Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Literacka wycieczka poza rzeczywistość
Autor Wiadomość
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 27 Listopada 2005, 01:30   Literacka wycieczka poza rzeczywistość

*Rozejrzał się po sali na której zebrało się wielu. Zawsze miał problemy z przemowami. Przemógł się jednak, ciężko przełknął ślinę i zaczął*

Otóż chciałbym przedstawić w tym temacie małą propozycję. Myślę, że z powodu ludzi czytających owo forum jest to propozycja godna rozważenia. A oto ona.

*odchrząknął i zaczął*

Jako że jesteśmy członkami forum literackiego mam propozycję. Rozpocznijmy opowiadać jakąś historię. Zaznaczmy w jakich realiach ma się dziać, zaznaczmy podstawowe zasady jej tworzenia i pozwólmy Wyobraźni i Chęci zrobić resztę. Pomysł nie jest mój - jest zaczerpnięty z forów RPG. Tam pierwszy post zaznaczał miejsce początku historii a resztę tworzyli uczestnicy. Każdy tworzył swoje "upostaciowienie" i opisywał co mu się przydarzyło. Czy dochodziło do spotkań pomiędzy postaciami, czy też wzajemnie się zwalczały czy też pomagały sobie we wspólnym celu - ograniczała to tylko wyobraźnia. Wypowiedzcie się proszę Autorzy i kandydaci na Autorów, Pisarze, Bardowie co o tym myślicie. To tylko propozycja.

*zakończył i usiadł na swoim miejscu*
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
Gustaw G.Garuga 
Bakałarz

Posty: 6179
Skąd: Kanton
Wysłany: 27 Listopada 2005, 04:39   

Popieram, zwłaszcza że coś podobnego zacząłem swego czasu na Forum Fahrenheita :bravo
_________________
"Our life is a time of war and an interlude in a foreign land, and our fame thereafter, oblivion." Marcus Aurelius
 
 
NURS 
Ojciec Redaktor


Posty: 18950
Skąd: Katowice
Wysłany: 27 Listopada 2005, 10:41   

Nie myślcie - róbcie :-)
 
 
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 28 Listopada 2005, 12:16   

Dziś późnym wieczorem rozpoczniemy Gawędę. W tym temacie zostanie zamieszczony pierwszy post, który da początek naszej opowieści.

Zasady będą takie:
- każdy forumowicz, który będzie chciał wziąść udział w Gawędzie, wymyśli postać i umieści ją w czasie i przestrzeni adekwatnej do początku historii
- nie ma określonych ram geograficznych dotyczących świata
- nie ma określonych ram psychicznych czy fizycznych bohaterów
- zdrowy rozsądek i wyobraźnia to podstawowe zasady działania
- charakter historii tworzy każdy z Gawędziarzy
- każdy z Gawędziarzy ponosi pełną odpowiedzialność za czyny i słowa swojej postaci (oczywiście odpowiedzialność w opowieści, nie rzeczywistą :) )
- wygłaszane przez Postacie poglądy i wierzenia są własnością Postaci, nie Gawędziarzy

Jeżeli są potrzebne jeszcze jakieś regulacje - proszę o ich umieszczenie.
Około 22 pojawi się pierwszy post z cechą opowieści. Życzę miłe zabawy!

... i dziękuję za pozytywne przyjęcie tego wątku.

*chyli czoło i oddala się do swojej izdebki. Ma jeszcze kilka spraw do przemyślenia. Widać, że ledwo hamuje się przed wyskoczeniem w górę z gromkim Hurra na ustach...*
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 28 Listopada 2005, 14:25   

* Podskakuje wzwyż i wymachuje łapami

Ja się zgłaszam:) Zawsze mam aspiracje do brania udziału w opowieściach w odcinkach i gryzmolę nawet kiedy nikomu innemu nie chce się już pisać:) Niech ktoś zacznie cokolwiek, całościowa koncepcja na pewno zrodzi się po drodze.
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
 
 
 
Adon 
Wiedźmin


Posty: 4755
Skąd: Londyn
Wysłany: 28 Listopada 2005, 15:11   

No dobra, ja zacznę, jak będzie niewypał, proszę administrację o wywalenie posta. 8)
Dobry początek zawsze musi być w gospodzie, a zatem:


Wnętrze gospody wypełniał smród zjełczałego łoju z wątpliwej jakości świec płonących w różnych miejscach bez troski o to, że coś się może od nich zająć. W słabym świetle ledwo można było dojrzeć przeciwległe końce sporej sali o nisko zwieszonym stropie wspartym na licznych drewnianych kolumnach. Gwar i hałas jaki czynili goście przeszkadzał normalnie rozmawiać, nie był jednak najwidoczniej przeszkodą dla barda wydzierającego się w niebogłosy przy wtórze jęków katowanej lutni. Zwykle w „Starej jabłoni” nie było tak tłoczno, jednak dziś było święto. Aenarienn, ostatni dzień wiosny. Zewsząd ściągnęło mnóstwo wszelkiego ludu, by oddawać się uciechom i rozrywkom. Tej nocy liczyła się tylko zabawa. Choć nie tylko. Większa część gości skupiona na zydlach i ławach, stojąca pomiędzy nimi i na nich, słowem, gdzie popadnie, z uwagą wpatrywała się w postaci cisnące przy niewielkim stoliku obok szynkwasu. Dwóch pobladłych mężczyzn w bogatych szatach i siedzącego naprzeciw nich typa o prezencji zakapiora.
— Ilu ich jest? — głos zakapiora niezbyt pasował do jego twarzy, przywodził na myśl raczej zakonnika intonującego pieśni w czasie nabożeństwa.
— Siedmioro, panie. Ethan, ichni dowódca, Jos, Bredd, Sylvia, Matte, Deniz i Lara. Samem widział…
— Widziałeś ich?
— Jak was teraz. Przyjeżdżają tu czasami na popas. Pstrokate i pyskate, ale nikomu krzywdy nie robią. Chyba, że kto zwady z nimi szuka. Temu biada.
— Tu przyjeżdżają?
— A tak. Bezczelne łobuzy, co? Pod samym nosem szeryfa. Nie dziwota, że szeryf się wścieka. Przecie nie dlatego się miota, że Liga go ciśnie, ale sam ma ich już dość, tak go za nos wodzą… Inne kompanije też szeryfa drażnią, ale ci, powiadam wam, są najgorsi.
— Najgorsi?
— A jakże. Zuchwali jak mało kto. W siódemkę jeno na komornika z obstawą poszli. Wyobrażacie sobie? Siedmiu na dwudziestkę. I zgadnijcie, kto z tego wyszedł cało? Ha! Nawet ich nikt nie drasnął.
— A te inne kompanie? Kto oni są?
— Wiadomo, panie, część to zwykłe bandy szukające rabunku, a część to partyzanty, którym po wojnie jakoś nie po drodze było do dom wracać…
— Partyzanty? Marudery zasrane, a nie partyzanty! — dołączył się zgrzytając zębami starszy jegomość z pokaźnymi wąsiskami. — Nic tylko po kierzach siedzą, kabany żrą, piwsko i gorzałę chleją i baby po siółkach macają! A jak się chłopy rozzłoszczą, za widły chycą, to zaraz w wrzask. Patrzcie, krzyczą, my som partyzanty, my swojaki, my o wolność waszą walczylim, wroga bilim, żebyście żyć spokojnie mogli. A ja wiecie, co wam powiem? Łajno to wszystko! Więcej oni, niż zwykli grasanci szkody robią, to oni spichrze rabują, dziewki gwałcą, chłopów mordują i świątynie z dymem puszczają! Nic ino w rzyć ich kopnąć, batogami oćwiczyć, a potem stryk na szyję i bach, stołek spod nóg! Zara by spokój był, jakby partyzantów nie stało…!
— Jakże to?! — nasrożył się mężczyzna z potężnym kuflem w dłoni, od dłuższego czasu przysłuchujący się rozmowie. — Toż to łeż okrutna! Ci partyzanci, na których tak sarkacie, przecie za was ginęli, za takich jak wy w las szli wroga na tyłach gnębić! A jak po wojnie już, to zaraz się pyski otwierają i miast dziękować i po rękach całować, to wrzeszczą i w rzyć chcą kopać! Powiem wam coś jeszcze, to właśnie owi zasrani partyzanci Haggen uratowali, w porę zaciężnym z odsieczą przychodząc, gdy już ciężko z nimi było. Gdyby nie ich łuki wielu kupca już nigdy by na handel nie ruszyło, a wy tu teraz mówicie, że gorsi oni od zbójców?!
— A tak! Właśnie tak! Żebyście wiedzieli! Zbójcy kupców rabują, ale bab nie gwałcą, siół nie palą, nie mordują, jak im nie jest potrzeba. A partyzantom zajedno, jest li potrzeba, czy też jej nie ma. Ja tam dziwuję się okrutnie, panie łowca, że was na grasantów najęto, a nie na maruderów!
Piwosz z rozmachem huknął kuflem o stół, opryskując stłoczonych wokół ludzi.
— Wam iście ze szczęścia we łbie się poprzewracało! — warknął. — To właśnie przez takich jak wy niewinnym sromota się dzieje. Gadać o czym nie macie, to i zaraz bajędy wymyślacie. Już tam który rabuś się zastanawia, trza mu zabijać, czy też nie? Jużci, gardło poderżnie i jeszcze w kałdun kopnie. Powiedzcie, panie łowca, czy prawdy nie mówię? Pewnie zaraz mi rację przyznacie?


Mamy już zawiązanie akcji, mamy miejsce, czas wprowadzać postaci. Do dzieła.
 
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 28 Listopada 2005, 19:13   

Łowca popatrzył spokojnie na rozgorączkowanego kmiecia i poprawił na głowie kaptur z ciemnozielonego sukna. Jego spojrzenie były chłodne i pozbawione wyrazu, oczy przypominały rybie. Nie, ten jegomość stanowczo nie miał prawa podobać się bywalcom Starej Jabłoni, którzy widzieli tu już kilku podobnych typów. Ich wizyty, nieodmiennie połączone z węszeniem po kątach i zadawaniem mnóstwa pytań, kończyły się za każdym razem tęgą awanturą. Ten egzemplarz jednakowoż zachowywał się inaczej.
- Nie wylewaj waćpan piwa - rzucił tylko. Pomimo cichego tonu nie była to prośba, lecz rozkaz. Mężczyzna przeniósł wzrok z rozmówcy na fajkę o długim cybuchu; nabijanie jej zielem wydawało się teraz pochłaniać całą jego uwagę.
Zgromiony amator chmielowego napoju rozdziawił zrazu podobną bramie triumfalnej paszczękę, usiłując protestować. Pod wpływem spojrzenia kamratów zaniechał jednak tego pomysłu i poprzestał na wydaniu z siebie kilku bulgotliwych westchnięć. Po chwili w gospodzie zapanowała idealna cisza; nawet stojąca za szynkwasem korpulentna niewiasta przestała udawać, że wyciera naczynia. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę nieznajomego. W powietrzu wisiało oczekiwanie.
Jegomość z wąsami przyjrzał się nieznajomemu. Ani jemu, ani pozostałym osobom okupującym ławę nie przypadła mu do gustu jego mrukliwość. Fakt, iż wreszcie zdecydował się mówić, został więc przyjęty z powszechną ulgą.
- To nie jest tak, jak wam się wydaje – zaczął łowca z namaszczeniem, a na jego twarzy odbiła się niechęć – Myślicie, że rzeczywistość jest równie prosta, jak kolumny podpierające strop tego przybytku. Że jeśli któraś z nich runie, cały świat pójdzie za jej przykładem. Nadajecie wszystkiemu własne imiona, nie starając się dociec tych, które nosiły u zarania świata, zanim jasne oblicze księżyca zostało skażone przez plamy. Tymczasem istota wszechrzeczy jest bardziej skomplikowana niż to, co poznajecie powierzchownie przy pomocy szkiełka i oka. Tu czarne, tam białe, a wszystkie pola kwadratowe – to wszystko ludzkie kategorie. To zaś, czego szukam, jest bardzo stare. Tak stare, że wymyka się wszelkim schematom i nawet najwięksi mędrcy głowią się nad nazwaniem tej rzeczy. Czy w świetle tego nadal sądzicie, że partyzanci są po prostu dobrzy, lub źli?
- Eee, yy – jegomość z wąsami podrapał się po szczeciniastej grdyce. Nieznajomy nie podobał mu się teraz zdecydowanie. Za dużo gadał. Przemowa jego była w dodatku pełna tajemniczych niejasności, które dziwnym trafem nie chciały się pomieścić w siwiejącej głowie prostego mieszczanina – Chyba tak. To znaczy nie.
- Panie – jeden z bogato odzianych nie ustępował – Nie zrozumiałem was, ale wiem, że z maruderów jeno szkoda, a utrapienie. Łotry one spod ciemnej gwiazdy, nie to, co dzielni naszego królestwa obrońcy. Zajedno im przeciw komu swój oręż obrócą, byle kałduny mieć pełne i kieski brzęczące. Nie w głowie im krew i chwała, mówię wam to. A jeśli łżę, niechaj święty Brednian spopieli tę oto salę, bo nie ma już sprawiedliwości na tym świecie. Ot, co.

Dookoła rozległ się pomruk aprobaty. Adwersarze mówcy podnieśli się z zapałem i byłaby wybuchła nowa kłótnia, gdyby nie wydarzyły się nagle dwie rzeczy. Pierwszą był fakt, iż drzwi gospody otwarły się z przeciągłym skrzypnięciem. Druga rzecz stanęła na progu.
Powiadano potem, iż człowiek ten nadszedł z krańca świata od strony Zbójeckiego Gościńca. Szalały niespokojne deszcze, wokół unosił się zapach szkła, on zaś nie prowadził ze sobą nawet konia. Nadszedł pieszo, a za nim nadchodził kolejny czas pogardy.
- Ethan się rozsierdził... – skonstatował piskliwie bard, po czym nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń chwycił swą cenną lutnię i dał nura pod fotel okryty płachtą jaskrawego płótna.


A teraz, proszę państwa, polecam szybko i w miarę boleśnie uśmiercić filozofującego łowcę głów, zanim zdradzi coś istotnego dla odległem części fabuły, albo zanim zachce mi się ciągnąc jego wątek;-))
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
 
 
 
gorat 
Modegorator


Posty: 13820
Skąd: FF
Wysłany: 28 Listopada 2005, 21:45   

Niewątpliwa pomyłka barda nie zatarła jednak niezapomnianego wrażenia wśród słuchaczy. Wpatrywali się, oszołomieni, w zagadkową postać zmierzającą ku łowcy. Niektórym zaczęło kołatać, że o kimś takim wspominały legendy. Przybysz tymczasem stanął naprzeciw zabójcy wpatrującego się czujnie i zaczął skrzypiącym głosem:
- Ja, Ahtelah, nieśmiertelny w imieniu Noogara, boga krwi, mianuję cię moim następcą. Będziesz głosił chwałę patrona wszędzie, gdzie oręż Twój sięgnie, a misja Twoja zakończy się, gdy wypowiesz wobec następcy te słowa w obecności przynajmniej pięciu trzeźwych mających zaschłą krew na ostrzu. Powtarzam: od tej chwili jesteś nieśmiertelnym w imieniu Noogara!
Niesamowitą ciszę zakłócaną jedynie chlupotem piwa lejącego się po szynkwasie zakończył rumor gości karczmy pędzących z naprędce dobytym orężem, chociażby kuchennym nożem, na byłego nieśmiertelnego. Jedynie łowca siedział naprzeciw niesamowitej jatki z dość nieinteligentnym wyrazem twarzy i rosnącą plamą na spodniach, nie zwracał przy tym uwagi na to, co działo się z jego poprzednikiem. Więc to on teraz miał być tym, kogo czyny będą nadawały ton światu aż do nadejścia nieśmiertelnego z imienia Tagroma, choć imię i postać pozostaną nieznane...

:mrgreen:
_________________
Początkujący Wiatr wieje: Co mogę dla kogoś zrobić?
Zostań drzewem wiśni.
---
鼓動の秘密

U mnie działa.
 
 
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 28 Listopada 2005, 23:02   

- Ty głupcze!
- Tak, Panie...
- Ty prostaku! Wieprzu! Ile razy mam jeszcze to znosić? Przynosisz mi jakieś wieści?
- Nie, Panie.
- Pacanie! Znów nic ciekawego. A mówili że jesteś najbardziej pojętny. No cóż. Znów przereklamowany towar. Jesteś Towarem, wiesz? Przedmiotem, który można wymienić na inny kiedy się zepsuje.
- Jestem istotą na Twe usługi, Panie.
- Tak, wiem, wiem. I co mam zrobić kiedy mi nie służysz?
- Przynoszę Ci wiedzę, Panie.
Nachylił się nad nim i szepnął:
- Wiedzą to mogę sobie dupę podetrzeć, wiesz? Ja potrzebuję informacji.
- Otrzymasz ją, Panie.
Odsunął się.
- Kiedy? Jak długo mam czekać? Arghh... Opanuj się, to tylko narzędzie. To tylko Gairimoireska pluskwa, która służy Ci najlepiej jak umie. Słuchaj! - krzyknął.
- Tak, Panie?
- Pójdziesz tam jeszcze raz. Pójdziesz tam i przyniesiesz mi dobre wieści. Przyniesiesz mi to, czego szukam. Tym razem mnie nie zaiwedziesz. Jeśli to zrobisz będzie to twój ostatni raz. Czy zrozumiałeś?
- Tak, Panie.
- Zejdź mi więc z oczu. Zabierz swoje mięso sprzed mojej twarzy. Ostatni raz daję Ci szansę. Nie zmarnuj jej!
- Tak, Panie.

Czy pamiętasz jak się narodziłeś? Czy pamiętasz co wtedy czułeś? Czy ktoś Ci o tym opowiedział? A jeśli pamiętasz to wszystko? Jeśli świadomie to przeżyłeś? Jeżeli pamiętasz co robiłeś w swoim przeszłym życiu zanim narodziłeś się na nowo - jak się czujesz?

A jeśli musisz się narodzić siedemnasty raz?
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 29 Listopada 2005, 10:43   

Ojej, już się namieszało! Rozumiem, że ostatni dialog nie jest w wykonaniu uczestników poprzedniej sceny, tylko kogoś tajemniczego, na razie pozbawionego imienia. Znaczy: drugi wątek.
Zaczyna mi się podobać:)
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
 
 
 
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 30 Listopada 2005, 17:31   

Siedział na koniu. Wiatr delikatnie podwiewał jego szatę. Koń parsknął na powiew smrodu. Miasto, a właściwie jego fragment, przyniósł tutaj odór karczm, zajazdów, potu i ludzi. Jeździec znał to uczucie. Znał je, lecz nie kojarzył miejsca, w którym się znalazł. Wiele lat minęło, nim jego rozmowa się zakończyła i on przyszedł tu ponownie. Zanim ponownie nie pojawił się na tym nie najlepszym ze światów.

Przeczesał włosy dłonią i mocniej chwycił lejce. Rumak rozumiał go. On też nie lubił tłumów. Obojgu pasowała samotność, którą cenili sobie ponad wszelką wątpliwość. Jeździec popatrzył wokoło. Jakże wiele musiał się jeszcze nauczyć. Trzydzieści lat od siedemnastych narodzin minęło. A on znów musiał się przystosowywać. Nowe czasy, nowe środowisko, nowe niegodziwości, nowe życie...

Przechylił się w siodle. Koń ruszył powoli w kierunku ludzkich głosów. Muszą tam przenocować. Inaczej nie dotrą jutro do celu. Czy to dziki zachód? Koń, jeździec, zachód słońca i wiatr...
Nie. To kolejna dzika rzeczywistość... Musi tyle się jeszcze NAUCZYĆ...
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 1 Grudnia 2005, 11:47   

Wodze, na miły Bóg, wodze! Lejce to mógł złapać furman!:)
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
 
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 1 Grudnia 2005, 22:03   

DiPoint Ragoon napisał/a
Miasto, a właściwie jego fragment, przyniósł tutaj odór karczm, zajazdów, potu i ludzi.

Cokolwiek to znaczy, na pewno nie znaczy, to, co autor chciał wyrazić :?

DiPoint Ragoon napisał/a
Jeździec znał to uczucie. Znał je, lecz nie kojarzył miejsca, w którym się znalazł. Wiele lat minęło, nim jego rozmowa się zakończyła i on przyszedł tu ponownie.

Po pierwsze: za dużo zaimków, po drugie: nie rozumiem powiązań logicznych między zdaniami. :evil:

Cytat
Trzydzieści lat od siedemnastych narodzin minęło.
Znaczy, co? Odkąd miał siedemnastą rocznicę urodzin, czy trzydziestka stuknęła od czasu, gdy urodził się po raz siedemnasty? Mam problem z interpretacją... :(

O lejcach wspomniała Haletha.
A tak w ogóle, mam fazę na puryzm, to mianowałam się Waszym samozwańczym redaktorem i korektorem w jednym :mrgreen:

Znaczy: jeszcze tu wrócę :twisted:
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
Adon 
Wiedźmin


Posty: 4755
Skąd: Londyn
Wysłany: 1 Grudnia 2005, 23:56   

Ja na razie odpuszczam - za bardzo tekst w goteskę uciekł, a to nie dla mnie. :shock:
 
 
 
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 00:32   

Ten post był bardzo ściśle połączony z poprzednim. Siedemnasty raz owa tajemnicza postać się narodziła. Siedemnaste jej wcielenie...

Teraz minęło trzydzieści lat od jego siedemnastych narodzin...


Margot napisał/a
Miasto, a właściwie jego fragment, przyniósł tutaj odór karczm, zajazdów, potu i ludzi.


To tylko ożywienie. Winno się tam znajdować słowo "przyniosło". To fakt.


Margot napisał/a
Jeździec znał to uczucie. Znał je, lecz nie kojarzył miejsca, w którym się znalazł. Wiele lat minęło, nim jego rozmowa się zakończyła i on przyszedł tu ponownie.


Mówię o pewnym miejscu, do którego dotarł jeździec. Miejscu, ktre nie potrafi sobie przypomnieć. Miejscu, gdzie znajduje się prezentowana już karczma.

"Lejce" muszą pozostać. nie mogłem już zmienić posta.

A swoją drogą - każdy popełnia błędy. Mniejsze lub większe, lecz zawsze. Dziękuję za ich interpretację. Każdy się kiedyś uczy. Oby tylko się nie "óczył"...

*zamilkł*




Podprowadził konia pod stajnię. Nikt nie wyszedł do niego więc postanowił sam się obsłużyć. Oporządził więc druha, napoił i nakarmił. Przesunął ręką po grzywie. Wiele by dał, by czas mógł zatoczyć koło, znów rozpocząć swój bieg. Wiedziałby na co się decyduje. Westchnął głośno. Odpowiedziało mu parsknięcie.

Opuścił stajnię i udał się w kierunku ryneczku. Musi odnaleźć szeryfa i zadać mu kilka pytań.
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
gorat 
Modegorator


Posty: 13820
Skąd: FF
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 15:38   

Margot napisał/a
Znaczy: jeszcze tu wrócę

To się zajmij mną i Halethą :) Ragoon, ujawnij coś więcej, bo nie wiemy, czy nie piszesz o tej samej osobie co my :mrgreen: dlatego tak tutaj czekamy niecierpliwie, aby rozsądzić, co samemu pisać.
_________________
Początkujący Wiatr wieje: Co mogę dla kogoś zrobić?
Zostań drzewem wiśni.
---
鼓動の秘密

U mnie działa.
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 16:00   

Zaraz się zajmę, tylko z DiPoint Ragoonem skończę :mrgreen:

Po kolei! DiPoint Ragoonie. Zaznaczyłam Ci pewne zdania, bo one są trochę niekomunikatywne => i zaznaczyłby Ci je każdy redaktor/korektor.

1. Tajemnicza postać po raz siedemnasty się narodziła => Trzydzieści lat minęło od chwili, gdy narodził się po raz siedemnasty. (teraz jest komunikatywnie poprawnie)
2. Miasto nie może niczego przynosić => niebezpieczne to jest sformułowanie. Masz do wyboru:
a. Wiatr przyniósł odór karczm...
b. Od (strony) miasta dobiegł odór karczm...
3. Jeździeć czuje - nie pamięta miejsca - skończył rozmowę. NIE MA powiązań (czy już wystarczająco uprościłam znaczenia, żeby było to widoczne? Przyjrzyj się dokładnie => coś się rwie w opowieści. Co za rozmowa? Co ma wspólnego z zapomnieniem miejsca?
Jeździec wydało się, że zna to miejsce. Mgliście kojarzył je z rozmową sprzed lat... => to jest przykład sensownego połączenia. Niekoniecznie tak ma być, ale dla porównania.

A teraz będę się cofać do poprzednich postów :mrgreen:
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 16:19   

gorat napisał/a
Niewątpliwa pomyłka barda nie zatarła jednak niezapomnianego wrażenia wśród słuchaczy.

Za dużo niepotrzebnych określeń. Dostrzeżona pomyłka jest niewątpliwą, bo dostrzeżoną. Zdanie jakieś kulawe - niby poprawne, a nie pasuje. Zmieniłabym całkowicie, np. Pomimo pomyłki, występ barda pozostawił niezatarte wrażenie.
gorat napisał/a
Niesamowitą ciszę zakłócaną jedynie chlupotem piwa lejącego się po szynkwasie zakończył rumor gości karczmy pędzących z naprędce dobytym orężem, chociażby kuchennym nożem, na byłego nieśmiertelnego. Jedynie łowca siedział naprzeciw niesamowitej jatki z dość nieinteligentnym wyrazem twarzy i rosnącą plamą na spodniach, nie zwracał przy tym uwagi na to, co działo się z jego poprzednikiem.

Tu w zasadzie nie ma błędów, jest natomiast wydłużenie akcji w spiętrzonych zdaniach. Akcja dzieje się szybko, potrzebna jest zatem dynamika => krótkie zdania. Znaczy: nalezy podzielić, spunktować, IMAO. Proponuję:
Zapadła cisza, tylko piwo chlupotało spływając po szynkwasie. Nie trwała długo. Łomot stołków i przewracanych ław odbił się echem od ścian, gdy wszyscy rzucili się na nieśmiertelnego. Byłego nieśmiertelnego. Błysk noży, głuche uderzenia pałek i pięści. Zduszony jęk bólu, gęsty strumień krwi na klepisku.
Jedynie łowca siedział nieruchomo, patrząc na jatkę z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Na spodniach rozlewała mu się wilgotna plama.
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 16:28   

Haletha, końcówka posta => ZNAKOMITA, CUDOWNA, FANTASTYCZNA (rechotałam jak żaba)
Tekst wymaga tylko kosmetyki - poprawnościowo się trzyma.

Uwaga techniczna: szyk zdania zawsze: Im za jedno...
Zwracaj uwagę na zaimki i na użycie ...był fakt, że... => można tego uniknąć i lepiej wygląda/brzmi.
Przyglądaj się, czy nie można skrócić, np. zdanie:
Haletha napisał/a
Jego spojrzenie były chłodne i pozbawione wyrazu, oczy przypominały rybie.

Prościej: Jego spojrzenie były chłodne i pozbawione wyrazu, rybie. I chwatit' :)
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 17:04   

Margot, nie 'za jedno', a 'zajedno', to jeden przestarzały wyraz. Uważam, że mój szyk jest poprawny, ale mogę zmienić, jeśli masz ochotę. Co do rybich oczu: to miała być aluzja do Sapkowskiego, ale faktycznie twoja wersja brzmi lepiej. Resztę przemyślę:)


Nie oliwione chyba już od wielu miesięcy drzwi zgrzytnęły niczym słynna lira barda Kretyna de Troyes. Wszedł do środka, z trudem pokonując chęć odwrócenia się na pięcie i ucieczki na słońce oraz czyste powietrze. Nie tak bywało tu za dawnych czasów. W pomieszczeniu panował zaduch nie do wytrzymania; swąd przypalonej kapusty mieszał się z wonią piwa, starych kożuchów, papierzysk i bogowie wiedzą czego jeszcze. Błony za półprzymkniętymi okiennicami z niechęcią przepuszczały światło, którego wąskie smugi oświetlały tańczące w powietrzu kłęby kurzu. I bodaj nic więcej.
Na środku sali stało solidne biurko zawalone stosami ksiąg i szpargałów, których przeznaczenia trudno było się domyślić w panującym bałaganie. Łojowa świeca oświetlała drobną sylwetkę człowieka pochłoniętego czytaniem jakiegoś dokumentu. Mężczyzna miał na sobie kurtę nabijaną żelaznymi gwiazdkami.
- Szeryfie, musimy porozmawiać – nie tracąc czasu na powitanie chrząknął, gdy tylko udało mu się złapać oddech – Wydarzyło się coś, czego żaden z nas nie mógł przewidzieć. To może pokrzyżować nasze plany...
Urwał zaskoczony, gdy siedzący przy stole obiekt jego zainteresowania odjął od twarzy czytany pergamin i powoli podniósł się z fotela. Wyraźne w blasku świecy piegi zmarszczyły się wraz z kulfoniastym nosem, zaś okrągłe, ocienione długimi rzęsami oczy wyraziły chłodne zainteresowanie. To nie był szeryf Gey of Glistbourne. Jego twarz nie była jednak całkowicie obca naszemu bohaterowi. Widział ją już na oprawnym w skromne ramki portreciku, który dawnymi czasy zdobił biurko niezłomnego stróża prawa.
- Pan sobie życzy...? – młodzieńczy głos łamał się i skrzypiał nie gorzej od drzwi – Teraz ja, Gulp of Glistbourne, jestem tu szeryfem. Już bez mała rok temu tatuńcio powierzył mi tę funkcję na łożu śmierci.
- A więc Gey nie żyje! – wykrzyknął mimo woli. Poczuł, jak grunt bezlitośnie usuwa mu się spod nóg.
- No... niezupełnie – zreflektował się niedolatek - Żyw jeszcze, wszelakoż w obłożnej chorobie nie opuszcza izby i niezdolen jest trzymać dłużej straż nad ładem i bezpieczeństwem miasta. Prawie nikogo do się nie przypuszcza, zrobi jednak chyba wyjątek dla starego przyjaciela. Pan jest przyjacielem taty, prawda?
- Owszem, znamy się już długo i wiąże nas bardzo wiele, aczkolwiek trudno chyba nazwać to przyjaźnią – kiedy zaskoczenie opadło, powoli zaczął rozważać słowa chłopca – Nie ulega wątpliwości, że muszę się z nim zobaczyć. Skocz powiadomić go o moim przybyciu, albo wyślij kogoś, jeśli nie wolno ci opuścić posterunku.
- Ja mogę pójść.

Spojrzał zdumiony. Nie zauważył dotychczas, że w izbie jest jeszcze ktoś poza nimi dwoma.
- Mogę zaraz pójść po twojego ojca, Gulp. Najpierw jednak podpiszesz to, co od trzech już chyba kwadransów tak usilnie starasz się przeczytać ze zrozumieniem, zrobisz tu porządek i przestaniesz patrzeć na mnie z miną przerażonego cielęcia. Doprawdy zawsze muszę wszystkiego pilnować - odźwierny lepiej nadawałby się na twoje stanowisko. Waćpana zaś witam i zachęcam do spoczęcia na ławie.
Młoda kobieta w męskim stroju wysunęła się z ciemności, po czym szybkim krokiem podeszła do młodocianego szeryfa (na jej widok skulił się i zmalał jeszcze bardziej). Wykonała nieznaczny gest, jakby miała ochotę chwycić go za ucho, ostatecznie jednak otworzyła szufladę i wygrzebała z niej butelkę w wiklinowej oprawie.
- Napijecie się wina?
Spojrzał na nią uważnie, nie mogąc uwolnić się od męczącego uczucia deja vu. Próżno szukał we wspomnieniach tych surowych oczu i kasztanowatego, postrzępionego warkocza, lecz wrażenie nie mijało: gdzieś już musieli się spotkać. Może na weselu?
- Czy my się przypadkiem nie znamy?
Uciekła spojrzeniem w bok; nieco zbyt szybko, by mógł to wziąć za przypadek. Nerwowym ruchem podała mu kubek z trunkiem, szturchnęła gapiącego się Gulpa, po czym z powrotem cofnęła się w głąb sali.
- Nie sądzę.


To będzie moja postać, a co:)
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
Ostatnio zmieniony przez Haletha 3 Grudnia 2005, 15:11, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 18:32   

Haletha napisał/a
Margot, nie 'za jedno', a 'zajedno', to jeden przestarzały wyraz.

Prawda. Pisownia razem :oops:
Who is the watcher of the watchers?

Haletha napisał/a
Uważam, że mój szyk jest poprawny, ale mogę zmienić, jeśli masz ochotę.

Stary wyraz, stary szyk. Kosmetyka.

Haletha napisał/a
Ręką wykonała gest, jakby miała ochotę chwycić go za ucho,

A gest mogła wykonać również nogą, że wymaga to określenia? Wystarczy: Wykonała gest...

Haletha napisał/a
Spojrzał na nią uważnie, po raz kolejny doznając deja vu. Nie mógł sobie przypomnieć gdzie widział już te surowe oczy i kasztanowate włosy splecione w postrzępiony warkocz, wrażenie znajomości nie chciało jednak minąć. Gdzie już musieli się spotkać. Może na weselu?


Spojrzał na nią uważnie, nie mogąc uwolnić się od męczącego uczucia deja vu. Próżno szukał we wspomnieniach tych surowych oczu i kasztanowatego, postrzępionego warkocza, lecz wrażenie nie mijało: gdzieś już musieli się spotkać. Może na weselu?
Znowu - tylko kosmetyka. Deja vu w zestawieniu z powtórką (kolejny raz) brzmi niezręcznie. Drugie zdanie - żeby uniknąć powtarzania treści zbyt często - niewielkie cięcie.
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
Argael 
Yoda


Posty: 901
Skąd: Wrocław
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 19:53   

Ten temat chyba powinien zmienić nazwę na "Warsztaty pisarskie Margot" :wink:
_________________
今という時は二度と戻らないんだから。一期一会だぞ。
 
 
 
gorat 
Modegorator


Posty: 13820
Skąd: FF
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 19:59   

No coś ty, sami zaczęliśmy pisać, a potem dopiero ją zaprosiliśmy. Przyznam się, że naprawdę przyjemnie się czyta, jak własny tekst jest masakrowany :mrgreen:
Szczególnie jak w pierwszym zdaniu mojej wypowiedzi chodziło o wrażenie wywarte przez przybysza. Szczegół :mrgreen:
_________________
Początkujący Wiatr wieje: Co mogę dla kogoś zrobić?
Zostań drzewem wiśni.
---
鼓動の秘密

U mnie działa.
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 2 Grudnia 2005, 21:31   

Bo czytam od końca. I nie wiem, co się dzieje => jak coś jest nie tak ze zdaniem, od razu wylezie dwuznaczność <hyhy!>

Poza tym, się wprosiłam, znaczy: jestem samozwańczy korektor. Jak mi się znudzi, to sobie pójdę i będzie spokój :mrgreen:
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 3 Grudnia 2005, 13:20   

Margot, wielkie dzięki za korektę. Faktycznie dopiero teraz widzę jaki bełkot wychodzi człowiekowi, który rzuca się do pisania bez uprzednich przygotowań:) Już poprawiam.
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
 
 
 
Margot 
Connor MacLeod


Posty: 1593
Skąd: Twierdza Wrocław
Wysłany: 4 Grudnia 2005, 15:24   

Eee, to nie tak. Gdybym ja coś napisała, to nie mogłabym sama tego poprawić ani zredagować - na tej samej zasadzie, na której każdy, kto pisze, nie ma szans na wychwycenie wszystkich błędów. Zwyczajnie, nie ma już "świeżego oka", dystansu do własnego tekstu. To dlatego. Błędy są normalną rzeczą.
Pomyślałam sobie, że trochę Wam je wskażę, to wtedy zauważycie nawyki językowe własne, czyli to, na co zwracać nalezy uwagę przy pisaniu :D

No, ale żeby było po sprawiedliwości, dorzucę swój krótki kawałek do tej układanki :mrgreen:

Łowca wymknął się z karczmy, zanim krew eks-nieśmiertelnego wsiąkła w klepisko. Szedł szybko ciemną uliczką, jak aleją potępienia. Miał wrażenie, że wstąpił oto na drogę, z której się nie wraca, jakby otoczył go inny wymiar. Gwiazdy jak pył lśniły mu nad głową blaskiem fantastycznym, łzy Nemezis zagubione wśród filarów niebios. Gdzieś na dalekich szlakach przelewano krew elfów i ścigano władcę pierścieni, ale tutaj panowała tylko cisza. Łowca czuł się w tej krótkiej chwili niemal jak podczas pikniku na skraju drogi - jeszcze nie wiedział, że trudno być bogiem...

Haletho, zainspirowałaś mnie :mrgreen:
_________________
Bo jatek było za mało
 
 
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 5 Grudnia 2005, 00:26   

Niestety. ON zdążył go ubiec. Okazało się, że szeryf dawno już w wapnie leży a młokos nie jest w stanie udzielić żadnych wskazówek. Tylko po co ON z nim rozmawiał? Wiedział, że to strata czasu mimo wszystko... Dziwne...

Nowy dzień, nowa droga przed nim. Dosiadł swego kompana i wyruszył w kierunku wschodzącego słońca. Niepotrzebnie stracił czas w tej mieścinie. Dotknął wytatuowanego na czaszce liścia po czym wskazał na niebo. Po chwili zostawił za sobą ludzi i udał się na pustkowie. "Bylebym zdążył tam dotrzeć do trzeciego dnia po przesileniu" - pomyślał. Przypomniały mu się słowa dawnej rozmowy, dawnego snu:

- Pójdziesz tam jeszcze raz. Pójdziesz tam i przyniesiesz mi dobre wieści. Przyniesiesz mi to, czego szukam. Tym razem mnie nie zawiedziesz. Jeśli to zrobisz będzie to twój ostatni raz. Czy zrozumiałeś?

Całkowicie.
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
Haletha 
Zielony Ludzik


Posty: 2051
Skąd: Carrodunum
Wysłany: 5 Grudnia 2005, 14:32   

DiPoint, dlaczego nie napisaleś co się stało z szeryfem (była wzmianka, że żyje, więc wartałoby chociaż powiadomić czytelników o szczegółach jego śmierci. Dawno? Tzn. od godziny?) i nie rozwinąłeś odrobinę bardziej tego wątku? Miałam ochotę się do ciebie przyłączyć:)
_________________
Pewien król miał dwóch synów. Jednego starszego, drugiego zaś młodszego.
----------------------------------
Daj się porwać przygodzie! Forumowa powieść w odcinkach czeka na ciebie!
 
 
 
gorat 
Modegorator


Posty: 13820
Skąd: FF
Wysłany: 5 Grudnia 2005, 14:52   

Popieram. Napisz cos więcej :twisted:
DiPoint Ragoon napisał/a
Dosiadł swego kompana

E, to on na człowieku jedzie? I kto to jest, nie było o nim poprzednio wzmianki :wink:
_________________
Początkujący Wiatr wieje: Co mogę dla kogoś zrobić?
Zostań drzewem wiśni.
---
鼓動の秘密

U mnie działa.
 
 
DiPoint Ragoon 
Jaskier


Posty: 64
Skąd: Poznań
Wysłany: 7 Grudnia 2005, 12:26   

Jechał już drugą dobę, kiedy wreszcie zuważył szczyty. Góry Astralne lub inaczej Fatamorgana. Cel sam w sobie. Jedyne co musiał teraz zrobić to je dogonić...

Tylko że jedyny sposób niedawno wymknął mu się spod palców. Młokos musiał wpaść na trop owych gór. Tylko w ten sposób można było wytłumaczyć śmierć szeryfa. Jacyś dziwni bogowie maczali w tym palce. A on nie chciał mieć z nimi do czynienia. Wystarczy mu jego bóg.

Człowiek z liściem na głowie zatrzymał konia. Teraz musi czekać na wiatr. Niewiele pamiętał z poprzednich żywotów jeżeli chodzi o wezwanie Opiekuna Piasku. Ale wiedział, że bez tej postaci Góry Astralne zostaną nietknięte. Nietknięte - pojął żart dopiero po chwili i lekko się uśmiechnął. Był tam trzy razy. Po każdym z nich musiał narodzić się na nowo...

Gdyby tylko szeryf... Brakowało mu kilku kawałków układanki. Muszą działać jakieś inne, nadprzyrodzone siły, skoro jedyny Przewodnik ginie kilka dnie przed jego pojawieniem się w miasteczku. Siły te wiedzą gdzie jest Fatamorgana, lecz szukają do niej wejścia - jak on. Czy zdobyły tą informację? Czy wiedzą jak "dogonić" Góry? Zakładał, że tak.
Wzmógł się wiatr. Czyżby już teraz?

Zsiadł z konia. Pogłaskał go po grzywie i poklepał bo grzbiecie. "Już mi nie będziesz potrzebny, druhu".
Chwilę potem piasek zaczął usypywać nową wydmę nad jeszcze ciepłym końskim ciałem...
_________________
Jeśli mnie nie widzisz, znaczy, że stoję za Tobą.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group