Piknik na skraju drogi [książki/literatura] - Uczta Wyobraźni
adam sangreal - 28 Listopada 2010, 23:12
Chyba zaszło małe nieporozumienie - Dukaja nigdy nie czytałem (powoli przymierzam się do Lodu), ale uważam, że autor wyrobił sobie już prestiżową markę. Słyszę Dukaj – myślę ciekawa, dobra, polska fantastyka.
A co do tych okładek, oczywiście to uogólnienie, może dlatego że zawsze trafiałem na kiepską treść. To jak z wątróbką – w dzieciństwie jadłem bardzo kiepską, teraz omijam z daleka.
Uczta Wyobraźni – wiem, że sięgając po jakąś książkę trafię na coś innego, nieprzeciętnego. Może książki te wyznaczają drogę jaką pójdzie fantastyka?
Dabliu - 28 Listopada 2010, 23:37
Żerań napisał/a | Dabliu, ja nie twierdzę, że takiego podziału nie ma. Natomiast się z takim podziałem po prostu nie zgadzam. Wg mnie istnieje po prostu zła literatura i dobra literatura. |
Yhy, tylko że gros literatury fantastycznej jest wedle najprzeróżniejszych ogólnoliterackich kategorii złą literaturą (mimo że fajną dla wielu fanów), natomiast mianem literatury pięknej potocznie określa się w zasadzie całość literatury pozanurtowej, niezależnie od jej jakości. Poprzez łączenie fantastyki z lit. piękną osobiście rozumiem zaś po prostu łączenie konwencji fantastycznej, zazwyczaj opisywanej w sposób charakterystyczny dla prozy awanturniczej, przygodowej, kryminalnej etc., z narracją, konstrukcją, czy ogólnym charakterem bardziej kojarzonymi z szeroko pojętą lit. piękną, co często przyjmuje postać częściowego pozbawiania literatury fantastycznej znamion beletrystyki bardziej rozrywkowej, czy też, mówiąc wprost, odchudzania/odzierania fantastyki z tandety kiepskich charakterów, sztampowych fabuł i nieznośnych schematów.
dzejes - 29 Listopada 2010, 09:46
adam sangreal napisał/a | Chyba zaszło małe nieporozumienie - Dukaja nigdy nie czytałem (powoli przymierzam się do Lodu), |
Może jakieś opowiadania najpierw przeczytaj. Inne pieśni też lepsze na początek. Lód może zabić niedoświadczonego Dukajem czytelnika.
dalambert - 29 Listopada 2010, 09:52
adam sangreal, Złota galera !
adam sangreal - 29 Listopada 2010, 12:56
dzejes, Przebrnąłem przez „Łaskawe” (Jonathan Littell), co momentami nie było zadaniem prostym, więc z Lodem też sobie poradzę.
Dabliu - 29 Listopada 2010, 13:31
Ale "Lód" jest stosunkowo lekki.
Paru głównonurtowych krytyków, z tego co pamiętam, nawet się zachwycało, że takie to przygodowe, z wciągającą i szybką fabułą
dzejes - 29 Listopada 2010, 19:20
Dabliu napisał/a | Paru głównonurtowych krytyków, z tego co pamiętam, nawet się zachwycało, że takie to przygodowe, z wciągającą i szybką fabułą |
Daj jakieś linki.
Ziuta - 5 Lutego 2011, 21:40
Fantastyka na nowy wiek, czyli przeglądowy artykuł na temat Uczty Wyobraźni. Chyba dobry, nie licząc omyłki przerabiającej Stepana Chapmana na Tracy. No ale Trojka jeszcze nie wyszła, więc mają czas na korektę.
Patrzę na półkę, jak rząd książek zaczyna się na Wiekach światła, a kończy Nakręcaną dziewczyną i myślę, że Magowi udała się seria. Jedna z ważniejszych inicjatyw ostatnich lat.
xan4 - 6 Lutego 2011, 14:31
Przeczytałem, trochę to wygląda na promocję, a nie rzeczowy artykuł, ale co tam, niech i tak będzie.
Uczta wyobraźni to coś wyjątkowego w polskich wydawnictwach, seria, o której z góry wydawca wiedział, że będzie do niej dokładał, wydawał w bardzo niskich nakładach (na co można się nabrać, nie można czekać na przecenę, czy odkupienie na alledrogo, jedyne czego można się spodziewać, że nakład kiedyś się może wyczerpać).
Autorska seria Andrzeja Miszkurki, który nie kryje się z tym, że wydaje tam to, co sam chciałby przeczytać. Przez to zdarzają się tam rzeczy dziwne, tylko dlatego, że AM kocha Harrisona .
To takie założenie wydawcy, że oprócz wampirzych opowieści, które wydaje i które to finansują wydawnictwo, podejmuje się część zysków przeznaczyć na 'niesienie kaganka oświaty" wśród fantastów.
Jest w tym też oczywiście odrobinę marketingu i reklamy, to my, to my robimy lepiej od innych. Jednak jest to promocja dla kilkuset czytelników, no może paru tysięcy, ale to już byłaby przesada. To są przecież nakłady po parę tysięcy egzemplarzy. Promocja, która jest również skierowana do głównego nurtu.
Jednak nie ma co marudzić, ja popieram inicjatywę AM, nawet jeżeli zdarzają się tam rzeczy słabsze (dla mnie oczywiście). Kupiłem jak do tej pory wszystkie książki z tej serii (Nakręcana dziewczyna właśnie do mnie idzie) i będę dalej kupował. Bo lubie rzeczy inne, odbiegające od reguł, a takie pozycje właśnie mogę znaleźć w Uczcie wyobraźni.
No proszę, mnie się również artykuł promocyjny zrobił
rybieudka - 8 Lutego 2011, 10:00
Mi się inicjatywa UW bardzo podoba. Czytałem co prawda tylko kilka książek w niej wydanych (kilka kolejnych czeka na swa kolej), ale za każdym razem to było coś wyjątkowego. Także wtedy, gdy lektura do lekkich i łatwych bynajmniej nie należała (tak miałem z Viriconium - przy lekturze wymęczyło mnie okrutnie i średnio "weszło", ale z perspektywy czasu uważam je za książkę kapitalną... czasem pewne rzeczy muszą w czytelniku dojrzeć). Swoją drogą fajnym "dodatkiem" był numer Fantastyki-WS poświęcony autorom znanym z UW. W każdym razie serię doceniam - jest ważnym przedsięwzięciem prezentującym fantastykę ambitniejszą i bardziej artystyczną (niż rozrywkową) od większosci tego co zalega na ksiegarskich półkach. Kto chce i potrzebuje ten sięgnie. Ważne, ze dzieki AM mamy dostęp do tych książek w rodzimym, eleganckim wydaniu.
Tymczasem czekam na nowego VanderMeera (bo jestem w połowie Miasta Szaleńców i Świętych i jestem zachwycony! )
rybieudka - 30 Marca 2011, 10:09
Viriconium? Ej, powiem Wam tak... moje pierwsze odczucia co do niej były mniej wiecej takie: Woooow! ale koleś ma język! Zarąbiscie pisze! Zaraz potem takie: Kuuuurde, ale za bardzo nic tego nie wynika i w sumie taki trochę bełkot wychodzi... I ostatecznie wyszło mi, ze to taka bardzo niszowa pozycja. Ale potem ksiażka uleżała mi się w głowie z rok, parę razy do niej jeszcze zajrzałem i, ku memu wielkiemu zdziewieniu, doszedłem do wniosku, ze to jest kawał swietnej literatury. Ale bardzo, ale to baaardzo niszowej i trudno przyswajalnej. I w pełni rozumiem tych, którzy na niej psy wieszają.
Ziuta - 30 Marca 2011, 11:13
Tak, Viriconium. Nawet Sosne pytał na privie
rybieudka, ja bym pełni akceptował niszowość Harrisona. Sam znam autorów, których mało kto lubi poza mną. Ale Viriconium (oraz pozostałe jego) powieści otacza powszechna atmosfera totalnego zachwytu. Polska pada na kolana. A mnie ani Viriconium, ani Światło nie przekonały. Doszedłem w końcu do roboczego wniosku, że to pisarz piszący ponad swoje umiejętności. Byłby pewnie średnio znanym autorem przeciętnego fantasy lub space opery, ale porwał się na ambitniejszą tematykę.
agrafek - 30 Marca 2011, 11:27
Światło jest git. Pewnie bym tak nie uważał, gdyby nie nasza dyskusja na DOF, dzięki której zobaczyłem w tej powieści więcej. Moim zdaniem Harrison to facet, który stawia mocno na koncepcję powieści i z nią zgrywa resztę swoich pomysłów. A do tego ma niezłe pióro. Tylko w nosie ma przyzwyczajenia czytelników, tak mi się wydaje. A może i niewprawnie te swoje koncepcje sprzedaje.
rybieudka - 30 Marca 2011, 11:32
Ja niestety ani Światła ani Nova Swing nie czytałem. Z Viriconium może być troche inaczej, bo jednak to są teksty, które powstawały przez lata i bardzo się wewnętrznie od siebie różnią. To nie jest jedna spójna powieść. O tym też warto pamiętać.
A tak swoja drogą to muszę sie w końcu na DOF zarejestrować... choć nie wiem czy czasu starczy...
Btw. To nie jest aby topic o Martinie?
Fidel-F2 - 18 Maj 2019, 12:24
Viriconium - Michael John Harrison
Kolejna pozycja z UW, po Welinie i Atramencie Duncana której nie skończę. Po stu stronach uznałem, że to bez sensu.
Przeczytałem pierwsze krótkie opowiadanie - Rycerze Viriconium - z rozczarowaniem. Jedyną jego zaletą mogłaby być atmosfera łotrzykowsko-arystokratycznej dekadencji. W sumie fajne. Tyle, że reszta składowych leży i kwiczy. Fabuła w zasadzie zupełnie nijaka, opowieść nie bardzo wiadomo po co i o czym, bez jakiej wewnętrznej koherencji. Postacie histerycznie teatralne, bez logiki. Konstrukcja psychologiczna, motywacje kompletnie nieogarnięte. I na koniec język. Niepoukładany, kanciasty, niezgrabny, ale dobra, jakoś może i by się człowiek przedarł, gdyby opowieść była sprawnie przedstawiona. Ale coś pod kopułką zaczęło mi pomrygiwać na pomarańczowo, jednocześnie pobrzękując. Coś jak skrzyżowanie alarmu przeciwpożarowego z lampką check engine na desce auta.
Gdy zacząłem drugi fragment Viriconium, nowelę Pastelowe Miasto, alarmy rozkrzyczały się już po kilku stronach. Poszukałem oryginału, The Pastel City, i włos zaczął mi się jeżyć. Pomijając masę błędów i niezgrabności językowych, które rzucały się w oczy i o których mówiłem wcześniej, okazało się, że tłumacz - Grzegorz Komerski - dokonał gigantycznej hucpy. Bo on nie jest tłumaczem ale, jak sądzę, operatorem automatu tłumaczącego, z komunikatywnym poziomem znajomości języka angielskiego.
Zdania tworzone przez pana Komerskiego, często przedstawiają zupełnie nowe treści w stosunku do tego co napisał autor, a w skrajnych, co nie znaczy, że rzadkich, przypadkach, wychodzą z tego kompletne brednie. Co ciekawe, niektóre akapity oryginału zostały zupełnie pominięte i nie ma ich w ogóle w wersji polskojęzycznej. Pomijając oczywisty fakt utraty pewnych treści, późniejsze odwołania, czy założenia autora, że czytelnik wie o czym mowa, powodują uczucie źle napisanego tekstu. Zupełnie nie z winy autora.
Żeby nie być gołosłownym, jeden przykład na poparcie. Jeden, bo nie mam chęci na taką zabawę w szerszym zakresie, a kto będzie miał ochotę, sam łatwo sprawdzi powszechność tego stanu rzeczy.
martva, teraz coś dla Ciebie
Brzmienie oryginalne:
Cytat | And with that, Tomb the dwarf, as nasty a midget as ever hacked the hands off a priest, did a little complicated shuffle of triumph round his victim, cackling and sniggering like a parrot. |
Tłumaczenie Komerskiego:
Cytat | To powiedziawszy, karzeł Trup, nieznośny jak zawsze, odrąbał kapłanowi ręce, zatańczył jakiś zawiły taniec zwycięstwa wokół swej ofiary, gadając przy tym i skrzecząc niczym papuga |
Pierwszą zastanawiającą rzeczą jest fakt, że ani przed tym fragmentem ani po nim, nie ma w opowieści żadnego kapłana któremu można by cokolwiek odrąbać. O ile większość zafałszowań trudno rozpoznać na pierwszy rzut oka, bo nie są w tak oczywisty sposób sprzeczne z resztą tekstu, tak tu mamy rzecz ewidentną. A teraz w czym problem.
Komerski popełnia kilka błędów.
Pierwszy dotyczy słowa midget. Pierwsze tłumaczenie jakie wyrzucają słowniki w tym przypadku to karzeł. I to mu się zgrało z dwarfem, więc szczęśliwy pobiegł dalej. Tyle, że słowo midget oznacza również małą, irytującą muszkę. I to jest wersja na która należało postawić.
Drugi dotyczy słowa hack off. Czasownikowe, najpopularniejsze, znaczenie słowa hack oznacza rżnąć, rąbać co w połączeniem z off i rękami kapłana znowu spasowało mu się perfekcyjnie. Odrąbał je i po sprawie. Tyle, że nie. Moim zdaniem mamy tu pewną zgrywająca się dwuznaczność zgrabnie wykorzystaną przez Harrisona. Raz, że zwrot to hack sb off oznacza wkurzenie kogoś a dwa samo to hack to włamać się, przedrzeć się, dać radę.
W efekcie sens zdania wygląda w ten sposób, że karzeł zachwycony własną wypowiedzią, odtańczył jakiś chaotyczny taniec, który sprawiał wrażenie podobne do chaotycznej trajektorii i gwałtowności ruchów muszki, która (to już poezja odharrisonowa) wyartykułowała w ten sposób radość jakiej dostarczyło jej udziabanie w rękę kapłana powodując jego wkurzenie.
Być może ręka (ręce) akurat kapłana ( The Hands of a Priest) mają jakieś idiomatyczne lub kulturowe znaczenie w anglosaskim świecie, o czym nie wiem, a co mogłoby uzasadnić użycie akurat rąk kapłana w roli ofiary muszki. To już jednak aspekt poboczny i mniej istotny.
Seria Uczta Wyobraźni pod względem poligraficznym jest dopieszczona i elegancka. Aż miło brać te książki do ręki. Szkoda jednak, że MAG, pomiędzy tak pierwszorzędne okładki włożył tak strasznego bubla. Zadziwiające jest, że wydawca który uczynił z tej serii produkt prestiżowy, podchodzi z taką nonszalancją i lekceważeniem do merytorycznej strony zagadnienia. W miejsce tłumacza zatrudniony został, pewnie tani, nieudolny amator. Później nikt tego bubla nie sprawdził, osoba zajmująca się redakcją pewnie wzięła pieniądze nawet nie czytając tekstu. Gdyby choć jedna osoba w wydawnictwie wykazała choć odrobinę zainteresowania jakością samego tekstu nie dałoby się takiego dziadostwa przepchnąć do druku.
Być może Harrison jest trudnym autorem, ale wydawnictwo zmasakrowało jego pracę. Poniższa ocena odnosi się głownie do pracy wydawnictwa. Harrison miał tu niewiele do powiedzenia. W takiej sytuacji, niestety nie widzę sensu dalszej lektury.
0/10
|
|
|