydki żart.
*
Poszedł na studia i na jakiś czas zapomniał. Wiodło mu się nieźle, tylko miał problem z kobietami. Do żadnej nie poczuł nic głębszego a gdy próbował, zdesperowany, korzystać z usług profesjonalistek, ciało odmawiało posłuszeństwa. Wiedział, że musi dociec, co naprawdę wydarzyło się tamtego pięknego popołudnia. Wiedział, że pomóc mu może tylko Anhel.
*
W oddali dostrzegł rude włosy. Przedarł się przez zarośniętą ścieżkę. Przy grobie, ubrana w długą, czarną suknię, siedziała rudowłosa kobieta.
- Anhel…? – zapytał drżącym głosem.
Odwróciła się. Nie miał wątpliwości, że to ona, lecz jakże straszliwie oszpecona. Lewy policzek i czoło pokrywały czerwone, pofałdowane szramy, jakby ktoś, kiedyś próbował zdrapać jej twarz. Lewa ręka kończyła się po parunastu centymetrach smętnym strzępem, podobnie noga. Tylko włosy pozostały takie, jakimi je zapamiętał. I oczy. Bursztynowe, przenikliwe. Pytające, czemu tak długo…
- Nikt mi nie chciał powiedzieć, gdzie jesteś i co się stało… - wychrypiał, zaciskając dłonie na łodygach trzymanych róż. Nie poczuł bólu, gdy kolce przebiły skórę. Patrzyła na niego z wyrzutem, z miłością, ze łzami w oczach. Otworzyła usta i zamknęła je bez słowa.
- Powiedz mi… - wyciągnął krwawiącą rękę w jej kierunku.
Wstała.
- Chciałeś mnie mieć dla siebie? – zapytała dziwnym tonem - Wystarczyło, idioto, poprosić! – Jej głos przeszedł w przenikliwy, nieludzki krzyk. Upuścił kwiaty na pobliski grób, próbując zatkać uszy.
- Przestań! – powiedział, nie mogąc znieść tego dźwięku. Głos zawodził i targał koronami drzew. Jęki przeszły w przejmujące wycie. Zobaczył ją taką, jak wtedy, nagą, jej drżące piersi i swoją dłoń z amuletem, małym ostrzem. Naznaczył jej ciało, szepcząc pradawne zaklęcia, wyczytane w Internecie. Trysnęła krew, wszystko pociemniało, jedynie bursztynowe oczy jaśniały z przerażenia. Ogromne pazury wyłoniły się z ziemi i chwyciły ją za rękę, nogę, twarz. Chrupnęły łamane kości. Zobaczył, jak bestia pochyla się nad Anhel i cofa zakrwawione szpony, by po chwili je wysunąć i przytulić ją.
Wrzasnął i zamknął oczy. Gdy je otworzył, wszystko ucichło. Był sam. Popatrzył na leżące u jego stóp kwiaty i skromniutki nagrobek, bez krzyża, na który upadły. Widniał na nim napis:
„Anna Helena zmarła śmiercią samobójczą, niech dobry Bóg zmiłuje się nad jej opętaną duszą”.
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 11:56   

Pierwsza!
Eurypides :) Chociaż jak na shorta to dłuuuuuugie...
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 12:01   

Ty to masz tempo! Dopiero co wkleiłem shorty, zajrzałem tu i tam, i wróciłem - a tu już Martva wypełniła swój patriotyczny forumowy obowiązek :bravo
 
 
gorbash 
Ufol


Posty: 4629
Skąd: Kraków
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 12:07   

Achilles. Faaajne
_________________
You say coke I say caine.
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 12:10   

Następny szybki :bravo Dobra, dobra, już się wyłączam.
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 12:15   

mad napisał/a
Ty to masz tempo!


No, bo ja szybka jestem. Czasami.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
ihan 
iHan Solo


Posty: 8631
Skąd: Tarnów-Kraków
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 12:55   

To ja magicznie trzecia, i dla równowagi: Cyceron.
Tak, tak, napisane według znanego przepisu, Oszubski go choćby stosował, bez zaskoczeń z klimatem, takie lubię. No może coś mi się nie podobało:
Cytat

uśmiechnął się okropnie, ze straszliwą satysfakcją.

Ale poza tym okropnie chętnie, ze straszliwą satysfakcja przeczytałam.
_________________
Boże chroń mnie przed ludźmi wykształconymi ponad swoją inteligencję.
 
 
Iwan 
Żona astronauty


Posty: 7255
Skąd: Radlin
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 13:20   

eurypides, faun, dionizos to według mnie pierwsza trójka
_________________
...i oplata mnie jedwabnymi rzemykami przydymionych swoich spojrzeń... [JHB]

wymień się książkami i nie tylko:
http://www.finta.pl/ref/iwan
 
 
Rodion 
Agent Chaosu


Posty: 7551
Skąd: Gestrandet
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 13:51   

Zgadzam sie i głos na smoka dratewkobójcę :mrgreen:
_________________
Mam czarną koszulkę i piwo... jestem forpocztą sił chaosu.
I tylko konia osiodłać. I przez wrzosowiska, jak przez...
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 13:53   

ihan napisał/a
To ja magicznie trzecia, i dla równowagi: Cyceron.


Chyba zapomniałaś zagłosować :?
 
 
Albion 
Kapitan Kirk


Posty: 1127
Skąd: Warsaw City
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 14:39   

Achilles - sam pisałem to sie nie wypowiadam :wink:
_________________
"Historia uczy tego, że ludzie niczego nie uczą się z historii"
(\_/)
(O.o) This is Bunny. Add Bunny to your signature
(> <) to help him achieve world domination.
 
 
Sandman 
Rumburak


Posty: 2079
Skąd: Sosnowiec
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 15:00   

Eurypides, potem Faun, reszta mi się nie podobała.
_________________
"Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia."
Andrzej Majewski
 
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 15:38   

zaglosuje sobie na Dionizosa. Co prawda, chyba gdzies przy przeklejaniu urwalo jedno zdanie, ale podoba mi sie.
 
 
ihan 
iHan Solo


Posty: 8631
Skąd: Tarnów-Kraków
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 17:37   

mad napisał/a
Chyba zapomniałaś zagłosować :?

Nie da się ukryć, ach ta fragilia. Naprawione.
_________________
Boże chroń mnie przed ludźmi wykształconymi ponad swoją inteligencję.
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 18:59   

Trudny wybór. Nie ma takiego, który uznałabym za słaby. :bravo
Po długim namyśle - Faun
 
 
elam 
Gremlinek


Posty: 11118
Skąd: kotlinka gremlinka
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 19:57   

a mnie na razie zaden tak naprawde nie przekonal, zeby oddac punkt ...
_________________
Ten się śmieje, kto umrze ostatni.
 
 
 
Alatar 
Nekroskop


Posty: 735
Skąd: Z trzewi duszy.
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 20:51   

Achilles, nic ciekawego.
Brutus, ciekawy pomysł z EURO 2012, końcówka jakby na siłę.
Cyceron, pomysł fajny i na czasie, punkt.
Dionizos, takie sobie.
Eurypides, nie wiem co to jest, w dodatku za długie. :evil:
Faun, nawet nawet.
_________________
"Bo najlepiej jest przykleić nos do szyby,
I wpatrywać się tak bardzo, bardzo mocno,
Aż pojawi się kraina Niby Niby,
Przecież w deszczu kwiaty i marzenia rosną"
 
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 22:36   

Bellatrix napisał/a
zaglosuje sobie na Dionizosa. Co prawda, chyba gdzies przy przeklejaniu urwalo jedno zdanie, ale podoba mi sie.


Zapewniam, że nic się nie urwało.
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Grudnia 2007, 23:26   

nie mowie, ze urwalo sie Tobie, tylko autorowi:P konkretnie chodzi mi o fragment:
"Łazienka była pusta. Para opadła. nie zauważyłem nawet by było w niej szaleje serce.
- Za wcześnie *beep*...- kląłem - za wcześnie... "

w pogrubionym fragmencie cos sie nie zgadza i na moje wyglada, ze uciekl fragment zdania. Domniemywuje ze nastapilo to z powodow technicznych, a nie ze zdanie pozostalo jedynie w myslach autora;)
 
 
magic 
Jaskier


Posty: 95
Skąd: Siedlce
Wysłany: 2 Grudnia 2007, 11:26   

Achilles
Dałem się zaskoczyć.
_________________
Każda dostatecznie zaawansowana technologia staje się magią
 
 
mBiko 
Кощей


Posty: 17377
Skąd: The Boat
Wysłany: 2 Grudnia 2007, 11:48   

Faun.
_________________
Wcale nie jestem pod wypływem kolaholu niek jaktórzy w zas pogli momyśleć.
Nie niestem jawet wpiłowie tak pojany jak pożecie mymyśleć.
 
 
Słowik 
Cynglarz

Posty: 4931
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Grudnia 2007, 12:02   

Zdecydowanie Achilles.
_________________
I'd rather have a bottle in front of me than a frontal lobotomy.
 
 
 
Koniu 
Zombie Lenina


Posty: 491
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Grudnia 2007, 12:07   

Cyceron.
_________________
Paranoid: A Chant
 
 
 
Ziemniak 
Agent dołu


Posty: 5980
Skąd: Kraków
Wysłany: 2 Grudnia 2007, 15:00   

Faun, później Eurypides
_________________
Starzejesz się gdy odgłosy, które wydawałeś kiedyś w trakcie seksu wydajesz obecnie wstając z łóżka
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group