Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Recenzje - kwiecień 2011

Które recenzje najbardziej Was zaintrygowały?
Jest sobie pisarz
5%
 5%  [ 2 ]
W. Redna?
7%
 7%  [ 3 ]
Na początku był impuls
23%
 23%  [ 9 ]
Baśniowa preapokalipsa
17%
 17%  [ 7 ]
Opowieść o człowieku, który o anomaliach wie (prawie) wszystko
5%
 5%  [ 2 ]
Pierwszy człowiek na Marsie z kioskiem parówkowym!
25%
 25%  [ 10 ]
Co jeszcze można wygrzebać na taniej książce
7%
 7%  [ 3 ]
Człowiek człowiekowi wilkiem
5%
 5%  [ 2 ]
Feudalizm dobry na wszystko, czyli o niedostatku wyobraźni w fantastyce
2%
 2%  [ 1 ]
Głosowań: 19
Wszystkich Głosów: 39

Autor Wiadomość
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 4 Maj 2011, 21:34   Recenzje - kwiecień 2011

Dziewięć recenzji na dobry początek zabawy.

Zapraszam do licznego głosowania i omawiania. Bardzo mile widziane są również dyskusje na tematy literackie, ze szczególnym uwzględnieniem recenzowanych książek.

Oceniamy jak nam się podobała dana recenzja, czy zainteresowała nas, zaintrygowała, czy mamy ochotę sięgnąć po daną pozycję, czy wręcz odwrotnie.
Która recenzja ma w sobie to coś?

9 recenzji - 9 głosów, zapraszam :)


Oczywiście przypominam, że dla autora recenzji, którą forumowicze uznają za najlepszą, FS przyznała nagrodę książkową, dodatkowa nagroda będzie przyznana przez FS dla najlepszej recenzji książki wydanej przez FS. To od Was zależy, kto otrzyma nagrodę :)




Jest sobie Pisarz

Jest sobie Pisarz. Pisarz pisze, Czytelnicy czytają. Pisarz odnosi sukcesy… i znika. Nie ma Pisarza. Czas mija i mija… wreszcie, pojawiają się promyki nadziei, że jednak Pisarz żyje. Ma się nieźle i nawet ma jakieś pomysły, które przerodziły się w kolejne, na razie ledwie porcyjki pisania. Smakowitość porcyjek i uznanie, jakim Pisarz się cieszył rodzą wśród Czytelników apetyt na więcej. Koniec końców Pisarz publikuje Powieść – pełną porcję swojej twórczości.

- I co dalej? – można zapytać. W tym miejscu ta historia musi już nabrać cech indywidualnych. Dotąd bowiem, mogła dotyczyć wielu Pisarzy, którym zdarzyło się zniknąć z rynku wydawniczego, aby potem na niego wracać. Tu jednak, chciałbym przyjrzeć się bliżej „powrotnej” powieści Tomasza Kołodziejczaka Czarny Horyzont.
Autor cyklu Dominium Solarne zabiera nas do świata, który mogliśmy poznać przy okazji publikacji wspomnianych porcyjek, czyli np. opowiadań Klucz przejścia czy Piękna i graf. Trzeba przyznać, że to właśnie świat jest jedną z najmocniejszych stron Czarnego horyzontu. Przenosimy się kilkadziesiąt lat w przyszłość do rzeczywistości, w której do naszego planu powróciła magia, wykoślawiając ogromną część rzeczywistości. Zaburzona jest geografia, niektóre z państw po prostu przestały egzystować, w ich zaś miejscu rozpościera się Gehenna – kraj barlogów - wcieleń zła i okrucieństwa, ale też kraj magii. Temu złu przeciwstawia się kilka państw, na których czele stoi Królestwo Polskie rządzone przez… elfa. Wraz z powrotem magii i splataniem się planów do naszego świata wkroczyły też istoty znane nam z kart powieści fantasy.

Mieszanie gatunków świetnie się Kołodziejczakowi udaje. Mamy tu trochę z postapokalipsy, futurologii, fantasy, ale i niemało klasycznego SF, widocznego choćby w specyficznej, magiczno-technologicznej terminologii. Pełno tu intrygujących detali, które zaprezentowane są Czytelnikowi jakby ukradkiem, przy okazji i to tylko w takim stopniu, aby świat był zrozumiały. Problem w tym, że podsycona ciekawość nie zostaje do końca zaspokojona. To, co mogło być najsilniejszym punktem powieści staje się jej najpoważniejszą wadą. Odnosi się wrażenie obcowania z mnóstwem świetnych pomysłów, które nie są rozwinięte na miarę ich potencjału.

Fabuła Czarnego horyzontu do skomplikowanych nie należy, podobnie jak i wyraziści bohaterowie. Choć książka czyta się nieźle i wciąga, pozostawia jednak wrażenie niedosytu. Jest to z pewnością pozycja godna polecenia tym, którym świat znany z opowiadań wydał się intrygujący, dla pozostałych zaś nieźle napisana i pomysłowa, rozrywkowa fantastyka. Pytanie jednak, czy jako literatura pomysłu dobrze sprawdzi się książka, która pomysłów w pełni nie wykorzystuje? Otrzymujemy niby porcję pełną, ale trochę niedogotowaną. Liczę na to, że Kołodziejczak zabierze nas jeszcze do świata Czarnego horyzontu i zaserwuje nam nie tylko pełne danie, ale i całą ucztę. Bo potencjał ma ogromny.

Autor: Tomasz Kołodziejczak
Tytuł: Czarny Horyzont
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Stron: 294

**************************************************

W. Redna?

Gdzie mag nie może, tam wiedźmę pośle. Konkretnie: Wolhę Redną, jedyną kobietę na typowo męskim wydziale w Wyższej Szkole Czarodziejów, Pytii i Zielarek, obdarzoną ostrym językiem, talentem do magii praktycznej oraz wkurzania ludzi (a także - lub przede wszystkim - wampirów). Młodziutka adeptka zostaje wysłana do Dogewy, wampirzego królestwa, by rozwikłać sprawę, która doprowadziła już do trzynastu zgonów. Jeżeli się jej nie uda, nie tylko skończy jako główne danie w jadłospisie tajemniczego stwora, ale prawdopodobnie dojdzie do wojny.

Jeśli po takim wstępie liczysz na wielowymiarową intrygę, wartką akcję i piętrzące się zagadki - to twoje oczekiwania pozostaną niespełnione. Sprawa potwora grasującego po Dogewie, czy polityczne gierki są tłem, a może nawet zaledwie pretekstem dla umieszczenia Wolhy w królestwie wampirów. Tak naprawdę otrzymujemy historię nie wiedźmy próbującej rozwikłać skomplikowaną zagadkę, a młodej dziewczyny poznającej życie wampirów i powoli zaprzyjaźniającej się z jednym z nich. Na marginesie - wampiry w wydaniu pani Gromyko wprawdzie nie pobłyskują w słońcu, ale daleko im do krwiopijców znanych nam z nieco starszych pozycji. Od ludzi odróżniają ich głównie skrzydła, większa siła i długa młodość.

Czy oznacza to, że książka jest zła? Wręcz przeciwnie. Humor sytuacyjny, szalone przemyślenia Wolhy, sympatyczni bohaterowie oraz sprawne pióro autorki czynią z „Zawód: Wiedźma” lekturę lekką i łatwą w odbiorze, idealną na odprężenie. Czytając kolejny monolog wewnętrzny wiedźmy czy rozmowę pomiędzy nią a wampirem Lenem, nie sposób się nie uśmiechnąć. Tak, fabuła nie porywa, większość pomysłów nie grzeszy oryginalnością, łatwo przewidzieć zakończenie. A jednak, od książki trudno się oderwać i jakoś zapomina się o wszystkich jej wadach. Niewymuszony humor i prosty język sprawiają, że przez kolejne strony wręcz się płynie. Na końcu moje kompletnie rozpieszczone, wewnętrzne dziecko miało ochotę zawyć: „To tyle? Chcę jeszcze!”. Na całe szczęście na półce już czekała część druga.

Komu poleciłabym pierwszy tom „Zawód: Wiedźma”? Komuś, kto szuka chwili niewymagającej rozrywki, lubi zabawne historie i nie oczekuje porywającej akcji. Bo opowieść o W. Rednej nie jest może najbardziej ambitnym dziełem stulecia, ale jako literatura czysto rozrywkowa sprawdza się doskonale.

Autor: Olga Gromyko
Tłumacz: Marina Makarewska
Tytuł: Zawód: Wiedźma (t.1)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Stron: 296

**************************************************

Na początku był impuls

Wystarczy jedna iskra, by las poszedł z dymem. Potrzeba wstrząsu, by człowiek dostrzegł przed sobą nowe drogi i zapragnął nimi podążyć. Impuls do działania dają nam uczucia – miłości, zazdrości, braterstwa. W przypadku Gully’ego Foyle, bohatera książki Alfreda Bestera „Gwiazdy moim przeznaczeniem” takimi uczuciami były chęć zemsty i chemicznie czysta nienawiść.

Książka ukazała się w 1956 roku, kiedy świat był młody, teoretycznie panowały w nim normy inne niż dziś i odmienne kryteria wartości. Wiele dzieł literackich nie wytrzymuje próby czasu, są jednak rzeczy, które nie zmieniają się od zarania gatunku ludzkiego, a jedną z nich jest żądza odwetu. Ta sama, która pozbawionego wszelkich ambicji mechanika trzeciej klasy na statku kosmicznym zamieniła w demona czynu i strategicznego myślenia, podporządkowującego swoje życie pragnieniu zemsty.
Każdy z nas zna jednostki bezwolne, opierające swój pomysł na życie na bierności i pomocy innych. Można im współczuć, można je lekceważyć, lecz podziwia się energię i ambicję. Dzięki niej Gully Foyle stał się Kimś przez duże K . Wszyscy takich cenimy, pragniemy się do nich upodobnić, by zdobyć popularność i chociaż raz zabłysnąć. Do tego tęsknimy – i może dlatego Foyle jest dla nas tak bardzo rzeczywisty. Bo skoro jemu się udało – może powiedzie się i nam?

Nie jest przy tym bohaterem bez skazy, wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że składa się z samych skaz. Jest wyrachowany do bólu. Oszukuje towarzyszkę z więzienia, Jisbellę. Wykorzystuje Moirę, a kiedy jest mu to wygodne - odlatuje. Powodowany wściekłością gwałci Robin, ucieka się do mało szlachetnych metod manipulacji Olivią. Kolejnych członków załogi Vorgi, statku, który nie udzielił mu pomocy, ściga i torturuje. A jednak w całej tej nieprawości nie przekracza granicy, poza którą czytelnik traci sympatię dla bohatera i zainteresowanie lekturą. Przeciwnie, z każdą kolejną stroną zadajemy sobie pytanie: „Ciekawe, co on jeszcze wymyśli?” I z zadowoleniem witamy kolejne ekstrawagancje – Cyrk Four Mile, pogoń za tajemniczym ładunkiem, by wreszcie zatrzymać się na scenie finałowej, w której ustawia się na pozycji nemezis, nawołującej ludzkość do myślenia w sposób odpowiedzialny i dorosły.

Książka ma jeszcze jedną cudowną zaletę: wszystkie oryginalne i dające do myślenia koncepcje autora (jauntowanie i cała jego otoczka, tygrysia maska, widzenie barw i słyszenie kolorów czy organizacja świata wokół koncernów i korporacji) nie pełnią li i jedynie funkcji dekoracyjnej. Wplatają się w tkankę świata, popychają lub spowalniają akcję, wzbogacają lub zubożają bohaterów – są integralną i niezbędną częścią opowieści. Nic tak nie irytuje, jak sygnalizowane w tekście interesujące i nośnie pomysły, które nie zostają wykorzystane. Świat przyszłości w wersji Bestera i postać Foyle’a są do siebie dopasowane jak tryby idealnie działającego mechanizmu, przydając wiarygodności jednemu i drugiemu, a to wielka sztuka.

Książka urzekła mnie jeszcze jednym – zakończeniem. Bohater ma świat w garści… i co robi? Gdyby którykolwiek z ludzi otrzymał przepustkę do wszechpotęgi – co uczyniłby w takim przypadku? Autor nie poszedł na łatwiznę, nie uczynił z niego guru, mędrca, ulubieńca tłumów, tyrana ani despoty. Wybrał dlań inną drogę, być może właśnie taką, jakiej życzyłby sobie każdy z nas, który osiągnął kres swoich możliwości.

Jaką? Po szczegóły odsyłam do książki. Ale ostrzegam: przeczytanie ledwie kilku stron stanie się dla was impulsem. Impulsem do zarwania nocy;)

Autor: Alfred Bester
Tłumacz: Jarosław Gohling
Tytuł: Gwiazdy moim przeznaczeniem
Wydawca: Perfekt Office/CIA-Books Svaro 1992
Stron: 374

**************************************************

Baśniowa preapokalipsa

Jak będzie wyglądać zmierzch ludzkości? Czy za miliony lat życie przeniesie się do wirtualnego świata lub rozproszone będzie na setkach planet odległych układów słonecznych? Według Jacka Vance’a, niekoniecznie.

Wydane w jednym tomie dwa zbiory opowiadań – „Umierająca Ziemia” i „Oczy Nadświata” przenoszą nas w przyszłość, do skąpanego w blasku rozdętego, czerwonego słońca schyłku dziejów. W pierwszym ze zbiorów spotykamy cały kalejdoskop interesujących postaci. Od stworzonych w czarnoksięskich kadziach T’sain i T’sais, po wiecznie szukającego uciech Liane’a i cierpiącego na niezaspokojony głód wiedzy Guyala. Magię czasem ciężko odróżnić tu od zaawansowanej technologii, jednak w centrum zainteresowania autora stoją ludzie, którzy w każdej chwili spodziewają się nadejścia końca świata. I właśnie ta świadomość nadchodzącej wielkimi krokami katastrofy obnaża wszystko, co w nich najgorsze. Jako że nie mają już nic do stracenia, bez wyrzutów sumienia skupiają się na sobie, dążąc wyłącznie do zaspokojenia własnych potrzeb.

W „Oczach Nadświata” czytelnicy zabierani są w szaleńczą podróż po całej Umierającej Ziemi w towarzystwie bezgranicznie nikczemnego, podłego i okrutnego Cugela (zwanego przez siebie Sprytnym), którego Iucounu Śmiejący się Czarnoksiężnik wysyła na poszukiwanie tajemniczej soczewki, ukazującej cudowny, idealny Nadświat. Przygody Cugela są równie komiczne, intrygujące, jak przerażające, a każda z nich skłania do refleksji nad ludzką naturą i losem. Brak tu wyraźnego podziału na dobro i zło, gdyż liczy się tylko wola przetrwania, którą przecież trudno rozpatrywać w kategoriach moralnych.

W przypadku obu zbiorów równie ważny, jak przedstawione historie, jest język, którym zostały opowiedziane. Styl Jacka Vance’a to misterna konstrukcja pełna elokwentnych metafor, do przesady eleganckich opisów, cierpkiej ironii, subtelnego poczucia humoru i nieprzebranego bogactwa językowego, dzięki czemu opowiadania te można, a nawet należy czytać wielokrotnie, za każdym razem odkrywając w nich coś nowego.

Biorąc pod uwagę dzisiejsze tempo życia, za wadę można uznać fakt, iż teksty Vance’a wymagają czasu. Nie jest to lektura, którą przegląda się pobieżnie w autobusie w drodze do pracy. Tego typu niespieszną narrację i rozbudowane wizje najlepiej smakować w ciszy i spokoju, delektując się językiem i dając się porwać pulsującej magią Umierającej Ziemi, która choć odległa w czasie, musi wydawać się współczesnym czytelnikom dziwnie znajoma.

Autor: Jack Vance
Tłumacz: Jolanta Pers
Tytuł: Umierająca Ziemia. Oczy Nadświata
Wydawca: Solaris 2010
Stron: 402

**************************************************

Opowieść o człowieku, który o anomaliach wie (prawie) wszystko

Winston Watson, bohater zbioru opowiadań Macieja Musialika o anomaliach wie (prawie) wszystko. Jest tropicielem w Nowej Moskwie, mieście, w którym toczy się akcja większości opowiadań ze zbioru. Czytelnicy dowiadują się o anomaliach powoli, prawie w każdym opowiadaniu pojawiają się nowe szczegóły. Problem z anomaliami polega przede wszystkim na tym, że z ich powodu ludzie (i nie tylko) są teleportowani w różne, przedziwne miejsca. Właśnie szukaniem zaginionych zajmują się tropiciele.

Autor debiutujący w SFFiH w 2008 roku, do tej pory opublikował już kilkanaście opowiadań, zdobył parę nagród i wyróżnień w konkursach na opowiadania fantastyczno-naukowe. Debiut książkowy, a właściwie opowiadań w antologii, Musialik osiągnął przez dwa opowiadania wyróżnione w konkursie Horyzonty Wyobraźni 2010, organizowanym przez portal Qfant.pl, pokłosiem którego był zbiór opowiadań pod tym samym tytułem, wydanych przez (kuriozalne) wydawnictwo Radwan.

Faktyczny debiut Maćka Musialika musiał w końcu nastąpić. Autor z Częstochowy z opowiadania na opowiadanie się rozwija (widocznie Częstochowa tak ma, Andrzej Miszczak otrzymał niezłe wsparcie), było wiadomo, że wydawnictwa skuszą się na wydanie dobrej, rozrywkowej prozy. Wyścig o wydanie zbioru opowiadań Musialika wygrała debiutująca na rynku Manufaktura Zdań.

Książka zawiera czternaście opowiadań, dziewięć jest już nam znanych z czasopisma Science Fiction Fantasy i Horror, pięć nowych, najdłuższych, ukazało się po raz pierwszy. Autor zaczynał od krótkiej formy, pierwsze opowiadania, szorty właściwie, ukazywały się w pakietach po kilka sztuk w SFFiH, potem, wzorem Dariusza Domagalskiego i jego ORP Dzik, opowiadania o tropicielu z Nowej Moskwy stają się coraz dłuższe. Nie tracą jednak nic ze swojej świeżości, nie tracą także nic na jakości. Nie czas i miejsce na opisywanie treści opowiadań, mogę jedynie napisać, że w jednym z niepublikowanych wcześniej opowiadań Winston Watson próbuje zapobiec wojnie pomiędzy włoską, a japońską mafią, w następnym pociąg, którym akurat jedzie główny bohater zostaje zaatakowany przez anomalie, w jeszcze innym, zespół tropicieli z Nowej Moskwy próbuje rozwikłać zagadkę zniknięcia jednego z nich. Przygód na łamach książki na pewno nie brakuje.

Musialik nie sili się na udawanie, że pisze „coś wielkiego”. Umie pisać dobrą, rozrywkową prozę i właśnie to robi. Świetnie połączył kryminał z fantastyką. Na wyróżnienie zasługują dialogi, które bardzo często pojawiają się na łamach książki. Autor wie, że na nich może polegać, właśnie w nich pokazuje swoją największą siłę.

Podsumowując: bardzo dobra książka nowego autora, bardzo dobry start nowego wydawnictwa. Jeżeli jeszcze nie znasz opowieści o tropicielu z Nowej Moskwy musisz koniecznie je przeczytać. Proste, lekkie, przyjemne, a zarazem nie ogłupiające po chwili czytania, jak to się ma z wieloma podobnymi pozycjami na rynku, które tylko udają literaturę rozrywkową.

Autor: Maciej Musialik
Tytuł: Ulice Nowej Moskwy
Wydawca: Manufaktura Zdań 2011
Stron: 332

**************************************************

Pierwszy człowiek na Marsie z kioskiem parówkowym!

Stanisław Lem nie znosił serialu Star Trek. Napisał o nim: „Całe to przeszczepianie w kosmos american way of life(…)kończy się zwykłym mordobiciem, z częstym użyciem kopniaków.”

Powyższe zdanie mogłoby być mottem „Kronik”.
Ray Bradbury miał sprecyzowany pogląd na wartość kultury, w której dorósł. Miał też dość talentu, by wystawić jej rachunek. Tylko prawdziwi artyści ważą tak urzekające trucizny. Ten ścinający z nóg paszkwil ma smak miodu. Tym większa moja – czytelnika - frajda.

Ale ad rem. „Kroniki marsjańskie” to opowieść o tym, jak Dziarscy Amerykanie doszczętnie skolonizowali planetę Mars. Rzecz o początkach, rozkwicie i upadku tej kolonizacji (z atomową zagładą Ziemi w tle.) Mamy również okazję rzucić okiem na Marsjan – rasę niezrównanych filozofów i estetów, twórców i czcicieli piękna. Rasę, która wyginie z trywialnych przyczyn.

„Kroniki…” nie są powieścią. To zbiór krótkich tekstów, czasem rozbudowanych, czasem jednostronicowych; bardziej warkocz luźnych impresji niż cykl opowiadań na ten sam temat. Taka struktura poważnie utrudnia zanurzenie się w tekst. Zwolenników zwartych fabuł odrzuci z siłą Niagary. Jednak ten pozorny nieład tworzy pełną wdzięku polifonię.
Co kilka stron mamy nowe postacie, odmienne sytuacje. Autor jest mistrzem stylu, umiejętnie gra na bardzo różnych rejestrach. Jego opisy marsjańskiej kultury wibrują onirycznym liryzmem, natomiast swoich braci w rozumie Bradbury portretuje ostrą kreską. Śmiałkowie-zdobywcy, stający wobec pozostałości czegoś, co przekracza ich rozumienie, zachowują się żałośnie nieadekwatnie. Ciasnota umysłowa, odstręczający pragmatyzm, brak wrażliwości, zanik wyobraźni – oto są, zdaniem Bradbury’ego, cnoty główne american way of life. Jej typowym przedstawicielem jest Parkhill, kolonista, który marzy, by sprzedawać na Marsie hot-dogi.

Łatwo byłoby nakreślić dychotomię: plugawi najeźdźcy – Marsjanie wzniośli i nieszczęśni. Oskarżenie Bradbury’ego skonstruowane jest subtelniej. Tuziemcy nie są bynajmniej puchatymi króliczkami. Osadnicy to często przeciętni, przyzwoici ludzie, bezbronni wobec osobliwości marsjańskiego świata. Zdarzają się mniej lub bardziej socjopatyczni ekscentrycy, których marzeniem jest „być zostawionym w spokoju”. Autor ze spokojem nakreśla fiasko takich marzeń.

„My, ludzie ziemscy, mamy talent do niszczenia wielkich i pięknych rzeczy” –powiada Spender, skrajny idealista. „Kroniki” obrazują tę myśl z rzadko spotykaną
przenikliwością i polotem.

Autor: Ray Bradbury
Tłumacz: Paulina Braiter, Paweł Ziemkiewicz
Tytuł: Kroniki marsjańskie
Wydawca: Prószyński i S-ka 1997
Stron: 248

**************************************************

Co jeszcze można wygrzebać na taniej książce

„Nauczyłem się od pewnej królowej słów, które pamiętam do dzisiaj, i chcę wam powiedzieć: pamiętajcie o mnie, pamiętajcie o mnie, i zapomnijcie o moim losie.”
Alessandro Barricco, Homer, Iliada

Istnieją opowieści powtarzane bez końca. Ponieważ zaś opowiadanie jest równocześnie interpretowaniem, zmieniają się ich odcienie, wychodzą na pierwszy plan postacie i wydarzenia, którym pierwszy z wieszczów mógł poświęcić mniej uwagi, lub których przegapiali słuchacze. Bo wysłuchiwanie i odczytywanie opowieści także jest jej interpretowaniem. Opowieściom, czy pozostajemy wobec nich bierni, czy czynni, zawsze towarzyszy refleksja, a ona odkształca sens, kieruje go ku nam.

Przez historię i literaturę przewinęło się wielu zapewne zapomnianych bohaterów, o których nie możemy powiedzieć nawet, że byli, których istnienia możemy się nawet nie tyle domyślać, co tylko możemy je zakładać, cicho i bezosobowo. Prócz nich istnieją postaci poboczne, ważne może jako tło dla potężniejszych, albo jako ogniwa przyczyn służących wykuciu losu dla głównych bohaterów. Trzecia kategoria, zarezerwowana dla herosów, to oczywistość, oni stoją w pełnym świetle.

Najpotężniejsze są prastare opowieści, jak ta o królu rzucającym wyzwanie bogom, o armiach zmagających się o kobietę i o podróżniku uparcie zmierzającym do domu. Można by pokusić się o wyliczanie przyczyn, dla których wciąż do nich wracamy, to jednak nie miejsce dla takich rozważań.

„Kiedyś pomyślałem, że dobrze byłoby przeczytać publicznie, w ciągu kilku godzin, cała Iliadę” – napisał Alessandro Barricco. Co za zamysł! Gdy się zastanowić, słowo wypowiadane, nie pisane, jest dla dzieł Homera naturalne, tak właśnie przekazywane były Iliada i Odyseja pierwotnie. A jednak – co za pomysł! Iluż straceńczych erudytów, miłośników Iliady byłoby stać na przekucie go w czyn? Ile godzin trzeba by poświęcić na jego spełnienie, ile gardeł trzeba by potem leczyć? Ilu słuchaczy umknęłoby z takiego spotkania, ilu poddałoby się i zasnęło, ilu upadłoby wycieńczonych? Kto wreszcie byłby w stanie skupić się dziś na tak przekazywanej Iliadzie i wytrwać w tym stanie skupienia? Nic więc dziwnego, że Barricco tłumaczy dalej: „Najpierw dokonałem cięć, by czas lektury dawał się pogodzić z cierpliwością współczesnych widzów. (…). Starałem się nie streszczać, raczej tworzyć sceny bardziej zwięzłe opierając się na fragmentach oryginalnych.” Tak powstało słuchowisko, a za nim niewielka niczym bryk dla leniwych, bądź spieszących się uczniów książeczka: „Homer, Iliada”.

Napisałem „książeczka”, jakby była to bagatelka, drobiazg, uciecha. To nieprawda, „książeczkowe” są tylko jej rozmiary, zawartości starczyłoby na księgę.
Jak można opowiedzieć Iliadę w sposób zwięzły? To betka. Ale jak można opowiedzieć ją zwięźle a oryginalnie, tak, by porwać słuchacza i czytelnika, by ożywić przed nim znanych przecież bohaterów? Jak tchnąć gorące emocje w zwięzłe ujęcie wielkiej opowieści, na której wychowała się Europa?

Barricco uczynił to na dwa sposoby. Po pierwsze pozwolił każdemu z wybranych przez siebie bohaterów stanąć w świetle pierwszego planu. Homer też tak robił, choćby na moment zatrzymywał czas i okręcał świat wokół postaci, którą w danym momencie uznawał za istotną dla opowieści. Dla herosów były to zwykle chwile śmierci. Niemniej Homer opowiadał o nich, Barricco oddał głos im samym. „Homer, Iliada” ma tylu narratorów, ilu bohaterów. Nie jeden głos przekazuje tę opowieść, ale cały chór głosów. A za tym idzie sposób drugi – chór, jak chór w greckich tragediach, wie znacznie więcej niż pojedynczy człowiek. Chór, na przykład, zna przyszłość. Każda z przywołanych przez Barricco postaci, każdy z narratorów zatem, wie, co przyniesie czas. Hektor i Achilles wiedzą jak zginą. W takim ujęciu ich monologi nabierają dodatkowej siły. W Iliadzie Achilles także wiedział, co go czeka, sam dokonał wyboru i był to wybór herosa. Barricco pozwolił przyjrzeć się człowieczej stronie bohaterów, która mogła nam umknąć, jeśli zbyt pospiesznie czytaliśmy dzieła Homera (co na przykład chłopcom spragnionym opisów bitew i chwały może się przydarzyć). Stąd ich całkiem ludzkie pragnienia i uczucia, jak chwila chwały i rozpaczy, dumy i smutku Hektora stojącego wśród płonących okrętów achajskich. Przy czym Barricco nic (prawie) do Homera nie dodawał, on jedynie pozwolił sobie zwięźle podkreślić fragmenty, które moglibyśmy przegapić, a na których podkreśleniu zależało włoskiemu pisarzowi.

Powinienem teraz może napisać więcej o Barricco. Pozastanawiać się na ile mogliby się przyznawać fantaści do tego Włocha piszącego czasem westerny o miasteczkach, w których zatrzymał się czas, o milczących marynarzach wracających z zaginionych miast, o hotelach prowadzonych przez niezwykłe dzieci, a czasem o jedwabiu, samochodach, pianistach nigdy nie stawiających stopy na stałym lądzie. Powinienem może pozastanawiać się nad jego językiem, poszukać błędów, napuszyć się odnalezionymi porównaniami do innych pisarzy i opowieści. Wszystko to sobie daruję. Wystarczy mi nakreślenie tego kierunkowskazu ku wartościowej książce, która nie pozostawiła mnie obojętnym, chociażby przez ten lament Hektora, zacytowany na samym początku. Książce, która znów pozwoliła mi odnaleźć siebie w starej, potężnej opowieści przypominającej mi jak bardzo nie jesteśmy sami w łańcuchu wieków.

Autor: Alessandro Baricco
Tłumacz: Halina Kralowa
Tytuł: Homer, Iliada
Wydawca: Czytelnik 2005
Stron: 248

**************************************************

Człowiek człowiekowi wilkiem

Motyw „kozacki” nie jest w polskiej fantastyce niczym nowym. O mieszkańcach ukraińskich stepów pisało już wielu autorów, z Jackiem Komudą na czele. Tym razem temat ten wziął na warsztat Rafał Dębski, a efektem jego pracy jest wydana przez Fabrykę Słów książka „Wilkozacy. Wilcze prawo”.

Akcja książki rozgrywa się w XVII w., w czasie wojen polsko-kozackich. Wydarzenie jak najbardziej prawdziwe, tak samo, jak prawdziwi są niektórzy bohaterowie, chociażby Bohdan Chmielnicki. Nieprawdziwy jest natomiast jeden, ale za to kluczowy element książki – tytułowi Wilkozacy. Ta stara rasa zamieszkiwała wschodnie rubieże Europy, jeszcze zanim pojawili się tam Polacy, Ukraińcy, czy też Rosjanie. Od ludzi są szybsi, silniejsi, mają bardziej wyostrzone zmysły, a przede wszystkim, gdy nadchodzi czas pełni księżyca, potrafią zmienić się wilka. Można więc powiedzieć, że Dębski stworzył własną, bardziej swojską, wersję wilkołaka. Ich odmienność jest dla ludzi niezrozumiała i przerażająca, przez co starają się oni tępić swoich wilczych sąsiadów. Nie przynosi to wcale dobrych efektów, wręcz przeciwnie – wzajemna niechęć się pogłębia, doprowadzając do niepotrzebnych krwawych starć.

Głównym bohaterem powieści jest kozacki chorąży, Sierhij Kostenko, któremu w akcie zemsty Wilkozacy porwali żonę i córkę, gdyż ten razem ze swoimi ludźmi zniszczył jedną z ich wiosek, zabijając przy tym kobiety, starców i dzieci. Jednak za całą akcją stał Chmielnicki, który za cel postawił sobie wyniszczenie wilczego ludu. Miota się on coraz bardziej wśród politycznych intryg i knowań, byleby tylko zdobyć wolność dla Ukrainy. Jednak czy to nadal jest główny cel jego działań? Czy może względy narodowe zostały przesłonięte przez osobiste potrzeby władzy i bogactwa? Ciężko ocenić, ale widać, że on również jest zagubiony. Nie wszystkim ta sytuacja się podoba, ale tych, którzy sprzeciwiają się woli hetmana, nic dobrego nie czeka.

Podobna sytuacja jest u Wilków. Tam też młodzi, chcący zmienić odwieczne prawa, próbują odebrać władzę starszyźnie, która choć widzi nieuchronność zmian, jest zaborcza i niewzruszona.

Pośrodku tego wszystkiego jest Sierhij. Znienawidzony przez Wilkozaków, wyklęty przez ludzi. Chcący jedynie odzyskać ukochane kobiety i spokój duszy.

Oczywiście, jak przystało na tego typu książkę, znajdziemy wiele opisów bitew i pojedynków, które napędzają akcję. Niweczone jest to jednak przez długie i nudne politykowanie. Można je przecierpieć, gdyż jest dość istotne, czego nie można powiedzieć o częstych wtrętach i retrospekcjach, które tylko zakłócają ciągłość narracji. Ich zadaniem jest zapewne przybliżenie nam postaci bohaterów, ale autor czyni to niestety dość niezgrabnie.

Dębski skupia się głównie na psychologicznych aspektach natury ludzkiej. Trzeba przyznać, że skomplikowanie duszy człowieka pokazuje dobrze, bo niemal nikogo nie można uznać za całkowicie złą, czy dobrą osobę. Jednak to przechodzenie między jedną, a drugą stroną osobowości jest dość sztuczne i mało przekonujące.

Pisząc o tego rodzaju literaturze, nie można pominąć aspektu stylizacji językowej. Dębskiemu wychodzi ona całkiem nieźle, dzięki czemu książka ma odpowiedni klimat. Świetnie wpływają na niego również opisy przyrody i terenów, co sprawia, że faktycznie czujemy się jak na Dzikich Polach.

„Wilkozacy. Wilcze prawo” jest książką dobrą choć mającą swoje minusy. Wyraźnie w niej widać, obecne również dzisiaj, problemy dotyczące tolerancji, natury człowieka, a także zmieniającego się świata, wszystko to zaś podane w ciekawej i inteligentnie poprowadzonej fabule.

Autor: Rafał Dębski
Tytuł: Wilkozacy
Wydawca: Fabryka Słów 2010
Stron: 346

**************************************************

Feudalizm dobry na wszystko, czyli o niedostatku wyobraźni w fantastyce

Strach przed postępem technicznym, za którym nie jest w stanie nadążyć ludzki intelekt, wydaje się stary jak cywilizacja. Wyrażali go także niektórzy klasycy fantastyki naukowej, jak na przykład Jack Williamson w opowiadaniu "Z założonymi rękami" (rok 1947) lub Kurt Vonnegut w powieści "Pianola" z roku 1952. Opowiadają one o przyszłości, w której produkcja dóbr opanowana została przez rozumne automaty, ludziom zaś pozostała wyłącznie rola biernych konsumentów. W nurt ten wpisuje się także wydana w 1953 roku powieść "Pierścień wokół Słońca" amerykańskiego pisarza Clifforda D. Simaka, który kilka lat później zyska sławę jako autor "Czas jest najprostszą rzeczą" i "Stacji tranzytowej".

Przenosimy się do lat siedemdziesiątych XX wieku. W sprzedaży pojawiają się wówczas niezniszczalne przedmioty, takie jak żarówki, maszynki do golenia, a nawet samochody i domy. Ich powszechna, niemal darmowa dostępność rujnuje globalną gospodarkę. Jednocześnie na całej Ziemi masowo znikają ludzie należący do niższych warstw społecznych. Czy za owe problemy odpowiedzialny jest spisek tajemniczych mutantów? Pisarz Jay Vickers odkrywa, że sam jest jednym z mutantów i zmuszony uciekać przed pogromem trafia na Ziemię Numer Dwa. Okazuje się otóż, że Słońce otacza złożony z nieskończonej liczby ogniw łańcuch bliźniaczych planet, przesuniętych w stosunku do siebie w czasie o ułamki sekundy. Na jednej z nich mutanci, korzystając z nadzwyczajnych umiejętności, zbudowali fabryki zdolne tanio wyprodukować wszelkie dobra. Przetransportowali tam również zwykłych ludzi, organizując ich w zamieszkujące wioski społeczeństwa pastoralno-feudalne. Ludzie ci wykonują tradycyjne wiejskie zajęcia, otrzymując w razie potrzeby pomoc od mutantów, m. in. w postaci lekarstw lub robotów zdolnych wykonywać prace polowe.

Przeciwnicy produkcji maszynowej z przełomu XVIII i XIX wieku, przestrzegający przed rzekomo będącym jej skutkiem powszechnym bezrobociem, nie potrafili wyobrazić sobie nowych możliwości, które niósł postęp techniczny. To samo jednak można powiedzieć o autorach wymienionych utworów, którzy nie byli w stanie wyobrazić sobie innego skutku rewolucji naukowo-technicznej niż masowe bezrobocie lub cofnięcie się do feudalizmu. Dlatego właśnie dzieło Simaka jest bezwartościowe jako analiza problemów stojących przed ludzką cywilizacją. Autor wyraźnie jednak nie traktuje swoich pomysłów ze śmiertelną powagą, z przymrużeniem oka opisując wyobrażone lata siedemdziesiąte (kluby wizjonistów), sposób, w jaki główny bohater przedostaje się do innego świata (za pomocą dziecięcego bąka) i magiczne wręcz zdolności mutantów, potrafiących telepatycznie podsłuchiwać inne cywilizacje zamieszkujące Kosmos. Jako powieść przygodowa – pełna zwrotów akcji, oryginalnych pomysłów i z zaskakującym zakończeniem – "Pierścień wokół Słońca" jest doskonałą rozrywkową lekturą, która ani trochę się nie zestarzała.

Autor: Clifford D. Simak
Tłumacz: Jarosław Jóźwiak
Tytuł: Pierścień wokół Słońca
Wydawca: Wydawnictwo Alfa 1998
Stron: 249
Ostatnio zmieniony przez xan4 31 Maj 2011, 22:55, w całości zmieniany 6 razy  
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 4 Maj 2011, 21:39   

A jak stękał, że nic nie piszą...

Edit. " ;) " (Na wszelki wypadek.)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 4 Maj 2011, 21:44   

Chal-Chenet, musiałem się trochę postarać :)


Teraz będę kwękał, że macie oceniać i głosować ;P:
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 4 Maj 2011, 21:46   

Przeczytałam. Zanim zagłosuję spróbuję jeszcze raz przeczytać.
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 4 Maj 2011, 22:37   

Przeczytałam, a teraz sobie pomarudzę. Jedne recenzje czytały mi się lepiej, inne gorzej, ale mam takiego wrażenie, że żadna z nich nie zachęciła by mnie do zakup omawianej książki. Po żadnej z recenzji, nie pojawiła mi się myśl "O, to warto by przeczytać".
W przypadku "Zawód wiedźma" nie byłoby tragedii, bo uważam, że gniot to rzadkiej wody, ale rezygnacja z "Kronik marsjańskich" byłaby stratą niepowetowaną.
Z drugiej strony, być może wynika to z tego, że większość recenzowanych książek znam. W przypadku tych, które mi się nie podobały lektura recenzji mogła być skażona niechęcią do recenzowanego dzieła, a w przypadku książek, które lubię pozostało wrażenie niedosytu, że nie wszystkie zalety dzieła, które mnie urzekły zostały przez recenzenta dostrzeżone (wiem, wiem, nie da się wszystkiego napisać).
Ot, taki mam marudny nastrój dzisiaj.
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
Ceridwen 
Jaskier

Posty: 54
Skąd: Ze schowka
Wysłany: 4 Maj 2011, 23:21   

Nie przeczytałam jeszcze wszystkich recenzji i może wypowiadać się nie powinnam, ale nie mogę się powstrzymać: to wyszedł zbiór opowiadań o Nowej Moskwie?! Kurcze, muszę go dorwać. Hm, może nie sama recenzja, ale informacja o istnieniu książki mnie do kupna zachęciła;p
Najbardziej chyba podobała mi się recenzja Umierającej Ziemi, ale może jak będę przytomniejsza i doczytam resztę, zmienię zdanie. Na ten moment pewnie punkt dałabym jej.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 5 Maj 2011, 00:14   

Bardzo ładnie :bravo Tylko jak w pełni obiektywnie skonfrontować we własnym umyśle recenzję czegoś, co się czytało z recenzją czegoś, czego się nie czytało?
Ale spróbujemy się postarać...
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 5 Maj 2011, 09:04   

Ja przeczytałem 2,5 książki z omawianych 9. Gwiazdy moim przeznaczeniem to jedna z moich ukochanych książek, podobnie jak Kroniki marsjańskie, połowę opowiadań Musialika też przeczytałem z przyjemnością, więc drugą połowę tym bardziej chętnie połknę.
Na półce czeka do przeczytania Vance, Dębski do kupienia, Baricco właśnie kupuję na allegro, co do Gromyko, to mam mieszane uczucia po przeczytaniu jej opowiadań, muszę się zastanowić. Kołodziejczak do mnie nie trafił opowiadaniem z SFFiH, więc Czarnego Horyzontu na pewno nie kupię, Simaka czytałem kilkanaście lat temu, pamiętam parę dobrych powieści, recenzowanej tutaj nie czytałem, ale i jakoś mnie do niej nie ciągnie.
mad ma rację, trudno porównać recenzję uwielbianej przez siebie książki z recenzją czegoś, do czego się nie możemy przekonać. Zobaczymy.

Zaczynam głosowanie, bo ktoś musi je zacząć.
Wyróżniam 4 recenzje, nie wiem dlaczego, na szczęście nie ma obowiązku wytłumaczenia się z tego :) , może z powodu dobrego napisania, może z sentymentu do książki, może dlatego, że na pewno daną książkę przeczytam.
Na początku był impuls
Baśniowa preapokalipsa
Pierwszy człowiek na Marsie z kioskiem parówkowym!
Co jeszcze można wygrzebać na taniej książce
 
 
agrafek 
Stalowy Szczur


Posty: 1024
Skąd: z Podgórza
Wysłany: 5 Maj 2011, 11:45   

Ponieważ już jakiś czas temu przestałem traktować recenzje jako zachęcanki - zniechęcanki do lektury, przeczytałem je pod kątem urody słowa i zawartości myśli, na haczyk których autorzy mnie schwytali.

W ten sposób głosy oddałem na:
Na początku był impuls
Baśniowa Preapokalipsa
Pierwszy człowiek na Marsie z kioskiem parówkowym!
_________________
drugi obieg
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 5 Maj 2011, 11:51   

agrafek napisał/a
przestałem traktować recenzje jako zachęcanki - zniechęcanki do lektury


Bardzo słusznie, według mnie zachęcać do lektury to mogą teksty na okładce/stronie wydawcy, a recenzja ma mówić, jak jest i niech sobie czytelnik sam wyciąga wnioski (choć oczywiście umieszczanie w recenzji opinii/rekomendacji recenzenta nie jest zabronione, jednak to nie powinien być cel sam w sobie).
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Magnis 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7011
Skąd: Okolice Wawa
Wysłany: 5 Maj 2011, 12:05   

Xan4 mam takie pytanie bo u góry widnieje żeby wybrać 9 recenzji, a opowiadań jest dziewięć to trochę dziwne.Czy tak miało być?
_________________
Stefan Grabiński

Wielcy Przedwieczni : Dagon, Wielki Cthulhu i Wielki Staruch.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 5 Maj 2011, 12:08   

Wybrać góra 9 odpowiedzi, wzorem głosowania szortowego i na numer miesiąca, wybierasz po prostu tyle ile Ci się podoba, bez ograniczeń.
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 5 Maj 2011, 13:03   

Witchma napisał/a
według mnie zachęcać do lektury to mogą teksty na okładce/stronie wydawcy

To po co czytać recenzje? Żeby się dowiedzieć, co wypada o książce mówić?
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 5 Maj 2011, 13:35   

nureczka, żeby się dowiedzieć czegoś konkretnego o książce, co nie będzie bełkotem wydawniczym typu "kup, to nowy Tolkien/King/Martin, rewelacja, czapki z głów i szczena opada, takie to genialne". Zachęcenie do lektury może być przy okazji, jeśli faktycznie jest tego warta.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
agrafek 
Stalowy Szczur


Posty: 1024
Skąd: z Podgórza
Wysłany: 5 Maj 2011, 14:15   

nureczka napisał/a
Witchma napisał/a
według mnie zachęcać do lektury to mogą teksty na okładce/stronie wydawcy

To po co czytać recenzje? Żeby się dowiedzieć, co wypada o książce mówić?


Ja lubię wiedzieć, co o książce myślą inni, zwłaszcza ludzie, których zdanie cenię. To nie o to, by wiedzieć co trzeba o książce mówić, ale by zobaczyć w niej coś, co można było przegapić. taka informacja o książce mnie więcej daje, niż obudowane przykładami "podobało mi się, bo:..." .
_________________
drugi obieg
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 5 Maj 2011, 14:17   

Witchma napisał/a
nureczka, żeby się dowiedzieć czegoś konkretnego o książce

No czyli ma ma cię zachęcić/zniechęcić do zakupu/lektury. Nieprawdaż?
agrafek napisał/a
To nie o to, by wiedzieć co trzeba o książce mówić, ale by zobaczyć w niej coś, co można było przegapić

To raczej w jakimś solidniejszym opracowaniu niż recenzja na 1/4 strony.
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 5 Maj 2011, 14:34   

nureczka napisał/a
No czyli ma ma cię zachęcić/zniechęcić do zakupu/lektury. Nieprawdaż?


Piszesz, jakby recenzent z góry miał założyć, że pisze po to, by zachęcić/zniechęcić. Według mnie (i nikogo nie zamierzam zmuszać, żeby podzielał moje zdanie) recenzje powinna w miarę obiektywnie zaprezentować/skomentować/przeanalizować książkę, bo to, co jednego zachęci, innego będzie odstręczać (np. "w książce mamy wiele szczegółowych opisów technicznych" albo "utwór opowiada o miłości wampira do śmiertelniczki" - neutralne stwierdzenia faktu, a po każdym połowa potencjalnych czytelników z obrzydzeniem będzie omijała daną lekturę wzrokiem na półce w księgarni).
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 5 Maj 2011, 14:45   

Witchma, na Boga. Jesteś inteligentną kobietą. więc nie udawaj. Recenzja ma być obiektywna (o ile to jest w ogóle możliwe), ale jej celem jest umożliwienie czytelnikowi podjęcia decyzji czy chce książkę kupić i/lub przeczytać.
Recenzja jest formą użytkową. Jeśli na podstawie recenzji nie jestem w stanie określić, czy książką warto się zainteresować, czy nie (przynajmniej wstępnie), to tekst nie spełnił swej podstawowej funkcji, czyli jest do bani.
To tak, jakbym z instrukcji obsługi nie dowiedziała się, jak dane urządzenie obsługiwać.
Jeśli chcę się napawać pięknem języka nie sięgam po recenzję, tylko po tekst literacki (szeroko pojęty).
Jeśli chcę się dowiedzieć "co autor miał na myśli", sięgam po opracowanie krytyczne.
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
agrafek 
Stalowy Szczur


Posty: 1024
Skąd: z Podgórza
Wysłany: 5 Maj 2011, 14:56   

nureczka napisał/a
Recenzja ma być obiektywna (o ile to jest w ogóle możliwe) (...)


Ależ nie! Precz z obiektywnymi recenzjami! Ja chcę czuć i widzieć krytyka w każdej jego recenzji, bo tylko wtedy mu zaufam. Owszem, w opisie książki można pokusić się o obiektywizm. "Ta powieść nie spodoba się rudym, ale blondyni znajdą coś dla siebie", można napisać starając się silić na obiektywizm. Ale w recenzji?

W recenzji chcę, żeby krytyk (recenzent) napisał coś w stylu: "O jakże mnie wkurzał niemiłosiernie X w swojej powieści o muchach z Marsa! Nienawidzę jego pióra! Dostaję wysypki od jego metafor, a jego bohaterów utopiłbym w beczce octu!"

Dzięki temu po trzech recenzjach kogoś takiego poznam jego gust i będę wiedział, czy zgadza się z moim. Jeśli jeszcze ten recenzent będzie potrafił pisać o książce zajmująco, to może mnie do tej książki skusi. Nie zliczę ile książek kupiłem np. po przeczytaniu felietonów Pawła Głowackiego, w których o owych książkach nie napisał chyba ani słowa. I wcale a wcale nie był obiektywny.
_________________
drugi obieg
 
 
hrabek 
Kapo di tutti frutti


Posty: 12475
Skąd: Szczecin
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:02   

Pragnę zauważyć, że zwrot "obiektywna recenzja" jest oksymoronem.
_________________
5 zdań na temat
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:06   

nureczka napisał/a
Jeśli na podstawie recenzji nie jestem w stanie określić, czy książką warto się zainteresować, czy nie (przynajmniej wstępnie), to tekst nie spełnił swej podstawowej funkcji, czyli jest do bani.


Jeśli uznamy, że jesteś jedyną odbiorczynią recenzji, to masz rację. Ale tak, jak nie ma książek dla wszystkich, tak i nie każda recenzja wszystkim pomoże.

Poza tym, ja tylko piszę o tym, że recenzja z założenia nie jest po to, żeby zachęcać/zniechęcać, bo tak, jak już wspomniałam to, co jednego zniechęci, innego zachęci i na odwrót. Recenzja ma dostarczyć informacji. Jak rozumiem, recenzje zamieszczone powyżej nie dostarczyły Tobie informacji, które pozwalają Ci wyrobić sobie zdanie o książkach, no cóż, zdarza się, taki lajf. Mnie często "recenzje", których autor bardzo wyraźnie chce zachęcić do przeczytania książki też takich informacji nie dostarczają. Można z tym żyć.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:08   

agrafek napisał/a
Nie zliczę ile książek kupiłem np. po przeczytaniu felietonów Pawła Głowackiego


rzuciło mi się w oczy Pawła Czerwca ;P:


Ja czytam recenzje, nie wszystkie oczywiście, ale staram się wyłapać recenzentów, którzy mają podobny do mnie gust, żeby potem przez następne ich recenzje wyłapywać książki do przeczytania. Tak było z Matuszkiem, jak pisał jeszcze w NF, bez jego recenzji nie zauważyłbym kilku bardzo dobrych pozycji, jak na przykład powieści Leeny Krohn.
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:17   

No i fajnie, niech każdy szuka sobie w recenzjach czegoś innego :D
A teraz może by ktoś się wziął za głosowanie...?
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:20   

No dobra, pewnie się wygłupię, ale co mi tam...
Czy to miały być recenzje istniejących książek, czy recenzenci mogli sobie pofantazjować?
Czy może ja, jak zwykle coś przeoczyłem i teraz jestem gdzieś z tyłu, żeby nie powiedzieć... No z tyłu.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Kruk Siwy 
Wierny Legionista


Posty: 21971
Skąd: Szmulki
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:29   

Ekhem... poetą być... barankiem na ten przykład...
_________________
Tu leży pisarz nieznany.
Marzył, że dorówna tuzom.
Talent miał niespotykany
lecz pisał sobie, a muzom.

ˆ Agi
 
 
nureczka 
Mama Pufcia


Posty: 6205
Skąd: Nowa Iwiczna
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:35   

Witchma, powiem tak.
Dyskusja była ogólna "do czego służy recenzja". Ja piszę, ze recenzja ma zachęcić lub zniechęcić to książki. Ty piszesz, że ma pomóc ocenić, czy książka jest warta twojej uwagi. Piszemy to samo, ale ty wychodzisz ze skóry, żeby udowodnić, że nie mam racji.

Witchma napisał/a
Jak rozumiem, recenzje zamieszczone powyżej nie dostarczyły Tobie informacji, które pozwalają Ci wyrobić sobie zdanie o książkach

Podkreślanie słowa Tobie, jest złośliwością niepotrzebną, bo na samym początku napisałam, że "mnie nie zachęciły".

Wrzucam wątek w ignory, bo tylko awantura z tego może wyniknąć. I po co?
_________________
Zapraszam do odwiedzania mojej strony oraz bloga
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 5 Maj 2011, 15:47   

nureczka, może faktycznie to spór o nomenklaturę, po prostu nie uważam, że zachęcanie/zniechęcanie ma jakiekolwiek zastosowanie w przypadku recenzji (wystarczy przeczytać to, co napisali panowie powyżej - jeśli wyłapią, że gust jednego recenzenta pokrywa się z ich gustem, a innego nie, to ten drugi może sobie pisać co chcę, a im bardziej będzie zachęcał do jakiejś książki, tym bardziej będzie odnosił skutek odwrotny do zamierzonego). Nieporozumienie wynika z tego, że ja zachęcanie/zniechęcanie przypisuję świadomemu działania recenzenta, a dla Ciebie to kwestia tego, czy się poczujesz zachęcona/zniechęcona bez względu na intencje (bądź ich brak) autora tekstu.

Nie planowałam żadnych złośliwości w stosunku do Ciebie, a jeżeli tak odebrałaś to, co napisałam, to przepraszam.

Nie widzę z czego miałaby niby wykwitnąć awantura, wszak nie o politykę i religię chodzi, ale każdy ma prawo ignorować, co chce.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Magnis 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7011
Skąd: Okolice Wawa
Wysłany: 6 Maj 2011, 09:40   

Wczoraj zagłosowałem, ale dzisiaj wpisze na co :

Baśniowa preapokalipsa -
Opowieść o człowieku, który o anomaliach wie (prawie) wszystko
Pierwszy człowiek na Marsie z kioskiem parówkowym!
Feudalizm dobry na wszystko, czyli o niedostatku wyobraźni w fantastyce
_________________
Stefan Grabiński

Wielcy Przedwieczni : Dagon, Wielki Cthulhu i Wielki Staruch.
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 6 Maj 2011, 09:51   

Ode mnie punkt dla tekstu Pierwszy człowiek na Marsie z kioskiem parówkowym!.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2011, 08:45   

Co tutaj tak ucichło?
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group