Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty - Nie masz wyboru! - przeczytaj, skomentuj, zagłosuj!

Nie masz wyboru, trzeba coś zaznaczyć:
Mr. Sandman
1%
 1%  [ 1 ]
Templariusz
0%
 0%  [ 0 ]
Umowa
0%
 0%  [ 0 ]
Kontrakt na Księżycu
6%
 6%  [ 4 ]
List księdza Równość
0%
 0%  [ 0 ]
Pierścień Gniewu
12%
 12%  [ 8 ]
Musisz patrzeć w te oczy
14%
 14%  [ 9 ]
Audiencja
3%
 3%  [ 2 ]
Jak w raju
1%
 1%  [ 1 ]
Po linie
17%
 17%  [ 11 ]
Niejedna ofiara wojny
3%
 3%  [ 2 ]
Pokój dusz
6%
 6%  [ 4 ]
Każdy ma swojego sobowtóra
7%
 7%  [ 5 ]
C'est la vie
25%
 25%  [ 16 ]
Pusty głos
0%
 0%  [ 0 ]
Głosowań: 25
Wszystkich Głosów: 63

Autor Wiadomość
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 00:35   Szorty - Nie masz wyboru! - przeczytaj, skomentuj, zagłosuj!

Macie czternaście świeżutkich szorcików. Zapraszam do czytania i głosowania :)

Edit: zakończenie ankiety przewidywane 15 sierpnia ok. 00:30

Mr. Sandman

Niewiele potrzeba aby oszaleć. Mi wystarczyła jedna pomocna dłoń, noc w noc wyłaniająca się z ciemności. Nieważne ile razy ja ignorowałem - zawsze wracała, kusząc chorobliwie wątłymi palcami, wyciągnięta ku mnie, gotowa na uścisk. Początkowo nie śmiałem jej dotknąć; odwracałem się na drugi bok rozpaczliwie próbując zasnąć i pogrążyć się w koszmarach, które coraz częściej mnie nawiedzały. Wiedziałem, że jest poirytowana, czując czasem na plecach delikatny dotyk szorstkich opuszków. Próbowała mnie dotknąć, ale nie mogła dosięgnąć – nie wolno jej było. To ja musiałem objąć chłodne palce, to do mnie należała decyzja. Pierwszy i ostatni raz chwyciłem dłoń w 2007 roku. Kościste palce zacisnęły się niczym sidła, a ja bezbronny zostałem pociągnięty w lepką ciemność w kąt mojej sypialni, która zdała się niczym przestrzeń kosmiczna nieskończona, lecz bezgwiezdna i czarna. Uścisk zelżał dopiero gdy poczułem grunt pod nogami. Dookoła rozciągała się szara pustynia, jakby wszędzie gdzie okiem sięgnąć ktoś rozsypał drobny popiół. Pod stopami miałem upiornie zimny piasek, w którym zniknęła dłoń zostawiając mnie zupełnie samego. Rozejrzałem się dookoła, ale otaczała mnie pustka.
-Człowiek?
Męski głos dochodził zewsząd i znikąd.
-Kto mówi?
-Zapytałem czy jesteś człowiekiem.
-Co? To znaczy… tak, jestem. Z kim rozmawiam? Pokaz się!
-Niżej.
-Co?
-Spójrz niżej.
Patrząc w dół uświadomiłem sobie, że niemal stoję na moim rozmówcy. Z piasku wyłaniała się szara i pomarszczona twarz w nieokreślonym wieku. Jej właściciel mógł mieć pięćdziesiąt, jak i pięćset lat.
-Już lepiej?
Twarz uśmiechała się do mnie.
-Relatywnie…
Odsunąłem się nieznacznie.
-Co to za miejsce? Kim jesteś? To ty wysłałeś po mnie rękę?
-Tak człowieku, to ja cię tu zaprosiłem. Zapraszałem wiele osób, ale dopiero ty odważyłeś się podać mi pomocną dłoń… Wybacz żart słowny, niewiele mam tu rozrywek.
-Ale po co?
-Wiesz gdzie teraz jesteś? Naturalnie, że nie wiesz… Znajdujemy się na polu bitwy, w strefie snów tego świata, a ja jestem strażnikiem. Kiedyś człowiekiem tak jak ty, dziś strażnikiem chroniącym takich jak ty. Zostałem wybrany, i po śmierci mojego poprzednika zająłem jego miejsce. Tak jak ty zajmiesz teraz moje.
-Strażnik snów? Niby po co? Co właściwie robisz?
-Strzegę ludzi, przed potworami. Kiedy rozum śpi budzą się demony, nie słyszałeś? To jest moje zadanie, to będzie twoje zadanie gdy umrę. Jeśli zawiedziesz, światem zawładnie zło. Zło które siedzi w każdym z nas, uśpione, ale czujne! Czekające na odpowiedni moment!
-Ja… Ja muszę się nad tym zastanowić…
-Nie masz wyboru chłopcze. Daję ci dzień na pożegnanie się ze światem, ale po upływie tego czasu, moja ręka się o ciebie upomni.
Trzy lata ręka budziła mnie co noc. Szarpała wściekle powietrze, ale nie dotknąłem jej. Kilka dni temu przestała, nie pojawiła się już więcej. Nie wiem co to oznacza. Czy ktoś inny przyjął zaproszenie starca? Czy nikt nas już nie broni? Nie śpię od tygodnia, i wiem, że już nie zasnę.
Dziwne rzeczy dzieją się dookoła - powodzie, katastrofy…
Już nie zasnę, a Ty?

***

Templariusz

Wnętrze romańskiej świątyni wypełniał półmrok. Jedynie nieliczne pochodnie, przytwierdzone do filarów centralnej nawy, dawały skąpe oświetlenie. Nowicjusz stał przed kotarą z białego jedwabiu, odgradzającą ołtarz od części przeznaczonej dla wiernych. Wokół niego, w półkolu, ustawili się bracia zakonni, asystujący niecodziennej uroczystości. Ich twarze, czy to poorane pustynnym wiatrem i ogorzałe słońcem Palestyny, czy zupełnie jeszcze młode i pełne rycerskiej dumy, zdawały się być przejęte, przepełnione wielkością, ale i grozą tej ogromnej mocy, jaka miała spocząć na młodym człowieku.
On sam milczał, opuszczając wzrok ku ziemi. Modlił się. Prosił Boga, aby pozwolił mu unieść ciężar jarzma, które zdawało się go przerastać.
- Bądź dzielny!- wmawiał sobie. - Jak twoi przodkowie i ich przodkowie, jak sam Pan nasz, kiedy spełniał wolę Ojca. Nie ustawaj, zaszedłeś tak daleko, nie możesz zawrócić...
Wtem odezwał się głos zza kotary:
- Padnijże na twarz chłopcze! Na Twarz padnij przed Panem Panów i przed majestatem Jego Świętym!
I padł nowicjusz krzyżem, a wokół niego uklękli pozostali, opuszczając swe głowy. Całość wyglądała malowniczo: młodzieniec jako jedyny nie miał na sobie długiego białego płaszcza z czerwonym krzyżem pośrodku. Ubrany jedynie w prostą lnianą tunikę, przewiązaną w pasie, w pokorze oczekiwał działania opatrzności.
- Hugonie z Chatillon, synu zacnego diuka Roberta, czy gotów jesteś podjąć zadanie zlecone Ci od Pana? Czy gotów jesteś strzez praw Jego, sławić jego mękę niewinną i zmartwychwstanie? Czy gotów jesteś modlitwą i mieczem, aż do śmierci własnej, strzec Królestwa Boga na ziemi? Odpowiedz, wzywam Cię!
- W imię Boże, gotów jestem.- odpowiedział młody.
Głos zza kotary odpowiedział:
- Obyś prawdę mówił, prawdą żył i w prawdzie umierał. Powstań z klęczek i stań przed obliczem Pana.
Wstał więc i podszedł ku przesłonie. Ta zaś rozstąpiła się, a wnętrze świątyni wypełnił dziwny jakiś blask. Poraził on oczy zebranych tak, że ukryli twarze w dłoniach. Jedynie dwie osoby mogły unieść wzrok ku odsłoniętemu ołtarzowi- młodzieniec i Wielki Mistrz, do którego należał tajemniczy głos dochodzący zza kurtyny.
- Podejdź więc młodzieńcze i stań się jednym z rycerzy Świątyni, jednym z nas. Napij się wody życia z kielicha pańskiego. Niech moc Świętego Graala napełni Ciebie i da siły do walki w imię Boga!- zakrzyknął Wielki Mistrz i również opadł na ziemię.
Hugon zaś, drżąc na całym ciele, zmierzał ku światłości, bijącej z niewielkiego naczynia.
- Jeszcze kilka kroków, parę stopni i stanę przed Nim.- myślał. Niewiele już widział, kielich jakby sam go przyciągał, przybliżał ku sobie. Hugon wyciągnął obie ręcę i mocno ujął naczynie. Poczuł w rozpalonych dłoniach przyjemny metaliczny chłód. Uniósł kielich ponad głowę i pomyślał:
- Dopełniło się!
Po czym przechylił brzeg pucharu i upił niewielki łyk wody. W tej jednej chwili, krótkie jego życie jakby stanęło mu przed oczyma. Te wszystkie niebezpieczeństwa, trudy i przeciwności. To wszystko, co nie pozwalało jego stopom stanąć na Ziemi Świętej. Zwyciężył to, pokonał tak innych, jak i samego siebie.
Taka była jego ostatnia myśl. Zdążył jeszcze odstawić kielich i opadł zemdlony na schodki ołtarza. Wtem blask bijący z naczynia znikł, wnętrze wypełniło się powiewem silnego wiatru.
- Bracia, czy czujecie?- gromkim głosem zawołał Wielki Mistrz. - To sam Duch Boży wzywa nas do walki. Bracia templariusze, strażnicy Pańskiego Grobu, do broni w obronie wiary! Teraz nie ma już odwrotu...

***

Umowa

Mieszkanie Pawła przedstawiało sobą dość niecodzienny widok. Wielki pusty regał na książki stał przy ścianie naprzeciw niewielkiego, zdobionego stoliczka. Na stoliczku stała klepsydra. Nad klepsydrą wisiało duże lustro w srebrzystej ramie. Paweł siedział na podłodze i wpatrywał się w klepsydrę, w spadające ziarenka piasku. Bał się. Gdy podpisywał umowę myślał, że to proste zadanie, trochę wysiłku a później wygodne, beztroskie życie. Gdy przyszedł Piotr z propozycją zerwania umowy z tamtymi, za niewielką, jak się wtedy wydawało, cenę.
Wstał i sztywnym krokiem ruszył do sąsiedniego pokoju. Po podłodze walały się pogniecione kartki maszynopisu. Sama maszyna do pisania stała na ogromnym drewnianym biurku a kilka czystych kartek leżało obok. Drżącą ręką sięgnął do szuflady i wyjął zaliczkę. Gruby plik papierów dających wręcz nieograniczoną władzę. Tylko teraz to mu już się na nic nie przyda. A myślał, że literatura to łatwy kawałek chleba!
Od ponurych rozważań na temat Książki oderwało go drętwienie blizny na palcu rozchodzące się na całą rękę. Wypuścił z dłoni papiery. Nie mógł poruszyć palcami. Drętwienie dochodziło już do ramienia. Chciał uciekać, schować się, powstrzymać ich! Sztywno podszedł do stolika i na czystej kartce wystukał jedno słowo. Klepsydra pękła z głośnym trzaskiem, piasek zawirował w powietrzu i znikł. Drętwienie zniknęło. Z kartką w ręce podszedł do rzucającego krwawy poblask lustra. Litery ułożone w jedno słowo. Rzym.
Szelest za plecami i ciche, lecz jakże znaczące słowa, których obawiał się od kiedy pamiętał.
-Proszę się nie martwić, pańska dusza i tak trafiłaby do nas. Zapisał ją nam pana przodek za własną, panie Twardowski.
Diabeł wyszarpnął duszę Twardowskiego z ciała i przez lustro podał asystentce. Wyszedł przez ścianę i z uśmiechem zapatrzył się w gwiazdy. Jego poletko z grzesznikami rozrastało się w zadowalającym tempie.

***

Kontrakt na Księżycu

[30.06.2673]
Jeden na sto tysięcy. Tylko jeden człowiek na sto tysięcy kandydatów jest w stanie uzyskać certyfikat upoważniający do pracy w bazie na Księżycu. Pięć lat na Srebrnym Globie i do końca życia wakacje na Ziemi. Albo na dowolnej innej planecie, objętej programem. Czyli praktycznie na Ziemi, chyba nikt po tych pięciu latach się nie zdecydował, mimo że a może właśnie dlatego, że doskonale znaliśmy mechanizm.
Popatrzyłem na idealnie czarne niebo i dzielące je trzy, ogromne, łukowate wieże, splatające się kilkaset metrów nad moją głową. Kiedyś lubiłem ten widok. Teraz wiele bym dał, żeby już nigdy nie musieć go oglądać. Ale nie mam wyboru. Kontrakt kończy się za pół roku.

[22.02.2668]
Wszystkie szkolenia już za mną. Za kilka dni wyślę pierwszego podróżnego. Wybrał BCS-2303-FD-14. Planetę, nad którą podobno wschodzą dwa słońca i której niebo ma niespotykaną nigdzie indziej barwę. Lądowanie, czy raczej materializacja, na sztucznym satelicie, za czternaście ziemskich lat. Podróż upłynie mu jednak szybciej, niż droga z Ziemi na Księżyc. Nie postarzeje się ani o dzień. Ze szczytu jednej z wież wytryśnie w postaci strumienia fotonów a chwilę przed tym odda życie w moje dłonie.
Dosłownie.

[05.09.2669]
Najpierw próbki. Trzy próżniowe mikroampułki zawierające dokładnie po jednej komórce elementarnej wykrystalizowanego DNA. Jedna zostaje w archiwum bazy, dwie w odstępach siedmiogodzinnych zostaną wysłane na miejsce przeznaczenia. Matryca, według której podróżny zostanie złożony z fotonów na powrót w atomy i cząsteczki. Wybrał Eden, dość standardowo. I standardowa procedura, której nienawidzę. Klientom nigdy się nie mówi o technicznych szczegółach. Wiedzą tylko, że rozbijamy ich ciało, które wysyłamy z prędkością światła na wybraną stację. Wiedzą, że po prostu obudzą się na miejscu i ostatnią rzeczą, jaką będą pamiętać, będą moje słowa.
- Teraz proszę zamknąć oczy, rozluźnić się. Rozpoczynam odliczanie. Dziesięć. Dziewięć. Osiem.
Dźwignię przesuwam mówiąc „pięć”. Nie mają pojęcia, że owa dźwignia aktywuje minibombę atomową, która w hermetycznej kapsule na szczycie Księżycowej wieży robi z nich koktajl. Że tak naprawdę umierają tu, na Księżycu, a na odległej planecie ktoś inny ich odtwarza z matrycy. Że to ja ich zabijam. I że nie mam wyboru.

[13.05.2671]
Czułem, że będą z nią kłopoty. Młoda, samotna dziewczyna, udająca się – a jakże – na Eden. Papiery wszystkie w porządku, skan atomowy ciała nie wykazał niczego nadzwyczajnego, ot ciut za dużo żelaza, ale jeszcze w granicach normy, DNA poszło do celu. Zadawała mnóstwo pytań, miałem wrażenie, że wcale nie jest przekonana do podróży. Chciała wiedzieć wszystko o mojej pracy. Gdy zirytowany wypaliłem jej, że niezmiernie żałuję, iż nie mogę jej uśpić farmakologicznie, zbladła i powiedziała, że w zasadzie to chce się wycofać.
- Nie ma teraz takiej możliwości. Podpisała pani dokumenty, po wysłaniu DNA nie można zrezygnować.
- Pan zabija tych ludzi, prawda? - zapytała nagle.
- Zapewniam panią, że na Edenie obudzi się pani żywa – odparowałem, chociaż jej słowa uderzyły w najczulszy punkt.
- Wiem jak działa ta cała machina. Jestem reporterką. Jeśli...
Może i wiedziała, jak działa program, ale najwyraźniej nie przyszło jej do głowy, że wszyscy są tu obserwowani. Wpadło dwóch pomocników. Nie zdążyła dokończyć, sparaliżowali ją.
Punkt sto trzydziesty drugi instrukcji. Niepotrzebnie powiedziałaś te kilka słów. Obudziłabyś się na Edenie, to podobno piękna planeta. A tak rozminiesz się z nią o kilka kilometrów i będziesz się błąkać do końca Wszechświata.
Przykro mi. Ale nie mam wyboru.

***

List księdza Równość

- Wojna, wojna!- tylko to słowo panowało jego myślom.
- Ale z kim ? O co?- pytał sam siebie. - O Polskę, przeciw Moskalom? Czy to coś zmieni? Czy jeden tyran nie zastąpi drugiego, czy wschodnich wyzyskiwaczy, nie zastąpią miejscowi? A wszystko na pohybel chłopu i mieszczaninowi. O nie, trzeba działać! A najbardziej my, którzy już od dawna myślimy nie tylko odzyskać wolność, ale i równość wprowadzić. Teraz musimy się zebrać i samym sobie dać wolność. Własnymi rękami, które podnieść się muszą przeciw zdradzie biskupa Pełczyńskiego i wszetecznej jego czarownicy, oraz temu co ukochali- blaskowi złota haniebnemu. Z chwili trzeba korzystać, wyboru nie ma! Ramię przy ramieniu stanąć czas już i Królestwo Boże na ziemi zaprowadzić! -skończył.
- A są ludzie, których ręce dosyć są długie, nie tylko aby miejscowych zbrodniarzy zdławić, ale i pamięć ich pohańbić....- dodał, uśmiechając się szyderczo, po czym na białej karcie papieru począł kreślić następujące słowa:


29-go Maia
roku 1812-go

Fiat Lux!

Niechay się światło stanie bracie i z serca twoyego, jako z lampy rozumem promienioney zabłyszczy! Wielkie przyjął dzieła człowiek teraźniejszych czasów, wielkie boje o samego siebie prowadzić gotowy. Wojna starożytna- jak z mitologiyei wzięta. Napoleon i ci co z nim- jak Zeus i Olimpu bogowie. Moskale i pomiot ich pokraczny, niby cyklopi, co oko swe straszne k' nam obrócili. Ale kiedy wielcy za wielkich się brać poczęli, siebie wzajemnie za gardły uimuiąc, my mieyscowych satrapów lubieżnych z ich Parnasów strąćmy! Niech wolność i przeciwny uciskowi opór po wieczne czasy królować poczną! Bez ostentacyi tu wielkiey, rzeczy przedstawić sobie zezwalam- wszak wiesz bracie, kto nam od Kościuszki czasów naiwięcey kłopotów stręczy, kto zaborcom fawory wszelakie zawdzięcza, kto na ostatku dziewkę lubieżną przy tronie biskupów, oyców naszych i pasterzy wielebnych, posadzić raczył! Żal i wielka tentacyia na nas opadła, lecz teraz się duch nasz ku innym czasom świetlistszym unosi! Dzięki ludziom odwagi, braciom naszym, co jak kwiaty spośród dusz jakobińskich wykwitli, utkwi Brutusowy sztylet w ciele zbrodniczym biskupa zdrajcy i wszetecznika! A my, w tajnym braterstwie spojeni, nie tylko że stolec biskupi prawym naszym bratem i wiernym Oyczyzny synem obsadzić winniśmy, ale i zło całe po nim z ziemi zetrzeć i każdy ślad stóp jego haniebnych usunąć. ,,Owoce wszystkim należne, ziemia nikomu'', słowa te wielkiego Rousseau, niech lampą będą dla twych oczu i działań! Niech jaśnieją, gdy dla przyczyn i sromot przeszłych tę ladacznicę, życie jej pro publico bono wcześniey stradając, w mieyscu biskupa pochowamy. Pełczyński, krypty biskupiej niegodny, pod murem cmentarnym, jako przybłęda spocznie, a kochanka jego, zawsze krwi i złota rządna, w jego miejsce, ku przyszłej oboyga hańbie, miejsce po śmierci znajdzie. Złoto zaś, przez oboyga zagrabione i zhańbione, na trumnę złotą stopimy, jako to, co celów wyższych godne nie jest. Tak to my, równi między równemi, dwóch tyranów się naraz pozbyć zdołamy- ludzi dla Ojczyzny powstającei wrogich i narzędzia ich tyraństw- złota, którego władza z Boskiego Rozumu urządzeniem zgodna nie jest. Trwaj więc bracie przy ogniu poruszenia obywatelskiego, który lody miłości własnei w nas topi i ku większemu miłowaniu wiecznie przeznacza. A dla sprawy onej, której tajności poruszać nie muszę, staw się jak zwykle, gdzie czas się zatrzymał i cisza panuje grobowa.
x.Egalite

***

Pierścień Gniewu

Atmosfera w sali tronowej była gęstsza niż poranna mgła na Wybrzeżu Czaszek. Chłopięca twarz króla Roderyka i jego jedwabny strój w krzykliwych kolorach kontrastowały z pełnym surowości i majestatu wyglądem członków Wielkiej Rady. Siedząc zgarbiony na tronie, siedemnastoletni władca wpatrywał się w marmurową posadzkę, unikając wzroku starszych mężczyzn. Generał Midhorn, potężny rycerz z lwią grzywą rudych włosów i sumiastymi wąsami, kontynuował sprawozdanie:
- Cztery dni temu barbarzyńcy zajęli forty Vilfer i Troom, a nasz oddział gryfich jeźdźców został rozbity przez dwa czarne smoki na usługach nehyrdeńskich szamanów. Mojego przyjaciela, Lorda Garrela, dowodzącego obroną Vilfer, żywcem obdarto ze skóry i poćwiartowano. Wcześniej musiał patrzeć jak te bestie okrutnie zhańbiły jego żonę i niewinne córki. Królu... - rycerz zrobił krótką pauzę, szukając właściwych słów - zawsze wierzyłem, że zimna stal jest potężniejsza niż magiczne pergaminy. Ale teraz przyznaję, że nasza armia jest za słaba, by stawić czoło hordom z północy. Potrzebujemy mocy pierścienia!
Generał skłonił się i wrócił do szeregu doradców. Kolejnym członkiem Rady, który przemówił, był Mistrz Cerabis, prefekt Szkoły Magów, wysoki brunet o wielkich, nienaturalnie zielonych oczach.
- W pełni rozumiem, nasz roztropny władco, twoje wątpliwości dotyczące użycia tego artefaktu - rozpoczął swój wywód miękkim, przyjemnym głosem, bardziej pasującym do uprzejmego kupca niż do wielkiego czarownika. - Pierścień Gniewu otwiera bramę do innego wymiaru, przywołując potężne sługi, które mogą zniszczyć każdego ziemskiego wroga. To instancja, można bez wahania powiedzieć, ostateczna. Ale właśnie takiej potrzebujemy! Barbarzyńskie hordy są bardzo liczne i świetnie uzbrojone, a na dodatek wspomagane - rzecz dotąd niespotykana - potężną czarną magią. Pierścień Gniewu to nasza jedyna nadzieja!
Ostatni przemawiał Arhymes, stuletni arcykapłan Pierwszej Świątyni, drobny starzec ubrany w śnieżnobiałą togę misternie przeszytą złotymi nićmi.
- Artefakt ten stworzył osiem wieków temu prorok Izumazul po zakończeniu Wojny Trzech Światów. Starannie zabezpieczył jego niezrównaną moc - może ją wyzwolić tylko osoba, w której żyłach płynie królewska krew. Przywołanie tak olbrzymiej potęgi narusza delikatną równowagę sił światła i ciemności, dlatego usprawiedliwione jest tylko wtedy, gdy nad królestwem pojawi się widmo unicestwienia. Taki czas właśnie nadszedł... - łamiący się głos starca był mieszanką błagania i rozkazu. - Królu, musisz użyć Pierścienia Gniewu!
Młodzieniec milczał kilkanaście sekund, przygryzając wargi.
- Zostawcie mnie samego! - wysyczał przez zęby, nie podnosząc wzroku. Po sali rozniósł się głośny szmer dezaprobaty. Nie ukrywając swojego niezadowolenia, członkowi Rady powoli opuścili komnatę.
- Jasna cholera! - zaklął Roderyk, wciąż wpatrzony w podłogę. Skąd niby miał wiedzieć, że ten masywny sygnet, który dostał od ojca na piętnaste urodziny, jest jakimś tajemniczym Pierścieniem Gniewu? Gdy trzy tygodnie temu, w ustronnym miejscu, pierścień przypadkiem zsunął się z chudego palca i wpadł do wielkiego podziemnego szamba, młody władca nawet się szczególnie nie zmartwił utratą staromodnej biżuterii. Tylko jak powiedzieć o tym Radzie?

***

Musisz patrzeć w te oczy

Nie masz wyboru… musisz patrzeć w te oczy. Tak piękne i tak ukochane. Wymarzone. Co dzień i co noc musisz mężnie znosić ich spojrzenie. Bez słowa, bez westchnięcia. Musisz podziwiać to piękno, którego tak pragnąłeś. Masz je na wyciągnięcie ręki. Oczy jak dwie krople płynnego złota. Usta pełne i soczyste, pachnące obietnicą miękkości. Włosy – kasztanowe, długie i jedwabiste. I skórę barwy miodu – błyszczącą i gładką. Wszystko to przed tobą każdego ranka i wieczora. Czasem kiedy jest w dobrym humorze, pokazuje ci nieco więcej – krągłe uda, piersi jak dojrzałe owoce, płaski brzuch… i zaraz potem ubiera się w wyszukaną suknię albo, jeśli masz pecha, w satynową koszulę nocną. Nie masz wyboru. Możesz tylko patrzeć. Nie zdradzisz się gestem ani słowem. Myślałeś, że jesteś przebiegły. Że uda ci się przechytrzyć wiedźmę i podstępem nakłonić do spełnienia życzenia. Chciałeś zdobyć ukochaną zaklęciem, bo zabrakło ci… no czego? Odwagi? Przecież nie sprytu, sprytem popisałeś się aż nadto. Tylko zapomniałeś o kilku ważnych szczegółach. A przecież każde dziecko zna to z bajek. Magią nie można skłonić do miłości, a wiedźmy są złe i przebiegłe. Powiedziałeś: „Chcę żeby mnie kochała, żebym był zawsze blisko niej, żeby już zawsze móc patrzeć w te oczy”. No to patrz w te oczy… teraz kiedy zamieniłam cię w jej ulubione zwierciadło nie masz innego wyboru… musisz patrzeć w te oczy.

***

Audiencja

"Historia ze mnie kpi" pomyślał Rzepecki, chowając twarz w dłoniach. "Nie do mnie powinna należeć ta decyzja".
Przez brudne okno wpadał poblask łuny płonącego miasta. Gdzieś w oddali dzwon bił na alarm, ale pożarów było więcej, niż rąk zdolnych je ugasić. Nie mieli wody, nie mieli broni. Nic nie mieli. Zostawiono ich na pastwę maszerującej armii. Król ich porzucił. Opiekun, psia jego mać.
Skrzypnęły drzwi, a chwilę potem stuknęły obcasy. Rzepecki podniósł głowę.
- Przybyli, panie pułkowniku. Czekają w Sali Poselskiej... - Adiutant zawahał się.
- I?
- Jest z nimi Dezso.
Rzepecki roześmiał się gorzko.
- Więc on też? Przeklęty szakal.
Adiutant milczał. Gdy o świcie okazało się, że najemnicy Ivana Dezso opuścili miasto, nikt już nawet nie przebąkiwał o walce. Zostało kilkudziesięciu wyczerpanych weteranów, wspieranych przez miejską straż, kilku ochotników i jednego czarosiewcę.
- Powiedz mi, Matuch, co powinienem zrobić? - cichym głosem spytał Rzepecki.
Adiutant zamrugał z niedowierzaniem.
- Panie, nie do mnie należy decyzja.
Rzepecki pokiwał głową.
- Racja. Ci, którzy powinni ją podjąć są już zapewne w gościnnych pościelach królowej Małgorzaty. Szlag by to. Dobrze, Matuch - Rzepecki wstał, poprawił pas z mieczem i wygładził wytartą kamizelę. – Prowadź. Wszak nie wypada kazać zacnym gościom czekać na progu.

***

Gdy weszli do Sali Poselskiej przywitało ich spokojne klaskanie.
- Nie spodziewaliśmy się, że ktokolwiek do nas wyjdzie - powiedział jeden z dwóch odzianych w czerwień mężczyzn, uśmiechając się pod obfitym wąsem. - Podobno wasz król uciekł za Wezenę już w zeszłym tygodniu.
Rzepecki spokojnym krokiem podszedł do podwyższenia na środku komnaty i tylko przez ułamek sekundy wahał się, czy usiąść na królewskim tronie. Siedzisko było nadspodziewanie wygodne.
Pułkownik kątem oka dostrzegł Dezso opartego o parapet. Najemnik przyglądał mu się uważnie spod krzaczastych brwi.
Matuch stanął po lewej stronie tronu.
- Czego szukacie w moim mieście? - rzucił Rzepecki w kierunku emisariuszy.
Wąsaty poseł rozwinął trzymany dotąd pod pachą rulon i zaczął recytować:
- W imieniu miłosiernie nam panującego cesarza...
Rzepecki machnął ręką.
- Darujmy sobie formalności, panie pośle. Jakiekolwiek warunki chcecie nam podyktować nie znajdą one zrozumienia ani w naszych uszach, ani w naszych sercach. Nie jesteście tu mile widziani. Wasz cesarz również. I nawet gdyby osobiście pofatygował się przed moje oblicze - powiedział Rzepecki z naciskiem - to odpowiedź byłaby niezmienna.
Twarz wąsacza stężała.
- Dezso mówił, że jesteś szalony, żołnierzu. Ale nie macie wyboru. Skazujesz siebie i sobie podległych na okrutną śmierć.
Rzepecki uśmiechnął się.
- Panie pośle, ci, którzy się was obawiali uciekli za Wezenę już w zeszłym tygodniu. Nie macie tu czego szukać. Rzekłem - i machnięciem ręki odprawił wysłanników cesarza.
Wąsacz zacisnął usta, odwrócił się na pięcie i wymaszerował z sali. Drugi z posłów niemal następował mu na pięty, co chwilę oglądając się za siebie z przestrachem.
Rzepecki spojrzał na Dezso. Dowódca najemników skinął mu z uznaniem głową.
- Oby słońce jutro dla ciebie zaświeciło, pułkowniku - powiedział i wyszedł.
W ciszy, która nastała, Rzepecki wstał powoli z królewskiego tronu. Odetchnął głęboko. Decyzja zapadła. Młody adiutant czekał na polecenia.
- Najwyższa pora sprawdzić, czy rzeczywiście nie mieliśmy wyboru.
Dwugłowy orzeł na zwieńczeniu tronu błyszczał w blasku ognistej łuny wpadającej przez brudne okna.

***

Jak w raju

Odkąd sięgam pamięcią, mieszkam tutaj. Nie wyobrażam sobie, aby w jakiejkolwiek innej rzeczywistości istniało miejsce oferujące taki błogostan. Komfort, spokój, brak niepotrzebnego towarzystwa – to wszystko powoduje, że o nic się nie martwię, a cały wolny czas dzielę między sen i rozmyślania.

A jednak coś mnie niepokoi. Zdaję sobie bowiem sprawę, że wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. Pewnego dnia trzeba będzie ruszyć ku wyjściu, które z każdym dniem staje się coraz bardziej wyraźne, jakby się do mnie zbliżało.

***

Doszło do tego szybciej niż mogłem się spodziewać - wyjście zaczęło mnie przyciągać. A więc wkrótce ma się skończyć raj, a zacząć coś innego? Dziwne, ciekawość nowych doświadczeń nie przewyższa pragnienia pozostania tutaj.

Chwila opuszczenia tego miejsca zbliża się nieubłaganie. Próbuję walczyć, staram się utrzymać jak najdłużej swój raj, lecz zdaję sobie sprawę, że to na nic. Nadchodzi chłód, czuję zimny, nieprzyjemny dotyk, właściwie uścisk. Nie mam wyjścia, poddaję się. Tylko dlaczego wszystko odbywa się tak szybko, nie mogliby poczekać? Oni? Ona? Kto?

Czuję ból, chociaż nigdy przedtem nie brałem pod uwagę jego istnienia. Jestem przerażony, ale nie potrafię krzyczeć. Przeświadczenie, że na zewnątrz również istnieje jakieś miejsce, w którym mógłbym doznać namiastki szczęścia, okazuje się nieprawdziwe. Wiem, co się zaraz stanie…

***

Mężczyzna podszedł do kobiety leżącej w przyciemnionym pokoju:
- Kochanie, wszystko w porządku. Lekarz powiedział, że zabieg nie spowodował komplikacji. Niedługo możemy opuścić to miejsce.
- Dobrze zrobiliśmy?
- Przecież nie mieliśmy wyjścia. Przed tobą otwarte drzwi do kariery, a ja… sama wiesz, muszę to wszystko jeszcze przemyśleć.

***

Po linie

- Nie jedź tam! – usłyszała z daleka.
Niewielka z tej odległości sylwetka na rozkołysanym, jadącym w dół krzesełku miotała się nerwowo.
- Skaczcie, ludzie!
Aga dojeżdżała już do połowy masywu. Wyciąg wznosił się tu silniej. Jodłowy las pozostał gdzieś w dole, podczas gdy ruchoma lina podeszła wyżej, wspinając się pod skaliste zbocze. Przepaść pod nogami dziewczyny powiększyła się, a silniejszy wiatr nawiał przesłaniające szczyt, gęstniejące kłęby, ni to niskich chmur, ni to mgły. Właśnie z nich wyłonił się jadący w dół, szalony mężczyzna.
Zanim zrównał się z Agą, minął samotnego chłopaka, siedzącego trzy krzesełka wyżej. Krzyczał do niego, rzucając się i niemal wypadając zza zabezpieczającej poręczy. Wyciąg tymczasem sunął bezgłośnie i szaleniec zbliżał się do dziewczyny; wielkie oczy wariata zdawały się ją pożerać.
- Skacz!
Był zakrwawiony. Minął ją, przez moment sięgając ręką, jakby próbował złapać przez dwumetrową przepaść.
Odjechał w dół.

Chłopak z przodu oglądał się nerwowo. Dojeżdżał już do granicy dziwnej chmury, wyglądało na to, że próbuje coś wskazywać, może mówić, zanim jednak dziewczyna zrozumiała o co chodzi… skoczył.
Wierzgające bezładnie ciało uderzyło w skałę; głuchy łomot pobrzmiewał suchymi uderzeniami pękających kości. Aga nie usłyszała nic więcej. Patrzyła z przerażeniem na kształty wyłaniające się z przedziwnej mgły.
Bezgłowe ciało, odchylone, oparte o boczną belkę, zjeżdżało w jej stronę na kolejnym, lekko wahającym się krzesełku. Z resztek szyi wypływała gęsta posoka. Nieco dalej, następne zbliżające się w ciszy siedzisko raziło wściekłą, lepką czerwienią…
… dzwonić… komórka… na dole… w wozie… skok… śmierć… Beznadzieja… Dziewczyna, sparaliżowana strachem, sunęła bez słowa na spotkanie kłębiącej się nicości.
Pod jej nogami przesunęło się wbite w skały, nieruchome ciało chłopaka.
Szary obłok zbliżał się i przytłaczał. Groźna ściana połknęła ostatnie krzesełko przed nią, jednocześnie wypluwając inne, puste. Dwa metry, metr. Ze środka nicości usłyszała ponury dźwięk… czegoś.
Jęknęła przez zaciśnięte gardło.
Chmura ogarnęła ją nagle, jakby w ostatniej chwili mgła obniżyła się, niecierpliwie atakując kolejną ofiarę. Śmierdziała obrzydliwym nieznanym. Coś ukrytego w gęstym powietrzu przesunęło się tuż nad dziewczyną, szarpnęło, bujając mocno siedziskiem i znikło. Gwałtowny krzyk, tuż obok, na drugiej linie, uderzył Agę w uszy, mózg i trzewia; wrzask ani kobiecy, ani męski, jakby nieludzki, urwał się niemal w tej samej chwili, w której dziewczyna poczuła, jak spada na nią gorący deszcz.
Zacisnęła oczy, gotując się na śmierć. Czekała na bolesne uderzenie; na szpony, które rozerwą ciało, zmiażdżą głowę, wycisną krew przez pękającą pod wewnętrznym ciśnieniem skórę. Już czuła ból. Coś paliło jej twarz… raziło przez powieki…

… słońce! Górowało nad szczytem, świecąc prosto w oczy. Oślepiało i grzało.
Aga odwróciła się i szarpnęła przerażona.
Z tej strony mgła wydawała się jeszcze bardziej gęsta i ciemna. Oddalała się, ale była blisko. To, co w niej siedziało, zdawało się wciąż na wyciągnięcie ręki.
Dziewczyna usłyszała głos i ponownie spojrzała w górę, z sercem szalejącym w piersiach.
Mężczyzna był niemłody, pod zieloną czapką zobaczyła czerstwą, osmaganą wiatrem twarz. Patrzył na nią z obawą i zgrozą. Krzesełko, na którym siedział, podskoczyło na kolejnym słupie, zjechało w dół i zbliżyło się jeszcze bardziej.
Nie potrafiła wydobyć głosu. Nie czuła cieknących jej po twarzy kropel cudzej krwi… Za to poznała zielony strój pracownika Parku. Odetchnęła z ulgą, podczas gdy mężczyzna powoli podniósł rękę.
- Dawaj mnie w górę! – wrzasnął panicznie do krótkofalówki. – Natychmiast!
Wyciąg zatrzymał się.
I ruszył w przeciwnym kierunku.

***

Niejedna ofiara wojny

– Cześć, Kannatajo – powitał ją radośnie. – Wypuścili cię dzień wcześniej?
– Tak, wieczny PMS się zlitowała – skłamała. Tak naprawdę obiecała dać *beep* klawiszowi, gdy ten skończy wartę. – Masz szluga?
Jego czujność została uśpiona, zresztą tak jak i świadomość. Dziewczyna zaciągnęła ogłuszonego wartownika do składu amunicji i zabrała się do montażu. Kilka pudeł C4 i reszta zawartości magazynu powinny zniszczyć bazę. Jeszcze nie wiedziała, co dokładnie chce zrobić. Zostało sto minut do zmiany warty, a czterdzieści do obchodu – sporo czasu, by podjąć decyzję. Gdy skończyła pracę, usiadła z detonatorem na kolanach, w prawej dłoni obracała glocka, a w drugiej trzymała zdjęcie. Wspomnienia wróciły. I łzy.

***


Kannataja wraz z rodzeństwem wylegiwała się nad wodą, a rodzice całymi dniami łowili ryby. Ostatni dzień wakacji wszyscy spędzili na molo bawiąc się, odpoczywając. Nazajutrz zamierzali wracać do domu, ale ona miała inne plany. Konflikt zbrojny był kwestią najbliższych lat, może miesięcy. Chciała walczyć wraz z armią wyzwolenia, dlatego ukradła tratwę, pod osłoną nocy przekroczyła granicę i zaciągnęła się do wojska.

***


Akcja miała być prosta. Przeczesywała jaskinię, aż znalazła zgubę – poprzedni patrol: nieprzytomny, związany. Był też jedenastolatek sikający na ścianę. Rozpoznała go. On jej nie, pewnie przez mundur i minione lata. Podciągnął gatki i rzucił się biegiem do karabinu. Krzyknęła, by się zatrzymał. Nie posłuchał. Ostrzegła, że strzeli. Nie posłuchał, już chwytał broń. Chciała postrzelić go w ramię - nie trafiła. Oboje upadli. On z dziurą w piersi, ona bez przytomności. Potem pamiętała tylko szpital polowy i pułkownika.

***


– Wiesz, z czym walczymy, Kannatajo? – zapytał.
– Z reżimem, sir – odpowiedziała wyprostowana.
– Spocznij, kapralu. Reżim to tylko czubek góry lodowej. Reszta to pieprzona indoktrynacja – kontynuował – a najgorsze jest to, że każdego porwanego dzieciaka są w stanie przekupić kocem i codzienną ciepłą strawą, by zrobił dla nich wszystko.
Bolało. Pamiętała, że nie zawsze było co do garnka włożyć. Rozkleiła się. Pułkownik przytulił ją po ojcowsku.
– To nie ty go zabiłaś, dziecko – mówił uspokajającym tonem - to ten kraj go zabił. I ja, i ty, i cała armia chcemy pomóc twoim krajanom. Nie mamy wyboru, musimy ich uwolnić od skurwieli, musimy walczyć, być silni.
– Nie będzie ci łatwo – dodał, gdy dziewczyna się opanowała. – Daję ci tydzień wolnego, a jakbyś chciała porozmawiać, czy potrzebowała więcej czasu, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

***


Dziewczyna zgasła, nikomu nie zdradziła tajemnicy swojej rany. Rzadko kiedy można byłą ją spotkać w stanie innym niż śpiący, zapłakany, czy wskazujący. Po miesiącu była na kolejnej akcji. Horrorze. Jeep z dowództwem trafił na minę. Najwyższa stopniem z ocalałych, chorąży, znana w jednostce jako wieczny PMS, zarządziła przegrupowanie i ostrzał wrogów, którzy do masek i drzwi poprzywiązywali żywe tarcze – jeńców i cywili. Kannataja nie wykonała rozkazu, paru jej kolegów też nie. Trafili do karceru.

***


Czuła się zagubiona. Czy wojna coś zmieni? Czy takie osoby jak bezlitosna chorąży mogą pomóc jej rodakom? Nie raz słyszała o gwałtach, czy zabawach w snajpera na cywilach. Z drugiej strony są też osoby z ideałami takie jak ci, którzy ciągle marzną w karcerze, czy Ś.P. pułkownik i to oni zmienią jej kraj. Zresztą jakby zniszczyła jedną bazę nic by się nie zmieniło, a śmierć jej kochanego Ohvera poszłaby na marne. Została tylko jedna opcja.
– Pułkowniku, mylił się pan. Nasza armia musi wyzwolić ten *beep* kraj, ale za to ja mam wybór. Braciszku – dodała drżącym głosem – idę…
Rozbrzmiał huk. Na zdjęciu, przedstawiającym nastolatkę i przedszkolaka siedzących na molo, słone łzy wymieszały się ze słodką krwią.

***

Pokój dusz

Dusza weszła do pomieszczenia wściekła. Zdenerwowało ją poprzednie wcielenie - nie uczyniła wiele, aby zbliżyć się do wytęsknionej nirwany. Żyła w ciele drobnego złodziejaszka, który w końcu trafił na silniejszego, bardziej bezwzględnego przestępcę i szybko zakończył żywot. Dobre chociaż to – nie musiała męczyć się i czekać na starcze uwiądy oraz sklerozę nosiciela. Niestety, nirwana nieco się oddaliła, zatem w następnym wcieleniu dusza powinna zanotować wyraźny postęp.
Doszła do swojej szafki, zajrzała do środka i zobaczyła dwie kule wielkości piłeczki pingpongowej. A więc jednak ma wybór, już się bała, że zostanie obarczona czarną kulą, oznaczającą żywot zdecydowanie gorszy niż w poprzednim wcieleniu.
Wzięła do ręki czerwoną. Spojrzała do środka i dostrzegła kobietę żyjącą z mężem – alkoholikiem. O Boże – jęknęła, krzywiąc twarz. Ponury los matki Polki? Była przekonana, że gdyby wybrała czerwoną, nie potrafiłaby wieść życia w pokorze i osiągnęłaby przed następnym wcieleniem regres utrudniający drogę do nirwany.
Ale została jeszcze druga – niebieska. Zajrzała do środka i dostrzegła bogobojnego mnicha modlącego się i medytującego w samotni. Wygląda nieco lepiej – pomyślała. Znów trochę spokoju, wyciszenia.
Już miała wybrać niebieską, gdy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń.
- Obserwuję cię od kilkunastu wcieleń – usłyszała tajemniczy głos. – Prawie zawsze decydujesz się na życie spokojne, bezpieczne.
- Ostatnie takie nie było - odwróciła się i ujrzała strażnika pokoju dusz, którego dawno nie widziała. Natychmiast przypomniała sobie jedno z dwóch dziewiętnastowiecznych wcieleń, gdy żyła w ciele medium i nawiązała kontakt z duszą jakiejś mistyczki. Ta ostrzegała, żeby pod żadnym pozorem nie wdawać się w dyskusje ze strażnikami.
- A może masz już tego wszystkiego dość? – zapytał z uśmiechem. – Widząc twoje kiepskie postępy, sądzę, że masz przed sobą jeszcze kilkaset wcieleń, zanim osiągniesz spokój i błogość w nirwanie.
- Przecież muszę wybrać którąś z kul, nie mam wyjścia.
- Wiesz dobrze, że obie prezentują się równie nieciekawie.
- Chyba wybiorę niebieską.
- Nie musisz. Mam dla ciebie propozycję. Wiesz, że mogę anulować wyroki kul.
- Propozycję? – nie potrafiła ukryć zainteresowania. Nie rozmawiać ze strażnikami, nie rozmawiać… a jednak tak trudno się oprzeć. - Jaka jest twoja propozycja?
- Gdy przekroczysz tamte drzwi, czeka na ciebie ostatnie wcielenie, obiecuję.
Nagle zniknęły wszelkie obawy, a nirwana zbliżyła się na wyciągnięcie ręki. Dusza słyszała wiele historii o strażnikach, ale nikt nigdy żadnemu nie zarzucił kłamstwa. Mieć przed sobą ostatnie życie, czyż to nie wspaniałe? Nawet nie była ciekawa, kim zostanie. Zapomniała o ostrzeżeniu mistyczki i zdecydowanym krokiem ruszyła ku tajemniczym drzwiom. Przecież wyraźnie powiedział, że to już ostatnie wcielenie. A więc wcale nie musi przykładać się do jakości żywota.


Spostrzegła swój błąd zaraz po przekroczeniu progu. Z wnętrza pokoju dusz dobiegł szyderczy śmiech, a po chwili ujrzała początek. Natychmiast zrozumiała, jakie życie zaoferował jej strażnik. Tak, to wcielenie będzie ostatnim, ale jednocześnie pierwszym i każdym innym. Żyjącym wiecznie, bez nadziei na osiągniecie nirwany Bogiem.

***

Każdy ma swojego sobowtóra

Mówią, że każdy ma swojego sobowtóra. Osobę, żyjącą gdzieś na świecie, która wygląda dokładnie tak samo jak ty. No może nie co do najdrobniejszego szczegółu, ale w niemal identyczne twarze jestem jak najbardziej skłonny uwierzyć - w końcu populacja Ziemi to już prawie siedem miliardów. Mam na myśli na tyle daleko idące podobieństwo, że patrząc na oba oblicza, nie sposób natychmiast wskazać znaczące różnice. Jak między bliźniętami jednojajowymi; niewtajemniczeni nie będą wiedzieli, iż należy zwrócić uwagę na mały pieprzyk.

Gdy tylko wyobrażam sobie, że po pewnej ulicy idzie właśnie mój sobowtór, dostaję dreszczy. Pal sześć, gdyby po prostu miał pracę i mniej lub bardziej szczęśliwą rodzinę. W takiej sytuacji nasze ścieżki by się najprawdopodobniej nigdy nie przecięły. Ale co jeśli jemu daleko do normalności? Jeśli łamie prawo? Na potrzeby dyskusji załóżmy, że mieszka na terenie tego samego kraju co ja i policja zacznie się mną interesować. Czekają mnie wtedy nieprzyjemne rozmowy, zaprzeczanie, stracę tylko czas i nadszarpnę nerwy. A co jeśli ten nieznany mi bliźniak jest chorym psycholem szlachtującym swe ofiary nożem? Powiedzmy, że zawsze zabija w ten sam sposób - czai się w ciemnych zaułkach, zaskakuje samotnych przechodniów, dźga jak popadnie, a na pamiątkę wyłupuje lewe oko. Potem wraca do domu i wkłada je do słoika, który ląduje na półce obok wielu podobnych. Paskudne, prawda? Wszystko to w wykonaniu osoby wyglądającej jak ja. Jeśli się dodatkowo okaże, że ktoś go w końcu nakryje na morderstwie, opisze policji, wtedy detektywi mogą przez pomyłkę trafić na mnie! Już widzę, jak przypadkowy świadek wskazuje palcem i mówi: "Tak, to on! Rozpoznaję go, jestem całkowicie pewien"! Ponadto ze względu na charakterystyczny modus operandi usłyszę długą listę fałszywych oskarżeń. Należy temu jakoś przeciwdziałać.

Nie mam wyjścia, muszę wymyślić jakiś znak rozpoznawczy. Na szczęście ja używam toporka, więc biorę należyty zamach i sprawnie odrąbuję kciuk nowej, rozciągniętej na stole zdobyczy. Zaraz przyczepię go do tablicy korkowej wraz z odpowiednią notką, czym zapoczątkuję kolekcję. To będzie nas różnić i już nigdy nie będą mogli nas pomylić.

***

C’est la vie

- Dotarłeś aż tutaj, chłopcze. To wielkie osiągnięcie – powiedział spokojnie starzec, nie podnosząc głowy znad biurka.
- A więc to prawda… - Tobiasz rozejrzał się po komnacie. Jak wszystkie korytarze, które musiał przemierzyć, pełna była zeszytów ułożonych w stosy. Niektóre z nich były tak wysokie, że chwiały się niepewnie, ale mimo to jakaś siła utrzymywała je w pionie. – Jesteś Pisarzem Kalendarzy – stwierdził z lekką obawą w głosie.
- Tak, chłopcze – mężczyzna oderwał się od swej pracy i wbił uważne spojrzenie w niespodziewanego gościa. Tobiasz nie potrafił wytrzymać jego wzroku, bał się przenikliwych oczu starca, z których ziała pustka tysiącleci. – Taką mam pracę.
Nagle na biurko wskoczył biały kot w pogoni za muchą. Machnął niezdarnie łapą, naddzierając jedną z kartek…

…trzęsienie ziemi pochłonęło tysiące ofiar. Sejsmolodzy nie potrafią wyjaśnić, dlaczego nie przewidzieli tragedii…

- Te zeszyty…
- To właśnie kalendarze, które piszę. Zawierają opowieści o wszystkim, co zdarzyło się od zarania dziejów oraz o tym, co dopiero się zdarzy.
Zdumiony Tobiasz przyjrzał się okładkom brulionów porozrzucanych na ogromnym biurku. Zdobiły je wizerunki zwierząt - rozbrykany tygrys, psotna małpa…
- Och, zauważyłeś – uśmiechnął się Pisarz. – Nie wiem skąd, ale Chińczycy zawsze wiedzą, co jest na okładce… To tajemnica, której nie potrafię rozwikłać. Ale przejdźmy do powodu twej wizyty. Wszak nikt nie odbywa takiej podróży bez przyczyny – powiedział i odwrócił się w stronę gościa. Rękaw jego szaty musnął świeżo zapisaną stronicę, rozmazując atrament.

…w wyniku wycieku ropy zginęło już pięćdziesiąt tysięcy ptaków. Świat stanął w obliczu katastrofy ekologicznej…

- Moja siostra. Ona miała tylko dziesięć lat. Możesz to naprawić – wyrzucił z siebie Tobiasz, a do oczu napłynęły mu łzy.
- Kiedy?
- Pierwszego lutego. W zeszłym roku.
Pisarz sięgnął po zeszyt, z którego okładki spoglądał przebiegły szczur i odszukał właściwe miejsce.
- Tak… pamiętam. Ostrzyłem pióro i się zaciąłem. O, tutaj chlapnęło trochę krwi, a wtedy…

…dziewczynka w błękitnej puchowej kurtce wsiadła do autokaru, ale nigdy nie dotarła na swoje pierwsze w życiu zimowiska. Szefowie biura turystycznego nie chcą komentować stanu technicznego pojazdu…

- Wiem, że możesz to zmienić! Dotarłem aż tutaj, musisz to zrobić. Albo…
- Albo co? – starzec aż zachłysnął się z gniewu i zaniósł kaszlem. Kilka kropelek śliny wylądowało na papierze.

…powódź tysiąclecia nawiedziła znaczną część kraju. Miliony osób utraciły dachy nad głową, rząd nie potrafi oszacować strat…

- Albo powiem wszystkim, jak cię znaleźć, a wtedy ciągle ktoś będzie żądał zmian. Jeśli nie chcesz bez końca przerywać pracy, to nie masz wyboru! – wykrzyczał zrozpaczony chłopak.
Starzec wbił niewidzący wzrok gdzieś w przestrzeń przed sobą. Dawno już nie miał okazji rozmawiać z człowiekiem… i wcale nie miał ochoty, by takie okazje przytrafiały się częściej. Westchnął ciężko, podejmując decyzję.
- Masz rację – oznajmił. – Nie mam wyboru.
Przekartkował leżący przed nim zeszyt. Drugi listopada. Tobiasza. Z niezwykłą starannością przedłużył pionową kreseczkę pierwszej litery imienia.
- Jak to mówią… czasem trzeba postawić na kimś krzyżyk – powiedział sam do siebie Pisarz Kalendarzy i wrócił do swej mozolnej pracy.
Ostatnio zmieniony przez Bellatrix 5 Sierpnia 2010, 22:40, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 00:41   

Enjoy. Jak coś pominęłam/przekręciłam to proszę zainteresowanych o szybki kontakt :mrgreen:
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 00:49   

A do kiedy głosowanie? :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 00:51   

hmmmmmmmmmmmm
wpisałam 14 dni. Ale coś kurcze się nie wyświetliło :oops:

edit: ale się ustawiło. Zakończenie ankiety za 13 dni 59 godzin.
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 00:59   

Bellatrix, ale to dopiero widać, jak się głos odda lub kliknie "zobacz wynik". Już mi kiedyś na to zwracano uwagę ;)
Dopisz na początku pierwszego posta i już.
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 06:33   

Bellatrix, dlaczego chcesz zakończyć głosowanie w środku nocy z niedzieli na poniedziałek?
Nie wszyscy mają wakacje albo urlopy.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 09:52   

Pierścień gniewu
Musisz patrzeć w te oczy
Po linie - faworyt
Pokój dusz
C'est la vie

To jest dobra i równa edycja. Teksty nie są złe. Jeśli czegoś zabrakło tym, którym nie przyznałem punktu, to chyba wyrazistości - niektóre wręcz, choć dobrze napisane, przypominały scenki, zwykłe epizody, nie zamknięte opowieści. I to przeważało na niekorzyść.

Z tych wyróżnionych, puentą wyróżnia się "Pierścień gniewu", zaś zawartością szorta w szorcie "Musisz patrzeć w te oczy". "Pokój dusz" i "C'est la vie" wyróżniają się fabułą i wykonaniem - są jasne i przyjemne od początku do końca, a koniec nie pozostawił mnie z pytaniem: "No i co w związku z tym", w przeciwieństwie do wielu innych, które dobrze się rozwijały i cała para na koniec szła w gwizdek.
Ale najbardziej spodobał mi się szort "Po linie" Świetnie napisany, obrazowy, sugestywny... Bezapelacyjny numer jeden :bravo
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 11:46   

Ode mnie trzy punkty:

Musisz patrzeć w te oczy

Pokój dusz

Każdy ma swojego sobowtóra
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
hardgirl123 
Kaznodzieja

Posty: 2441
Skąd: Kraków
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 12:40   

Musisz patrzeć w te oczy :)
_________________
Władza jest po to, by świat nie rozpadł się na tysiące kawałków.
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 15:42   

głosowanie zakańczam w nocy z soboty na niedziele a nie nd/pon. Z prozaicznej przyczyny - to prawdopodobnie jedyny dzien (noc:D) w ktorym będę na 100% mieć dostęp do internetu.
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 17:07   

Podziękowania dla pierwszych głosujących :bravo
terebka, Witchma hardgirl123 dzięki! :)

Kto weźmie czwóreczkę?
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 20:32   

Nie macie wyboru ;P: Ktoś i tak zgarnie karetę w następnym rozdaniu
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 1 Sierpnia 2010, 22:35   

chyba poczekam na oczko :wink:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 01:13   

A ja na dywizjon 303.
No dobra, Alibaba mi wystarczy.
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 09:22   

C'est la vie
Po linie
Musisz patrzeć w te oczy
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 09:46   

merula i mad, obyście nie czekali na 20 000 mil podmorskiej żeglugi :wink:
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 09:48   

jet to jakaś koncepcja :mrgreen:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 09:52   

Bellatrix na pewno by się ucieszyła :D
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 09:58   

Skończy się na tym, że ktoś zaśpiewa Nine Million Bicycles. A z tyloma głosami, to już można zostać Prezydentem ;)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2 Sierpnia 2010, 12:35   

No śmiało, dajecie do tych 20000 mil :D Tylko, żeby nie było, że wszyscy czekają a nie ma komu zgarnąć wcześniejszych numerków :P

Stormbringer wziął Cztery Pory Roku (dzię-ku-je-my!), komu Five'o'clock? :P
 
 
Mateusz Zieliński 
Indiana Jones


Posty: 448
Skąd: Płock
Wysłany: 3 Sierpnia 2010, 18:50   

Zaczynam, nieśmiało, bo mocno krytycznie, póki co:


Mr. Sandman
Szort dosyć niespójny - to pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy. Najpierw mroczny, wręcz trochę makabryczny początek, potem kuriozalny, zupełnie nieprzystający do reszty dialog z człowiekiem z piasku, później znowu trochę niby-makabry i, moim zdaniem, niezbyt trafione zakończenie.

Cześć makabryczna, nawet ciekawa, choć przyznam, że jakoś nie potrafiłem za dobrze wyobrazić sobie natrętnej dłoni, a stwierdzenie, że była poirytowana... cóż... Niby wiadomo, o co chodzi, ale jakoś zgrzytnęło.

Rozmowa z Sandmanem jest bardzo kiepska. Jego żarty sprawiły na mnie wrażenie zapełniacza - trudno było wymyślić coś innego. Wytłumaczenie, że potwór niewiele ma rozrywek zupełnie do mnie nie trafiło. W tych żartach gdzieś rozwiał się cały sens sceny. Na czym polegała praca strażnika? Wygląda na to, że na leżeniu w piachu i strojeniu żartów. I na strzeżeniu... w jaki sposób? Tego nie wiemy. Niestety.
Ponadto, rozbiło mnie stwierdzenie, że piaskowy człowiek mógł wyglądać w porywach na pięćset lat... Autorze, jak wygląda twarz kogoś, kto ma pięćset lat?! Albo trzysta...?

Ostatnia część: dlaczego Sandman powiedział bohaterowi, że nie ma wyboru, podczas gdy najwyraźniej miał? Opowiadanie skończyło się, jak się skończyło. Chłopak zignorował potwora (który, przypomnę, dał mu jeden dzień) i żył dalej. Niestety, widać tutaj ewidentne naciągnięcie "pod temat".

I ostatecznie: nawiązania do powodzi i katastrof w zakończeniu uważam za zupełnie nietrafione. Nie dajmy się zwariować, nic nie wskazuje, aby właśnie teraz obudziły się jakieś szalone demony ze snów. Jeżeli kiedyś to nastąpiło, to prędzej podczas II Wojny Światowej, ale nie teraz... przynajmniej nie w naszej części świata. To nietrafienie z puentą zepsuło, wg mnie, ostateczny efekt.

Ocena: niezbyt dobrze.

***************



Templariusz
Nie rozumiem tego szorta. Wygląda jedynie na wyciętą scenkę, bez porządnego zakończenia.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Dlaczego akurat ten młodzieniec przystępował do inicjacji, na czym polegała, do czego prowadziła? Później standard: kielich, upicie łyka, iluminacja, omdlenie, koniec. Po tym wszystkim zakończenie nie jest wystarczająco umocowane w całej wcześniejszej scenie, chyba że ja czegoś nie zrozumiałem. Zakładam, że tak mogło być, że może tekst w jakiś mniej lub bardziej przewrotny sposób nawiązuje do autentycznych wydarzeń i tylko dla znawcy będzie on ciekawy/zaskakujący/świeży. Dla mnie niestety taki nie był.

Całe szczęście, że rycerze krzyknęli: "... nie ma już odwrotu!", a nie: "... nie mamy wyboru!".

Zgrzytała wkradająca się tu i tam do tekstu stylizacja biblijna. Ponieważ nie była konsekwentna, uważam ją za błąd, prawdopodobnie powstały z przypadkowego, automatycznego przeniesienia podniosłego stylu kwestii dialogowych do narracji.

No i ciekawostka: "Uniósł kielich ponad głowę... Po czym przechylił brzeg pucharu i upił niewielki łyk wody." - gościu... sam próbowałem, nie wyszło.

Ocena: kiepsko.

***************



Umowa
Źle się to zaczyna. Ten pierwszy opis: regał, obok regału stoliczek, na stoliczku klepsydra, w klepsydrze robaczek... no, może nie do końca, nie był najlepszym rozpoczęciem.
Później, niestety, nastąpiła fabuła, której nijak nie mogłem rozwikłać. Mam bardzo duże podejrzenie, że tekst jest mocno i szybko pociętym zlepkiem zdań z czegoś o wiele dłuższego. Wydaje mi się, że pozostałością po takich akcjach jest np. zdanie:
Cytat
Gdy przyszedł Piotr z propozycją zerwania umowy z tamtymi, za niewielką, jak się wtedy wydawało, cenę.
Zupełnie nie rozumiem, do czego się ono odnosi i gdzie jest jego koniec. Może ktoś wyjaśni?

O co chodzi w tym szorcie? Dlaczego to wszystko? Niestety nie ma nic, czego mógłbym się złapać, by uzasadnić istnienie tego tekstu. W którym momencie miał mnie zaciekawić? Kto z kim podpisał umowę, kto ją zerwał, czy ją zerwał, o co w niej chodziło, czym jest Księga? Dlaczego głos pojawił się po napisaniu słowa "Rzym"? Na co czekał gościu gapiąc się na klepsydre...? Tego nie wiem. Nadal.

Ocena: kiepsko.

***************



Kontrakt na Księżycu
Fajne, choć raczej nieodkrywcze s-f.
Było jedno potknięcie warsztatowe, które niestety trochę psuło ukryte już na początku odwołanie do prawdy zakończenia.

Cytat
[...] Czyli praktycznie na Ziemi, chyba nikt po tych pięciu latach się nie zdecydował, mimo że a może właśnie dlatego, że doskonale znaliśmy mechanizm.


Brakuje tutaj istotnego przecinka, a ponadto nie napisano, na co nikt się nie zdecydował... z treści można to wywnioskować, ale z logiki zdań to nie wynika. To zdanie zatrzymało mnie na zbyt długo...

Mocno można się przyczepić do sytuacji przedstawionej w szorcie i do jego wewnętrznej logiki.
Co było przesyłane w matrycy? Z treści zdaje się wynika, że DNA. To o wiele za mało na odtworzenie człowieka jakim jest na obecnym etapie swojego życia, łącznie z bliznami, pamięcią, itd. Załóżmy jednak, że jakoś da się to zrobić w ten sposób, w międzyczasie dokonano jakiegoś odkrycia, zmieniła sie nasza wiedza o DNA, itd. OK. Dochodzimy jednak do kolejnego ale... otóż, w tekście powiedziane jest, że najpierw pobierane są próbki, a potem gościu idzie do kapsuły i... po drugiej stronie, to jest ostatnie o czym pamięta. A przecież został wysłany wcześniej... Cyt.: "Najpierw próbki ...".

Dużą przesadą jest dla mnie używanie bomby atomowej (nawet w wersji mini) do niszczenia ludzi. Rozumiem, że to najbardziej "humanitarny" sposób, ale... no bez przesady... Z armatą na muchę? Poza tym, zupełnie niepotrzebnie jest powiedziane, że bomba robi z ludzi koktajl. Chyba właśnie po to jest to bomba, żeby z tych ludzi nie zostawało nic! Niezręczność.

"Nie mam wyboru" wygląda mi tu trochę na wciśnięte na siłę, wiadomo dlaczego.

Ale, mimo wszystko, czytało się miło... Choć bez super-zaskoczeń.

Ocena: prawie dobrze.

***************



Ciąg dalszy będzie... ale nie zaraz...
_________________
Mój nick, to imię i nazwisko. Mówcie mi po imieniu...
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 3 Sierpnia 2010, 23:52   

o! To, na co wszyscy czekamy! Solidne, konkretne komentarze! :bravo i prosimy o kontynuacje :)
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 3 Sierpnia 2010, 23:58   

Mateusz Zieliński napisał/a
nic nie wskazuje, aby właśnie teraz obudziły się jakieś szalone demony ze snów


Ale przecież to fantastyka jest - sednem jej jest snucie takich domysłów :)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Mateusz Zieliński 
Indiana Jones


Posty: 448
Skąd: Płock
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 07:14   

Matrim napisał/a
Mateusz Zieliński napisał/a
nic nie wskazuje, aby właśnie teraz obudziły się jakieś szalone demony ze snów


Ale przecież to fantastyka jest - sednem jej jest snucie takich domysłów :)


Oczywiście, tylko takie domysły są mniej lub bardziej trafne.

W opowiadaniu wyraźnie określony jest rok (2007 + 3 lata = 2010), na potwierdzenie obudzonych demonów odwołano się do konkretnych wydarzeń - powodzi i katastrofy.

Uważam, że - przy całej tragedii, jaką widzieliśmy - nie trzeba długo szukać zdarzeń, które o wiele bardziej pretendują do bycia "końcem świata". Za przykład podałem II Wojnę Światową - bo to wtedy na całą Europę, i nie tylko, wylało prawdziwe zło. Powódź i katastrofa lotnicza to inny kaliber zdarzeń, przyznasz.
_________________
Mój nick, to imię i nazwisko. Mówcie mi po imieniu...
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 07:18   

Podejrzałem wyniki, Musisz patrzeć w te oczy wyraźnym liderem, no to przeczytałem. I po co?
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 08:15   

Fidel-F2, kto podgląda, sam sobie szkodzi... czy jakoś tak ;P:
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Sandman 
Rumburak


Posty: 2079
Skąd: Sosnowiec
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 09:06   

Mr. Sandman

Cytat
Wiedziałem, że jest poirytowana, czując czasem na plecach delikatny dotyk szorstkich opuszków. Próbowała mnie dotknąć, ale nie mogła dosięgnąć – nie wolno jej było.


Jak czuł jej dotyk skoro nie mogła go dotknąć ??

Cytat
Daję ci dzień na pożegnanie się ze światem, ale po upływie tego czasu, moja ręka się o ciebie upomni.
Trzy lata ręka budziła mnie co noc. Szarpała wściekle powietrze, ale nie dotknąłem jej.


Słabo coś się o niego upominała. Znowu to samo ręce nie wolno było go dotykać, to jak go budziła? Szarpiąc wściekle powietrze?

Dialogi słabiutkie, całość bardzo słabo.


Templariusz.

Szort dla mnie niezrozumiały.

Cytat
I padł nowicjusz krzyżem, a wokół niego uklękli pozostali, opuszczając swe głowy.
Powstań z klęczek i stań przed obliczem Pana.

To w końcu klęczał czy leżał?

Umowa.

Cytat
Wielki pusty regał na książki stał przy ścianie naprzeciw niewielkiego, zdobionego stoliczka. Na stoliczku stała klepsydra. Nad klepsydrą wisiało duże lustro w srebrzystej ramie.


Wypracowanie, język polski, klasa czwarta.

Cytat
Sztywno podszedł do stolika i na czystej kartce wystukał jedno słowo. (...)
Z kartką w ręce podszedł do rzucającego krwawy poblask lustra. Litery ułożone w jedno słowo. Rzym.


Pytanie z matematyki klasa pierwsza - jeśli Jaś napisał na kartce jedno słowo, to ile słów jest na kartce?

Kontrakt na Księżycu

Przeczytałem, zapomniałem.

List księdza Równość

Zmęczył mnie ten szort. Pierwsza myśl po przeczytaniu "Ale o co chodzi?"

Pierścień Gniewu

Sprawnie napisana, zabawna historyjka. Nic mniej, nic więcej.

Musisz patrzeć w te oczy

Dobrze napisany szort, krótki, zwięzły, a jednak spójny i posiadający fabułę.

Audiencja

Cytat
Nie do mnie powinna należeć ta decyzja
- Panie, nie do mnie należy decyzja.


Trochę sztucznie to brzmi, jednak szort całkiem niezły.

Jak w raju

Szort z przesłaniem, do mnie nie trafił.

Po linie

Dobry szort. Podobał mi się. Nieźle poprowadzona akcja, dobry klimat i ciekawe zakończenie.

Niejedna ofiara wojny.

Cytat
Krzyknęła, by się zatrzymał. Nie posłuchał. Ostrzegła, że strzeli.


Kto normalny zamiast zawołać brata po imieniu ostrzega, że będzie strzelać?? Mogła się schować, starać się wyjaśnić kim jest, a nie strzelać. Celowanie w stresie w ramie do poruszającego się celu. Świetny pomysł.
Zostawianie samego jedenastolatka w jaskini do pilnowaniu wrogiego patrolu, nawet związanego - kolejny świetny pomysł.
Wysyłanie pojedynczego żołnierza na poszukiwanie w jaskini - j.w.

Słabiutko.

Pokój dusz

Językowo nieźle, ale nie moja bajka.

Każdy ma swojego sobowtóra

Pokrętna ta logika :)

C’est la vie

Kolejny dobry szort.

Punkty C’est la vie i Po linie
_________________
"Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo, kiedy otworzy się zapadnia."
Andrzej Majewski
 
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 09:12   

Mateusz Zieliński napisał/a
Powódź i katastrofa lotnicza to inny kaliber zdarzeń, przyznasz.


Owszem, ale nie jest powiedziane, że te wydarzenie to jest koniec świata, ale raczej sugestia, że coś się zaczyna dziać. Przynajmniej ja to tak odebrałem ;)
_________________
Scio me nihil scire.

"Nie dorastaj, to jest gupie i nie daje się cofnąć. Podobno." - Martva
 
 
 
Bellatrix 
Batman


Posty: 531
Skąd: Warszawa
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 13:57   

Five'o'clock dla Sandmana :bravo
To teraz szukamy ochotnika na six feet under :P
 
 
Mateusz Zieliński 
Indiana Jones


Posty: 448
Skąd: Płock
Wysłany: 4 Sierpnia 2010, 14:35   

Matrim napisał/a
Mateusz Zieliński napisał/a
Powódź i katastrofa lotnicza to inny kaliber zdarzeń, przyznasz.


Owszem, ale nie jest powiedziane, że te wydarzenie to jest koniec świata, ale raczej sugestia, że coś się zaczyna dziać. Przynajmniej ja to tak odebrałem ;)


Ja też tak to zrozumiałem, tylko nie uważam, żeby wydarzenia, o których mowa, były na tyle wyjątkowe, żeby mówić, że coś zaczyna się dziać. I tyle...

... rzeki wylewają, samoloty spadają, w kataklizmach i katastrofach giną setki, tysiące ludzi... każdego roku...
_________________
Mój nick, to imię i nazwisko. Mówcie mi po imieniu...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group