Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty - "Nic śmiesznego" głosowanie do 27.02 ok.

Głosujcie na najlepszych
1. Dzień z życia
7%
 7%  [ 11 ]
2. Epitafium dla Cichych Braci
6%
 6%  [ 10 ]
3. Dori
8%
 8%  [ 13 ]
4. Tradycja
12%
 12%  [ 19 ]
5. Nie do śmiechu
2%
 2%  [ 3 ]
6. Nic śmiesznego
2%
 2%  [ 3 ]
7. Mit o dwóch rzeźbiarzach
5%
 5%  [ 8 ]
8. Dziecka nocny śmiech
14%
 14%  [ 22 ]
9. Eksperyment
4%
 4%  [ 6 ]
10. Smokobójcy
12%
 12%  [ 18 ]
11. Profesjonalista
4%
 4%  [ 7 ]
12. Ostatnia nadzieja
11%
 11%  [ 17 ]
13. Szort
6%
 6%  [ 10 ]
14. Noc
1%
 1%  [ 2 ]
15. Żaden z powyższych
0%
 0%  [ 0 ]
Głosowań: 45
Wszystkich Głosów: 149

Autor Wiadomość
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 13 Lutego 2011, 20:31   Szorty - "Nic śmiesznego" głosowanie do 27.02 ok.

Razem z użytkownikiem Chal-Chenet prezentujemy Wam czternaście nowiutkich, nieśmiesznych szortów. Zapraszamy do lektury, głosowania i komentowania!


1. Dzień z życia.

Dzwoni budzik. Wstaję. Idę do łazienki. Poranna walka z włosami, bo zawsze ten sam kosmyk trzeba ujarzmić. Robię makijaż. Kreska na oku wyszła krzywo. Zmywam makijaż. Zaczynam od początku. Ubieram się. Z łazienki idę do kuchni. Szykuję sobie śniadanie.

Kiedyś wstawałeś razem ze mną, a kiedy wychodziłam z łazienki śniadanie było na stole. Jedliśmy razem, opowiadałeś mi co Ci się śniło. Albo to ja Tobie opowiadałam swoje sny. Umawialiśmy się, na którą obiad. Dostawałam śniadanie do pracy, zawsze w tym samym pudełku, zawsze dwie kanapki i jabłko albo banana. Czasami robiłam Ci wyrzuty, że znowu to samo, a ja lubię urozmaicenia i choć raz chciałabym jogurt albo kefir.

Jem śniadanie. Zakładam płaszcz, zarzucam torebkę na ramię i ruszam do pracy. Znowu jestem spóźniona. Korek. Czerwone światło. Zastanawiam się, jak się wytłumaczę w pracy. Docieram na miejsce. Parkuję.

Kiedyś dzwoniłam do Ciebie, żeby się pożalić, że świat się na mnie uwziął. Zawsze cierpliwie słuchałeś. Rozumiałeś. Tłumaczyłeś, że to nie moja wina, tylko awaria świateł w całym mieście. Uspokajało mnie to i rozśmieszało.

W pracy nikt nie pyta o spóźnienie. Siadam przy biurku. Dzień mija powoli. Spotkania. Telefony. Kolejne spotkania. Kolejne telefony. Lubię swoją pracę. Jestem tutaj potrzebna. 16:00. Czas do domu.

Kiedyś dostawałam od Ciebie mnóstwo sms-ów. Chciałeś wiedzieć jak mi smakowało śniadanie. Jak się wytłumaczyłam ze spóźnienia. Czym dzisiaj mnie zdenerwowała ta blondynka z kadr. Jaki staniczek ubrałam, bo chcesz wiedzieć co będziesz ze mnie zrywał wieczorem.

Na komórce brak wiadomości. Chowam telefon. Wyłączam komputer. Schodzę na parking. Jadę do domu. Pusto.

Kiedyś dom wypełniony był zapachem obiadu. Dostawałam powitalnego całusa i polecenie żebym umyła ręce, i siadała do stołu, bo już wszystko gotowe. Myłam ręce, a z kuchni słychać było radio i Twój śpiew. Fałszowałeś. Wołałam z łazienki, żebyś nie zarzynał muzyki. Wtedy Ty zaczynałeś śpiewać jeszcze głośniej. Siadaliśmy do obiadu. Było miło, bezpiecznie, cudownie.

Otwieram drzwi. W domu ciemno. Myję ręce, zamawiam pizzę. Robię sobie herbatę. Siadam do obiadu. Zjadam połowę pizzy. Nie jestem już głodna. Zimno mi. Podkręcam ogrzewanie. Termometr wskazuje 26 stopni. Nadal mi zimno. Czekam na Ciebie. Czas wypełniam obowiązkami. Wtedy robi się znośnie. Podlewam kwiaty. Prasuję rzeczy na jutro. Robię porządek w szufladzie.

Mija 21:30. Zaraz się zobaczymy. Kładę się do łóżka. Zakładam Projektor na lewy nadgarstek i odpływam do swoich wspomnień i marzeń. Znowu robisz kolację, przytulasz mnie, całujesz. Oglądamy film. Kłócimy się, dokąd w tym roku pojedziemy na wakacje. N a g l e p i s k, p r z e r a ź l i w y b ó l i p o w r ó t d o r z e c z y w i s t o ś c i.

Zegar pokazuje 22:45. Skończył się czas transmisji. Leżę. Czekam, aż minie ból. Fizyczny jest do zniesienia, gorzej z tym bólem rozdzierającym serce. Tęsknię. Po premii kwartalnej wykupię Złoty Pakiet. Srebrny jest za krótki. Jeśli trafię szóstkę w totolotka, wykupię Pakiet VIP. Znowu będę z Tobą zasypiała i przy Tobie się budziła. Jedlibyśmy razem śniadanie. I obiad. I kolację. Zrobilibyśmy sobie wycieczkę nad jezioro. Kochali się w samochodzie, aż szyby by zaparowały.
DLACZEGO nie zapiąłeś wtedy pasów?
DLACZEGO ja wtedy ruszyłam, nie upewniając się, czy masz zapięte pasy?
DLACZEGO w ogóle wyszliśmy wtedy z domu? Po co? Skończyło się mleko, czy papier toaletowy?
DLACZEGO?
DLACZEGO?
DLACZEGO?

Dzwoni budzik. Wstaję. Idę do łazienki.


**********************************************


2. Epitafium dla Cichych Braci

– Kontakt! – Borys przyjął pozycję i oddał strzał. W odległości kilkudziesięciu metrów gazowy bąbel zmienił się w efektowny, seledynowy obłok o psychodelicznym kształcie.
– Nieźle, punkt dla ciebie. – Sun z zazdrością spojrzał na kolegę. – Masz dzisiaj szczęcie.
Miko i Laila chichotając komentowały ostatnią eksplozję.
– Szczęście? To się nazywa talent i za to wszyscy mnie kochają. – Borys objął Miko, tłumiąc jej śmiech pocałunkiem.
Sun z napięciem obserwował teren, nad którym powoli rozwiewał się seledynowy dym. Uśmiechnął się i kątem oka zerknął na splecionego w uścisku kompana. Zanim ten zorientował się w sytuacji krzyknął rytualne „kontakt” i strzelił w wyłaniające się znad bagna gazowe kule. Borys zaklął. Przed nimi wykwitły fantazyjne eksplozje, dwie albo trzy zielone, pomarańczowa i większa, karminowa.
– Piątka moja! – Sun aż podskoczył z radości. – Widzieliście! Czysta piątka w tym jeden czerwieniec. Liczy się co najmniej za trzydzieści jeden punktów. Wygrywam.
– Czwórka nie piątka. I tak masz farta. Piętnaście punktów. Brakuje ci do mnie tylko trzech. – Borys skrzywił się cierpko.
– Jaka czwórka?! Czysta piątka, ty wredny palancie. – Sun aż podskoczył z oburzenia. Spiął mięśnie jakby przygotowywał się do szarży.
– Dajcie spokój chłopaki. Normalnie jak dzieci. – Laila ze śmiechem zagrodziła mu drogę. – Mamy wszystko na camblogach, przejrzymy wieczorem i razem zdecydujemy. Ta wasza wieczna rywalizacja. Tak czy inaczej Sun zafundował nam przepiękny fajerwerk. Zrobię sobie z niego przerywnik do wspomnieniówki sensorycznej z wycieczki.

***

– Więc twierdzi pan, że Gazony to nie gazowe bąble tylko żywe istoty, i do tego inteligentne? – Gubernator z niedowierzaniem spojrzał na Serana.
– Tak sądzę. W zasadzie jest to forma, w której migrują. Są symbiontami. Opanowują układ tkanek grzybów Porra. Grzyb dostarcza im energii do życia, podtrzymującej procesy myślowe, oni kształtują biopolem formę i otoczenie grzyba w sposób zapewniający maksimum komfortu i bezpieczeństwo, wydłużają jego egzystencję. Gdy grzyb zaczyna z wiekiem obumierać, tworzą z ektoplazmy i kodujących mieszanin gazowych swoją informacyjną kopię w postaci Gazonu. Są wtedy niejako zahibernowani i wędrują z wiatrem w poszukiwaniu nowego żywiciela. Jedynie niewiele osobników, najbardziej dojrzałych, ma zdolność rozmnażania przez podział. Pozostałe po prostu zmieniają ciało. Prawdopodobnie mogą żyć w ten sposób dziesiątki tysięcy lat, chyba, że zginie tragicznie ich żywiciel lub forma migracyjna.

– I mówi pan, że grozi im zagłada? Gazony mogą zniknąć?
– W zasadzie już prawie zniszczyliśmy ten gatunek. Konieczna jest natychmiastowa pełna ochrona. Prawdę mówiąc, szanse na odbudowę populacji mogą być niewielkie, a jeżeli nawet, to zajmie to tysiące lat. Wierzę, że moglibyśmy się z nimi porozumieć, choć ich sposoby komunikacji i procesy myślowe są na razie zupełną zagadką.
– To potworne! – Gubernator nie mógł opanować ogarniającego go przerażenia. – Właśnie wypromowaliśmy je jako główną atrakcję turystyczną planety. Straty mogą być ogromne. Ucierpi nasz wizerunek i dochody. Czy nic się nie da zrobić? – Spojrzał pytająco na naukowca. – A może zlecić „magikom” z sekcji biomateriałów wyhodowanie jakichś zamienników? Jak pan sądzi? Tylko muszą tak samo śmiesznie wybuchać po trafieniu promieniem jak Gazony, a może nawet jeszcze lepiej. Puścimy newsa o nowej formie gazowych bąbli a na stare podniesiemy cenę, będą ofertą luksusową.

Seran bez słowa wstał i wyszedł z gabinetu.


**********************************************


3. Dori

Wszyscy ci samotni ludzie
Skąd oni się biorą?


"Eleanor Rigby", Lennon & McCartney

– Naprawdę nie da się nic zrobić? – Oczy kobiety pełne były łez.
Miała na imię Eleonora, była emerytowaną nauczycielką chemii.
– Przykro mi, nie potrafimy nic na to poradzić. Nigdy bym nie przypuszczał, że to właśnie na Dori trafi. – Lekarz delikatnie poklepał foksteriera po głowie. – Nasza kochana Dori. Ileż to ona ma lat?
– Trzynaście. – Eleonora pociągnęła nosem. – Zawsze była taka pełna życia. A teraz?
Weterynarz odłożył na stół plik kartek z wynikami badań.
– Czy nie mogła zajść jakaś pomyłka? – Nadzieja tliła się w jej głosie. – Nigdy nie puszczałam jej wolno. Jak mogłaby zjeść karmę dla lisów?
– Bardzo mi przykro, pani Eleonoro. Wyniki są jednoznaczne. Macie jeszcze czterdzieści osiem godzin. Niech ją pani weźmie na spacer, kupi jakieś smakołyki. Potem proszę jej to dać, nic nie będzie bolało. Dałem trochę więcej, gdyby trzęsły się pani ręce.
Wzięła od lekarza papierową kopertę, schowała ją do kieszeni i wyjęła portfel.
– Ile płacę?
– Dwadzieścia złotych.
Odliczyła monety i wręczyła weterynarzowi. Wsunął je ze wstydem do kieszeni spodni
– Bardzo mi przykro, naprawdę – powiedział cicho, rzucając ostatnie spojrzenie na Dori.
Kobieta wzięła foksterierkę na ręce i ruszyła do drzwi. Wiedziała, że nigdy więcej tu nie wróci. Trzynastoletni rozdział w jej życiu kończył się nieodwołalnie.
Tylko co się zaczynało? Przed sobą widziała pustkę.

*

Czterdzieści sześć godzin później Eleonora i Dori wracały z ostatniej wspólnej przechadzki.
– Chodź, kochanie, jakoś musimy się tam wdrapać. Dasz radę, na pewno.
Trzęsącymi się dłońmi otworzyła drzwi do mieszkania i wpuściła zadyszaną suczkę. Kiedy tylko zamknęła drzwi, zaniosła się płaczem. Wiedziała, że ten moment nadejdzie, odliczała godziny i minuty, ale ciągle czuła, że to jeszcze nie teraz, że dalej mają czas. To było najdłuższe czterdzieści sześć godzin w jej życiu. I najszczęśliwsze: przepełnione troską i miłością. Gasnącą, ale zawsze miłością.
Nie zdejmując płaszcza ani butów, sięgnęła z kuchennej szafki, w której trzymała leki, białą kopertę. Wewnątrz znajdowały się cztery tabletki. Poczekała, aż Dori zaspokoi pragnienie i zawołała ją, a potem wcisnęła do pyska pastylki, jak dawniej, kiedy podawała jej środki odrobaczające.
Nalała wody do szklanki i znowu otworzyła szafkę. Wyjęła dwa listki paracetamolu forte i wycisnęła wszystkie tabletki na dłoń. Połykała je po kolei, każdą popijając, twarde grudki śmierci w jej przełyku. Następnie wzięła nystatynę, z trudem przełykając czterdzieści dużych, różowych pastylek. Dawno już przeterminowana amoksycylina z kwasem klawulonowym również spłynęła w dół jej gardła. Na koniec, kiedy czuła, że więcej już nie zmieści, popiła wszystko to spirytusem salicylowym i nożem do sera podcięła sobie żyły.
Wtedy zadzwonił telefon.
– Słucham – wychrypiała resztką sił do słuchawki.
– Pani Eleonora!? – Mimo, że jej umysł pogrążał się już w śmiertelnej mgle, poznała ten głos. To dzwonił pan Mirek, weterynarz. – Żartowałem tylko, słyszy pani? Przedwczoraj był pierwszy kwietnia! Pani pies jest prawie zdrowy, ma tylko tasiemca. Słyszy pani? Te tabletki to przeciw robakom, proszę się o nic nie martwić!
Nie słyszała już tych słów. Jej dłoń puściła słuchawkę chwilę przed tym, jak głos pana Mirka zastąpiło długie, przeciągłe buczenie zakończonego połączenia.
Czerwona plama rozlała się aż do przedpokoju i wsiąkła w tani, poliestrowy chodnik.
Dori wyła długo w noc. Biedny, mały foksterier Dori.


**********************************************


4. Tradycja

No i widzisz, święta coraz bliżej, roboty zatrzęsienie, bo to i zakupy, i sprzątanie, i różne takie, a ja co? Leżę sobie i patrzę w niebo.
Mówiła mi: „Nie szalej! Zdążysz! Odpocznij trochę! Złap oddech!” To odpoczywam. Tylko z tym łapaniem oddechu niespecjalnie…
Jak mi na imię? Przecież wiesz. No tak, faktycznie, byłoby grzecznie. Poldek jestem. Nie, to nie od Leopolda. Od Polikarpa, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć. Śmieszne, nie? Ale co poradzę - mamusia miała pomysły. Wiesz? Poznałaś? Oczywiście, że poznałaś. Ile to już minęło? Dwanaście lat… Kawał czasu…
A skoro już o czasie mowa, nie wiesz ile jeszcze mi zostało? Nie możesz powiedzieć? Ale chyba już niewiele, skoro tak koło mnie siedzisz…
Jak to się stało? Wszystko przez tradycję. Zobaczyłem na tym cholernym dębie… Bo to chyba dąb, prawda? Też nie rozróżniasz bez liści? Masz rację, to w sumie bez znaczenia. Wiesz, zobaczyłem tę cholerną jemiołę i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zawiesić gdzieś pod sufitem. I całować się za każdym razem, kiedy pod nią staniemy. Nie, no oczywiście, że nie potrzebujemy jemioły, żeby się całować, ale rozumiesz – tradycja, rzecz święta. Wlazłem na ten dąb i prawie już ją miałem, i gdyby gałąź nie była taka oblodzona… Upadłem plecami prosto na ten kij. Albo korzeń. Pojęcia nie mam, wyszedł gdzieś tutaj z przodu, między żebrami, ale nie mogę poruszyć głową, żeby zobaczyć. Wiem, że to bez różnicy, kij czy korzeń, ale człowiek zastanawia się czasami nad takimi rzeczami. Śmieszne, nie?
Cholera, choinki nie zdążyłem kupić. Jak to: co z tego? Przecież sama nie przyniesie. Myślisz, że nie będzie miała głowy do takich rzeczy? No tak, też bym pewnie nie myślał o choince.
Tyle chciałbym jej jeszcze powiedzieć. Wie? Oczywiście, że wie. Przecież tyle razy jej to powtarzałem. Ale bardzo bym chciał jeszcze raz… Chociaż jeszcze jeden raz…
Zimno mi. Wiem, że grudzień… Tak, na śniegu leżę, ale to nie to. Tak mi jakoś od środka zimno. Nie, już nie boli. Na początku bolało. I to jak! Słyszałaś jak wrzeszczałem? Wiesz, najgorsze, że z tego bólu, jakby to powiedzieć… No nie, aż tak to nie, ale zawsze to głupio jak człowieka znajdą z mokrymi portkami. Śmieszne, nie?
Bo przecież w końcu mnie tu ktoś znajdzie, samochód powinno być widać z drogi. Może jeszcze przed wigilią? No tak, dla mnie to już bez znaczenia, ale po co Ona ma się denerwować. Nie, na pewno jej to nie uspokoi, ale przynajmniej będzie wiedziała.
Już pora, powiadasz? I jak to niby ma wyglądać? Tak myślałem. I wiesz, trochę się martwiłem, co będzie jeśli okażesz się mężczyzną. Bo to niby efekt ten sam, ale zawsze to głupio, jak dwóch facetów… Śmieszne, nie?
Nie, nie jestem gotowy. Ale chyba nigdy bym nie był. Dobrze, chodź i pocałuj mnie. Tak, tutaj, pod tą jemiołą.


**********************************************


5. Nie do śmiechu

Siedzę przy stole, a raczej przy czymś, co służy mi jako stół. Prócz tego czegoś, zbitego byle jak, oraz siennika w kącie, nie mam nic, co mogłoby mi posłużyć jako meble. Nie stać mnie na nie. Opieram łokcie o chropowate, nieheblowane dechy. Prawą dłonią podpieram brodę. W drugiej trzymam fotografię. Uśmiechnięta blada twarzyczka. Oczy, w których tyle cierpienia, ale i radości, patrzą wprost na mnie. Czapka bejzbolowa, a pod nią blada czaszka bez włosów skradzionych przez chemię i naświetlanie. Tylko osiem lat i ani jednego dnia dłużej.
Wzdycham. Zamykam oczy. Co mnie jeszcze trzyma wśród żywych? Brak żony, która odeszła. Dziecka, którego również już nie ma, ale w przeciwieństwie do niej nigdy już nie wróci, nawet jeśliby chciało. Rozpadające się mieszkanie. Praca? To tylko zajęcie, które nie przynosi mi godziwych dochodów.
Przeszłość. Jedynie nią żyję. Ona nie pozwala mi odejść. Jestem, by wspominać. Żonę, która odeszła, zabierając meble, samochód, czyszcząc konto w banku. Dziecko, którego już nie ma. Własne życie, utracone bezpowrotnie.

Mówi się, że naturą rządzi równowaga. Każda, najdrobniejsza nawet istota stoi na straży homeostazy, stanowiąc budulec, z którego ulepiona jest waga ładu i chaosu. Szale tej wagi nie mają prawa wychylić się w żadną stronę. Dobro zrównoważy zło. Radość – smutek. Miłość nie zdominuje nienawiści.
Każdy z nas pcha kamień pod górę, tyle że u jednego jest to kamyk zaledwie, ale ściana, pod którą go toczy, jest niemal pionowa. Jeśli życie go nie doświadczy, prawdopodobne, iż do głosu dojdzie w nim potwór. Stanie się ciężarem dla innych. Inny na płaskim terenie przetacza ciężar ponad własne siły. Moja droga jest płaska jak naleśnik.
Widzę, jak przez mgłę, roześmiane twarzyczki dzieci. Słyszę radosne piski. Głaz, który pcham z mozołem przed siebie dzień po dniu, mogę na chwilę zostawić. Nie stoczy się. Będzie na mnie czekał.

Ocieram łzę, z pietyzmem opieram zdjęcie o pusty lichtarzyk, w którym świeca, pozostawiając po sobie bezkształtną bryłę wosku, wypaliła się do końca. Pod ścianą leżą złożone przybory – wstaję, podnoszę je i zaczynam zakładać, zaczynając od kolorowego stroju. Jest obszerny, wygląda jak wielobarwny worek, być może właśnie dlatego tak śmieszy dzieci. Na twarz nakładam warstwę białego pudru. Policzki powlekam różem. Zakładam pomarańczową perukę. Jeszcze tylko nos z pomalowanej na czerwono piłki do ping-ponga… Nie. Nie „tylko”. To wciąż nie jest koniec.
Zaciskam lewą dłoń. Prawym palcem wskazującym zataczam nad nią kręgi, coraz dalej i dalej. Na koniec przykładam pięść do ust i dmucham, nadymając się jak ropucha i wytrzeszczając oczy – dla dzieci to kolejny powód do śmiechu. Ale nie ostateczny.
Kiedy rozwieram palce, powietrze nad dłonią drga, gęstnieje. Stopniowo nicość nabiera realnej postaci. Pojawiają się kolory: niebieski i biały. Słychać kłótliwy, pełen pretensji głosik. Tym razem jest to Kaczor Donald. Dostrzega mnie i natychmiast przybiera charakterystyczną pozę oszalałego boksera. Podskakuje, wymachując ramionami i zapluwając się po same pachy. Gdyby nie był taki mały, miałbym się z pyszna. Strzepuję palcami i Donald znika.
Mam dar. Daję radość innym, ale zupełnie mi nie do śmiechu. Roztaczam feerię barw, lecz wewnątrz mnie króluje nieprzebita wzrokiem czerń. Jestem bardzo smutnym błaznem.


**********************************************


6. Nic śmiesznego

Policjant zakrztusił się. Z ust, w chmurze okruszków, wymknęło mu się soczyste parsknięcie. Drugi mundurowy spojrzał na niego wściekle spod krzaczastych brwi i syknął:
- Andrzej, przestań. To nie jest, k.urwa, śmieszne.
Nazwany Andrzejem odchrząknął, po czym poczerwieniał na szczupłej nieogolonej twarzy. Na jego szyi zauważalnie nabrzmiały żyły i mocniej zaznaczyły się mięśnie, a oczy nieznacznie powiększyły. W końcu, niezdolny do innej reakcji, odwrócił się, zgiął w pół, ponownie głośno parsknął i zataczając się odszedł od drzwi domu w stronę płotu nie mogąc powstrzymać kolejnych ataków śmiechu.
Niski towarzysz oddalającego się policjanta pokręcił głową patrząc w ślad za kolegą. Miał większe doświadczenie, był starszy, a pomiędzy jego siwiejącymi skrońmi skrywał się całkiem sprawny mózg, pozwalający na chłodną ocenę sytuacji. Westchnął i zwrócił oczy z powrotem ku napuchniętej od płaczu twarzy siwej babci stojącej w progu domu
- Pani Mario, przepraszam za zachowanie kolegi, ale... Cóż, musi pani przyznać, że pani opowieść jest nieco… specyficzna.
Z gardła babci wyrwało się głośne łkanie, a jej dłonie splotły się w niemej modlitwie, gdy znów powtórzyła swoją krótką historię:
- Panie władzo, jak Boga kocham – nasz Mruczek zjadł mojego męża! Wróciłam po zakupach do domu, a to trochę trwało, bo wie pan, panie władzo, ja już stara jestem, szybko chodzić nie mogę i za dużo zakupów targać, a ta młodzież już nie pomaga jak to kiedyś…
- Pani Mario, do rzeczy proszę – szybko przerwał jej mundurowy.
- No, tak tak. I jak wróciłam, to widzę jak Mruczek odgryza kawałek po kawałku nogę męża! Poznałam po kapciu, bo sama mu je kupiłam na ostatnie Boże Narodzenie, kiedy były te mrozy i… - przycichła na chwilę pod groźnym spojrzeniem policjanta, po czym wróciła do wątku, a z jej oczu pociekły wartkie strumienie łez – No i on tą nogę zjadał… ten kot nasz. I widocznie, jak mnie nie było na zakupach przez ponad godzinę zdążył resztę już zjeść…
- Dlaczego pani nie zabrała mu tej nogi, albo zdjęcia nie zrobi… - przerwał widząc malujące się na pomarszczonej twarzy przerażenie – Acha. Rozumiem. I co – kot dokończył nogę, a krew wylizał zanim pani się na tyle zebrała, żeby zadzwonić po policję, tak?
Staruszka przytaknęła kilka razy.
- No cóż, jak widzę kot jest normalnego rozmiaru, więc raczej nie mógł pomieści… - ponownie przerwał, gdy babcia podskoczyła, podążając za jego wzrokiem aż do niedużego rudego kocura siedzącego na podłodze w pokoju widocznym za drzwiami, i krzycząc przeraźliwie rzuciła się w stronę wciąż śmiejącego się Andrzeja i stojącego za nim radiowozu.
Starszy policjant spojrzał w niebo, westchnął głęboko, po czym ruszył w stronę samochodu.
- Andrzej, przestań wreszcie rżeć! Zgłoś przez radio zaginięcie męża pani Wielickiej i poproś o jakiegoś psychologa, żeby przyszedł do komisariatu i się nią zajął. Trzeba będzie…
Głosy zaczęły się oddalać, a po chwili rozbrzmiała seria trzasków oznaczająca zamknięcie drzwi w samochodzie. Rozległo się kaszlnięcie i miarowy warkot silnika, który dość szybko przeszedł w mruczenie wraz z pokonywaną przez auto odległością.
Od strony domu też rozległo się mruczenie wpadając chwilami w unison z oddalającym się samochodem. Mruczek, leniwie przesuwając ogonem po podłodze, siedział w otwartych drzwiach i mrugał spoglądając za chmurą kurzu, w którą teraz zamienił się radiowóz. Gdy i ona przestała być widoczna, kot wstał, przeciągnął się i wchodząc do domu głośno trzasnął drzwiami.


**********************************************


7. Mit o dwóch rzeźbiarzach

W Grecji zorganizowano konkurs na najwybitniejszego żyjącego rzeźbiarza. Każdego miesiąca artyści zbierali się w innym polis, dostawali bloki kamienia i dłubali w nich przez dwa tygodnie. Potem zbierało się kolegium prytanów, przydzielało punkty i na ich podstawie ogłaszało podium. Różni ludzie próbowali swych sił, niektórzy tylko raz przystępowali do zawodów, większość co najmniej kilka razy, lecz tylko dwóch było takich, co wzięli udział we wszystkich częściach konkursu. Pierwszym z nich był Brotós, krzykacz, wszędzie głoszący brednie, w swoim mniemaniu największy znawca od czasów Pheidiasa. Drugim zaś był Methodos o stoickim usposobieniu. Rzadko kiedy udawało mu się dokończyć rzeźbę na czas. Pewnego razu przeleżał obok bloku kamienia pełne dwa tygodniu nie tknąwszy nawet dłuta. Stwierdził wtedy, że Apóllōn Mousēgétēs nie zesłał nań weny.
Obaj przybyli pierwszego maimakteriona do Mykenami, by kolejny raz podjąć wyzwanie.

Brotós w przedostatni dzień postanowił przejść się po agorze i przyjrzeć dziełom konkurencji. Zwrócił szczególną uwagę na coś, co było smukłymi nogami do linii kolan, a nieobrobionym kawałem kamienia wzwyż. Zajrzał twórcy przez ramię i ujrzał, jak ten precyzyjnie szlifuje kroplę rosy na łydce.
– Cóż tam kujesz Methodosie? – zapytał.
– Gdy dzieło się dopełni, nazwę je Telesphóros – rzekł odwracając się.
– Po co ty bierzesz udział w konkursach?! – wybuchł tłumioną od tygodni pogardą. – Formuła naszej rywalizacji sprawia, że tego rodzaju rzeźby przepadają wśród innych. Z tego, co już dawno zdążyłem zauważyć, przeciętny głosujący nie ma czasu zatrzymywać się przy każdej rzeźbie z osobna i studiować ją daktylos po daktylosie, aby wyłowić ukryte detale. Liczy się moment, kiedy przyznaje się punkty, a nie kiedy zauważa się krople. Mimo wszystko, nikt nie rzeźbi po to, aby zająć ostatnie miejsce.
– Ty parszywy bękarcie satyra i maciory! – podniósł głos. – Swoim istnieniem kalasz moją przenajświętszą profesję. Podszywasz się pod rzeźbiarza, a jesteś zwykłym rzemieślnikiem, nie artystą – splunął mu na stopę. – Ryjesz pod publiczkę, a nie dla Muz! Przypomnij sobie Dionizje, kiedy to wyprodukowałeś Bachusa, by przypodobać się kapłanom, albo twój nieudolny posąg Heleny o trzech piersiach, gdy byliśmy w polis Lakedaimon. Można się śmiać z dzieła, ale nie należy wyśmiewać sztuki!
– Zamilcz głupcze, jeśli nie chcesz bym posłał po heliastę!
– Ależ my będziemy sądzeni. Już niedługo. Lecz nie przez ludzi. Wzywam samego Apóllymi – tłum, który w międzyczasie ich otoczył, wzdrygnął się: mało kto był na tyle odważny (lub głupi), by używać akurat tego imienia – niechaj w nocy wstąpi w rzeźbę i zabije jednego z nas, a ocalały wskaże przyszłość sztuki – był z siebie dumny: rzeźbił nie tylko w kamieniu, ale i w myślach tłumu. Odwrócił się i na odchodnym dodał – Zobaczymy, co Bóg zapunktuje: piękno, czy brak szacunku?

Ludzie są głupi i dufni. Gdy usłyszą przesłanie obruszą się, że ktoś ich poucza. Tylko sztuka jest w stanie sprawić, że ogół nie tylko usłyszy, ale i usłucha złotych myśli, tak przynajmniej myślał Methodos, dlatego też pomógł w dopełnieniu woli boskiej. Spieszył się nakładać na kamienne stopy piękną, gęstą czerwień – ostatni komponent zdobyty z wielkim trudem – póki jeszcze nie zakrzepła.
– Oto Telesphóros – wstał ukończywszy dzieło i spojrzał na nie, skąpane światłem gwiazd, a wzrokiem oraz słowem swym sięgnął ku wszystkim, którzy ujrzą wyjątkową rzeźbę, wszystkim, którzy o niej przeczytają w przyszłości. – Zrozumiecie, nieprawdaż?


**********************************************


8. Dziecka nocny śmiech

Anna obudziła się w ciemności. W mieszkaniu panowała cisza. Za ścianami, w wielkopłytowym wieżowcu, już dawno zamilkły telewizory i radia, szczekające psy i podniesione głosy sąsiadów. Nie wiedziała, co wyrwało ją ze snu. Spojrzała na zegarek. Dwie godziny po północy. Zdziwiła się i w tej samej chwili usłyszała delikatny, cichy chichot. Mareczek!
Niezrozumiały dreszcz przebiegł jej po plecach.
Wstała z łóżka uderzając boleśnie o stojące na środku sypialni krzesło. Przeklęła w duchu własne bałaganiarstwo i ruszyła ostrożnie przez ciemny korytarz. Wyraźny, radosny, ale i niepokojący śmiech zdawał się coraz bardziej wypełniać suchą ciszę uśpionego mieszkania.

Uchyliła drzwi do pokoju syna.
W ciemności, na tapczaniku, zauważyła drobną postać.
Chłopiec spał na wznak, bardzo prosto, z lekko tylko rozrzuconymi ramionami i kołdrą skopaną pod stopy. W coraz bardziej oswajanej ciemności Anna widziała jak delikatnie poruszał ustami. Śmiał się.
Weszła do pokoju. Spojrzała z bliska na rozbawionego sennymi myślami syna. Miał zamknięte oczy. Radosny chichot wstrząsał główką, mimowolnie zginały się maleńkie stópki, palce dłoni zaciskały lekko na prześcieradle. Podeszła bliżej, chcąc podciągnąć do góry kołdrę, zamarła jednak w pół kroku.
Śmiech przeszedł w tubalny, głuchy rechot. Przerażona spojrzała uważniej. Jej ręka mimowolnie podążyła do włącznika nocnej lampki i zatrzymała tuż nad nim. Coś powstrzymało ją przed dalszym ruchem. Obcy głos jeszcze silniej wypełnił niewielki pokój i mieszkanie. Dreszcz zmroził plecy kobiety, serce uderzyło w żebra. Po chwili nawet jej myśli zamarły w fali zimnego przerażenia.

Śpiący chłopiec, jej syn!, ryknął ponurym, ciężkim śmiechem. Głębokim i okrutnym, pozbawionym wesołości, przesiąkniętym nieodgadnioną, złą satysfakcją. Narastał. Brzmiał strasznie i choć wychodził z ust chłopca, z całą pewnością nie należał do dziecka.
„Zbliża się!”, coś krzyknęło w głowie Anny. Drapieżne brzmienie zdawało się dotykać jej ciała. Głęboko w podświadomości, na najniższych poziomach człowieczeństwa, poczuła strach przed zbliżającym się wrogiem. Przed bezmyślnie okrutnym, śmiejącym się złem. Odbierająca rozum panika kazała jej bronić się lub uciekać. Z przerażeniem powstrzymała pierwszy odruch, by gwałtownie zdusić głos dłonią lub poduszką. Zamiast tego chwyciła synka za ramię, ze strachem, jakby obawiając się, że dziecko, jej dziecko!, otworzy oczy i zaatakuje ją silnymi ząbkami. Szarpnęła, o wiele mocniej, niż chciała. Mała dłoń uniosła się szybko i chwyciła nadgarstek kobiety. Anna krzyknęła.
Chłopiec otworzył oczy i zaśmiał się matce w twarz. Strasznie i nieludzko!

Chwilę później jego wykrzywiona spazmem buzia złagodniała. Spojrzał dookoła i… rozpłakał się.
Anna przytuliła go szybko.
- Już dobrze. Przepraszam… Śmiałeś się... tak strasznie…- mówiła, chcąc zagłuszyć szarpiące jej ciałem uderzenia serca.
- Tam był ktoś… mamo…
Nie słuchała. Tuliła go mocniej. Głuchy łomot w jej skroniach przycichł i Anna dopiero teraz usłyszała coś jeszcze. Przerażenie wróciło gwałtownie.
W mroku nocy, za cienkimi ścianami wieżowca, z każdej strony, narastał złowrogi śmiech dziesiątek gardeł. W mieszkaniach obok, u góry, niżej. Wszędzie.
„Zbliża się!”.
Gdzieś niedaleko pierwsze ciało uniosło się z łóżka. Później następne i następne...


**********************************************


9. Eksperyment

Siedziała w rogu zimnej, brudnej celi. Duszne powietrze przesycone zapachem stęchlizny, doprowadzało ją do mdłości i zawrotów głowy. Już dawno przestała myśleć o ucieczce, rozpaczliwie pragnęła śmierci. Żałowała, że popełnienie samobójstwa jest niemożliwe. Oprawca skrupulatnie wszystko zaplanował. Gdy odmawiała przydzielonej porcji jedzenia i picia, składającej się z trzech sucharków oraz półlitrowej butelki wody, podawał jej kroplówkę. Ręce i nogi zakuł w ciężkie łańcuchy, które nie pozwalały na swobodne poruszanie się. Nie wiedziała ile czasu spędziła w zamknięciu. Mogły minąć dni, ale równie dobrze i lata. Czy miała jeszcze rodzinę, przyjaciół, znajomych? Nie pamiętała. Jeśli tak, to dlaczego nikt jej nie szuka? Zadawała sobie mnóstwo pytań, na które nie potrafiła odpowiedzieć. Każde wyszeptane słowo, odbijało się echem od ścian więzienia.
Gdy usłyszała odgłos kroków, zamarła. Drzwi karceru rozsunęły się i stanął w nich on. Cień człowieka, demon z otchłani piekieł, synonim zła.
- I jak się czujesz? Dobrze ci, prawda? – zapytał spokojnie, rzucając jej lodowate spojrzenie.
- Tak – odparła bez zastanowienia.
- Właściwie to mam problem. Wszystko już wypróbowałem. Podpalanie, cięcie, biczowanie, trucie… I wciąż nie mogę wyzwolić twojej Mocy. Czyżbym był dla ciebie zbyt delikatny?
Przytaknęła.
*
Jego ciałem wstrząsały drgawki, dotkliwe zimno przenikało na wskroś. Ból przytępiał jasność myślenia. Przyjrzał się szpecącym, ciemnym bliznom na rękach. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Gdzie popełnił błąd? Zmarnował taki potencjał, Moc, której pragnął przez całe swoje dotychczasowe życie.
- Witaj. I jak się dzisiaj czujesz? – uśmiechnęła się cynicznie. Jej oczy błyszczały pomarańczowym światłem.
- Jesteś potworem – splunął na posadzkę.
- Jestem twoim odbiciem. Stworzyłeś mnie.
- Nie! – wrzasnął – Miałaś mi służyć! Twoja potęga powinna należeć do mnie!
Zaśmiała się demonicznie.
- Służyć? Tobie? Miałam być narzędziem, bezmózgą kukłą? – zbliżyła się do niego i szepnęła do ucha. – I po co ci to było?
Spojrzał na nią błędnym wzrokiem, a paniczny strach wywołał u niego napad niekontrolowanego, opętańczego śmiechu.


**********************************************


10. Smokobójcy

– Babciu, opowiedz mi o Czerwonym Potworze.
– Dobrze, kochanie. – Babcia usiadła na krześle przy łóżku wnuczka. – Gdy na Ziemię przybył Czerwony Potwór z Kosmosu, razem z nim pojawiły się smoki, które zasnuły niebo zabójczym dymem. Dlatego jest ono teraz ciemnozielone, chociaż kiedyś było niebieskie. I dlatego nie możemy opuszczać naszej planety, choć przed wiekami ludzie podróżowali na krańce Wszechświata. Ktokolwiek wzniesie się w latającym pojeździe zbyt wysoko, zostanie spalony przez gorące zielone chmury. Zniewoleni przez potwora ludzie zbudowali wysoką wieżę, w której musieli mu służyć. Po wielu stuleciach zbuntowali się jednak, wydostali z wieży i rozproszyli po całej Ziemi. Lecz smoki pozostały i nie pozwalają nam udać się kosmicznym rydwanem do rajskiego Grodu Tytana w niebiosach.
– Ale czarodziej Gnyryk znalazł sposób na ich zniszczenie, tata pomoże mu dostać się do wieży, tam rozbiją wspólną duszę potworów i wtedy wszyscy odlecimy do tego Grodu Tytana?
– Tak wnusiu, ale teraz już śpij. Kiedy się obudzisz, tata pokaże ci kosmiczny rydwan.

***

Srebrzysty smok wylądował na równinie, rozejrzał dookoła, rozwarł szeroko paszczę i zionął w niebo błękitnym płomieniem. Był potężny jak góra, a jego głowa sięgała niemal szczytu Wieży Bestii, w której ukryli się Mistrz Gnyryk oraz wódz Topak z podwładnymi.

– Co za cholerstwo, jak tylko się chociaż trochę przejaśni, zaraz zlatuje się jeden albo kilka potworów i robią zaciemnienie. – Topak ostrożnie wyglądał przez okno, podczas gdy Gnyryk wyjmował kolorowe ciężarki z podróżnej torby i układał je na stole znajdującym się pośrodku komnaty. – Jak im się to udaje? Prawda, są potężne, ale przecież niebo jest od nich dużo większe.
– A kto ich tam wie. – Gnyryk wydobył z torby ozdobną księgę i zaczął ją w pośpiechu wertować. – To magia. Stara i groźna. Ale my mamy lepszą i zaraz ją wypróbujemy.
– Pośpiesz się Mistrzu. – Topak z niepokojem patrzył na smoka. – Pokonaliśmy garstkę obrońców wieży, ale w każdej chwili mogą pojawić się nowi.
– Chwilkę, znajdę tylko "Formułę Skubuka". O jest:

"Weź kamienie koloru wełny, ciemiernika, wilczej jagody, blekotu, siarki, smoły i wody. Połóż je na sercu bestii, a potem wymów zaklęcie".

– Całe życie poświęciłem na zgłębienie tego pradawnego przepisu i odkryłem, że zaszyfrowany w nim został sposób ułożenia magicznych odważników. Na przykład wilcza jagoda oznacza kolor czarny, a siarka żółty.

Czarownik położył kamienie w ponumerowanych wnękach na blacie stołu w kolejności: biały, fioletowy, czarny, biały, żółty i znowu czarny. Na samym dole umieścił przezroczysty kryształ górski i wdusił czerwony przycisk, znajdujący się w jednym z rogów. W tej samej chwili widoczny za oknem smok straszliwie zawył, a potem z hukiem zwalił się w pylistą glebę.

Gdy wychodzili z wieży, niebo nadal było zasnute grubą powłoką chmur, lecz już po kilku godzinach zaczęło się wyraźnie przejaśniać.

***

Wiele lat później na Tytanie, największym księżycu Saturna, dwunastoletni Krypin zdawał egzamin z historii.

– Powiedz mi – odezwał się nauczyciel, zaglądając do tabliczki z notatkami – dlaczego ludzie opuścili Ziemię?
– Ludzkość przeniosła się na Tytana tuż przed tym, jak Słońce zamieniło się w czerwonego olbrzyma – Krypin wyrecytował wykutą na pamięć formułkę.
– Dobrze, ale czy wszyscy opuścili Ziemię? – spytał nauczyciel podchwytliwie.
– Nie wszyscy. Na Ziemi, która nadal krąży wewnątrz atmosfery słonecznej, pozostali operatorzy generatorów supercząstek, chroniących naszą rodzimą planetę przed spaleniem.


**********************************************


11. Profesjonalista

Do pomieszczenia weszła szybkim krokiem. Spojrzała na mężczyznę siedzącego w głębokim fotelu. Ruchem ręki zaprosił ją na drugie siedzisko. Usadowiła się wygodnie i założyła nogę na nogę. Nerwowo uderzała palcami w miękki podłokietnik. On cały czas na nią patrzył. Obserwował każdy jej ruch. Wiedział, że jest poirytowana. Znał ją dobrze. Lepiej niż mogła przypuszczać.
- Nie bój się tego powiedzieć – rzekł troskliwie, jakby mu na niej bardzo zależało.
- Dobrze. Przyznam się szczerze: to mnie irytuje – powiedziała szybko.
- Wspaniale. Wyrzuć to z siebie – zachęcił ją ciepłym tonem głosu.
- Irytuje mnie kiedy… Kiedy ludzie tracą czas! Kiedy idą z głupią miną przez miasto. Prószy biały śnieżek. W powietrzu świąteczna atmosfera. Dzieci śmieją się i cieszą życiem... Ja! – krzyknęła wskazując na siebie. – Ja cieszę się życiem, a tu mi idzie jakiś facet z bezmyślnym wyrazem twarzy i wszystko rujnuje. Tak po prostu – pstryknęła palcami. – Lezie noga za nogą, gapi się w wystawy sklepowe i nie myśli. Ja widzę po tej jego tępej mordzie, że on nie myśli. Wiem, że jest życiowym nieudacznikiem. Jak on może tak beztrosko marnować czas?! Życie ucieka mu koło wielkiego, garbatego nosa. Czy on nie ma jakiegoś celu w życiu?! Wziąłby się za siebie, a nie rozchlapywał błoto zmieszane ze śniegiem i marnował mi cały dzień. Czy on nie ma sumienia? Może robi to nieświadomie, ale to go nie usprawiedliwia. Nie można tak chodzić ulicami i przygnębiać innych przechodniów. Powinni za to wsadzać do więzienia. To jest zakłócanie porządku publicznego!
- Widzę, że przepełniają cię dziś bardzo negatywne emocje – stwierdził, by dać kobiecie poczucie, że słucha jej z uwagą.
- Negatywne?! – wykrzyczała zdziwiona. – No może troszeczkę – przyznała pesząc się. – Ale niech pan sam przyzna: czy pana to nie denerwuje, jak ktoś nie liczy się z pańskimi uczuciami?
- Jak każdego – skłamał z uśmiechem pełnym dobroci. – Kontynuując?
- Kontynuując, to ja mam dość patrzenia się na tych wszystkich ludzi, z których głupota aż kipi. Niech się czymś zajmą! Chcę, żeby zrobili coś ze swoim czasem! Żeby zniknęli z tych ulic. Mają mi zejść z oczu! Niech lepiej siedzą w domu. Jak pan na przykład. Siedzi pan sobie tu grzecznie i jak nie chcę, to nie muszę oglądać pana chudej twarzy i tych małych, kaprawych oczek za okularami.
Chrząknął poprawiając się na fotelu.
- Niech pan mi tu nie chrząka! – znów podniosła głos. – Nie jesteś tu pan od chrząkania! Masz grzecznie siedzieć i wmawiać mi, że ci ludzie wcale nie chcą mnie denerwować!
- Ale oni naprawdę nie chcą cię denerwować – powiedział z wielkim przekonaniem.
- Przestań! Kłamiesz. Wszyscy jesteście tacy sami. Tylko byście kłamali i wmawiali, a ja głupia mam w to wierzyć? Niedoczekanie wasze!
Nagle wstała z fotela.
– Nie wierzę wam! – oświadczyła. – Wszyscy jesteście kłamcami i leniami. Nawet pan – rzuciła z furią, celując w niego palcem. – Pan irytuje mnie najbardziej, bo właśnie beztrosko zmarnował pan czas słuchając całej tej historii! Na moich oczach! Zniszczył pan cały dzisiejszy dzień! Nienawidzę ludzi, którzy bezcelowo marnują swój czas, a mogliby zrobić coś pożytecznego w życiu! Wychodzę! – oznajmiła trzaskając drzwiami.
Parsknął rozbawiony i zadowolony poklepał się po udach, a potem nagle spoważniał.
- Jakież to nieprofesjonalne – skarcił sam siebie. – Ale – uśmiechnął się chytrze – jeszcze trochę pomarudzi i będzie mnie stać na nowy samochód.


**********************************************


12. Ostatnia nadzieja

Pod koniec czwartej dekady swojego panowania król Dragis postanowił oczyścić Tagrovię z pozostałości mrocznych kultów. Wojsko sprawnie rozprawiało się z obłąkanymi sługami ciemności, dopiero podczas szturmu na ostatni bastion złych mocy coś poszło nie tak. Straszna wiedźma, zanim przeszył ją inkwizytorski miecz, zdołała rzucić na króla klątwę Czarnego Chichotu. Władca popadł w dziwnym stan, który objawiał się maniakalnym błazeństwem i całkowitą utratą powagi. Z każdym dniem Czarny Chichot wyniszczał coraz mocniej umysł i ciało monarchy.
Nadworni mędrcy szybko odszukali w starożytnych księgach metodę rozproszenia klątwy. Okazało się, że władca musi usłyszeć zupełnie nieśmieszny Najgorszy Dowcip. "Nic prostszego" - pomyśleli z początku - "wszak w królestwie nie brakuje drętwych gawędziarzy, których talent jest odwrotnie proporcjonalny do wiary we własne umiejętności". Szybko jednak okazało się, że sprawa nie jest trywialna. Króla rozśmieszały nawet całkowicie głupie, prostackie i niesmaczne żarty wzbudzające zażenowanie reszty dworu. Wielki czarodziej Xabiron, poproszony o pomoc w odszukaniu Najgorszego Dowcipu, odprawił sługi i zamknął się w swojej pracowni. Ku przerażeniu licznych świadków, trzy dni później wieża maga zniknęła w potężnej eksplozji. Mieszkańcy Tagrovii zaczęli tracić nadzieję na ocalenie ukochanego władcy.

* * *

Tego dzień wyglądał jak trzydzieści poprzednich - Komnatę Tronową wypełniali liczni dworzanie, król nerwowo chichotał na tronie, a kanclerz Haldor koordynował występy kolejnych opowiadaczy kiepskich dowcipów, ściągniętych z czterech krańców królestwa.
Peter Cebularz, piekarz z Zielonego Grodu, skłonił się i rzekł:

Przychodzi baba do znachora, a znachor też baba...

Dworzanie zamarli.
- Świetne! - krzyknął rozśmieszony król.
Kolejny był Galbon Stary, pijak z przedmieść Port Agur:

Dlaczego ogry nie jedzą ogórków kiszonych? Bo im się głowa do beczki nie mieści!

Dragis zaryczał ze śmiechu, łapiąc się rękoma za falującą przeponę.
Potem przemówił Jomedryk, zubożały szlachcic nazywany "Kopniętym przez konia":

Idą dwa żupany przez pustynię. Jeden mówi: gorąco mi, a drugi: to się rozepnij.

- Boskie! - chichotał król, przecierając łzę w oku.
Naczelnik straży zamkowej bezradnie wzruszył ramionami, dając znak kanclerzowi, że to już ostatni z przyprowadzanych opowiadaczy. Haldor westchnął ciężko.
Wtem dwuskrzydłowe drzwi komnaty otwarły się z hukiem, a na salę wbiegł wysoki starzec o zmierzwionych włosach, ubrany w purpurowo-złotą togę.
- Mistrzu Xabironie, myśleliśmy że zaginąłeś! - krzyknął zdziwiony kanclerz.
- Nie zaginąłem! Szukałem! – Oczy maga lśniły żywym ogniem. - By znaleźć Najgorszy Dowcip przywołałem moce z dna otchłani i sklepienia niebios; otworzyłem bramy do innych wymiarów, przekraczając granice czasu i przestrzeni; wędrowałem po światach tak różnych od naszego, że nie sposób opisać tego słowami. Byłem już bliski zwątpienia w sens poszukiwań, gdy przypadkiem, w odległym planie egzystencji spotkałem człowieka, który jest naszą ostatnią nadzieją - zrobił pauzę, patrząc na oniemiałe twarze dworzan. - Wprowadźcie go!
W drzwiach komnaty pojawiło się dwóch strażników trzymających wystraszonego mężczyznę, odzianego w przedziwny szary strój z jedwabną czerwoną wstęgą ciasno zawiązaną u szyi.
- Jestem Haldor Biały z Wielkiej Rady Królestwa Tagrovii - kanclerz władczo przywitał gościa. - Ktoś ty i skąd przybywasz?
- K... Ka... - jęknął mężczyzna, rozglądając się wokół. - Karol Strasburger. Z Familiady...


**********************************************


13 Szort

Przychodzi facet w szortach do lekarza. Lekarz zdziwiony pyta:
- Coś pana boli?
- Tak, pointa!

**********************************************


14. Noc

- Człowieku, co się tak chowasz? – zapytał Andrzej spoglądając w moją stronę.
- Patrzę sobie – odpowiedziałem chłodno, cofając się jeszcze bardziej i stając w głębszym cieniu. Odwróciłem się plecami do współpracownika i wyjrzałem przez okno. Nasze, a raczej moje biuro mieściło się na dziesiątym piętrze i rozciągał się stąd niesamowity widok na nocną panoramę Poznania.
- Kiedyś się dogadywaliśmy… Marek, co się stało? – dręczył mnie dalej tamten. Milczałem, podziwiając wspaniałą panoramę. Błyszczące reklamy, szklane drapacze chmur, samochody pędzące ulicami daleko w dole, wiozące pełnokrwistych ludzi… Zawsze zastanawiałem się, dokąd oni wszyscy zmierzają o tej godzinie.
- Nic się nie stało, po prostu… ciężko mi ostatnio, chciałbym zostać sam – odpowiedziałem w końcu, obracając się ku rozmówcy. Nie odważyłem się postawić nawet kroku w kierunku światła, lepiej mi było w cieniu.
- Marek… spójrz na siebie! Jesteś chudy, taki chudy… nie chcesz czegoś może zjeść?
- Nie jestem głodny. Andrzej, zostaw mnie. Proszę – mówiłem cicho, jak najchłodniej.
- Nie jesz chyba od miesiąca! – zawołał smutnym głosem – śpisz całe dnie, nigdzie nie chodzisz, jesteś taki blady…
- Andrzej! – zawołałem, czując zbliżającą się katastrofę – proszę cię! Odejdź… Porozmawiamy jutro, mam pracę… Nic mi nie jest, serio. Wróć do siebie, porozmawiamy kiedy indziej… odejdź!
- O nie! – głos miał teraz bardziej stanowczy – zbywasz mnie po raz kolejny! – zawołał z wyrzutem – co z tobą człowieku?! Powinieneś zadzwonić po lekarza! Zaraz to zrobię, po karetkę zadzwonię! – rzucił i złapał leżący na biurku telefon. Potknął się przy tym i zahaczył dłonią o kant. Po nadgarstku pociekła wąska strużka krwi. Poczułem na plecach dreszcze, nerwowo zacisnąłem pięści.
- Wyjdź! – wycedziłem – Natychmiast! – w brzuchu poczułem skurcz, oblizałem zęby. Światło raziło mnie coraz bardziej.
- Jezus… Marek! Powinieneś spojrzeć w lustro, jesteś przerażający!
- Nie! Nie, precz mi z lustrem! Powiedziałem: wyjdź!!! – wykrzyczałem powoli tracąc panowanie nad sobą. Nie wyszedł. Popełnił błąd. Postąpiłem kilka kroków do przodu.
- Marek… co się tak uśmiechasz? Jezu… masz zęby jak wampir – wyszeptał po czym zaśmiał się krótko. Ja nie widziałem w tym nic śmiesznego.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 13 Lutego 2011, 20:42   

Marudzili, marudzili, ale czternaście zebrali ;)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 13 Lutego 2011, 20:44   

Zachęcamy zwłaszcza do komentowania tekstów, sprawi to autorom przyjemność i na pewno będzie pouczające. :)
Oczywiście same głosy, bez komentarzy też przyjmiemy, jednakowoż z mniejszym entuzjazmem. ;)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 13 Lutego 2011, 20:58   

Trzeba wymyśleć jakieś nowe hasło a propos tych komentarzy, bo to już wrażenia nie robi. To ja jeszcze powiem na początek, coby z głowy było NNy jesteście straaaaszni :mrgreen: :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 13 Lutego 2011, 21:09   

Bym napisał, że autor najciekawszych komentarzy otrzyma nagrodę, ale doszedłem do wniosku, że zbyt mało zarabiam, by się szarpnąć na fundowanie nagród. ;P:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 13 Lutego 2011, 21:14   

Trzy pierwsze przeczytane -smutne, no cóż "Nic śmiesznego", ale to że smutne nie znaczy, że kiepskie wręcz przeciwnie Dori wyraźny kandydat do punktu.
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 13 Lutego 2011, 22:23   

Proszę Państwa, mamy pierwszego głosującego :) :bravo
_________________
Pozdrawiam.
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 13 Lutego 2011, 22:47   

no faktycznie, mało w sumie zabawnie. aleście, koledzy temat zapodali...
Dzień z życia - wzruszyłem się. naprawdę.
Epitafium dla Cichych Braci - dobry szort. tylko sama końcówka. wydaje mi się, że miało być tak dobitnie, ale kurde...
Dori - dobry szort. na tyle dobry, że nie przeszkadzało mi to, że wiedziałem, co będzie za chwilę. nawet kiedy zadzwonił telefon, domyśliłem się kto i z czym dzwoni. i gdyby choć odrobina fantastyki w tym była...
Tradycja - dobry szort. tylko, jakby to wiedzieć, po sezonie trochę. chociaż, w sumie, nawet latem można o gwiazdce pisać...
Nie do śmiechu - zacny pomysł. nie nowy może, ale zacny. tylko ten środkowy akapit... dla mnie przekombinowany. i nie wiedziałem co to jest 'homeostaza'.
Nic śmiesznego - cóż... i to w zasadzie wszystko, co chciałem napisać.
Mit o dwóch rzeźbiarzach - znaczy, to niby o naszych konkursach? można to było bardziej zagmatwać, ale to trudne bardzo by było.
Dziecka nocny śmiech - dobry szort. niepokojący. tak, myślę, że to dobre słowo - niepokojący.
Eksperyment - cóż...
Smokobójcy - dobry szort. mniamuśny.
Profesjonalista - no tak, faktycznie, gospodarze nie postawili wymogu zawarcia elementów fantastycznych w tekście.
Ostatnia nadzieja - mój numer jeden edycji. jedwabiste potraktowanie tematu. spoko wykonanie. dobra puenta. czego chcieć więcej.
Szort - odważne. ryzykowne. gdzieś chyba było w trakcie rozmowy. różnica między szortem a dowcipem jakaś jednak jest. a przynajmniej powinna być.
Noc - po zwrocie o 'pełnokrwistych ludziach' trudno już było o zaskoczenie. ale to może dlatego, że akurat o wampirach czytam.

głosy poszły na:
Ostatnia nadzieja
Dzień z życia
Smokobójcy
w tej kolejności.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 13 Lutego 2011, 22:55   

Dzięki za głosy i za komentarze. Dobry przykład dla kolejnych głosujących, i to na samym początku.
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
barmag 
Gollum

Posty: 6
Skąd: Lubicz
Wysłany: 13 Lutego 2011, 22:59   

Bo mi się podobały: Tradycja i Ostatnia nadzieja
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 13 Lutego 2011, 23:01   

barmag, dzięki za głosy. Co prawda bez komentarzy, ale jakoś to przeżyję. ;)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
dziko 
Yoda


Posty: 949
Skąd: Warszawa
Wysłany: 13 Lutego 2011, 23:01   

Hmm... edycja bez kwasów, ale też trudno mi znaleźć coś dla siebie. W każdym razie idea sporej części Autorów, że wystarczy w tej edycji napisać coś nieśmiesznego jakoś do mnie nie przemówiła.

Punkt będzie jeden - dla Szorta. Wbrew pozorom, bardzo niegłupi, wielopłaszczyznowy tekst.

Wyróżnienie dla Profesjonalisty - bo przyjemnie się czytało.

P.S. baranku - po sygnaturze widzę, że Mini Mini to u Ciebie pewnie podstawowy kanał TV. Też tak mam :lol:
_________________
pozdrawiam - Bartek
Dzikopis
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 13 Lutego 2011, 23:02   

Chal-Chenet napisał/a
barmag, dzięki za głosy. Co prawda bez komentarzy, ale jakoś to przeżyję.
Masz za to baranka, no weź. Rozbestwiłeś się. :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 13 Lutego 2011, 23:07   

dziko, prowadzący bardzo dziękują za głos. Autor Szorta zapewne też się cieszy. Reszta pewnie już mniej. ;)

shenra napisał/a
Masz za to baranka, no weź.

Wiem, chwalebny przypadek!

Z baranka bierzcie wszyscy! Przykład!

shenra napisał/a
Rozbestwiłeś się.
:twisted:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 13 Lutego 2011, 23:10   

no weźcie... kudy mi tam do prawdziwych szortowych komentatorów. KOMENTATORÓW. :oops:
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 13 Lutego 2011, 23:33   

Przypuszczam, że czasem czyta się lepiej komentarze zwarte niż te analizujące każdy przecinek.
Anyway, takie, czy owakie, komentarze są wskazane. A ich autorzy będą wychwalani. Ze wzgląd na to, iż to ukłon w stronę tych, którym chciało się coś na tę edycję napisać.
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
marcolphus 
Batman


Posty: 514
Skąd: Kraków
Wysłany: 14 Lutego 2011, 16:19   

Sporo szortów bez fantastyki - ale ogólny poziom nienajgorszy.

Dzień z życia - bardzo smutne i życiowe, dobrze napisane. Fantastyka dorzucona na siłę.
Epitafium dla Cichych Braci - naprawdę dobre
Dori - j.w. pomimo przewidywalności
Tradycja - też niezłe. Znów bardzo smutne
Nie do śmiechu - kompletnie mi nie podeszło
Nic śmiesznego - bez sensu. Nie zrozumiałem puenty
Mit o dwóch rzeźbiarzach - bardzo zagmatwane i właściwie to nie wiem o co w tym chodzi
Dziecka nocny śmiech - upiorne, ale dobre
Eksperyment - niezłe, ale nie w moim stylu
Smokobójcy - świetne, puenta doskonała
Profesjonalista - nie podobało mi się
Ostatnia nadzieja - całe dobre, oprócz końcówki. Kompletnie mi nie pasuje, chociaż dobrze wiem o co chodzi. No, nie pasuje mi i już.
Szort - słabe
Noc - łeee, znowu wampiry. Nie dla mnie

Tym razem będzie dużo punktów: Dzień z życia, Epitafium dla Cichych Braci, Dori, Tradycja, Dziecka nocny śmiech, Smokobójcy
 
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 14 Lutego 2011, 16:42   

marcolphus, dzięki za głosy i komentarze.

Notujemy tradycyjny przypływ głosujących na początku. Mam nadzieję, że potrwa to jak najdłużej, i że przestój będzie tym razem minimalny. :)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 15 Lutego 2011, 11:34   

Cytat
W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 15 Lutego 2011, 11:55   

Jakiś NN się chyba trafił. Dzięki za głosy.
Chociaż smutno, że tak anonimowo. :(

Swoją drogą, jak już wspomniał przedpiśca, coś mało ruchu... Rozumiem, że mnie można nie lubić, ale autorom przydałoby się parę słów komentarza. Na pewno by się ucieszyli :)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 15 Lutego 2011, 12:07   

Chal-Chenet, ale to chyba nieświeży... przepraszam, wczorajszy NN. a dzisiaj jeszcze nic się nie wydarzyło. nie żebym się denerwował, ale lubię jak się coś dzieje.

no dobra, pospieszyłem się, zagłosowałem i teraz się nudzę. sam sobie jestem winien.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 15 Lutego 2011, 13:27   

Ano wczorajszy, ale mu nie dziękowałem, także nadrobiłem po prostu braki "gospodarcze".
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Arya 
Stefan Sławiński


Posty: 2628
Skąd: Lublin
Wysłany: 15 Lutego 2011, 15:33   

Dzień z życia, Dori, Eksperyment, Ostatnia nadzieja, Noc
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 15 Lutego 2011, 16:33   

widziałeś Chal, troszkę się pomarudzi i prosz... ;P:

marudzimy, proszę bardzo, trzy, czteeeeeeryyy...
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 15 Lutego 2011, 16:45   

No, dzięki za głosy. Proszę(x7) i zachęcam do oddawania kolejnych! No i oczywiście komentarze jak najbardziej mile widziane.
_________________
Pozdrawiam.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 15 Lutego 2011, 16:48   

eLAN, a ty, mądralo, kiedy skomentujesz? :twisted: (Mogę się odgryźć ;) )
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 15 Lutego 2011, 16:50   

Matrim, ty się nie odgryzaj, ty czytaj i głosuj!
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
eLAN 
Alien


Posty: 353
Skąd: Polska
Wysłany: 15 Lutego 2011, 17:05   

Haha, Matrim, spokojnie :) .

Skomentuję i ocenię w sobotę i to pierwszą, a nie tak jak Ty, na ostatnią chwilę :wink: :mrgreen:
_________________
Pozdrawiam.
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 15 Lutego 2011, 19:26   

Arya, dzięki za głosy. ;) Już nie będę marudził, że same głosy, bez żadnych komentarzy, bo dobrze rozumiem, że dzisiejszemu pokoleniu, młodzieży internetu, nie zawsze chce się skomentować. :twisted:

baranek napisał/a
widziałeś Chal, troszkę się pomarudzi i prosz... ;P:

A marudzić będę. :twisted:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 15 Lutego 2011, 19:50   

Chal-Chenet napisał/a
Już nie będę marudził
:arrow:
Chal-Chenet napisał/a
A marudzić będę.
Rozdwojenie jaźni? :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group