Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Niesprawiedliwość w szortach - głosujemy do 19.VI

Które niesprawiedliwości najbardziej Was poruszyły?
1. A tak się starałyśmy...
1%
 1%  [ 2 ]
2. Beze mnie
3%
 3%  [ 4 ]
3. Diabeł na wieży
1%
 1%  [ 2 ]
4. Droga ślepców
2%
 2%  [ 3 ]
5. Edward
0%
 0%  [ 1 ]
6. Heroizacja
5%
 5%  [ 6 ]
7. Janko Muzykant
9%
 9%  [ 10 ]
8. Kamienne myśli
18%
 18%  [ 19 ]
9. Ognistowłosa
6%
 6%  [ 7 ]
10. Ostatnie przesłanie Crappa
0%
 0%  [ 1 ]
11. Początek
5%
 5%  [ 6 ]
12. Potęga literatury
0%
 0%  [ 1 ]
13. Prawo pogranicza
7%
 7%  [ 8 ]
14. Sens istnienia
9%
 9%  [ 10 ]
15. Sprawiedliwa najwyższa kara?
3%
 3%  [ 4 ]
16. Toy Story
5%
 5%  [ 6 ]
17. Więzień
3%
 3%  [ 4 ]
18. Wynalazek
3%
 3%  [ 4 ]
Nie rusza mnie to - żaden z powyższych
2%
 2%  [ 3 ]
Głosowań: 31
Wszystkich Głosów: 101

Autor Wiadomość
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 22:32   Niesprawiedliwość w szortach - głosujemy do 19.VI

Pomimo skróconego terminu, na czerwcowy konkurs wpłynęło 18 szortów od 14 Autorów - bardzo dziękuję Wam za piękną mobilizację! Zapraszam do lektury:


1.
A tak się starałyśmy...

Chrumka, Skwarka i Piggy stały pośrodku pola, w zamyśleniu grzebiąc kopytkami w ziemi.
- Jak ona mogła nam to zrobić? - jęknęła Chrumka.
- Starzy bywają wredni - Skwarka ryła glebę z coraz większym zapałem. - Stara hipokrytka! "Jesteście już duże. Musicie zbudować swój dom!" Dobry kit, tylko kto go łyknie? I to już drugi raz! Pewnie znowu sprowadzi sobie tego knura zza rzeki.
- Dziewczynki, po kartofelku i bierzemy się do roboty - zakomenderowała Piggy. - Jak zrobi się ciemno, przyjdzie Same-Wiecie-Kto.
Za niedługi czas, kiedy posiliły się nieco, Chrumka podniosła ryjek znad kartofliska:
- W drogę! Dziś już niczego nie zbudujemy. Rozejrzymy się, popytamy, może ktoś nas przyjmie pod swój dach.
Pobiegły truchcikiem w stronę lasu, rozdeptując po drodze jaskrawoczerwone muchomorki. Nim zdążyły się zasapać, ich oczom ukazała się maleńka chatka.
- Nio, tu byłybyśmy bezpieczne. Okiennice, drzwi na klucz, grube ściany. Schronienie jak ta lala! - ucieszyła się Piggy.
- Oby tylko kominek nadawał się do użytku. - Skwarka oblizała się ze smakiem. - Znowu upichcimy sobie jednego z ...
- Oby tylko nas wpuścili! - przerwała jej Chrumka, podchodząc bliżej chatki. - A cóż to takiego? - zapytała, obwąchując ścianę.
- Wygląda na jadalną. Spróbuj.
Chrumka zbliżyła ryjek do ściany i nadgryzła kawałek.
- Fuj! - splunęła. - Co za słodkie paskudztwo. Jakiś piernik, czy co?
- Ja tam lubię słodycze - odpowiedziała Skwarka, po czym zbliżyła się do drzwi. Te, o dziwo, okazały się otwarte. W środku było widno. Na stole stała lampa , a obok niej leżał klucz. Na podłodze, przy kominku, stał wielki kocioł, a w kącie izby spoczywał worek z ziemniakami.
- Ekstra, zamykamy drzwi i bierzemy się za kolację - zawołała beztrosko Skwarka.
- Zwariowałaś? Ktokolwiek tu mieszka, może wrócić lada moment - przerwała jej jedna z sióstr.
- A kto powiedział, że go wpuszczę? - powiedziawszy to, Skwarka zatrzasnęła drzwi
i przekręciła klucz w zamku.
Niezadługo w kominku buchał wesoło ogień, a w stojącym na palenisku kotle wrzała woda z gotującymi się pyrkami.
Nagle rozległo się podejrzane chrobotanie.
- Ktoś jest na dachu! - krzyknęła przerażona Chrumka.
- Ciiii... cho. Sam wpadnie.
Świnki zamarły w oczekiwaniu. Chrzęściło, chrzęściło, aż w końcu, plusk! I cisza. Ofiara nawet nie zdążyła krzyknąć. Musiała utopić się na miejscu.
- Znowu będzie mięsko! - pisnęła Skwarka, wspominając wilka, którego ugotowały poprzedniej jesieni. Nie zwlekając, siostry zestawiły gar z paleniska i zajrzały do środka.
- Dz.. dziew.. czynyy, ccco to takiego?
- Chyba czapka. Może mu zimno w uszy było?
- A to?
- Okulary?
- Patrzcie! Wypłynął. Czy to...?
Wtem znowu rozległ się chrobot. Tym razem hałas nie dobiegał z dachu, lecz z dołu, jakby spod ziemi. Poczuły dziwne wibrowanie pod kopytkami. Przestraszone, cofnęły się o kilka kroków. W klepisku pojawił się niewielki otwór. Chrobot nie ustawał, a dziura robiła się coraz większa, aż w końcu wygramolił się z niej sprawca całego zamieszania.
- I co, prosiaczki? Prezentów nie będzie w tym roku? - zapytał Krecik.

-------------------------------------------------------------------------

2.
Beze mnie

To niesprawiedliwe.
Niesprawiedliwe, że muszę tu leżeć, umierając, podczas gdy wszystko dokoła toczy się dalej beze mnie.
Tyle życia zmarnowane. Tyle starań i wysiłku. A przecież nawet głupią młodość jakoś przetrwałem! Ile serenad się naśpiewałem, ile nastałem pod oknami!

Żadna mi się nie oparła. Z wyjątkiem tej rudej, lizał ją pies. Poza nią, żadna. Byłem kimś.

Syna spłodziłem, niejednego zresztą. Dom, zamiast budować, znalazłem. Drzewa nie sadziłem, bo i po co. Tyle jest drzew na świecie.
Wszystko sobie poukładałem.

A teraz leżę i patrzę w niebo, stygnąc. Dobrze, że chociaż dzień słoneczny, łatwiej trochę umierać.

Takie to niesprawiedliwe, że oni dalej mogą żyć tu, a ja muszę wszystko budować od nowa.

No cóż, nikt nigdy nie mówił, że łatwo być kotem.

-------------------------------------------------------------------------

3.
Diabeł na wieży

- Widzisz? To tam! - Albert wskazywał palcem na opuszczoną wieżę. - To tam zamieszkał diabeł, tak mi powiedział Roland!
William nie wyglądał na przekonanego. Matula tyle razy powtarzała obu braciom, by nigdy, przenigdy nie wchodzili do byłej siedziby szalonego maga, który został wygnany z kraju dobre dwieście lat temu. Zakaz nie brał się znikąd, musiał być podyktowany poważnymi przesłankami.
- No nie wiem... Roland to kłamczuch...
- Oj tam, nie marudź! - Albert nie dawał za wygraną. - Zresztą Roland przysięgał na życie swojej matki, że widział demona na własne oczy!
- Tak? W takim razie pewno też i opisał, jak czort wyglądał, zgadłem?
Albert skinął głową.
- Więc?
- Co ja ci tam będę opowiadał. Wyglądał jak najprawdziwszy diabeł! Chodź, najlepiej będzie, jak sami się o tym przekonamy!
Chłopcy cierpliwie pokonywali kolejne schodki, aż w końcu znaleźli się w komnacie ulokowanej na samym szczycie starej budowli. Pomieszczenie było puste i nie wyglądało na to, by ktoś je odwiedzał w przeciągu przynajmniej ostatnich kilkudziesięciu lat.
- No i gdzie ten straszny potwór? - William nie ukrywał rozczarowania i zażenowania tym, jak łatwo uwierzył w dziecinną bajkę. Miał przecież piętnaście lat, był prawie dorosły, a tu proszę, taki wstyd!
Już miał skarcić Alberta, za wymyślenie całej tej bzdurnej historii, gdy młodszy z braci nagle krzyknął:
- Bogowie, co to jest do licha?!
- Gdzie?!
- Diabeł łazi po zewnętrznych ścianach wieży! Widziałem, jak przemyka tuż obok okna! Szybko, wyjrzyj przez nie!
- Nic nie widzę!
- Jejku, braciszku, tak mi przykro, ten nieszczęśliwy wypadek nigdy nie powinien mieć miejsca!
Zdumiony William chciał się odwrócić i zapytać, o jakim to "nieszczęśliwym wypadku" bredził Albert, ale nim zdążył wypowiedzieć choćby jedno słowo, został wypchnięty przez otwór okienny i pomknął w dół, na spotkanie ze śmiercią.

Życie jest takie niesprawiedliwe. Tylko dlatego, iż William urodził się dwa lata przed Albertem, miał pozbawić swego młodszego brata zaszczytu zasiadania na tronie?
Jakież to szczęście, iż Albert był bardzo rezolutnym chłopcem i potrafił wziąć los w swoje ręce!

-------------------------------------------------------------------------

4.
Droga ślepców

Małe obskurne mieszkanie, brudne i pełne popiołu. Ostatni bastion żywych, poza nim niewiele już pozostało. Setki godzin spędzonych w ciemności, w ciszy, która o stokroć była straszniejsza od tych wszystkich wcześniejszych wybuchów, potężnych eksplozji, które prawie całkowicie zrujnowały nasz świat. Oni przeżyli, ale czy aby na pewno było to ocalenie?
- Chcę odejść, dobrze to wszystko przemyślałam - powiedziała tak jakby miała zamiar opuścić salę kinową, w której puszczali właśnie jakiś kiepski film.
Towarzyszący jej mężczyzna szybko przeliczył kule w rewolwerze, były tylko dwie, chciał zakląć, ale się powstrzymał.
- Dokąd chcesz iść?
- Nie chcę nigdzie iść, chcę ze sobą skończyć - wyjaśniła mu błyskawicznie, opuściła przy tym głowę najniżej jak tylko się dało.
Mężczyzna zerknął na kobietę swojego życia, a potem na drzwi tuż obok. Za nimi, w drugim pokoju bawił się ich syn. Dziesięcioletni młodzieniec z bujną blond czupryną i z powalającym spojrzeniem. Kiedy patrzyli mu w oczy czuli wielki żal, kiedy zapalali tę ostatnią już świecę doskonale też widzieli jego strach, który był tak przytłaczający, że aż nieludzki.
- Nie możesz nam tego zrobić - odrzekł.
Zaskoczyła ją ta jego powściągliwość w głosie.
- Już postanowiłam, tak będzie najlepiej. Użyję płatka obsydianu.
Zagryzł wargi, które zastygły wraz z nim na moment.
- Najlepiej dla kogo, dla ciebie?
- Dla nas wszystkich - odparła ze łzami w oczach. On już płakał od dawna.
- A pomyślałaś o nim? - mówiąc to wskazał na chłopca, który w tym samym czasie bawiąc się jakąś starą i poniszczoną zabawką uśmiechał się do nich. Ze świecy zaś pozostał już tylko dogasający ogarek.
Nie odpowiedziała, nie potrafiła, mężczyzna jednak nie wytrzymał.
- A pomyślałaś o tym, co ja mu powiem!?
Uścisnęła go tak jakby się już więcej mieli nie zobaczyć, nadal jednak milczała.
- Kiedy chcesz to zrobić? - ponowił, łapiąc się za głowę.
- Natychmiast po tym jak go wykąpię.
Zasłonił ręką usta, nie odrywał jednak od niej wzroku.
- Pożegnasz się z synem?
- Nie.
Kiedy go myła, to delikatnie sunęła gąbką po tym jego mocno już wychudzonym ciele, kiedy go zaś wycierała, to dostrzegła jeszcze to jego pełne niepewności spojrzenie. Nic jednak nie powiedział, uśmiechnął się tylko, ucałowała go wtedy.
Świeca nie paliła się już od dawna, otaczała ich teraz złowroga ciemność, która oblepiała i zniewalała jednocześnie. Czuli się jak te ćmy, co po nocy domu swojego szukały, złowrogie dźwięki powróciły wtedy na nowo. Chłopiec nie wytrzymał, dygocząc z zimna zacharczał:
- Tato, boję się! Gdzie jest mama?
Mężczyzna natychmiast przytulił go do siebie, chłopiec przestał się wtedy trząść.
- Odeszła - odpowiedział, dziecko jednak niczego nie zrozumiało.
- A kiedy do nas wróci tatusiu?
Nie wiedział co mu jeszcze powiedzieć.
- Nie wróci synu, mamy już nie ma.
Chłopiec natychmiast się rozpłakał. Mężczyzna ponownie przeliczył kule w pistolecie, zrobił to po omacku, delikatnie przesuwając końcami palców po okrągłych wyżłobieniach bębenka. Suchy trzask odciąganego kurka od razu jednak wszystko zmienił.
- Tatusiu to jest niesprawiedliwe! - zaszlochał, a jego głos w tej krótkiej chwili był także głosem matki, niewypowiedzianym nigdy, rwącym potokiem słów tysięcy innych. - Co zatem zrobimy?
- Pójdziemy na południe synu, tu z każdą godziną robi się coraz zimniej. Czeka nas długa i niebezpieczna droga.
Superwulkan Yellowstone po wielu tysiącach lat uśpienia, zagrzmiał ponownie. W jednej chwili wystrzelił w górę tysiącami kilometrów sześciennych materiału piroklastycznego, zasypując Ziemię ogromnymi złogami pyłu i popiołu. Temperatura szybko spadła o kilkanaście stopni, powodując powstanie zimy wulkanicznej. Wyginęły lasy i większość ssaków, a populacja ludzi zmalała do zaledwie kilku tysięcy. Zapanował półmrok, a nicość ogarnęła wtedy wszystko...

-------------------------------------------------------------------------

5.
Edward

Cholerna sprawiedliwość... Edward rozmasował skronie w nadziei, że choć trochę rozładuje narastające napięcie.
Nie myśl o tym. Łatwo było im mówić. Prosto jest zachować dystans w cudzej sprawie. Siedział w fotelu, skrywając twarz pomiędzy dłońmi, pochylony, odgradzając się od kolorowego pokoju urządzonego na modłę lat siedemdziesiątych amerykańskich seriali. Wszystkie te plakaty, drogie szałowe gadżety, drewniane póki, firanki, puchary... Marność. Przed oczami migały mu bezładnie sceny z wypadku, jak na zapętlonej szpuli filmu szalonego reżysera. Zderzenie, hamulec, pisk opon, błysk, musimy amputować, zakręt, poślizg, co jest ku... wystrzał, start!, pierwsze okrążenie, błysk, hamulec, będzie żył, szkoda - taki zdolny.
Jakim cudem gnojek, który w niego uderzył wyszedł z tego bez zadrapania?!

- Powinieneś już o tym zapomnieć. - Uśmiechnęła się. Malwa, nawet nie zauważył kiedy weszła. Tacę postawiła na stoliku. Czarna herbata, malutkie ptysie ze śmietaną, orzeszki pistacjowe - wszystko to, co tak bardzo lubił. Marność. Tak. Powinien już o tym zapomnieć, choćby z jej względu. Żadna inna nie została z nim po wypadku, choć miał ich wiele, czasami wiele na raz - jak przystało na wschodzącą gwiazdę. Została tylko Malwa. Spuścił wzrok tam gdzie winny znajdować się jego nogi, w nicość, i zaśmiał się bezgłośnie, i pusto.

- Co myślisz pierwszy?
Dwie osoby stojące w rogu pokoju spoglądały na Edwarda. Gdyby skierował spojrzenie w ich stronę i wytężył wzrok nie myśląc przy tym wiele, być może zauważyłby jakąś różnicę, poświatę lub cień, mgiełkę, czy zawirowanie jak przy podgrzanym powietrzu, coś niezwykłego. Pewnie szybko przetarłby oczy uznając to za przywidzenie. Wszak większość ludzi nie jest skłonna by tak otwarcie spojrzeć w nieznane.
- Dokładnie tak jak chcieliśmy młody. Lepiej nie mogło wyjść.
- Nadal nie rozumiem dlaczego musiało to być takie radykalne. Nie mogliśmy wybrać czegoś mniejszego?
- To nie do końca tak. Ustalamy tylko pewien schemat, ogólne zależności. Oni sami wybierają. No i pozostają jeszcze oddziaływania związkowe, rodzinne. Inne dusze też mają swoje cele, uwikłania osobowości, mnóstwo czynników...
- Zabawne, odniosłem wrażenie, że już to widziałem, pierwszy.
- To oczywiste, kiedy byliśmy jednością wiedziałeś to co jedność i na głębszym poziomie nadal to wiesz. Wie to Edward. Teraz jednak znów oddzieliliśmy się, a ty jesteś wciąż jeszcze bardzo młody.
- Przypomniałem sobie, że też kiedyś byłem taki jak on i teraz mi go trochę szkoda. Czuję, że to trochę niesprawiedliwe, że padło na niego.
- Zupełnie niepotrzebnie mały. To przeżycie nam się przyda, jest korzystne, a za jakiś czas Edward dołączy do nas, tak jak ty. Zresztą to wszystko tylko taka gra. On nie musi cierpieć ani się zamartwiać. Sam tak wybiera, sam śni ten sen, snuje własną opowieść o tym co jest.
- Wiem, ale on zdaje się tego nie rozumieć. Wierzy tym wszystkim myślom. Gdybym mógł mu powiedzieć... Czy mogę?
- Zobacz.

- To chyba coś dało, może gdybym tutaj został...
- Nie.
- To co teraz, pierwszy?
- Teraz wracamy, młody. To ważne aby każda część się rozwijała zgodnie z własnym porządkiem, wolą mniejszą i Wolą większą. To jest dobre dla całości. A co jest dobre dla całości jest i dobre dla części. Tego chce całość wszystkich całości.
- Kim jest całość całości, pierwszy?
- Każdą z części części.

Edward poczuł jakby iskierka zabłysnęła mu gdzieś w głowie i rozlała się łagodnym ciepłem po całym ciele. Spojrzał na Malwinę, która zamykała właśnie drzwi.
- Dziękuję.
Nie był pewien czy usłyszała.
Sięgnął po ptysia i wepchnął całego do ust.
Przez chwilę znów smakował jak dawniej.

-------------------------------------------------------------------------

6.
Heroizacja

- Brudas, wyciągaj broń i strzelaj!
Inspektor zwrócił się do przerażonego, pulchnego aspiranta. W samo południe, na silnie nasłonecznionym dachu kamienicy, młody policjant spływał cuchnącym potem. Teraz wytrzeszczył oczy w przerażeniu.
- Co?
- Wal! - Inspektor wskazał na rozległy, zapełniony ludźmi plac. - Nie chcę żebyś trafiał, po prostu ich nastrasz.
- Ale...
- Słuchaj, Brudas. Wiesz, co się dzieje w tym mieście. Może ci się wydawać, że to sprawiedliwość, ale tak nie jest.. To anarchia!
Inspektor zamilkł na chwilę, wpatrując się w ludzi na dole.
- Patrzysz na nich - zaczął powoli - i widzisz zwykły tłum. Normalni, zaganiani i zajęci własnymi sprawami. A jednak coś sprawiło, że na wszelkie zło reagują tak... zmieniają się w te...
Zawiesił głos i pokręcił głową.
- Słyszałeś, Brudas, o tym gościu, który w trakcie napadu na bank wyskoczył nagle w cyrkowym kostiumie, upierdzielił wszystko lepkim świństwem, obezwładniając bandytów, ale jednocześnie demolując pół banku? Wiesz, że to był jeden z zakładników? Chuderlawy student, któremu nic nie mogliśmy udowodnić. Albo ta staruszka, która zmieniła się nagle w kobietę-kota? Widziałeś to? Niezapomniany widok, zapewniam. Sześćdziesięciosiedmioletnia babcia w obcisłym lateksie, która powala agresywnego skina. Zidentyfikowaliśmy ją na podstawie monitoringu, ale nikt nie odważył się przedstawić zarzutów niepełnosprawnej emerytce, która ledwo chodzi o lasce...
- Zarzutów? - aspirant spróbował oponować. - Przecież ona...
- ... milcz! W takich wyskokach nie ma nic ze sprawiedliwości. Tak nie wolno. Od sprawiedliwości jesteśmy my, a nie... jakieś cuda. Bo teraz, Brudasie, po szpitalach oprychy z całego miasta jęczą o Batmanie, Supermanie i innych zielonych olbrzymach. W slumsach mamy wąsatego Bronsona, który zaprowadza swoje porządki. Nastroszony gościu z ostrzami w dłoniach gania po zaroślach ćpunów w parku. Chuck Norris ratuje bezpańskie psy średnio raz na dzień. Jakiś kibic po meczu rzucił na trawę puszkę piwa i od razu pobił go bełkoczący Włoch w krótkich spodenkach z flagi. Gang młodych anarchistów, który spokojnie rozbijał latarnie, został zaatakowany przez dwóch kapturzastych gości z kolorowymi świetlówkami, a brudny, bosy kretyn w podkoszulku niemal wysadził wieżowiec w centrum. W tym mieście strach już źle zaparkować, bo przechodzący obok smarkacz zmieni się nagle w niebieskiego Gibsona i rozpłata ci samochód wielkim mieczem. Jak kichniesz pojawi się doktor Kilder, który wszystkim wokół zaordynuje leczenie, zarządzi kwarantannę i przeprowadzi na chodniku pięć operacji. To jakiś obłęd.
Inspektor przerwał na chwilę.
- Złapiemy cudaków. Sprowokujemy ich. Tu, z dachu! My tu, oni tam. Wszystko dokładnie zobaczymy. Wyjmij więc, z łaski swojej, gnata - rozkazał - i strzelaj!
Policjant niepewnie i powoli sięgnął do kabury. Odbezpieczył broń i wycelował. Z tej odległości i tak nie miał szans na trafienie, strzelił więc, raz i drugi. Na placu zapanowało poruszenie, ludzie rozbiegli się na boki, chowając pod ścianami i w bramach, niektórzy kucali lub padali na ziemię, chcąc uchronić się przed niewidocznym niebezpieczeństwem. Inspektor, z wysokości dachu, uważnie obserwował spanikowany tłum, ręką ponaglając aspiranta.
- Dawaj, Brudasie! - krzyknął, w nerwach sięgając do własnej kabury.
- Nie radzę. - usłyszał nagle.
Odwrócił się i spojrzał w czarny wylot lufy.
Pulchną, nieruchomą twarz młodego policjanta wykrzywiał silny grymas, jakby naraz rozbolały go wszystkie zęby.
- Wiem o czym myślisz śmieciu. - Aspirant przemówił spokojnie. - "Strzelił sześć razy, czy tylko pięć?". Szczerze mówiąc, w tej całej zabawie straciłem rachubę...
Inspektor zdołał tylko jęknąć.
- Brudas?

-------------------------------------------------------------------------

7.
Janko muzykant

Janko nie był szczęśliwy.

Był pastuchem na strusiej farmie w Mniwie Większej, na Podlasiu. Praca to była spokojna, lecz nie dawała mu satysfakcji. Mógł wprawdzie oddawać się bez przeszkód swej wielkiej pasji - grze na wierzbowej fujarce, czuł się jednak niedoceniony. Jego powołaniem było paść barany.

Wieczorami, gdy strusie chowały już swe ptasie móżdżki w piasek, siadał Janko nad studnią i snuł tęskną melodie, wpatrzony w bezkresne stada rogacizny, ciągnące na wschód w poszukiwaniu wodopoju. Ech, Podlasie, ojczyzno moja mała, myślał, a łzy ciekły mu po brudnych od czarnoziemu policzkach.

- To niesprawiedliwe! - krzyczał, a wiatr niósł głos daleko i zaplątywał jego echo w burzany i grykę.

Powinienem paść owce, mówił do siebie, już ciszej, spokojniej. Moje owieczki kochane. Są takie mięciutkie, ciepłe takie. I mają cudownie delikatne usta, nie jak te wstrętne strusie.

W głębi swego poczciwego, pastuszego serca Janko nienawidził głupich ptaszysk z oczami jak bezdenne górskie stawy pełne lodowatej wody. Czasem nawet dawał im do jedzenia kamyki oblepione kradzionym w folwarcznej stołówce cukrem trzcinowym. Czuł melancholijną, gorzką radość, widząc, jak plują potem z niesmakiem i wąskimi, czarnymi językami oblizują spierzchnięte dzioby.

Kładąc się do snu, Janko przytulał się do swej małej, polietylenowej owieczki. Zawsze śniło mu się, że jest największym, najtłustszym baranem w stadzie.

*

Pewnego ranka, na kilka dni przed letnim przesileniem, Janko zrozumiał, że musi coś zrobić ze swoim życiem. Tak dłużej nie mogło być.

Cały dzień, pod pozorem zbierania ziaren i kłączy dla swych podopiecznych, chodził tu i tam, obmyślając szczegóły wielkiego planu. Wieczorem był gotów do zemsty.

Gdy księżyc skrył się za horyzontem, a napędzane słonecznymi ogniwami latarnie w końcu pogasły, Janko zakradł się do bramy pastwiska i otworzył ją na oścież. Zadowolony, wrócił do swej jurty i zaczął grać. Melodię ułożył specjalnie na tę okazję. Nadał jej tytuł "Noc po ciężkim dniu".
W ptaszyska jakby coś wstąpiło. Wyrwawszy głowy z piachu, zaczęły rozglądać się niespokojnie. Nie mogły zlokalizować źródła przeraźliwego hałasu, niepokojąco rezonującego z częstotliwością ich mózgowych fal alfa. Ogarnięte paniką, zaczęły biec. Przed siebie, na oślep, tratując młode i depcząc jajka.

Zgodnie z przebiegłym planem Janka, pobiegły prosto pod przejeżdżający co noc o tej właśnie porze ekspres “Fryderyk Szopen” relacji Augustów-Polanica Zdrój. Zdyszana lokomotywa ustąpiła ruchomej masie drobiowego mięsa i pojechała prosto w pole, ignorując łagodny zakręt, jaki zakreślały zmęczone całodziennym upałem szyny.

- O kuwra - wyszeptał Janko, widząc, jak wagony składają się niczym wachlarz zawstydzonej gejszy, zgarniając ze sobą pogrążone w ślepym amoku stado. Wśród pogiętych blach pojawił się ogień. To musiały wybuchnąć butle z gazem ziemnym w warsie. Krzyki płonących ludzi zmieszały się ze skwierczeniem pieczonej strusiny.

Janko spojrzał na Wschód, w kierunku Mińska i Smoleńska. Horyzont pojaśniał wyraźnie - najwyższy był już czas kłaść się na zasłużony spoczynek.

Świtało.

-------------------------------------------------------------------------

8.
Kamienne myśli

Nad Felipolis, miastem tysiąca kolumn i tysiąca pomników, zapada zmierzch. Gorące powietrze jest przesycone zapachem dojrzałych moreli. Długie cienie budynków kładą się na białych, brukowanych wapiennymi kostkami ulicach. W parkach, w ogrodach, na placach, nad rzeką, na balustradach balkonów, na dachach, przy kamiennych ławkach, w zaułkach, wzdłuż platanowych alej stoją rzeźby. W dzień śpią, znużone upałem, ale teraz, jeśli usiądziesz i zamkniesz oczy, możesz je usłyszeć.
Ostatnie promienie słońca różowią biały marmur ramion Lajkit, zdobiącej balustradę nad łukowatym mostkiem, spinającym brzegi kanału. Bohaterka najpiękniejszej znanej historii miłosnej, opiewanej przez poetów całego kontynentu, przechyla się wyciągając rękę ku ukochanemu po drugiej stronie łuku. Ich palce niemal się stykają. Słyszysz, jak się skarży? Za życia nie pozwolono nam być razem, teraz trwamy naprzeciw siebie... Mogę na ciebie patrzeć, ale nie mogę cię dotknąć, zupełnie jak kiedyś! To niesprawiedliwe! Usta pozostają nieruchome, delikatna twarz tchnie spokojem i słodyczą. Rzeźbiarz bardzo się postarał, pewnie nie sądził że zostanie przez nią tak znienawidzony.
Nieco dalej, na rogu małej, zapomnianej uliczki, stoi pomnik Ramszyda Pierwszego, wykonany z kremowego wapienia, nieco zniszczony przez piasek i wiatr. W dumnej pozie, ze stopą na pokonanym władcy sąsiedniego państwa, z wysoko podniesioną głową patrzy akurat w stronę posągu swojego syna. Prawie wszyscy o mnie zapomnieli, po moich stopach zaczyna się wspinać niszczycielski bluszcz, ale to Ramszyd Drugi ma wyższy cokół i lepszy kamień! Mimo że to ja rozszerzyłem granice i wzbogaciłem kraj, a ten leniwy tchórz tylko wydawał moje złoto na niezliczone święta i igrzyska... To niesprawiedliwe!
W krzewach tamaryszku rozbrzmiewa chór cykad. Zaczyna wreszcie wiać chłodniejszy wiatr. Jeśli pójdziesz teraz aleją lekko w dół, w stronę parku, gdzie niegdyś stał pałac władców, znajdziesz figury królewskiej pary z czasów poprzedniej dynastii. Wyglądają godnie i szczęśliwie, ale to pozory. Spójrz na królową, na jej leciutkie odchylenie od małżonka, na lśniący chłód kamienia, podkreślony srebrzystym blaskiem wschodzącego księżyca. Stoimy tu razem, od wieków i na wieki, a ja nawet go nie kochałam! Oddałam serce komu innemu, z mało znaczącego rodu. Dziś nikt już o nim nie pamięta, nie zapisał się na kartach historii, nie został unieśmiertelniony w marmurze. A był dużo lepszym człowiekiem niż ten stojący obok. To niesprawiedliwe!
Jeśli przejdziesz teraz jeszcze kawałeczek w stronę głównego placu miasta, i wytężysz wzrok w półmroku, zauważysz plamę zagęszczonej ciemności na tle białych murów. To symbol miasta, smoczyca wyrzeźbiona z marmuru czarnego jak serce złoczyńcy. W tym kamieniu czuję tylko zimno! Mogli użyć bazaltu, w nim rozbrzmiewa echo płomieni i dawna energia gorącej lawy... Mnie, córkę ognia, uwiecznić w czymś tak lodowatym? To...
- niesprawiedliwe! - W niewielkiej fontannie siedzi jadeitowa żaba o smutnych oczach, nieprzerwanie plując wodą. - Stworzyli kamienną żabę i kamienne liście nenufarów, a nie pomyśleli o kamiennych muchach...

-------------------------------------------------------------------------

9.
Ognistowłosa

Karczma "Pod srebrnym jelonkiem" wyróżniała się nawet na tle zadbanych kamienic kupieckiej dzielnicy. Zaiste, był to wyjątkowo luksusowy przybytek, oferujący gościom najlepsze jadło i trunki, najwygodniejsze pokoje i najciekawsze rozrywki. Oczywiście, ceny również należały do tych z najwyższej półki. Sześciu ochroniarzy, potężnie zbudowanych i dyskretnych zarazem, stanowiło zaś gwarancję, że w karczmie spotkamy jedynie klientów wyselekcjonowanych pod względem obyczajów i stanu sakiewki.
Tego popołudnia, przy okrągłym dębowym stole, długą dysputę o życiu prowadziło trzech mężczyzn: przybyły niedawno do miasta inżynier Jurgen, odpowiedzialny za budowę nowego mostu, złotnik Kleofas i kupiec Baltazar.
- Jak ja nie cierpię tych fircykowatych darmozjadów - użalał się inżynier. - Choćby ten bard, Gabriel Słodkousty. Nie robi nic sensowego, a ludzie go uwielbiają.
- Coś tam robi. Śpiewa, komponuje... - wtrącił Baltazar.
- A dajże spokój - warknął inżynier. - Ani to pożyteczne, ani nawet mądre. Ja zaprojektowałem fortyfikacje Falbergu, które ocalą miasto, gdy barbarzyńcy zaatakują z północy, a pies z kulawą nogą nie pamięta tam mojego nazwiska. A Słodkoustego wszyscy znają, pieją z zachwytu nad jego kolejną sprośną pieśnią o Czerwonym Koguciku. Strasznie to niesprawiedliwie.
- Tak to już jest z artystami - westchnął złotnik.
- I tego właśnie nie rozumiem - drążył Jurgen. - Popatrzcie na mnie. Czegoś mi brakuje? Silny jestem, odpowiedzialny, majętny. Mam duży dom. A jak poprosiłem o rękę Joannę Van Horst, ta mnie wyśmiała. Nazwała kalafiorem, czy jakoś tak. Gabriel to cherlak, co groszem nie śmierdzi, a co druga panna wzdycha, by jej wskoczył pod pierzynę. To niesprawiedliwe!
- Spójrz na to z drugiej strony - rzekł kupiec. - Sam zauważyłeś, że złoto się barda nie trzyma. Nawet jak coś zarobi, to zaraz przehula, a potem z głodu przymiera, u dworu o srebrnika żebrze...
- No, coś w tym jest - stwierdził inżynier, drapiąc się w kartoflowaty nos.
Nagle, niczym materializujący się anioł, przy ich stoliku pojawiła się Paloma, zwana "Ognistowłosą", zjawisko piękność i chyba największy z atutów "Srebrnego jelonka". Gęste czerwone loki sięgały jej do pasa, czarna suknia opinała idealnie kształtną kibić, z gorsetu wylewały się alabastrowe piersi, doskonale kuliste niczym dojrzałe grejpfruty.
Nie było mężczyzny, któremu serce nie przyspieszałoby gwałtowanie w obecności Palomy. Pewien młody kleryk pozwolił sobie kiedyś na niestosowny żart, że gdyby Ognistowłosa przybyła do katedry w Kulm, tamtejsza słynna krzywa dzwonnica natychmiast by się wyprostowała. I choć Paloma oferowała swe ciało za dukaty, to jakoś nie sposób było ją nazwać po prostu kurtyzaną.
- Czemuś taki smutny, mój ty wilkołaku? - Kobieta położyła dłoń na owłosionym policzku inżyniera. - Za piętnaście sztuk złota sprawię, że poczujesz się lepiej niż w czwartym kręgu niebios.
- Ugh! - Złotnik zakrztusił się winem, słysząc zaporową cenę.
Inżynier tylko zmarszczył brwi i sięgnął za pazuchę.
- A co, stać mnie! - rzekł dobitnie, potrząsając ciężką sakiewką.
Chwilę później Paloma wbiegła na kręcone schody, a Jurgen podreptał za nią z wywieszonym językiem, niczym śliniący się ogar.
- Jest jednak sprawiedliwość na tym świecie - stwierdził złotnik. - Czy taki Gabriel uciuła kiedykolwiek piętnaście dukatów, by móc zapłacić za godzinę z Ognistowłosą?
- Nie uciuła. Tylko że... - kupiec zrobił wymowną pauzę. - Jakby to powiedzieć... Gdy Gabriel jest w mieście, Paloma udostępnia mu swe wdzięki za darmo. Na każde zawołanie.

-------------------------------------------------------------------------

10.
Ostatnie przesłanie Crappa

Bzycząca mucha doprowadzała go do szału. Nie lubił, kiedy coś zakłócało coroczny rytuał. Kartony z fiszkami stały w nieładzie na biurku. Crapp przetarł dłonią zakurzony blat
i rozłożył przed sobą kilka z nich. Odsunął na bok dopiero co przeczytaną gazetę i zabrał się za segregowanie zbieranych od lat karteczek z notatkami.
- Gdzie te z czerwonymi kropkami... te są najważniejsze... są!

12 stycznia 1989
"Mieszkańcy Ziemi nie dbali o przyrodę, dlatego zostali ukarani. W wielu miejscach zabrakło słodkiej wody, ludzie umierali z pragnienia. Najsilniejsi zdołali dotrzeć do nielicznych czystych rzek, gdzie musieli zacząć wszystko od początku..."

Crapp przerwał czytanie i zamyślił się na chwilę. Sięgnął po kolejną fiszkę.

15 kwietnia 1995
"Jerzy oparł się o mur i przymknął oczy. Ciągle jeszcze słyszał w głowie jej krzyk, błagania o litość. Uśmiechnął się lekko. Czy nie wiedziała, że to uczucie jest mu obce? Nie była pierwszą..."

Crapp znowu przerwał. Zmarszczył brwi. W skupieniu miętosił w palcach pożółkłą kartkę. W końcu odłożył ją i szybkim ruchem wyciągnął kolejną.

20 sierpnia 1999
"Amin szybkim krokiem podszedł do okna. Na placu roiło się od ludzi. Jego ludzi.
- Oddalić - burknął do stojącego za jego plecami oficera. - Egzekucja ma się odbyć jeszcze dzisiaj.
- Tak jest - odparł posłusznie Firimbi i wyszedł z gabinetu.
"Lojalność bierze się ze strachu" - pomyślał Amin."

Crapp zacisnął pięść, zgniatając fiszkę w kulkę. Ponownie sięgnął po czytaną dziś rano gazetę. Jego zmęczony wzrok przesunął się po sensacyjnym nagłówku i powrócił do zaznaczonego długopisem akapitu.

28 grudnia 2011

"(...) o szóstej tego ranka zamaskowany zamachowiec, którego tożsamości policja nie chciała ujawnić, wtargnął do przedszkola przy urzędzie miejskim. Przy pomocy pistoletu maszynowego pozbawił życia piętnaścioro dzieci, dwie wychowawczynie i poważnie zranił trzy dziewczynki. Sprawcę zatrzymano pół godziny później. W jego plecaku znajdowały się książki Kurta Crappa, pisarza znanego z poruszania kontrowersyjnych tematów, piętnowania ludzkich podłości i wynaturzeń. Na pierwszej stronie jednej z nich napisano długopisem: Ludzie, nie zasługujecie na to, aby żyć. Crapp otrzymał Literacką Nagrodę Nobla w listopadzie bieżącego roku. Jest..."

Kurt odsunął od siebie gazetę i sięgnął po stojącą na podłodze butelkę. Z szuflady wyciągnął fiolkę z błękitnymi tabletkami. Jeden... dwa... piętnaście... siedemnaście... przez całe życie liczby i daty miały dla niego szczególne znaczenie.
- Tak będzie sprawiedliwie - mruknął, zapijając pigułki palącym w gardło płynem.

-------------------------------------------------------------------------

11.
Początek

Młody, dopiero raczkujący wszechświat, wypełniał się gwiazdami, plejadami i całymi galaktykami. Pędzące elektrony, nieco zdziwione własnym istnieniem, wirowały w szaleńczym tańcu, tworząc zarodki planet. W czasie, który dla Boga mógłby być tylko chwilą między mrugnięciami, powstawały orbity, kształtowały się układy słoneczne, zapalały się i gasły słońca.
Gdzieś pośrodku tego pozornego chaosu, dwoje zatroskanych Konstruktorów unosiło się nad nową, stygnącą planetą, która była wielokrotnie mniejsza od gwiazdy wokół której krążyła. Jeden z nich trzymał w rękach sporych rozmiarów zwój i czytała na głos:
- Plan koncepcyjny świata, który opanują rozumne istoty, ukształtowane na podobieństwo Głównego Architekta. Powstaną one na drodze ewolucji zapoczątkowanej w organizmach pierwotnych bakterii, które rozplenią się w wodach i na kontynentach, dając możliwość rozwoju setkom gatunków roślin i zwierząt. Wskazówki: rozmieszczenie narządów płciowych zgodnie z dołączonymi schematami, nie używać dłuta i syropu malinowego... - Konstruktor zwinął papirusowy dokument i przewrócił oczami. - Jak zwykle same ogólniki. Choć raz chciałbym dostać zlecenie, które będzie sprecyzowane trochę bardziej szczegółowo.
- Tak, a potem taki niedopracowany świat ulega autodestrukcji i można pożegnać się z premią - odpowiedział jego kompan i westchnął ciężko. - Ale trudno. Główny Architekt nie ma czasu, aby dopilnować wszystkiego osobiście. W zamian mógłby przydzielić nam kogoś do pomocy, bo we dwójkę zabawimy tu parę milionów lat.
- Zgadzam się. A tak w ogóle, to gdzie On teraz jest?
- Architekt? Podobno w systemie Alfa-X. Pracuje nad pomysłem wielowymiarowości sferycznej. Światy pączkujące i takie tam inne...
- Słyszałem, że ma na tym punkcie bzika. Mam tylko nadzieję, że wyznaczy do realizacji kogoś innego.
- Dlaczego? Przecież to niezła fucha.
- Nie lubię gdy ogarnia Go twórcza pasja. Strasznie wtedy bazgrze i całe eony zajmuje mi odszyfrowanie Jego notatek. Pamiętasz jak chłopaki z pierwszego oddziału stworzyli grawitację, tylko dlatego, że źle odczytali słowo gwarancja?
- Pamiętam. Ale gdyby nie to, koncepcja geoid krążących po elipsoidalnych orbitach była by teraz w czarnej.... ekhm... dziurze. Do dziś istnieją wymiary, gdzie zwykłe kichnięcie grozi wypadnięciem w przestrzeń kosmiczną, ponieważ nasi koledzy nie mięli żadnego pomysłu na siłę przyciągania.
- To smutne... - zatroskał się pierwszy Konstruktor. Wizja niewinnych istotek trzymających się kurczowo swojej matki ziemi wprawiła go w lekkie przygnębienie. Po chwili zadumy podrapał się po czole i rozwinął ponownie zwój. - Tylko powiedz mi przyjacielu, jak przejść od mikroskopijnych bakterii, do dwunożnych, myślących istot?
- Przed nami sporo pracy, ale damy radę. Użyjemy jakiegoś czynnika, najlepiej promieniowania i samo się ułoży. Do tego dojdą warunki zewnętrzne, klimat, przeszkody do pokonania. Kilka bodźców zainicjowanych w odpowiednim momencie i będziemy w domu.
- Ruszajmy zatem. - Osobnik zwinął dokument i wrzucił go do torby wypełnionej przeróżnymi narzędziami. - W międzyczasie chciałbym sprawdzić pomysł Konstruktora z układu GX-300.
- Świat zamieszkany przez wielkie gady?
- Tak. Przyznam, że niezmiernie intryguje mnie to zagadnienie.
- Ale tamten eksperyment się nie udał...
- No to co? Zwierzaki dostaną swoją szansę, a jak wyjdzie z tego jakaś lipa to najwyżej walnie się meteorytem i po sprawie. - Konstruktor wyszczerzył zęby w chytrym uśmiechu i spłynął w kierunku samotnej planetki, na której powierzchni rozpalone wulkany kształtowały fundamenty świata, nazwanego roboczą Ziemią.

-------------------------------------------------------------------------

12.
Potęga literatury

Donan wszedł do komnaty. Wtem naprzeciw niego pojawił się czarnoksiężnik, wyciągnął rękę i zawołał:

- Już po tobie, śmieciu!

Z koniuszków palców maga wystrzeliła ognista kula, trafiając Donana w pierś. Wojownik zwalił się na posadzkę, a w powietrzu ukazał się napis: Ciąg dalszy w następnym numerze.

Marek obudził się w gabinecie kumpla z czasów szkolnych, aktualnie zaś słynnego wynalazcy, półleżąc w fotelu i trzymając w ręce kartkę z różnobarwnym, migotliwym nadrukiem.

- Tym razem się udało! - wykrzyknął - Zobaczyłem całą historię tak, jakbym w niej uczestniczył!
- A widzisz. - Doktor Gamon wstał zza biurka i podszedł do stojącego w rogu regału. - Tak się martwiłeś, że nie masz odpowiednich zdolności, a wystarczyło tylko trochę poćwiczyć.

Wziął z półki plik kartek i podał je przyjacielowi:

- Poćwicz w domu na tym. Masz tu dalszy ciąg historii, którą właśnie obejrzałeś i jeszcze kilka innych opowieści fantastycznych.

Wieczorem, gdy Marek leżał już w łóżku, wziął w obie dłonie jedną z kartek Gamona i zaczął intensywnie się jej przyglądać. Przypominała ona karty z trójwymiarowymi obrazami, jakimi fascynował się w dzieciństwie. Pozornie na takim obrazku nie było nic, poza kolorowymi plamami, a mimo to, gdy przytrzymało się je w odpowiedniej odległości od oczu i skupiło wzrok, można było dostrzec rozmaite przedmioty. Tym razem było jeszcze ciekawiej: Kolorowy wzór złożony z cienkich, poskręcanych linii, pobudził odpowiednie miejsca w mózgu oglądającego, umieszczając w nich dalszy ciąg przygód dzielnego wojownika Donana.

Następnego dnia po pracy rozentuzjazmowany Marek wpadł do gabinetu przyjaciela. Teraz znajdowała się w nim sekretarka, która pisała z zapałem na komputerze, doktor Gamon stał zaś nad nią dyktując i wykonując prawą ręką ruchy sugerujące molestowanie seksualne w miejscu pracy. Marek wycofał się dyskretnie i zapukał.

- To wspaniałe! - zawołał od progu, gdy został zaproszony do środka. - Jak wpadłeś na taki rewelacyjny pomysł?
- Wiesz, od dawna pisałem fantastyczne szorty i posyłałem je na internetowe konkursy, ale z dość miernym rezultatem. W końcu uzmysłowiłem sobie, że to niesprawiedliwe, iż laury zdobywają opowiadania znacznie gorsze od moich, dałem więc sobie spokój z szortami i postanowiłem zaprezentować coś naprawdę oryginalnego. Po kilku latach intensywnej pracy stworzyłem obrazowe opowiadania i, jak wiesz, całkiem nieźle na nich zarabiam. Popatrz choćby na to. - Pogrzebał w szufladzie biurka i podał przyjacielowi kolejną kartkę.

Marek zagłębił się w lekturze. Wehikuł czasu przeniósł go do międzywojennej Warszawy, gdy nagle w ciemnym zaułku natrafił na zbira, który wystrzelił do niego z pistoletu. Marka ogarnęła ciemność.

Doktor Gamon obudził się w fotelu z migoczącą różnymi kolorami kartką w dłoni. Spojrzał na swoją pierwotną postać siedzącą za biurkiem i uśmiechnął się z satysfakcją. Karta z zapisem osobowości wynalazcy rozeszła się już w milionach egzemplarzy, infekując umysły kolejnych nabywców. W ten sposób jego marzenie o panowaniu nad światem zaczęło spełniać się w sposób szybki i bezbolesny.

Mogę teraz zaprowadzić na Ziemi prawdziwą utopię - pomyślał. - Znikną wojny i wzajemne nieporozumienia, skoro wszyscy ludzie tak naprawdę będą jedną osobą powieloną w miliardach egzemplarzy. Potem jego spojrzenie padło na stukającą w klawiaturę komputera sekretarkę. No tak, muszę jeszcze tylko nauczyć się podniecać samym sobą.

-------------------------------------------------------------------------

13.
Prawo pogranicza

Mężczyzna był stary. Niby dobrze zbudowany i postawny ale po mięśniach znać było lata ciężkiej, fizycznej pracy. No i zdradzały go poorane zmarszczkami, ogorzałe dłonie i twarz. Oraz oczy, spoglądające spokojnie i bez strachu w wylot lufy pulsera.
- Musisz pójść z nami, Jim.
- Niby dlaczego?
Posiadacz karabinu pulsacyjnego westchnął ciężko i otarł spocone czoło o rękaw służbowego uniformu. Ukradkiem spojrzał na stojącego nieopodal, ubranego w garnitur mężczyznę.
- Jim, naruszyłeś teren pana Barringtona. Zjawił się dziś u szeryfa z oficjalną skargą, sam rozumiesz...
- A skąd wie, że to ja?
- Zostawiłeś ślady opon. Twój traktor to ostatni pojazd kołowy w hrabstwie.
Jim Farrel pokiwał głową i splunął.
- No dobra. A co miałem robić? Ten dupek ... - Wskazał towarzyszącego funkcjonariuszowi eleganta. - Wykupił, co się dało wokół mojego gruntu. Nie mam dojazdu, Keith! To jest prawie połowa mojej ziemi. Nie sram forsą, nie mogłem olać tych zbiorów!
- Wiem, Jim, ale...
- Próbowałem się dogadać. No co, Barrington, to nieprawda? Byłem u ciebie nie raz, proponowałem odkupienie, prawo przechodu, dzierżawę. Prosiłem cię nawet. Błagałem, do diabła! Śmiałeś mi się prosto w twarz!
- Nie gorączkuj się, Farrel - zarechotał Barrington.
- Widzisz, Keith? Popatrz jak się cieszy ten wszarz. Przecież on to zrobił specjalnie! Wiedział, że będę musiał wejść na jego grunt! Zaplanował to!
- To możliwe, ale...
- Keith! On... on mnie sprowokował do tego. Czy to się nie liczy?
- Jim, takie jest prawo. Wiesz, jakie mamy warunki. Ta planeta to pogranicze, dzicz, zadupie. - Zastępca szeryfa opuścił nieco pulser, tak by nie celował już w Farrela, ale był w gotowości. - Bandy, rabusie... Na cywilizowanych planetach żaden glina nie nosi broni. A tutaj ma ją każdy! A stróże prawa? Wojskowe pulsery! Ciebie, Jim, mało razy napadali? I broniłeś domu. Taki jest edykt nadszeryfa, każdy ma prawo bronić swego mienia! Każdy ma prawo zabić intruza! A jeśli ktoś nie był w stanie bronić sam a ma dowody, ma prawo żądać powieszenia winnego.
- I powiesicie mnie? Za to, że przejechałem kilkanaście jardów po jego ziemi?
- Twój wybór, Jim. Możesz uniknąć kary... jeśli zdecydujesz się na reemigrację. Ale wiesz, z czym to się wiąże - twój majątek stanie się własnością kolonii i zostanie zlicytowany.
- I wtedy on wykupi moją ziemię? To ma być sprawiedliwość?
- Masz wybór, Jim. Jeśli poniesiesz konsekwencje i... dasz się powiesić, Twój syn wszystko odziedziczy. Zastanów się. Masz trochę czasu na decyzję. Albo... - zastępca szeryfa znacząco potrząsnął pulserem.
Farrel bez słowa wyciągnął ręce przed siebie. Elektroniczne kajdanki zasygnalizowały zatrzaśnięcie mechanizmu i mężczyźni ruszyli do zaparkowanego przy bramie grawilotu z oznaczeniem biura szeryfa hrabstwa.
Huk wystrzału zatrzymał ich, gdy mieli wsiadać do pojazdu. Za ich plecami stał William Farrel, syn starego farmera. Trzymał wycelowaną w ich kierunku strzelbę śrutową, stary wojskowy model samoczynny.
- Will, nie możesz bronić swojego ojca przez aresztowaniem!
- Ależ, Keith, ja tylko bronię mojej własności.
- Własności?
- Ano, własności. Od linii między rogiem stodoły do prawego słupa bramy jest mój teren - odparł William, pokazując lufą strzelby. - Dwa tygodnie temu ojciec złożył akt darowizny u sędziego pokoju.
- Nie wygłupiaj się, Will!
- No co ty. To poważna sprawa, bronię mojej ziemi przed intruzami. Którzy mają wrogie zamiary, jeden ma nawet karabin pulsacyjny! Jak sam powiedziałeś, Keith, mam prawo. No, a jak nie ma skarżącego to nie ma skargi, ale to przy okazji.
- Will, jestem zastępcą szeryfa!
Młody Farrel podniósł strzelbę i wycelował.
- Edykt nadszeryfa nic o tym nie wspomina. Znaczy się - mogę się bronić również, gdy napadają mnie ludzie, mieniący się być stróżami prawa! Odsuń się, tato.
- Will, nie! To prawo...
- Twarde prawo - wycedził Will. - Lecz prawo.
Ostatnie słowa zagłuszył huk serii strzałów.

-------------------------------------------------------------------------

14.
Sens istnienia

Dzień, w którym ogłoszono, że do nas dołączy, był ostatnim dobrym dniem. Wszyscy o Niej plotkowali, że przybędzie z zagranicy, że jest niezwykła, że zrobiła już furorę w niejednym budynku. Staraliśmy się ignorować pogardliwe spojrzenia, jakimi obdarzały nas ściany, złośliwe uwagi linoleum w holu, niewybredne dowcipy drzwi obrotowych chichoczących szybami. Znosiliśmy poniżenia z godnością marmuru, z którego stworzono nasze jestestwo. Jednak popękane (przy czwartym i siódmym stopniu) serce krwawiło.
Ona była przecież Wielką Damą. Promieniała wewnętrznym blaskiem kolorowych jarzeniówek, schowanych elegancko pod czepkiem sufitu. Kusiła smukłymi uchwytami i czterema wypolerowanymi przyciskami z eleganckim, złotym makijażem numerycznym. Mrugała zalotnie guzikiem alarmowym. Uśmiechała się szeroko za każdym razem, gdy ktoś zapragnął się z nią spotkać.
Przez tydzień przywozili jej rzeczy. Miała ich tyle, że mogłaby obdzielić nimi pół świata, a i tak zostałaby masa niepotrzebnych części. Staraliśmy się na Nią nie patrzeć, nie zwracać uwagi na przymilające się do Niej kostki posadzki, aksamitne zasłony wyciągające swoje zwiewne ręce by dotknąć doskonałości, jaką była.
Pamiętamy chwilę, gdy oznajmili, że jest gotowa zaistnieć w naszej społeczności. Jej oczka lampek kontrolnych świeciły figlarnie, ale my wiedzieliśmy, że na ich dnie czai się obłuda. Chciała nas wtedy omamić obietnicami, że wiele się nie zmieni, żebyśmy nie robili takiej smutnej miny, że Ona jest tu by nas trochę odciążyć, a nie odebrać sens istnienia. Och, jakże okrutnie kłamała, małpa jedna.
W przeciągu tygodnia niemal zapomnieli o naszym istnieniu, jakby fakt, że stanowimy integralną część konstrukcji, jego podporę i trzon w obliczu Jej osoby stracił jakiekolwiek znaczenie. Żyliśmy odtąd wspomnieniami o podbitych podeszwach, o mlaskających, gumowych klapkach, o mocnych uderzeniach drewnianych chodaków, o kłujących nas w brzuch, ostrych szpilkach. O zabłoconych kaloszach zostawiających mokry i oślizgły ślad na każdym stopniu. Z łzą wzruszenia przywoływaliśmy w pamięci miękkie, psie łapki przeskakujące nas w pośpiechu, niekiedy nawet zatrzymujące się w oczekiwaniu na parę trampków i łaskoczące nas wtedy ogonem w balustradę.
Czasy naszej świetności, gdy byliśmy niezastąpieni przeminęły bezpowrotnie. Pozostało nam przyglądanie się jak Ona zawłaszczyła sobie wszystko, co dawało nam radość...

Pewnego dnia usłyszeliśmy niepewne skrzypnięcie nienaoliwionego zawiasu w drzwiach. Ciężki obcas z drugiego piętra zagłuszał delikatne pacnięcia małych stópek podążających ich śladem. Wstrzymaliśmy oddech, gdy zatrzymały się przed naszymi oczyma. Cóż byśmy dali by poczuć na sobie wilgoć tych bosych palców, niezdarnie wdrapujących się na kolejny stopień.
Obcasy tupały nerwowo i czekały, aż Ona otworzy przed nimi swoje podwoje i zaprosi by odpoczęły na puchatej wykładzinie, której zażyczyła sobie miesiąc temu.
- Mamusiu chodźmy na piechotę - pisnęły gołe stopy.
- Ile razy ci mówiłam, że nie biega się na bosaka po zimnych schodach. Właź do windy - zahuczały obcasy i wkroczyły w Jej otwarte ramiona.
- To niesprawiedliwe!
Nawet nie wiecie jak bardzo, pomyśleliśmy, gdy małe paluszki zacisnęły się gniewnie i z rezygnacją oddaliły się, zostawiając nas pogrążonych w czarnej rozpaczy.

-------------------------------------------------------------------------

15.
Sprawiedliwa najwyższa kara?

Tego dnia zabiłem Al-Abaha po raz sześćset dwudziesty drugi.
Odnosiłem wrażenie, że zaczęliśmy się zgrywać, choć przecież on sam nie pamiętał poprzednich egzekucji. Za każdym razem był jedynie kolejną kopią, wykonaną chwilę wcześniej w przeprogramowanym teleporterze. A jednak z dnia na dzień wszystko odbywało się coraz sprawniej i szybciej.
Dobrze wiedziałem, kiedy i jak się zachowa, kiedy zadrży mu ręka, w którym momencie lekko pchnąć go do przodu, w którym czekać. Pamiętałem dokładnie jak mocno zacisnąć pasy na kostkach i nadgarstkach, jak unieruchomić tułów, gdzie wbijać zabójcze wenflony. Odnosiłem wrażenie, że mógłbym to robić z zamkniętymi oczami, jednak zawsze patrzyłem uważnie. I za każdym razem na twarzy Al-Abaha widziałem taką samą niepewność i strach, to samo napięcie, gdy uparcie milczał w chwili na ostatnie słowo.
Zmieniały się tylko dwie rzeczy.
Świadkowie za szybą i odczytywane nazwisko ofiary.

Ten dzień wybił mnie z monotonnej rutyny. Oczywiście, egzekucja terrorysty przebiegła spokojnie i według planu, jednak krótko później kazano mi przeprowadzić kolejną.
Młody chłopak, Paul O’Carter, niezbyt rozgarnięty Irlandczyk, który w bezsensownej sprzeczce śmiertelnie ranił własną dziewczynę, reagował inaczej niż Al-Abah. Krzyczał i jęczał, rzucając na wszystkie strony nerwowe spojrzenia, stawiając mnie i strażników w stan gotowości.
- Zabiłem ją. Przepraszam... Mamo... Przepraszam wszystkich! Ja nie... - mówił rwanymi zdaniami, podczas gdy ja szarpałem się z pasami. - Ja chcę... proooooszę, boże... proszę pana - zwrócił się do mnie - proszę... to niesprawiedliwe!
Chłopak umarł z protestem i żalem na twarzy, wciąż walcząc o każdą darowaną mu chwilę. To była straszna egzekucja, przerażająca brutalnością metodycznej, sterylnej śmierci. Jednak we mnie rozpaliła głównie gorycz, zapomniane uczucie, które zawsze starałem się usuwać daleko w cień. Wyrwała ze spokojnej, sennej rutyny sześciuset dwudziestu dwóch straceń krwawego Al-Abaha.
"To niesprawiedliwe", jeszcze długo pamiętałem pełne przejęcia i strachu słowa Irlandczyka. Takie same jak te, które głoszono przed paru laty, gdy śmierć była równa dla wszystkich. Czy byłeś jak O’Carter, czy jak Al-Abah, dostawałeś tę samą czapę. W tamtych czasach, w miarę jak fala terroryzmu zalewała przerażony świat, coraz częściej podkreślano tę dysproporcję. Śmierć za morderstwo i śmierć za ich setki. "To niesprawiedliwe!", krzyczano.
Teraz, we własnych snach, słyszałem te słowa coraz głośniej i głośniej.

Zgodnie z planem Al-Abah umierał codziennie.
Nad ranem wychodził z celi i, prowadzony przez czterech strażników, stawał w kapsule zmodyfikowanego teleportera. Nic nie czuł. W chwili gdy prowadzili go z powrotem, wiedział jedynie, że gdzieś niedaleko jego kopia ginie na oczach kolejnych świadków.
Przed egzekucją numer sześćset dwadzieścia trzy przejrzałem pobieżnie dokumenty, zatrzymując się na opisie zbrodni. Pamiętałem tamten zamach, pierwszy z serii. Wciąż widziałem płonących ludzi, walące się budynki, które pogrzebały ponad sześć tysięcy ofiar i sprawiły, że wyrok, jeden z wielu, nie mógł być inny - śmierć za śmierć. Dzień w dzień. Sprawiedliwa najwyższa kara.
W tym tempie, wziąwszy pod uwagę wszystkie inne ciążące na nim winy, po raz ostatni zabiję Al-Abaha za dwadzieścia pięć lat. Tego dnia prowadzony przez strażników Arab minie bez zatrzymania komorę teleportera i zostanie zgładzony na zawsze. Jednak zanim to nastąpi, w przeciwieństwie do Paula O’Cartera, który raz w życiu popełnił fatalny błąd, Al-Abah, rzeźnik Los Angeles, dożyje w celi śmierci spokojnej starości.

-------------------------------------------------------------------------

16.
Toy Story

Niesprawiedliwe było to, że nie miał mamy.
Niesprawiedliwe było to, że nie miał zabawek.
A także to, że ojciec nie robił mu kanapek do szkoły, w kolorowym pudełku, tak jak robią to rodzice innym dzieciom.
Jak to jest, że wszyscy mają lepiej od niego? Chłopiec tego nie rozumiał. I w sumie nawet nie starał się zrozumieć. W jego mniemaniu to było niesprawiedliwe i już. Niedługo skończą się wakacje, pójdzie do szkoły i znowu wszyscy będą mieli fajne plecaki, piórniki, zabawkowe Transformersy, a on to co zwykle, czyli właściwie nic.
A przecież nawet tata ma swój pistolet, którym bawi się co wieczór, kiedy myśli, że chłopiec śpi. Ale chłopiec doskonale wie o jego istnieniu, w pudełku po butach, w kuchennej szafce za talerzami.
Czyżby tata bał się, że chłopiec będzie zazdrościć i też będzie taki chcieć? Dlatego go schował? Mama odeszła, bo przed nią też ukrywał rzeczy? Bardzo możliwe. Tylko czemu tak to wygląda? To bardzo niesprawiedliwe...

Dziecięca frustracja osiągnęła pewnego wieczoru kres. No bo przecież ile można czekać, aż coś się zmieni. Chłopiec postanowił pobawić się ojcowskim pistoletem.
Był ciężki, nawet bardzo. Ale przecież tata jest większy. To normalne. Chłopiec natomiast nie spodziewał się tego co się stanie kiedy naciśnie spust.
Zapiszczało mu w uszach, głowa zaczęła boleć, a zaraz potem plecy i tyłek. Po paru chwilach zauważył, że uderzył plecami w stojące za nim krzesło. Spojrzał przed siebie i zobaczył tatę. Leżał na podłodze trzymając się za brzuch. Zasnął? Dziwne.
Chłopiec podszedł bliżej. Nagle spod ręki taty zaczęło wypływać coś czerwonego. Krew? Ale czemu? Przesiąkła przez białą podkoszulkę, spłynęła na podłogę i zaczęło podążać gdzieś w kąt. Chłopiec nie wiedział co się dzieję, więc dla bezpieczeństwa odsunął się. Czerwona ciecz zaczęła zbierać się w kulę w kącie pokoju. Kiedy kula miała już około metr średnicy, zaczęła formować się w osobę. Trochę niewyraźną i przelewającą się, ale osobę.
-No i co chłopcze? Zabawiłeś się? Chciałbyś więcej? - głos dochodzący od dziwnej postaci był przyjemny. Uspokajał. Uciszył szum pozostały po wystrzale.
Chłopiec czekał co stanie się dalej. Nie bał się. Może postać obudzi tatę?
-Obudzi się, obudzi. Nie martw się chłopcze. Ale póki śpi... nie chciałbyś więcej zabawek? -chłopiec skinął głową. Oczywiście że by chciał. - A jakie zabawki byś chciał? Może takie jak ma twój kolega Marcin?
Marcin miał dużo zabawek, sporo elektronicznych. Chłopiec bardzo mu zazdrościł i zrobiłby praktycznie wszystko żeby mieć takie na własność.
-Wszystko? - zamruczał głos. Postać podniosła dłoń i zaczęła rysować palcem pozostawiając w powietrzu stróżkę krwi. W ten sposób powstały drzwi, po których drugiej stronie chłopiec zobaczył pokój Marcina. Był tam co prawda raz, ale był pewien, że to jego pokój
-No dobrze, no to chodźmy do Marcina... ale, ale... nie zapomnij pistoletu.
Chłopiec czuł, że czerwona postać będzie dla niego bardziej sprawiedliwa niż ojciec, który nic mu nie dawał. Zaufał jej więc.
Wziął pistolet i przeszedł do pokoju Marcina. Krwawa postać przelała się za nim, wsysając za sobą drzwi.

W kuchni pozostał tylko trup na posadzce.
Chwilę później, gdzieś na drugim końcu miasta rozległ się kolejny strzał.

-------------------------------------------------------------------------

17.
Więzień

Miejsce było zimne i ponure; gotyckie, wysoko sklepione korytarze zalewało bezlitosne światło jarzeniówek. Mężczyzna, który szedł przed nim, miał ciemne, potargane włosy i nosił oślepiająco biały kitel.
- Proszę zwracać się do mnie po imieniu - powiedział. - Godryk. Kustosz tego magazynu.
- Magazynu czego? - zapytał.
- Zaraz dojdziemy.
Milczeli.
- Nazywam się Robert Piotrkowski - rzekł w końcu drugi.
- Wiem, jak się nazywasz - w głosie Godryka pobrzmiewało zniecierpliwienie.
Szli dalej zimnym korytarzem o strzelistym sklepieniu, jarzeniówki nieustannie mrugały. Dotarli do skrzyżowania wąskich przejść.
- Nie tędy - rzekł Godryk, nie zatrzymując się i skręcając w prawy korytarz. - Tam trzymamy fikcyjne światy. Naprawdę olbrzymi magazyn.
W końcu doszli do okutych drzwi; Godryk pchnął wrota, wionęło chłodem. Lampy nie działały. Kustosz wyjął latarkę, walnął nią o ścianę i żarówka rozbłysła żółtawym światłem. Skierował ją na wnętrze sali; pomieszczenie było olbrzymie i większa jego część niknęła w mroku. Pod gotyckie sklepienie wspinały się wąskie kolumny. Całą salę wypełniały niskie, bazaltowe postumenty, na każdym leżała jakaś postać.
Pomieszczenie w przygnębiający sposób kojarzyło się z kostnicą.
- Idziemy - zarządził Godryk i ruszyli.
Mijali wiele postaci, nieruchomych i ułożonych niczym zwłoki, lecz nie martwych; w żółtawym świetle latarki dostrzegali czasem, jak spod powiek skapują łzy, wargi wyginają się w uśmiechu, ktoś zazgrzytał zębami.
- Czytelnicy - wyjaśnił krótko Godryk. - Utrzymują ich przy życiu.
Minęli młodą dziewczynę z krwawą plamą na czole, białowłosego typa o twarzy skreślonej kilkoma szramami, mężczyznę w płaszczu z podbiciem koloru krwawnika i kilka innych osób.
Następny postument był pusty.
- Siadaj - zarządził Godryk i wyjął z kieszeni strzykawkę. Robert poczuł, jak coś mu się wywraca w żołądku, a nogi zamieniają w watę; odruchowo usiadł na chłodnym kamiennym bloku.
- Nie rozumiem - wymamrotał drżącym głosem.
- Pomyśl chwilę, normalni ludzie nie ścigają seryjnych morderców - powiedział ze spokojem Godryk, pocierając przedramię Roberta nawilżonym wacikiem. - Zaboli tylko troszeczkę.
- To niesprawiedliwe! Miałem normalne życie, dom, żonę, pracę! Zaszła pomyłka, ja nie...
- Owszem, miałeś, autor streścił twój życiorys w trzech akapitach - powiedział Godryk. - Jeśli twoja historia się sprzeda, będziesz dalej ścigać tamtego zbrodniarza, a potem żyć w szczęściu i dostatku, epilog był bardzo optymistyczny... Jeśli nie spodoba się czytelnikom... no cóż...
- Jestem wolnym człowiekiem! - zawołał Robert, czując rosnącą gulę w gardle. - Nie wymysłem jakiegoś pisarzyny!
- Jesteś tylko tuszem z drukarki, niewolnikiem autora, więźniem kartek i atramentu - rzekł Godryk.
Robert nic nie odpowiedział i tylko zacisnął zęby, gdy kustosz wbił mu igłę w przedramię.
- Nikim więcej.

-------------------------------------------------------------------------

18.
Wynalazek

Ted Sparrowhawk usiadł na krześle i nerwowo spojrzał na trzech oficerów. Z ich twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Byli wręcz doskonale obojętni, zupełnie jak w trakcie spotkań i przesłuchań, które odbywały się przez ostatnie cztery tygodnie.
- Doktorze Sparrowhawk - rozpoczął przewodniczący komisji - Po wnikliwym przeanalizowaniu dokumentacji i wszystkich złożonych przez pana wyjaśnień oraz przeprowadzeniu prób poligonowych podjęliśmy decyzję.
Ted siedział jak na drożdżach. Komisja przez pół roku pracy uwaliła dziesiątki projektów rozwojowych! Wiele było mu pobieżnie znanych i wcale nie robiły wrażenia pobożnych życzeń. Wiele było bardzo zaawansowanych. A oni... eeeech.
- Jesteśmy pod wrażeniem pana osiągnięć. W przeciwieństwie do wielu bezwartościowych projektów finansowanych przez pion logistyki Pentagonu, które musieliśmy wstrzymać, pański wzbudził nasze zainteresowanie. Pomysł, by wyeliminować napęd prochowy w broni strzeleckiej i zastąpić go elektromagnesami, które nadadzą pociskowi odpowiednią prędkość „ciągnąc” go przez lufę, uważamy za genialny. Rozwiązując problemy, jakie napotkał pan w trakcie badań, osiągnął pan przełom w nauce w wielu kwestiach! Jak choćby odkrycie, w jaki sposób wzbudzić w elektromagnesie pole obojętne magnetycznie, neutralizujące inne pola w pobliżu. Albo elektronika sterująca, majstersztyk! A ten stop do budowy pocisków, idealne właściwości magnetyczne, fantastyczne! Brak hałasu, w porównaniu z normalnym karabinem - broń praktycznie bezgłośna! No i właściwości balistyczne, fenomenalny zasięg... Niestety, podejmując decyzję komisja musi brać pod uwagę również inne czynniki. Z tego względu zdecydowaliśmy o zamknięciu pańskiego projektu.
- Słucham? Ale... dlaczego?
- Cóż... Nie rozwiązał pan satysfakcjonująco problemu zasilania. Akumulator czołgowy starczy na ledwie dwieście strzałów, małe, przemysłowe ogniwa akumulatorowe nie więcej niż na dziesięć i to te najbardziej wydajne. Wiemy, że zdołałby pan zmniejszyć rozmiary i masę karabinu, ale energochłonności - nie. Wynalazek mógłby służyć tylko, jako stacjonarny punkt ogniowy podłączony do sieci elektrycznej. Inaczej żołnierz musiałby nosić mnóstwo akumulatorów i często je zmieniać. A czas na ich ładowanie? Niepraktyczne. Takiej broni nie potrzebujemy...
- Przecież...
- Co ważniejsze, nie wziął pan w ogóle pod uwagę skutków ekonomicznych, jakie przyniesie krach korporacji zajmujących się produkcją tradycyjnej amunicji prochowej. Duże ruchy na giełdzie, zwolnienia grupowe, strajki, pomyślał pan o tym?
- No, więc...
- Panie doktorze, zamykamy projekt! A że to wojsko go finansowało, więc pozostaje właścicielem praw wynalazczych z nim związanych.
- Zabieracie mi to, co już osiągnąłem? Nawet bez możliwości kontynuowania badań? To nie w porządku! Gdyby projekt się zakończył, ja byłbym autorem wynalazku a armia miałaby prawa licencyjne! Mógłbym wtedy prowadzić badania równoległe albo sprzedać niektóre rozwiązania w sektorze cywilnym. To MÓJ pomysł a wy zostawiacie mnie z niczym!?
Oficerowie wymienili spojrzenia.
- Dobrze, doktorze Sparrowhawk. Mamy prawo zaproponować panu satysfakcjonujące rozwiązanie. Armia zainwestowała ponad pół miliona dolarów. Jeśli zwróci pan tą kwotę, będzie pan właścicielem praw do projektu. Decyduje się pan?

* * *

- Spokojnie, mam oryginał dokumentacji.
Siedzieli w obskurnym, przydrożnym barze dla kierowców ciężarówek, zapewniającym doskonałą anonimowość.
- Pomówmy o cenie.
- Dziesięć baniek. Na koncie w Szwajcarii.
- Jutro dostanie pan numer i hasło do konta.
- Czyli wszystko załatwione.
- Interesy z panem to przyjemność, doktorze. Tym bardziej, że... co za broń! Insza'allah, dobrze ją wykorzystamy!

-------------------------------------------------------------------------
Ostatnio zmieniony przez dziko 2 Czerwca 2011, 22:42, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 22:34   

Aleś skompletował szortów. Wow. To mogę już sobie iść :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 22:39   

Uwaga - jest drobny błąd, proszę o wstrzymanie się z szybkim głosowaniem.
EDIT: JUŻ POPRAWIONE, dzięki Mateuszu!

Jak ktoś jeszcze coś zauważy, niech da znać.

Czasu na pisanie było mniej, ale na głosowanie będzie więcej: 17 dni (w tym 3 weekendy) do niedzieli 19 czerwca ok 20.30. Wrócił "Żaden z powyższych" (Chal prosił, no i ja też jestem w sumie za), ale mam nadzieję, że nie będzie specjalnie potrzebny :wink:
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 22:54   

Wrzucone na Kindle'a :mrgreen: Przeczytam jutro pewnie.
_________________
Pozdrawiam.
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 22:56   

Jest co czytać 8)
_________________
Głupoty
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 22:57   

eLAN - he, he, ja też takie rzeczy na Kindle'u czytam w Article Mode - wygodne, nieprawdaż :)
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
czterdziescidwa 
New Avenger


Posty: 1310
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 23:16   

dziko: da się forum na kindle czytać?
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 23:18   

Dziko, arti-co? :mrgreen:

Bawię się z tą maszynką od niedawna i póki co wrzucam do worda, konwertuję i jako książkę zgrywam przez USB ;P:
_________________
Pozdrawiam.
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 23:41   

Sporo. Ładnie.
No to do czytania. Zobaczymy co mnie powali :)
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2 Czerwca 2011, 23:50   

Na Kindle da się czytać, a nawet pisać (bez polskich literek). Niemniej czytanie w przeglądarce nie jest zbyt wygodne, ale jest taka ciekawa opcja: MENU > Article Mode. Wówczas Kindle inteligentnie wyekstrahuje ze strony WWW główny blok tekstu i zamieni go na czytelny "artykuł". Bardzo użyteczne bajer, sprawdzony na stronach SFFiH i na NF.

Swoją drogą, sam jeszcze nie zdążyłem przeczytać uważnie wszystkich szortów :oops: W takim tempie napływały! Zrobię to i zagłosuję jutro :)
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 00:11   

No, raz przeczytane. Wymaga czytań kolejnych oczywiście i gruntownego zastanowienia się, bo w końcu taka ilość... No i słów parę trzeba będzie napisać, a tu tyyyle tekstów...
Ale swoje typy już mam.
:)
_________________
Niespełniony ałtor a także troll, tetryk i maruda.
 
 
czterdziescidwa 
New Avenger


Posty: 1310
Skąd: Warszawa
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 00:19   

dziko napisał/a
Na Kindle da się czytać, a nawet pisać (bez polskich literek). Niemniej czytanie w przeglądarce nie jest zbyt wygodne, ale jest taka ciekawa opcja: MENU > Article Mode. Wówczas Kindle inteligentnie wyekstrahuje ze strony WWW główny blok tekstu i zamieni go na czytelny artykuł. Bardzo użyteczne bajer, sprawdzony na stronach SFFiH i na NF.

Swoją drogą, sam jeszcze nie zdążyłem przeczytać uważnie wszystkich szortów :oops: W takim tempie napływały! Zrobię to i zagłosuję jutro :)


ja używam http://www.instapaper.com/ , bo działa "z przeglądarki", ale do forum nie próbowałem.

wracając ontop, to może zagłosuję bez czytania, żeby było niesprawiedliwe.. a może właśnie sprawiedliwie? ;)
 
 
Przemo 
Frodo Baggins


Posty: 116
Skąd: Kraków
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 01:17   

1. Janko Muzykant - psychodeliczne - super :D
2. Toy Story - dobre, dobre. Fajny pomysł
3. Więzień - niezły klimacik zawarty w tak krótkim fragmencie.

Moje typy w takiej kolejności
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 10:09   

dziko, zaszalałeś :) No to teraz system "jeden szort dziennie" ;)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 15:33   

Łał, jaka cisza... Wszyscy tacy zaczytani!

To ja zacznę moje wypociny od tego co mi się podoba.
Zastrzegam, że na razie nie oddaję głosu, bo chcę mieć więcej czasu na analizę wszystkich.

Sens istnienia
Pomysł niezły. Ale realizacja językowa – wielki plus. Znać po tym autora lubiącego i potrafiącego bawić się językiem i równocześnie nie plączącego się w piętrowych metaforach.

A mankamenty? Zamordowana końcówka. Czemu? Brak zaskoczenia, brak czegoś nowego i innego, niż w całym ciągu narracji. Druga część tekstu w istocie powtarza to co już zostało powiedziane wcześniej, że Ona po przybyciu odebrała narratorowi sens istnienia i że to zdaniem narratora niesprawiedliwe. Autor powtarza informacje nie wprowadzając niczego nowego. Aż by się prosiło o jakieś coś, zaskoczenie, suspens.
Jaki?
A na przykład… Przychodzi pożar. I nagle (jak wiadomo) nie wolno korzystać z wind, ludzie gremialnie idą schodami. Schody są szczęśliwe, bo okazuje się, że nic to: blichtr i wizerunek, że są potrzebne, tryumf wbrew wcześniej, zdawało by się, zapadłemu wyrokowi. A gdyby jeszcze rzecz zmierzała do totalnego spalenia budynku? Schody umierając odczywałyby ten tryumf wbrew strachowi. Taki smaczek.
I byłaby klamra fabularna, zaskoczenie, coś nowego. I tytuł by się potwierdził!
Oczywiście można i inaczej, to nie ja lecz autor jest od obmyślenia tego. Ale zaniechał.

Druga uwaga… Nie rozumiem, dlaczego nakaz jazdy windą miałby być niesprawiedliwością w oczach dziecka. Poza, oczywiście, wypowiedzią potrzebną autorowi do tego, by narrator mógł się do niej odnieść.

Tekst mimo powyższych zastrzeżeń zapunktuję, za realizację językową i pomysł.

Sprawiedliwa najwyższa kara?
Chciałem przeczytać tekst, który mnie złapie za jaja i ściśnie? No to mam. Złapał i ścisnął. Zdecydowanie najlepszy w zestawie, IMHO. Poprawny językowo, dobre wyczucie autora przy dzieleniu na fragmenty i akapity (coś czego troszku zabrakło Sensowi istnienia). Świetnie zrealizowany temat. No, nie ma się normalnie do czego przyczepić.
Nie ma?
Dobra, czepię się tytułu. Tytuł wprost podaje na tacy wniosek, który czytelnik powinien wyciągnąć sam. Jedyny mankamencik.
A poza tym, miodzio

Toy story
Solidny kawałek grozy. Sensowny, spójny. Nieco mniej niż powyższe sprawny językowo, ale to się sprowadza do stwierdzenia, że mniej gładko się czyta, natomiast gdybym miał wskazać o co konkretnie chodzi… to nie bardzo. Musiałbym się bardzo ponamyślać.
Sugerowałbym natomiast autorowi by zapoznał się z zasadami interpunkcji dialogów oraz z zasadami wpisywania narratorskich wtrąceń w dialogi (kiedy wielką a kiedy małą literą).
Tytuł dobry! Nawiązanie do wiadomo-czego przewrotne. Lubię takie.
Nieco budzi moje wątpliwości postawa małoletniego. Dziecko w tym wieku wie co to krew i co to oznacza. Zastanawianie się co tem temu tatusiowi jest, czy zasnął, czy co - trochę wątpliwe.
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 16:37   

Przemo - dzięki za przecieranie szlaków! :bravo
Kruger – dawaj, dawaj :) :bravo

Miałem więcej czasu na przeczytanie i przemyślenie szortów (choć nie tak dużo więcej od Was ;) ) zatem już dziś będą głosy i krótkie komentarze. Nie będzie to pusta kurtuazja, jeśli powiem, że bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie liczba i treść szortów. Wybrałem zagadnienie (nie)sprawiedliwości ze względu na jego szeroką i subiektywną interpretację (jak w "Samych swoich" - sąd sądem, a sprawiedliwość ma być po naszej stronie :) ) i nie zawiodłem się na pomysłowości Forumowiczów.

PUNKTOWE
A tak się starałyśmy... - jak to mówią: szort lekki, łatwy i przyjemny. Ja takie lubię.
Diabeł na wieży - bardzo zgrabny, dobrze napisany tekst. Mógłby być jeszcze lepszy, gdyby kwestia niesprawiedliwości została subtelnie wpleciona trochę wcześniej, nie w samą końcówkę, ale i tak jest OK.
Sprawiedliwa najwyższa kara? - Pomysł z wielokrotną egzekucją nie jest nowy (było jakiś czas temu opowiadanko w SFFiH) ale tutaj wykorzystany kreatywnie. Solidny szort, który idealnie wpasowuje się w temat edycji.
Toy Story - choć nie przepadam za horrorami w szortach, to ten tekst spodobał mi się. Jest mocny, ale nie odpychający, przyzwoicie napisany. Ciekawy pomysł na nieco abstrakcyjnego "złego ducha".

Wiele tekstów zasługuje na wyróżnienie. Szczególnie zapadły mi w pamięć Kamienne myśli - za język i klimat, Heroizacja - za humor, Sens istnienia - za zakręcenie, i Więzień - za intrygujący pomysł.

I jeszcze jedno: nie wiem, czy zauważyliście śmieszny zbieg okoliczności - szort Wynalazek mógłby w sumie być prequelem dla Sprawiedliwej kary :D
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Sauron 
Bink


Posty: 1804
Skąd: Toruń
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 16:54   

Przeczytane.
Nad punktami się jeszcze zastanowię.
_________________
Kupiec. Korzenny.
The dog park will not harm you.
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 17:04   

Dziko, cyhba bardzo na siłę. Tam jest mowa o cudownej broni, ale jednak tylko strzeleckiej. Z czegoś takiego trudno jednej osobie pozbawić życia większą ilość ludzi :)

Teraz będzie bardziej o tym co mi się nie podobało.
Autorów, których w jakikolwiek sposób ugodzę, chciałbym z góry przeprosić i przypomnieć, że uwagi są ad rem a nie ad personam. I staram się sensownie wymyślić co, jak i dlaczego. I nie mam się za bóstwo nieomylne, gotów jestem nie tylko dyskutować nad sensownością mych wypocin, ale również gotów jestem uznać, że się mylę. Wedle kolejności pierwszech (niech policzę...) siedem tekstów. Szortów znaczy się.

A tak się starałyśmy
Za dużo grzybów w barszczu, krótko mówiąc.
Na początku fajnie, zaczynamy nawiązaniem do bajki, będzie pastisz – dobrze jest, myślę sobie. Dodam jeszcze, specjalnie za tym w tekstach nie przepadam, ale wiem że bywają genialne no i w tej krótkiej formie szorta warto przecież sięgnąć do gotowych schematów, uzupełnia nam to treść.
Po chwili pojawia się nawiązanie do innej historii. No spoko.
Za moment, mamy kolejną historię, znów bajkę. Hę? No dobra, przełknie się, gładko się czyta.
Po chwili, czwarte nawiązanie, widzę je wyraźnie ale nie bardzo odczytuję do czego właściwie to nawiązanie się odnosi. No i na koniec – piąte.
Nie za dużo tego? Po kiego grzyba tyle historii w tak krótkim fragmencie? Za dużo grzybów w barszczu, po prostu.Dodatkowo, do tego momentu wydawało mi się, że wypowiedź kreta z czapy jest. Ale uruchomiłem dwukrotnie więcej szarych komórek i wymyśliłem w końcu. Czy dobrze rozumiem, że chodzi o tożsamość gościa w kotle? Mikołaja znaczy się? Jeśli tak, to mnie cholera okulary zmyliły. Chyba nie należą do obligatoryjnych atrybutów starszego pana…
W każdym razie osiągnąłem przesyt nadmiarów historii. Warto sobie zadać pytanie, dlaczego?
Jeśli o czymś piszemy w tekście, opisujemy coś, podajemy jakąś informację – unikamy takowych, które są zbędne z punktu widzenia fabuły. Nadmiar zawsze szkodzi. Mnie w tym tekście przeszkadza wtręt o chatce z piernika. Ma jakieś znaczenie dla fabuły? Żadnego. Można by powiedzieć, nawiązanie do Voldemorta też nie ma, ale to nawiązanie jest sprytne, zgrabne, bo wieloznaczne. Na tej samej zasadzie nie wiem po co szczegółowa informacja o deptaniu czerwonych muchomorów. Czy to kolejne nawiązanie, którego nie odczytałem?

Beze mnie
To nie jest opowiadanie, to jest scenka. Brak tu fabuły, ot – bohater użala się nad sobą nie opowiadając nawet żadnej historii. I umiera. Niechby autor miast wsadzać to we wspomnienia pokazał jakieś wydarzenie, które świadczyłoby o tym pełnym wigoru i sukcesów życiu bohatera. A tymczasem mamy tylko smęta, który siedzi na tyłko i miauczy: tak pięknie było, taaakie życie miałem, no miodzie, a teraz zdycham. Sam, buuuuuu.
Razi mnie też ten nadmiar użalania się nad sobą. Że umiera? Każdy umiera. Że po udanym życiu? To nie jest powód do szukania niesprawiedliwości. Że sam? Każdy jest sam umierając, nie oszukujmy się.
Że musi zaczynać od nowa? Ojej, biedak. Wszyscy mogą zwyczajnie umrzeć raz i szlus, a on musi od nowa zaczynać, buuu.
Nieprzekonujący ten bohater i jego scenkowa historia.
I czemuż autor nie pokusił się o wykorzystanie limitu i napisanie większej historii?

Diabeł na wieży
Banalne to. Degustibusowo to mówię, żeby nie było wątpliwości, że jakieś obiektywne opinie wygłaszam. Bo historia jest, krótka, ale spójna i nieźle napisana. Tylko jakoś mi się nie podoba, co zrobić.
Końcówka łopatologiczna ponad miarę. Dobrze, myślę sobie, że autor mi powiedział o co chodziło i wygłosił sarkastyczną uwagę, bo aż mnie strach bierze na myśl, że ja czytelnik miałbym sam niechcący wyciągnąć taki wniosek albo taką sarkastyczną uwagę pomyśleć.
Przez ten sarkazm na końcu dochodzę do wniosku, że błędnie jest zrobiony narrator. Bo przez cały tekst jest to narrator personalny a w ostatnim zdaniu okazuje się być narratorem auktorialnym. Niby można zmieniać perspektywę narracyjną w trakcie utworu, ale musi być to podyktowane jakimś czytelnym dla odbiorcy wzorem. Tutaj takowego nie ma.
Czyli, albo narrator neutralny (personalny) przez cały utwór, albo narrator sarkastyczny (auktorialny), który już wcześniej da jakieś uwagi ocenne. Albo zmieniający się, ino z sensem.
Fantastyki brak.
Temat wybitnie na siłę, bo fakt iż się jest drugim w kolejce do tronu to żadna niesprawiedliwość. No dobra, osobnik zainteresowany może tak uważać, ale subiektywnie.

Droga ślepców
Styl znacznie utrudnia odbiór. Nie chcę się wymądrzać o źle budowanych zdaniach, bardziej czuję niż potrafię uzasadnić, wskażę tylko jeden przykład.
Cytat
Czuli się jak te ćmy, co po nocy domu swojego szukały, złowrogie dźwięki powróciły wtedy na nowo.

Normalnie poezją zajechało, wow! W dodatku metafora cokolwiek nieczytelna. Ćmy mają zwyczaj po nocy domu szukać?
Szczególnie widoczne są w tekście sprzeczności. Autor nie może się zdecydować czy syn w trakcie rozmowy rodziców znajduje się w pokoju obok (za drzwiami, gdzie się bawi) czy jednak bawi się w tym samym pomieszczeniu i uśmiecha do nich. A jeśli jednak bawi się w pokoju obok, to jak, pociemku? Bo autor sam nam powiedział, że zapalili ostatnią świecę i domyślam się, że przy niej rozmawiają.
W tym miejscu, dygresja, błędne moim zdaniem umieszczenie czasownika i imiesłowu. Jeśli zestawiamy jedno z drugim, to czynnością główną, na której bohater się skupia, jest ta wyrażona w czasowniku, zaś ta wyrażona imiesłowem jest czynnością poboczną, dodatkową. Jeśli chłopiec bawi się uśmiechając do rodziców, znaczy że jest skupiony na zabawie ale spogląda od czasu do czasu na rodziców z uśmiechem. Jeśli zaś umiecha się bawiąc (jak napisał autor) to chłopiec patrzy na rodziców i się do nich świadomie uśmiecha zaś bawi się machinalnie, czyli tak naprawdę bardziej udaje, że to robi bo jest skupiony na uśmiechaniu. Powątpiewam, czy autorowi o to chodziło.
Druga sprzeczność. Myją dziecko (zapewne jak codziennie wieczorem, znany wszystkim rodzicom rytuał). Po co? Toż mieszkanko jest brudne i pełne popiołu (pewnie tenże zalega stertami). Po co myć? I jak, czym, bo autor opisuje jakąś enklawę świata post-apo, gdzie zapewne trudno o dostawy czystej, ciepłej wody?
Kolejna sprzeczność. Mężczyzna po ciemku liczy ponownie naboje. Słabą ma pamięć, niedawno liczył przecież. Potem słyszymy trzask odciąganego kurka. Jeśli odwiódł kurek, to lipa. Podjął decyzję, idą w ślady matki, będzie rzeź! Ale parę zdań niżej mówi synowi o podróży. To znaczy jak, siedzi po ciemku z rewolwerem, kurek napięty a on małemu dyrdymały sprzedaje? Przegadane. Albo sprzeczne.
Zgodność z tematem nie istnieje. Poza dialogiem niesprawiedliwości nie widzę, istnieje tylko w słowach chłopca.
A – i jeszcze końcówka. Gdzie nam autor wyjaśnił co to za apokalipsa dotknęła ziemię. Z wymowy tego oraz z faktu umieszczenia na końcu wynika, że po wcześniej opisywanych wydarzeniach. Więc skąd ten popiół, skąd ta straszna sytuacja bohaterów i w ogóle? Chronologia siadła.

Edward
Przepraszam – nie bardzo zrozumiałem o czym to jest. Właściwie w ogóle nie zrozumiałem. A jeśli nie pojąłem – to oczywiste, że mi się nie podobało. I trudno coś więcej powiedzieć. Dla mnie mącipole, ale być może to moja niezdolność percepcji zawiniła?

Heroizacja
Tu mi nie leży jedna kwestia, za to bardzo fundamentalna dla zamysłu autora.
Mianowicie, inspektor (człek zapewne niegłupi, tego się wymaga na tym stanowisku) opowiada o różnych sytuacjach, gdy szary człowieczek bohatersko odpiera ataki czy inne złe zachowania różnego autoramentu złoczyńców. Przy czym tenże szary człowieczek wciela się, ni stąd ni zowąd, w różnych bohaterów filmowych czy literackich.
Inspektorowi to się bardzo nie podoba. Skądinąd słusznie, gliny nie lubią jak szarzy obywatele biorą prawo w swoje ręce.
Ale… czy nie trzeba by wielkiego debila, by nie złapał, że to jest jakiś zjawisko nienormalne? I by do wróżki poszedł albo do doktora parapsychologii lub innego Kaszpirowskiego by zjawisko zgłębiać.
Ale jeśli przyjmie się to zachowanie za logikę, to muszę przyznać, że końcówka zgrabnie zaskakująca.

Takie drobnostki jeszcze. Zidentyfikować kogoś na podstawie monitoringu?, Na podstawie zapisu albo filmu z monitoringu ale dzięki monitoringowi, już raczej.
Albo tekst z Brudnego Harry’ego, że nie wie czy strzelił pięć czy sześć razy. W filmie by to uszło, oglądamy, padają strzały, nie liczymy, ale w tekście? W którym autor napisał nam: „strzelił więc, raz i drugi”?
I jeszcze:
Cytat
- ... milcz! (…)

Co tam robi wielokropek? Byłby uzasadniony, gdyby bohater kończył kwestię przerwaną – czymś. Ale po przerwie on nie kontynuuje poprzedniego zdania. Więc wielokropek – zbędny.

Janko muzykant
No, ja tej psychodeli czy może groteski – kompletnie nie łapię.
Jest taka zasada, w życiu i w literaturze, by nie stosować przesadnych środków. By środki były adekwatne. Do muchy z działa nie strzelamy, nie?
Jeśli Janko tak uwielbia barany a nienawidzi strusi, to po kiego grzyba układa jakieś plany i wprowadza w życie wielką akcję? Nie może zwyczajnie rzucić pracy, przeprowadzić się, poszukać roboty przy baranach?
Ktoś go trzyma? No właśnie, gdzie ta niesprawiedliwość – czy Janko musi po kres życia obrabiać strusie? Nic o tym nie wiemy. Nic nam tego nie sugeruje.
Wiemy natomiast, że Janko się na strusiach mści. Za co? Jeśli faktycznie musiał przy nich pracować, niech ukarze zmuszającego.
Logika zawodzi – właśnie przez przesadzenie środków.

Insza kwestia. Pierwsze zdanie to idealny początek. Drugie zdanie to idealny sposób, żeby zamordować początek. Nie pisze się: X był kelnerem. No dobra, można, ale nie tak na początku z grubej rury. To usypia. Jeśli chcę przekazać informację, pokazuję że X jest kelnerem a nie oznajmiam.
Pierwsze zdanie dałoby się idealnie połączyć z drugim by uniknąć tego „był”.
Kwestia ostatnia z nasuwających się. Janko obserwuje jak jego plan ewoluuje w sposób nieprzewidziany, ma miejsce wielka katastrofa, w której obok znienawidzonych strusi ginie mnóstwo luda. Janko przeklnął pod nosem po czym spojrzał na świt i zapomniał o katastrofie i z czystym serduchem poszedł spać.
To mi nasuwa pewne, tłumaczące, całą fabułę przypuszczenie. Janko jest psychicznie chory. To wszystko tłumaczy.
Jeszcze drobiazgi. Horyzont to linia. Nie może jaśnieć czy ciemnieć. Niebo nad horyzontem może – i owszem. Po informacjo o jaśniejącym horyzoncie autor powtarza się: świtało. No wiemy, przed chwilą nam powiedział.
 
 
Sauron 
Bink


Posty: 1804
Skąd: Toruń
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 18:19   

Kamienne myśli, Początek.
_________________
Kupiec. Korzenny.
The dog park will not harm you.
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 21:53   

Sauron :bravo

Jutro rano znikam na tydzień w Meksyku, zatem dostęp do forum będę miał pewnie śladowy. Jakby ktoś chciał w zastępstwie pogospodarzyć - agitować, komentować, dziękować - proszę bardzo. Odrobinka anarchii w niesprawiedliwym wątku się przyda :lol:
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 22:31   

dziko napisał/a


Jutro rano znikam na tydzień w Meksyku :


Zazdroszczę :roll: :roll: :roll:
Ja w przyszłym roku się wybieram. Przy pomyślnych wiatrach...
_________________
Głupoty
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 22:52   

Selena napisał/a
dziko napisał/a


Jutro rano znikam na tydzień w Meksyku :


Zazdroszczę


No nie wiem, tam jakieś Pompeje nowe się szykują podobno. Albo coś.
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 23:09   

Selena napisał/a
Zazdroszczę :roll: :roll: :roll:
Ja w przyszłym roku się wybieram. Przy pomyślnych wiatrach...


Ale ja służbowo, do ciężkiej pracy.
Choć i tak mi nikt nie uwierzy ;)
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
lakeholmen 
Bard absurdu


Posty: 689
Skąd: Zasypane
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 23:21   

Cytat
Droga ślepców
Styl znacznie utrudnia odbiór. Nie chcę się wymądrzać o źle budowanych zdaniach, bardziej czuję niż potrafię uzasadnić, wskażę tylko jeden przykład.
Cytat
Czuli się jak te ćmy, co po nocy domu swojego szukały, złowrogie dźwięki powróciły wtedy na nowo.

Normalnie poezją zajechało, wow! W dodatku metafora cokolwiek nieczytelna. Ćmy mają zwyczaj po nocy domu szukać?
Szczególnie widoczne są w tekście sprzeczności. Autor nie może się zdecydować czy syn w trakcie rozmowy rodziców znajduje się w pokoju obok (za drzwiami, gdzie się bawi) czy jednak bawi się w tym samym pomieszczeniu i uśmiecha do nich. A jeśli jednak bawi się w pokoju obok, to jak, pociemku? Bo autor sam nam powiedział, że zapalili ostatnią świecę i domyślam się, że przy niej rozmawiają.
W tym miejscu, dygresja, błędne moim zdaniem umieszczenie czasownika i imiesłowu. Jeśli zestawiamy jedno z drugim, to czynnością główną, na której bohater się skupia, jest ta wyrażona w czasowniku, zaś ta wyrażona imiesłowem jest czynnością poboczną, dodatkową. Jeśli chłopiec bawi się uśmiechając do rodziców, znaczy że jest skupiony na zabawie ale spogląda od czasu do czasu na rodziców z uśmiechem. Jeśli zaś umiecha się bawiąc (jak napisał autor) to chłopiec patrzy na rodziców i się do nich świadomie uśmiecha zaś bawi się machinalnie, czyli tak naprawdę bardziej udaje, że to robi bo jest skupiony na uśmiechaniu. Powątpiewam, czy autorowi o to chodziło.
Druga sprzeczność. Myją dziecko (zapewne jak codziennie wieczorem, znany wszystkim rodzicom rytuał). Po co? Toż mieszkanko jest brudne i pełne popiołu (pewnie tenże zalega stertami). Po co myć? I jak, czym, bo autor opisuje jakąś enklawę świata post-apo, gdzie zapewne trudno o dostawy czystej, ciepłej wody?
Kolejna sprzeczność. Mężczyzna po ciemku liczy ponownie naboje. Słabą ma pamięć, niedawno liczył przecież. Potem słyszymy trzask odciąganego kurka. Jeśli odwiódł kurek, to lipa. Podjął decyzję, idą w ślady matki, będzie rzeź! Ale parę zdań niżej mówi synowi o podróży. To znaczy jak, siedzi po ciemku z rewolwerem, kurek napięty a on małemu dyrdymały sprzedaje? Przegadane. Albo sprzeczne.


To ja coś powiem. Mnie ta krytyka kojarzy się z takimi zdroworozsądkowymi dowodami na rózne rzeczy. Albo z dowodami "z nieumiejetności wyobrażenia sobie". Kto by mył dziecko, kiedy wszędzie brud? Kto by liczył naboje, skoro przed chwilą już liczył? Żaden racjonalny człowiek na pewno. Nikt normalny i zdrowo myślący też nie. Problem w tym, że racjonalni i zdrowo myślący to chyba częściej w książkach się zdarzają, niż w życiu. Znam jednego takiego i trochę się go boję. A już na pewno nie przyznałbym mu się, że wracam do domu sprawdzić, czy nie zostawiłem odkręconej wody. I tak by nie zrozumiał...
_________________
Dzieła różne: opowiadania, eseje i wszystko inne
 
 
Selena 
Frodo Baggins


Posty: 146
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 3 Czerwca 2011, 23:35   

dziko napisał/a

Ale ja służbowo, do ciężkiej pracy.
Choć i tak mi nikt nie uwierzy ;)


Wierzę, wierzę. Też swojego czasu bywałam tu i tam w celach zarobkowych. Nawet w Afryce mnie widzieli. Aczkolwiek zebry nie uświadczyłam, tylko komary ;P:

EDIT:

Przeczytane i zagłosowane.

Punkty dla: Kamienne myśli, Początek, Sens istnienia.
Na wyróżnienie zasłużyły: Janko muzykant, Heroizacja.
_________________
Głupoty
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 4 Czerwca 2011, 11:36   

1. A tak się starałyśmy Opowiadanie lekko zawieszone w próżni. Finał nie wyczerpuje tematu. Właściwie opowieść mogłaby trwać nadal wraz z ujawnianiem się coraz to kolejnych bajkowych postaci. Nie bardzo wiem, o czym opowiada, chociaż czyta się przyjemnie i bez zgrzytów. Na punkt ot jednak trochę za mało.

2. Beze mnie Trochę zbyt melodramatyczne jak na mój gust. I jeżeli obliczone na efekt finalny, czyli puentę, to jednak nieco zbyt przewidywalne. Związek z tematem jest, ale to też za mało na punkt.

3. Diabeł na wieży Życiowe i rzeczywiście niesprawiedliwe. Co prawda przeczytałem bez emocji, ale decyzję zostawię sobie na potem.

4. Droga ślepców Przyznam, że przystąpiłem do lektury z wielkimi nadziejami, bo z jakiegoś powodu od razu przyszły mi do głowy dwie powieści, które mogły być pierwowzorem tego szorta. Brak konkretnego nazwanego podmiotu, jedynie jakiś 'on', jakaś 'ona'. Bo 'mężczyzna', 'dziecko', 'kobieta' to tak niewiele jak na skończoną historię. Do tego ciąg krótkich, uderzających w czytelnika niczym seria z automatu zdań (choć tutaj nieco zbyt niekonsekwentny, bo trafiają się zdania zdecydowanie przydługie). Wyciskająca z nadziei wizja postapokaliptycznej rzeczywistości. To zdecydowanie jest to, co tak bardzo mi się spodobało w 'Drodze' McCarthy'ego, zaś sam tytuł wprost odsyła do książki Marka Dryjera. Styl Cormaca McCarthy'ego jest nie do podrobienia, ale Autor tego szorta nieźle sobie poradził. Sam finał zbyt dużo wyjaśnia jak na mój gust, bo Autor "Drogi" raczej pozostawia czytelnika z głupim wyrazem niewiedzy na obliczu. Nagrodą za odwagę będzie PUNKT.

C.D.N.
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
Aisling 
Frodo Baggins


Posty: 130
Skąd: Archiwum X
Wysłany: 5 Czerwca 2011, 00:03   

Kruger napisał/a
Jeśli Janko tak uwielbia barany a nienawidzi strusi, to po kiego grzyba układa jakieś plany i wprowadza w życie wielką akcję? Nie może zwyczajnie rzucić pracy, przeprowadzić się, poszukać roboty przy baranach?
Ktoś go trzyma? No właśnie, gdzie ta niesprawiedliwość – czy Janko musi po kres życia obrabiać strusie?


Szkoda, że autor recenzji nie może być terapeutą biednego Janka.
Albo chociaż doradcą zawodowym.
Byłoby tak pięknie...
:wink:
_________________
Trala la la...tra la la la la la...
Nie znasz dnia ani godziny, tylko Bóg je zna...
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 6 Czerwca 2011, 03:56   

Selena :bravo

sorki za brak ogonkow,ale pisze z Kindle, ktory tutaj dziala (uzyteczne ustrojstwo)

Bede Was zatem nawiedzal o dziwnych porach :) Na glosowaniw jeszcze sporo czasu, ale nie zostawiajcie tego na ostatni moment, bo szorty liczne i dlugie ;)
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
Kruger 
Zombie Lenina


Posty: 476
Skąd: Wrocław
Wysłany: 6 Czerwca 2011, 08:59   

Aisling napisał/a
Szkoda, że autor recenzji nie może być terapeutą biednego Janka.
Albo chociaż doradcą zawodowym.
Byłoby tak pięknie...
Ach ci recenzenci i krytycy – mendy cholerne i wszarze niedorobione. Toć nie od dziś wiadomo, że każdy recenzent i krytyk to:
a) niespełniony pisarz;
b) menda, która odczuwa fizyczną przyjemność z dopieprzania innym.
Powyższe potwierdzam w pełnej rozciągłości, w istocie rzeczy jestem niespełnionym pisarzem. Nikt mnie drukować nie chce, więc jeżdżę po tekstach innych pisarzy. Co prawda jako niespełniony pisarz powinienem się z lubością przywalać do dzieł profesjonalistów a nie amatorów, Alu tu wyłazi ze mnie ta menda z punktu be. Odczuwam rozkosz jak jeżdżę po gniotach a tylko u amatorów mam na takowe jakąś szansę. Na sensowną krytykę tekstów profesjonalistów jestem po prostu za głupi.

Trudno mi jakoś sensowniej odnieść się do komentarza do mojej wyczerpującej, recenzenckiej pracy. Byłoby mi łatwiej, gdyby komentarz był taki jak komentarz lakeholmena, czyli odnoszący się do recenzji (ad rem) a nie do recenzenta (ad personam). Bo lakeholmen zwraca uwagę, że recenzja pachnie mu, miast krytyką to – krytykanctwem. I do tego mogę się odnieść i spróbować interlokutora przekonać do mych racji. W tym przypadku zaś to raczej niemożliwe. Ale…

Nie, Aisling. Autor recenzji nie może być terapeutą biednego Janka, ani doradcą zawodową. Nie może bo nie chce. I nie może bo Janek jest postacią fikcyjną.
Natomiast recenzent ów mógłby być (nie to, że tego bardzo pragnie) być „terapeutą” autora tekstu. O ile autor tego chce. To już od autora zależy. Autor może pisać lajtowe tekściki na konkursik szortowy i mieć ubaw i zlewać ciepłym moczem, czy jego tekst jest słaby warsztatowo, czy dobry technicznie ale nudny z uwagi na kiepski pomysł. Ale jeśli autor chciałby czegoś więcej, móc w przyszłości wydać swoje wypociny albo chociaż, nie wiem, dojść do perfekcji w pisaniu szortów, bo uwielbia tę formę – to autorowi zapewne zależy żeby dostać odpowiedni feedback. Zresztą, nawet byle jaki to już jakaś informacja. Co by autorowi Janka powiedziało, gdybym napisał: podobało mi się, albo: słabe, gniot? To już komentarz Przemo coś niesie, bo przynajmniej informację, że ktoś uważa ten tekst za psychodeliczny (cokolwiek to nie znaczy) i że ktoś takie coś lubi.

Wystaw sobie, Aisling, że do czepialstwa można mieć inne powody. Mój jest taki – siedzę na warsztatach Fahrenheita i gdy tylko mi się udaje, gdy mam czas, UCZĘ SIĘ oceniać teksty. Po co? Bo dzięki temu uczę się jak wyłapywać błędy we własnych tekstach, bo najtrudniej przecież ocenić własne wypociny ze względu na brak dystansu. Bo liczę na to, że uda mi się jakiś poziom drukowalności osiągnąć. Byłoby miło, choć szczerze przyznam, płakać nie będę jak się nie uda – primo, mam też inne zainteresowania, secundo, nauczyłem się przy okazji trochę rzeczy o języku i o literaturze i to już jest wartość sama w sobie.
Przyłażę teraz do was na forum SFFiH z pewnymi przyzwyczajeniami. Nie podoba się – śmiało, walta prosto w ryj bez zbędnych figur retorycznych (w postaci wyżej cytowanej). Mogę <drżącym tonem> przestaaaać… mooogęęęę… moooogęęęę… może się udaaaaa.

CDN
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 6 Czerwca 2011, 09:09   

Kruger, nie spinaj się tak :) Aisling dodała "mrug" na końcu, więc niepotrzebnie (chyba) tak poważnie do jej wypowiedzi podchodzisz. Rób swoje w sposób jaki uważasz za słuszny, a jeśli komuś się coś nie spodoba, to ci o tym powie. Tu nie "Cisza wyborcza", tu faktycznie można pogadać ;) I choć rzetelna dyskusja jest utrudniona z racji tymczasowej anonimowości Autorów, to jakoś dawały sobie szorty radę.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group