Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Superszorty, czyli najlepsi z najlepszych v. 2

Wybierz najlepszego szorta 2008 roku
Adanedhel - (Od początku)
12%
 12%  [ 10 ]
czterdzieścidwa - (Światło widzę)
3%
 3%  [ 3 ]
mad - Dom na końcu alei (Witamy, witamy braci w rozumie)
6%
 6%  [ 5 ]
Słowik - Statek kosmiczny (Temat dowolny)
3%
 3%  [ 3 ]
Adanedhel - Jonny (Może być tylko jeden/jedna)
13%
 13%  [ 11 ]
Chal-Chenet - Danie dnia (Gdzie do diabła wcięło...?)
8%
 8%  [ 7 ]
Witchma - ...a milczenie złotem (Bez przebaczenia)
8%
 8%  [ 7 ]
Adanedhel - Pisarz (W tym szaleństwie jest metoda)
9%
 9%  [ 8 ]
Bellatrix - Jej widok (Film)
6%
 6%  [ 5 ]
krisu - Formuła (Ryzyko)
8%
 8%  [ 7 ]
Martva - Kroki (Wszechświat to ja)
11%
 11%  [ 9 ]
xan4 - Gwiezdne przesłanie (Głód)
7%
 7%  [ 6 ]
Głosowań: 31
Wszystkich Głosów: 81

Autor Wiadomość
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 3 Maj 2010, 17:53   Superszorty, czyli najlepsi z najlepszych v. 2

Wzorem Adanedhela, wklejam po kolei następnych zwycięzców. Tym razem za cały rok 2008. Z tematu dowolnego, prowadzonego przez mada, daję zwycięzcę dogrywki - Słowika, bo faktycznie on to wygrał i prowadził następną edycję.
12 szortów, 10 szortopisarzy, 3 głosy, tyle ile jest miejsc na podium.
Wklejam szorty tak jak były w pierwotnej wersji umieszczone na forum.
Głosujemy do końca maja, długi termin, tak aby nie przeszkodził w normalnie prowadzonych edycjach. Rok 2009, wkleję po skończeniu tego głosowania i będziemy głosować do końca czerwca. Miłej zabawy.

Opis: w początkowych edycjach szorty nie miały tytułów, więc wtedy tylko nick i tytuł edycji, w pozostałych pomiędzy dodaję jeszcze tytuł.



Adanedhel - Od początku

Drzwi były otwarte. Wysoki facet o czarnych, luźno opadających na ramiona włosach zapukał we framugę i wszedł bez pozwolenia do dużego, niemal pustego pokoju.
- Cześć staruszku - przywitał siedzącego przed zajmującym całą ścianę ekranem mężczyznę, wyglądającego jak Platon z obrazka.
Stary odwrócił się na obrotowym fotelu. W dłoni trzymał kubek o nadtłuczonym brzegu. Naczynie ozdobiono złotym napisem "I AM ALFA AND OMEGA". Nosił koszulkę Led Zeppelin US'77 Tour.
- Czółko - stary uśmiechnął się, miał głos którym można było rozbijać szyby. - Długo cię nie było, myślałem że na dobre się wyniosłeś. Herbatki? Porządna cejlońska, a nie byle co z supermarketu.
- Dziękuję, ale nie - odparł młody i strzepnął pyłek z marynarki od Armaniego. - Ale kawy i owszem. Ma być czarna, mocna i słodka. Albo nie. Właściwie wpadłem na chwilę. W pewnej ważnej sprawie.
- Chodzi ci o to?
Ekran natychmiast dokonał zbliżenia na olbrzymi pierścień unoszący się na orbicie gdzieś nad Mozambikiem. Otaczał go rój poruszających się, lśniących w słońcu punktów.
- Zgadłeś.
- Dziwi cię to?
- Nie.
- Mnie też.
Zapadła chwila ciszy. Starszy zakasłał.
- Aż tak cię to niepokoi, Lucyferze, że zamiast przysłać mi jak zwykle Belzebuba z podaniem i uzasadnieniem na piśmie sam się pofatygowałeś?
- Ciebie to nie niepokoi?
Stary wzruszył ramionami.
- Jahwe, do diabła! - wrzasnął Lucyfer. - Wiem co będzie, jak to uruchomią. Tylko im się wydaje, że polecą do gwiazd. Wylądują u nas. Wiesz ile potem będzie papierkowej roboty, pytań i zawracania głowy?
Jahwe spojrzał na ekran. Pierścień wisiał już nad Atlantykiem.
- Nie martwi cię, że stracisz wszystkie te dusze, nad którymi pracowałeś latami? Takie marnotrawstwo sił i środków.
- Skąd wiesz, co chcę zrobić? - odparł Lucyfer i zaraz machnął ręką. - Przepraszam, głupie pytanie. Niektórzy są w porządku - ciągnął. - Tacy Hitler i Stalin to dobre chłopaki, lubią porządek, wiesz, ordnung muss sein i te sprawy - zawiesił na chwilę głos. - Choć Hitler ostatnio przemalował wszystkie moje obrazy na landszafty... Ale to i tak nie najgorzej. Reszta tych gości to świry! Wczoraj Aleksander po pijaku puścił mi chatę z dymem!
Jahwe uśmiechnął się.
- Ale Torquemada nie narzekał?
- Chciał przy okazji spalić Nietzschego - burknął Lucek.
Bóg zamyślił się.
- Może masz rację. Czasem też mam ochotę zacząć wszystko od początku - palec Jahwe zataczał kręgi wokół wbudowanego w poręcz fotela dużego, czerwonego przycisku.
Lucyfer uśmiechnął się.
- Będziesz mógł powtórzyć stare numery. Taki płonący krzak był niezły. I może obmyślisz nowe. Ja już mam kilka, spodobają ci się.
Stary zamyślił się.
- Hmm... - mruknął. - Może... zamiast bawić się wodą dam Mojżeszowi most zwodzony? - spojrzał na diabła pytającym wzrokiem.
- Bingo! To jest myśl staruszku. Zrobi wrażenie.
- A nie będziesz oszukiwał?
- Ja? A skąd?
- Dobra!
Jahwe wcisnął duży, czerwony przycisk. Obraz na ekranie zafalował, zgasł i pojawił sie ponownie. Bóg spojrzał na ekran, nie było już pierścienia i lśniących punktów.
- Będzie mi trochę żal Vegas... Tylko pamiętaj - zwrócił się do Lucyfera; zobaczył znikający za drzwiami ogon węża. - Nie oszukuj...
Uśmiechnął się.
- Rafaelu! - zawołał w kierunku otwartych drzwi.
Archanioł zajrzał do pokoju. Popatrzyła na Boga, na ekran i znowu na Boga. Uniósł brwi.
- Każ odkurzyć magazyny. Potrzebne mi płonący krzak, plagi egipskie i cała reszta. Ach, tak, i skombinuj jakiś most zwodzony. Zaczynamy wszystko od nowa - dodał widząc zdziwioną minę archanioła. - Uśmiechnij się, chłopie. Pomyśl, co powiedzą Gabriel i Jezus, gdy ogłoszę że narodem wybranym będą Chińczycy.


czterdzieścidwa - Światło widzę

Klucz francuski zaatakował bez ostrzeżenia. Wyleciał z tunelu ponad
głową Jacka, o centymetr ominą jego czuprynę i wylądował na palcach stopy.
- Aaau! Motyla noga!
- Przepraszam Jack - zniekształcony akustyką żelaznego szybu głos Boba brzmiał żałośnie.
- możesz mi go przynieść Jack?
Jack spojrzał na rozwarte szczęki narzędzia, a potem na drabinę.
- Oczywiście, Bob... - jego głos też nie był naturalny.
- Dziękuję! O, zaraz... Udało się! Już nie przynoś Jack! Schodzę!

Bob wypełnił swoją postacią wąskie przejście. Kiedy stanął na ziemi, zrobiło się ciasno.
W ręku trzymał ogromną kłódkę. Poza nim i Jackiem w pokoju była jeszcze Mery. Wpatrywała się w
tunel skubiąc warkoczyki ala Pipi Langstrump. To ona pierwsza zabrała głos.

- Dawno, dawno temu Ziemia była żyzna i zielona - Na te słowa Jack pokazał białka oczu. Okrągłe lico Boba
przybrało wyraz twarzy pięciolatka czekającego na bajkę o fabryce czekolady.
- Spadły bomby i ludzie musieli się ukryć pod ziemię, ale pewnego dnia znów zobaczą Słońce.

Teraz cała trójka patrzyła kierunku szybu.
- I na pewno Słońce jest za tamtą klapą?
Mery wyjęła z torby stertę kolorowych kartek. Powyrywanych stron z książek, fragmentów
czasopism i wydruków komputerowych. Rozejrzała się wokół. W bunkrach, w których
poprzednie trzy wojny nazwano "Bibliotecznymi" nie było rozsądnym obnosić się z takim skarbem.
Byli sami.
- Tu jest napisane, że Słońce jest wysoko. Wyżej niż tu nikt nie chodził.
- Ale czy tam jest bezpiecznie? - Zapytał Jack.
- Sprawdź. Ja jestem dziewczyną! - W trakcie Drugiej Wielkiej Bibliotecznej klan Mery wszedł w posiadanie
cennych pozycji literatury popularnej lat 60 XX wieku.
- A ja mam bolącą nogę! - klan Boba szczycił się niekompletną, acz interesującą kolekcją filmowych
scenariuszy.
- Bob? - Bob nie zawracał sobie głowy historią klanów. Może nie był filozofem, ale serce miał olbrzymie.
- Mam tam iść Mary?
- Jesteś taki odważny Bob!

Zniknął w tunelu. Po trzydziestu sekundach stuknięć, sapań i zgrzytów z szybu wydobył się głos:
- Duszno! Ciemno! - Do głosu Boba dołączył inny, przypominający grę na trąbie "Bu! Bu! Bu!", dźwięk.
- Ojej! Widzę! Światło Widzę! Jest... Jasne! Jest... Piękne... I Mruga! Słońce!... I Śpiewa!
Jack spojrzał na Mary, a Mary na sufit.
- Słońce jest gwiazdą, a gwiazdy mrugają. O, a tutaj - wskazała na kolorowy skrawek papieru -
jest napisane "Szwedzka Gwiazda Śpiewa" Słońce to szwedzka gwiazda. - powiedziała rezolutnie.
- a Szwecja....
- Uciekajcie!!! - W świecie, w którym przyszło im żyć, nie zwykło się ignorować takich rozkazów.
Rzucili się wzdłuż korytarza, a potem klatką schodową długo, długo w dół. Tuż za nimi tuptał Bob.

Zatrzymali się, kiedy nie mieli siły biec dalej. Cała trójka. Od Boba biło metafizyczne szczęście.
- Widziałem Słońce! Zaśpiewało dla mnie! I mnie ostrzegło!
- Ostrzegło? Co tam się stało, Bob?!
- Powiedziało: "Radiacja w Normie - Płazy zostaną otwarte!"
Mary przewertowała strony swojego skarbu.
- Płazy to gromada kręgowców ziemnowodnych... Mogą być niebezpieczne!
- Widziałem kiedyś płaza. Był na poziomie piętnastym.
- To nie był płaz Bob, to był kombajn górniczy.
- Kombajn Górniczy... - rozmarzył się Jack, który lubił monumentalne antyki.
- Następnym razem zobaczymy księżyc!
- Księżyc jest jak rogalik...
- Słyszałem, że w bloku J mają coś, co wygląda jak rogalik.
I Ruszyli spokojnie w dół, ku światu ku, który dobrze znali.


mad - Dom na końcu alei

Aleja wiła się między starymi zgarbionymi drzewami. Dawno spróchniałe konary dziwnym trafem jeszcze nie odpadły od umierających pni. Starałem się iść wolno, ale z obu stron ponaglały mnie uściski dwóch smętnych towarzyszy przymusowego spaceru. Po paru minutach dotarliśmy do końca szerokiej ścieżki i znaleźliśmy się na placu porośniętym rzadką trawą. W głębi stał posępny budynek szpitala, który spojrzał na mnie kilkoma szeregami ciemnych okien. Aby nie martwić się tym, co za chwilę się ze mną stanie, szybko umknąłem myślami w świat ukochanej matematyki. Zacząłem wykonywać w pamięci skomplikowane obliczenia. Tak, to zawsze pozwala mi zachowywać spokój i nie bać się nadchodzącego bólu.
Mówili, że spotkaliśmy się ostatni raz, ale nie uwierzyłem. Nie odpowiadałem na pytania, milczałem, starałem się w ogóle nie patrzeć. Po co mam oglądać ludzi, których nienawidzę?
Zaprowadzili mnie do jakiegoś białego pomieszczenia. Twarze zasłonięte maskami nie mogły mieć żadnego wyrazu, ale odkryte oczy wyrażały niemożliwą do ukrycia pogardę. Pogardę dla mnie – wariata.
Nienawidzę tego budynku, nienawidzę szpitala. Na zewnątrz obskurny, w środku przesadnie biały, jakby panowała w nim wieczna zima.
Zajmowali się mną pół dnia. Nie zważałem na to, ciągle liczyłem. Dotarłem do największej liczby pierwszej, z jaką w życiu się zetknąłem. Po jakimś czasie spojrzałem za okno i z zadowoleniem przyjąłem nadchodzącą noc. Wolę być sam w pokoju z miękkimi ścianami niż z nimi – sadystycznymi lekarzami.

- Obudź się i spójrz na mnie.
- Nie.
- Otwórz umysł, wyrzuciliśmy z niego fałszywe obrazy.
- Są prawdziwe.
- Nie są. To wytwór twojego strachu.
- Chciałeś powiedzieć „chorej wyobraźni”?
- Nie całej wyobraźni, tylko jej najistotniejszego fragmentu - strachu. Nie jesteś w domu wariatów, tu nie ma białych ścian, a upiorny budynek nigdy nie istniał.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?
- Wystarczy, że otworzysz oczy.
- Przecież wczoraj miałem otwarte. Patrzyłem.
- Nie patrzyłeś. Oszukiwałeś zmysły.
Nagle poczułem na przedramieniu zimny dotyk. Dreszcz przeszył całe ciało, postanowiłem więc nadal nie otwierać oczu. Potrafiłem zamknąć powieki jak zatrzaskuje się sejf. Nikt nie mógł złamać szyfru.
- Tu nie jest biało? – zapytałem po chwili.
- Nie. Udało nam się na moment zablokować obrazy, które stworzył twój niesamowity mózg. Nie ma już domu wariatów. Otwórz oczy.
- A jeśli będzie jeszcze gorzej?
- Otwórz oczy.
- Już kiedyś tu byłem? Nie tak dawno?
- Tak.
- A więc to prawda?
- Tak.
- W takim razie powiem jedno: nie jesteście braćmi w rozumie.
- Mylisz się. Błędy są nieuniknione, dopiero was poznajemy. Twoje życie jest niezagrożone, obiecuję. Otwórz oczy i chodź z nami.
- Nie chcę. Oddajcie moje myśli.
- Chcesz się bać?
- Wolę własny strach niż świadomość, że istniejecie i jesteście źli.
- Jesteś niesprawiedliwy.
- Wiecie, że potrafię stworzyć nowe obrazy, nowy strach i niczego siłą nie wskóracie.
- Wiemy. Twoja wyobraźnia skutecznie się opiera naszej sile. Na razie.
- Tracę cierpliwość!
- Będzie jak chcesz. Ale pamiętaj, jeszcze się spotkamy.
- Nie liczcie na mnie.
- Potrzebujemy cię.
- Potrzebujecie tylko moich zdolności i szukacie ich w całym kosmosie.
- Co za różnica?
- Nie otworzę oczu.

Zostałem wypisany nazajutrz. Gdy wyszedłem z ponurego budynku, nawet się nie obejrzałem. Aleja wiodąca przez park była dla mnie jak przewodnik dla ślepca. Krok po kroku wracałem do normalnego świata. Nie jestem wariatem, ale wiem, że będę musiał tu wrócić. Lekarze mówią, że dla mojego dobra. Nienawidzę ich za to.


Słowik - Statek kosmiczny

Statek kosmiczny. Tak, musi być jakiś element fantastyczny. Statek będzie dobry. Dobry jako element, bo przecież maszyna nie może być dobra ani zła. Odpowiedni, o! Coś na dobry początek jest. Cholera, znów to samo. Ale przecież tak się tylko mówi – „dobry początek” – nie znaczy to wcale, że początek…chwila. Przecież jak będę tak brał wszystko dosłownie, to w życiu się nie zmieszczę w limicie znaków. Więc na statku nie ma załogi. Po co komplikować sytuację jakimiś dialogami, opisami. Ten wygląda tak, tamta siak, ani się obejrzę i limit przekroczony. Pusty statek zatem. Tak. Ktoś był i znikł, opuszczony, dryfujący w przestrzeni statek. Nikt nigdy go nie odnajdzie, bo jak niby. Życie to nie Star Trek, nie ma sensorów dalekiego zasięgu ani tricoderów. Czyli mamy statek bez załogi, którego nikt nie odnajdzie i nikt nie szuka. Aha! Kto powiedział, że nikt go nie szuka? Nikt. Miało nie być bohaterów, ale jak sam wyszedł, to niech będzie. Na statku żyje Nikt. Dla wygody nazwę go Nict. Nick. Komandor Nick.
Nick stracił załogę w ataku obcych. Hmm, nie. Powiedzmy, że Nick po prostu został na pokładzie na ochotnika, kiedy cała załoga bawi na pobliskiej planecie. Urlop taki. Nie, żeby zostać na ochotnika, musiałby być kretynem, wylosował tak. Jest wkurzony jak cholera, ale los tak chciał. A teraz Nick okaże się szczęściarzem, bo spotka go coś ekstra, natomiast lawina nieprzewidzianych wypadków zamieni urlop pozostałych w koszmar. Haha! Widzisz Nick, zbierzesz całą śmietankę. Co? Że wtórne? Człowieku, to mój drugi szort, uczę się pisać. Jak tak dalej będziesz psioczył, to poćwiczę pióro na opisach szwankującego komputera pokładowego i zamiast wizyty Kosmicznych Syren spragnionych opieki silnego mężczyzny, będziesz miał towarzystwo drugiego HALA. Daj spokój. Zaślinisz mi stalówkę. Już dobrze.
A zatem.

Nick nigdy bardziej się nie złościł. Nie był co prawda zawistny, ale gdy komputer pokładowy wylosował go jako tego, który zostaje i pilnuje statku, gdy reszta odpoczywa na planecie, korzystając z ofert niezliczonej liczby punktów rekreacyjnych, restauracji, holo spektaklów itp., Nicka po prostu krew zalała. Drugim z powodów złości była gwarantowana nuda. Dlatego, gdy trzeciego dnia męczarni komputer pokładowy powiadomił go o zbliżającym się statku, Nick postanowił przyjrzeć się gościom bliżej. Wysłał zaproszenie do wideotransmisji i po chwili na ekranie pojawiła się przedstawicielka Kosmicznych Syren. Najdoskonalsza przedstawicielka, jaką Nick mógł tylko sobie wyobrazić. Posiadaczka pięknych, jędrnych, pełnych piersi. Właścicielka owych cudeniek, o prześlicznej w dodatku twarzyczce, odezwała się w te słowa:
- Komandorze, pomocy!. Szwankuje system podtrzymywania życia na naszym statku. Czy możemy skorzystać z pańskiej gościnności Komandorze kochany?
Nickowi opadła szczęka, ale nie można odmówić mu ogłady i dobrych manier. Odpowiedział błyskawicznie:
- Będę zaszczycony, ile kajut mam


No sorry Nick, nic nie poradzę, limit znaków, to limit znaków. Muszę przestrzegać zasad konkursu. Przestań. To poniżej godności Komandora. Nie. Co? Maszyna do pisania? A skąd niby postać fikcyjna, którą sam wymyśliłem załatwi mi maszynę do pisania? Mnie też ktoś pisze? No nawet jeśli to prawda, to jak ty mógłbyś wpłynąć na…Poczekaj, dzwonek do drzwi.

Ok. Wygrałeś. Dopiszę epilog z wizyty Syren, ale poza konkursem. Tak, tak, dopilnuję, żeby nie wrócili przed czasem. Nic się nie martw, moje pióro jest niedoświadczone, ale potrafi być pikantne.
Tak, to był listonosz.


Adanedhel - Jonny

- Wynoś się!
Nie!
- To moja głowa!
Teraz jest nas dwóch.
- Nie ma w niej miejsca dla dwóch – warknąłem.
Jonny – jak sam się nazywał – wykonał w myślach odpowiednik wzruszenia ramionami. Zawyłem i rąbnąłem pięścią w ścianę. Za mocno. Przeklinając i trzymając się za dłoń podszedłem do umywalki, spojrzałem w wiszące nad nią lustro. Patrząc w swoje odbicie miałem wrażenie, że rozmawiam z kimś materialnym.
- Dasz się dobrowolnie skasować, czy mam to zrobić siłą? – wycedziłem przez zęby.
A co takiego zrobiłem, że chcesz się mnie pozbyć? – zaskomlał – Jestem częścią ciebie, czy tego ch…
- Nie chcę! – przerwałem mu. – Wczoraj dobierałeś się do tej dziewczyny…
Zaśmiał się. Mimowolnie z mojego gardła wyrwał się rechot, jego rechot.
Sam byś miał na nią ochotę. Nie powiesz, ładna była.
- Miała czternaście lat – warknąłem.
Nie wiedziałem. Obaj nie…
Zabawne, jakie mogą być efekty połączenia alter-ego, lekkiej schizofrenii i wtłoczonego do mózgu inteligentnego wirusa. Nie, właściwie to wcale nie są zabawne. Są bardziej denerwujące niż niedzielny obiad z teściową diabła i potrafią przyprawić o największy-ból-głowy-w-dziejach.
- Wiedziałem, do diabła, wiedziałem! – ryknąłem i przyłożyłem palec do skroni, jakby Jonny mógł to zobaczyć… choć nie byłem pewien, czy nie może. – Wszystko tam siedzi. Znam ją, wiem ile ma lat, tylko ty miałeś to gdzieś!
Daj spokój, to była zabawa. Przecież nic jej nie zrobiłem.
- I nie zrobisz – powiedziałem do swojego odbicia i wyszedłem z łazienki.
Szedłem do gabinetu powoli, starając się uspokoić – choć łatwiejsze byłoby zatykanie wulkanu. Jonny potrafił przejąć kontrolę. Przejął wczoraj, gdy spałem. Przed chwilą przekonałem się, że potrafił się wcinać, gdy byłem zdenerwowany. A byłem wściekły jak dzik z bólem zęba.
Zamiast dumnie wmaszerować niemal wbiegłem do gabinetu. Rzuciłem się na fotel, uruchomiłem system i sięgnąłem po złącza. Gdy je chwyciłem ręka mi zadrżała.
Nie zrobisz mi tego! – krzyknał w mojej głowie, ale usta powtórzyły jego słowa. – Jesteśmy jednością! Byłem twoim alter-ego! Nie możesz!
Oddychałem ciężko. Ręka nie reagowała.
- Zrobię. Jesteś tylko wirusem, który za bardzo wyrósł. Nie ma tu dla ciebie miejsca. W tej głowie może być tylko jeden z nas!
Odwróciłem całe ciało, lewą ręką chwiciłem kable, wetknąłem końcówki w porty za uszami. Rzeczywistość zniknęła, zanurzyłem się w sieci i odpaliłem antywirusa.

Byłem spocony i wyczerpany. Stałem w kuchni i nalewałem sobie kawy, w popielniczce spoczywały resztki trzech papierosów – jeszcze kwadrans temu nie wiedziałem, że w ogóle palę. Ale czułem dziką satysfakcję, nie było Jonny’ego.
Nachyliłem się nad kubkiem i wciągnąłem powietrze. Uwielbiałem zapach kawy, czarnej i mocnej.
Slicznie pachnie, naprawdę umiesz robić kawę – w głowie rozległ się nowy, kobiecy głos.
Zacząłem gwałtownie się prostować, przy okazji rąbnąłem głową w szafkę. Zgiąłem się w pół z bólu i wściekłości.
- K*rwa! – ryknałem.
K*rwa – zawtórował mi Jonny. – Kolejnego wpuściłeś?!?



Chal-Chenet - Danie dnia

Norman wyszedł na rozgrzaną ulicę. Lipcowe słońce ostro dawało po oczach, i czuł, że jeśli szybko nie dotrze do domu, zapali się po drodze. Dzień, jak zwykle, spędził na przeglądaniu tabelek, wystawianiu faktur i telefonicznych rozmowach z przełożonymi, skarżącymi się na niską efektywność pracy jego działu. Normalka. Kierownictwo zresztą narzekało zawsze, więc tym faktem akurat mało się przejmował. Spieszyło mu się do domu, czuł się zwierzęco wręcz głodny. Jedyne o czym w tej chwili marzył to kolacja.
- Ach, kolacyjka… - Norman aż westchnął na myśl o czekającym go w domu posiłku. Mięsnym oczywiście. Nie wyobrażał sobie życia bez mięsa i skrycie gardził tymi, którzy dobrowolnie zdecydowali się odstawić te frykasy.
Rozmyślania o jedzeniu umiliły mu drogę do domu na tyle, że nawet się nie spostrzegł, a już klucz chrobotał w zamku drzwi od jego mieszkania. Zgarnął jeszcze z podłogi gazetę codzienną, straszącą z okładki tekstem o nieuchwytnym i psychopatycznym seryjnym mordercy – kanibalu, i wszedł do środka.
Rzucił torbę na podłogę, zdjął buty i udał się do kuchni. Czekała tu na niego, przygotowana już z samego rana patelnia i soczyste mięsko, moczące się w pełnej wody misce. Umył ręce i wziął się za przyrządzanie posiłku. Kuchenka gazowa zamigotała wesołym płomieniem, nóż został obudzony z głębokiego snu i dziarsko kroił przepyszne kawałki a bułka tarta i jajko czekały na swoją kolej, by otoczyć sobą ubite i gotowe do smażenia porcje.
Tym razem daniem głównym była jakaś, bliżej Normanowie nieznana, młoda kobieta. Znalazł ją podczas wczorajszych nocnych wojaży. Wystarczyło tylko uderzyć, a gdy osunęła się bezwładnie na ziemię, poderżnąć gardło. Obyło się bez krzyków i szarpaniny. No i zbytnio się nie pobrudził, nie lubił prać, martwiły go horrendalnie wysokie ostatnio ceny proszków, a on nie lubił przepłacać.
- Mięsko już prawie gotowe! – nie mógł się powstrzymać i wypowiedział to zdanie głośno. Zajrzał do lodówki, ale szybko ją zamknął.
- "Co się ze mną dzieje? Chyba powinienem iść do lekarza. To jakaś patologia, jak to możliwe, żebym w wieku 25 lat miał aż takie problemy z głową?" – myśli przebiegały Normanowi przez głowę.
- Gdzie, do diabła, wcięło ketchup!? Sklerozę mam czy co? Cholera. Trzeba iść do sklepu. Przy okazji chyba zahaczę o aptekę i kupię coś na pamięć, bo to zaczyna być naprawdę przerażające…


Witchma - ...a milczenie złotem

- Najpierw to myślałem, że mi się wzrok posypał. Całkowicie traciłem ostrość przy czytaniu. Dopiero po jakimś czasie się kapnąłem, że litery rozmazują się tylko na nazwach własnych. Ciężko mi się było połapać w fabule i ciągle musiałem wracać po kilka stron. W takim tempie książkę czytałbym z miesiąc. – Marcin starał się tłumaczyć wszystko spokojnie i po kolei, ale co chwilę tracił wątek i się zacinał. Czuł się nieswojo w tym... gabinecie. Jeszcze do wczoraj, kiedy to znalazł w skrzynce maila z reklamą, nie miał pojęcia, że istnieje taki twór jak Instytut Medycyny Weterynaryjno-Bibliofilnej. A dzisiaj zdążył już odsiedzieć w poczekalni rzeczonego Instytutu dwie godziny w towarzystwie chmary innych chorych moli książkowych. I wszystko tylko po to, by dostać się do pokoju, który bardziej przypominał tandetny sklep ezoteryczny niż przychodnię.
- I co było dalej? – zapytała pani doktor, którą ledwie widział zza stosu szpargałów na biurku. Na dodatek opuszczone rolety sprawiały, że lekarka była niemal zupełnie anonimową rozmówczynią.
- Wydało mi się to trochę dziwne, ale zwaliłem wszystko na zmęczenie. Tylko że potem było gorzej. Normalnie takie białe plamy mi się w książkach robiły. Czytam, a tu nagle znika mi cały akapit albo i pół strony. Sąsiad powiedział, że to zaćma. Poszedłem do okulisty, ale według niego nic mi nie jest. Dał mi tylko jakieś krople na wszelki wypadek.
- Pomogły? – pani doktor wydała się autentycznie zainteresowana.
- No... na początku tak mi się zdawało. Przeczytałem sześć tomów książki i nic się nie działo, nawet do połowy siódmego dotarłem i wtedy litery zaczęły biegać. Tak szybko się zamieniały miejscami, nie sposób było przeczytać jednego słowa. Zawsze jak otwierałem na sto pięćdziesiątej ósmej stronie, zaczynały szaleć. Nie żartuję – zapewnił, kiedy dotarło do niego, jak idiotycznie brzmi jego opowieść. – Boję się, że nigdy się nie dowiem, czym jest to cholerne Oko Jelenia...
Marcin westchnął ciężko, próbując zebrać siły przed najtrudniejszą częścią swojej historii. Pani doktor tylko coś mruknęła i zapisała kilka słów na jakimś świstku.
- Ale najgorsze było dopiero przedwczoraj. – Przełamał się w końcu niefortunny pacjent. - Dzieciak na skrzyżowaniu dał mi jakiś darmowy dziennik, a on mi się normalnie rozpadł w rękach. Najpierw tak cały popękał, a potem rozsypał się w pył. Myślałem, że to przypadek, ale jedenaście egzemplarzy pod rząd...? Dzieciak prawie padł ze zdziwienia. Nie wiem, co robić. W domu wziąłem z półki kolekcjonerskie wydanie Wiedźmina i box za prawie trzy paczki poszedł się... przeminął z wiatrem – Marcin zreflektował się w ostatniej chwili. – Akurat przeciąg był – uśmiechnął się głupkowato, po czym zamilkł zasępiony.
- Pomoże mi pani? – zapytał, kiedy cisza była już nie do zniesienia.
Pani doktor machnęła ręką, jakby odpędzała natrętną muchę i rolety zwinęły się z trzaskiem. Marcin spojrzał w czarne jak noc oczy i...
...rozpoznał dziewczynę z autobusu numer 701. Pamiętał ją doskonale. Czytała jedną z jego ulubionych książek. Próbował zagadać – Świetna rzecz. Niesamowite, jak długo Stephen zwodził policję i całą rodzinę.
Wtedy książka zamknęła się z hukiem.
Marcin przypomniał sobie nienawistne spojrzenie dziewczyny i zrozumiał, że było ono czymś znacznie gorszym.
- Wybacz – wydusił.
- Nigdy... – odparła stanowczo. - Następny proszę!



Adanedhel - Pisarz

- Proszę przestać.
Typowy angielski policjant wyglądał jak typowy angielski policjant. Stał wyprostowany, z rękami schowanymi za plecami i niewzruszenie przyglądał się, jak szaleniec demolował samochody. Stałby tak i wyglądał jak typowy angielski policjant nawet, gdyby królowa zrobiła przed nim striptease.
Zwłaszcza wtedy.
- Co?
- Proszę przestać, bo użyję siły - policjant zakołysał się na piętach.
- Dlaczego?
- Bo jestem przedstawicielem władzy i reprezentuję prawo, a prawo w swej wspaniałomyślności nie zezwala na skakanie po samochodach, demolowanie wystaw i obmacywanie pięknych kobiet, zwłaszcza, jeśli te piękne kobiety są moją żoną. Schluss... To znaczy: koniec.
Szaleniec zdjął melonik i podrapał się po głowie. Myślał. W końcu przestał się drapać, zapiął poły surduta i usiadł na dachu samochodu.
- Mogę robić co chcę - oświadczył.
- Nie moż...
- Oooczywiiiście, że mogę! - przerwał gliniarzowi. - To moja książka, wszystko mogę!
- Ale nie może pan do woli skakać po samochodach - policjant ponownie zakołysał się.
- Mogę - szaleniec wycelował palec w policjanta. - Jeśli będę chciał mogę cię zniknąć, Haroldzie. Mogę ożenić cię z miss świata, zrobić milionerem albo przewodniczącym Komunistycznej Partii Chin, albo sprawić, że zginiesz stratowany przez tłum pół...
Nie dokończył. Nagle zjawiło się trzech osiłków w białych kitlach. Rzucili go na ziemię, unieruchomili i wyjęli biały kaftan...

***

Harold nie uwierzył szaleńcowi. Myślał, że to przeciętny szaleniec, jakich wielu plącze się po ulicy. Zakołysał się raz jeszcze, poobserwował, jak mężczyźni wiążą szaleńca, po czym poszedł w swoją stronę.
Dopiero, gdy został stratowany przez tłum półnagich, seksownych elfek pomyślał, że mógł nie mieć racji.
Stawiam kropkę i wstaję. Obchodzę stół dookoła. Zastanawiam się, co...

***

Zastanawiał się, co napisać dalej.
- Hm... - mruknął do siebie. Jakoś nic nie przychodziło mu do głowy...

Odkładam pióro i odchylam się w fotelu. Jestem zmęczony. Ta książka zaczyna mnie już męczyć.
Myślę przez chwilę, po czym sięgam po komórkę i wybieram numer. Czekam chwilę na nawiązanie połączenia.
- Cześć, tu Jahwe. Jakie "co?". Nie udawaj zdziwionego! Tak, wiem, że widzisz mnie jako gadającą szynszylę, ale pomyśl, jakbyś zareagował na gadający, płonący krzak... Słuchaj, mam dość. Siedzę tu i piszę i jakoś nie widzę końca tego. Jestem zmęczony, a nie mam żadnej sekretarki, żadnej pomocy... Tak, wiem, dałeś mi aniołów, ale Lucyfera nie ma w domu a reszta pałęta się po świecie i naprawia to, co ludzie popieprzyli. Daj no mi jakąś pomoc. Kurcze, najlepiej wiem, że zrobiłeś mnie wszechmogącym, ale w końcu to ty mnie wymyśliłeś, mógłbyś mnie zniknąć i tak dalej, o ile ja, jako wszechmogący, wcześniej nie zniknąłbym ciebie. Ale to by stworzyło pewne komplikacje. A poza tym są prawa autorskie i te sprawy... Ej! Ta księga jest prawie tak wielka jak "Wojna i pokój", a ja, do diabła, nie jestem Tołstojem. I załatw to jakoś wcześniej. Jak? Przecież jesteś cholernym autorem! Tak, może być syn. Jak ma... O jezu, jak ma mieć na imię? Tak? Może być. Tylko bez tego "o" na początku. No, to dzięki!
Rozłączam się. Gadająca szynszyla. Skąd mi to przyszło do głowy? Uciskam skronie. Czas wracać do roboty.
- Hej, Jezu, zrób mi herbaty! - wołam w stronę otwartych drzwi.
- Jasne. Z ziołami czy bez?
- Z!
Uśmiecham się. Biorę pióro, zastanawiam się przez chwilę i zaczynam pisać.
Nagle do głowy przyszedł mu pomysł. Wziął nową kartkę i zaczął pisać. I też będą elfy...
- W pewnej norze ziemnej mieszkał pewien...



Bellatrix -Jej widok

Przyspieszyła kroku. Dwie kobiety przystanęły patrząc na nią ze zgrozą i lękiem. Rozpoznały, na pewno, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Wiedziała, że nie ma sensu pytać „dlaczego". I tak nie odpowiedzą, w najlepszym wypadku bąkną jakąś przepraszającą formułkę i oddalą się szybkim krokiem. Czuła, że dłużej nie wytrzyma. Za co...? Musi się dowiedzieć, wbrew umowie, wbrew ostrzeżeniom, wbrew wszystkiemu.
***
Interes był fantastyczny. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Wynagrodzenie oferowane za główną rolę w tym filmie było dożywotnią pensją, o wysokości pozwalającej spełniać większość jej finansowych zachcianek. Za jedną rolę! Dla niej, początkującej aktorki, to było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. A jednak. Podpisali, wypłacili zaliczkę. Zdjęcia szły jak z płatka, profesjonalizm ekipy urzekł ją. Jedyną psującą humor rzeczą był punkt w kontrakcie wyraźnie zabraniający jej obejrzeć ów film. Nie dość, że w miarę posuwania tempa pracy nabierała ochoty by podziwiać się na wielkim ekranie, to fabuła nurtowała ją coraz bardziej. Poszczególne sceny sprawiały wrażenie kompletnego braku związku, wypowiadane kwestie nie dawały się ułożyć w żaden logiczny ciąg. Ale umowa wiązała, dla tych pieniędzy skłonna była poświęcić próżność i ciekawość.
***
- Proszę wybaczyć, odrzuciliśmy pani CV.
- Niestety, na to miejsce już kogoś mamy.
- Nie, nie będziemy mieć dla pani pracy. – Dyrektor zbladł, patrząc na nią. – Proszę więcej tu nie przychodzić.
Zacisnęła usta i wybiegła, trzaskając drzwiami. Wszędzie to samo. Nikt nie chciał jej zatrudnić ani w branży ani nawet jako kasjerki w supermarkecie. Rozumiała już czemu dostała taką sumę za film. Przewidzieli, że nie dostanie nigdzie pracy. „Ciekawe, czy przewidzieli też reakcje przechodniów?” – myślała z goryczą. Nawet rodzina nie chciała mieć z nią nic wspólnego. Na pytania „dlaczego” usłyszała tylko:
„-Widzieliśmy TEN film.” I nic więcej. Jakby to miało starczać za wszystkie tłumaczenia.
***
Zbliżała się do kasy w nieskończenie wolnym tempie. Wrogie spojrzenia, pełne lęku i nienawiści... nie, zaraz! Przecież oni jeszcze nie wiedzą, nie widzieli! Dopiero za dwie godziny...
Na salę szła sama, nawet bileter gdzieś zniknął. Zawieszone na ścianach plakaty szeleściły ostrzegawczo, targane podmuchami nieistniejącego wiatru. Usiadła w ostatnim rzędzie. Kino świeciło pustkami, nocny seans nie bił rekordów popularności. Światło gasło powoli, jakby dając ostatnią szansę na ucieczkę. Zacisnęła nerwowo dłonie na oparciu fotela.
„To już. Za chwilę się dowiem.” – pomyślała, jednocześnie czując paniczny strach przed poznaniem tej tajemnicy. Ktoś usiadł obok. Biała plansza rozświetliła ekran, zobaczyła własne nazwisko, wypisane rozchwianymi literami. Zerknęła na sąsiada.
Reżyser!
Uśmiechał się lekko, jakby doskonale o wszystkim wiedział.
- Dlaczego...? – zapytała szeptem, w którym strach mieszał się z żalem, pretensjami i wściekłością.
Odwrócił powoli głowę do niej, w dalszym ciągu uśmiechając się osobliwie. W półmroku jego oczy świeciły dziwnym blaskiem. Nachylił się i zaczął mówić do ucha, nie, wprost do mózgu, wwiercając się słowami, których istnienia obawiała się w najgorszych koszmarach.
Jedno, zatrwożone spojrzenie na ekran.
Wiedziała, że mówił prawdę.
Zerwała się i pobiegła przed siebie, przez korytarz, schody, ulicę, byle dalej od tych słów, od widoku...
Zatrzymała się, zdyszana.
Nie da się uciec.
Od widoku...
Ostrożnie podniosła głowę i spojrzała na szybę wystawową.
- NIE! – krzyknęła, uderzając pięściami w swe odbicie. Zadrgało i pękło, rozsypując się na miliony kawałków.


krisu - Formuła

Jakiś czas temu odwiedził mnie gość z innej planety. Nie, nie był podobny do ludzi. Właściwie nie był podobny do niczego, co kiedykolwiek widziałem. Wyglądał jak poobgryzany kaktus, z tą różnicą, że kaktusy nie mają trzech par oczu i sześciu macek zakończonych czteropalczastymi dłońmi.
-Jestem uchodźcą z planety Denis - rzekł telepatycznie przybysz.-Moi krajanie ścigają mnie za zbrodnie, których dokonałem w przeszłości.
Zaproponował, że w zamian za udzielenie mu azylu na naszej planecie podaruje ludziom nieśmiertelność. Chciał, żeby zaprowadzić go do któregoś z naszych przywódców.
Ponieważ nie lubię rozmawiać o interesach o suchym pysku, zaproponowałem kosmicie szklaneczkę czegoś mocniejszego. Już po pierwszym drinku Denisyńczyk nieprzyzwyczajony do picia Luksusowej zrobił się fioletowy na całym cielsku i pokazał pudełko. W pudełku znajdowała się maleńka kapsułka, po spożyciu której każdy osobnik miał stać się nieśmiertelny, nie potrzebować jedzenia ani picia. Zaproponował że przekaże ją oraz recepturę polskiemu rządowi jak tylko uzyska zapewnienie o ochronie. Stwierdził, że formuła leku jest prosta, nasi naukowcy nie powinni mieć problemu z jej odczytaniem. Zapytany, czy sam jest pod wpływem takiego specyfiku odparł, że niestety formuła nie działa na niego i jego pobratymców.
Spiłem gada, a kiedy spał, łopatą odciąłem mu to, co wydawało się być głową.
Zwłoki zakopałem w nocy w ogródku.
Pozostała jeszcze kwestia pigułki. Połknąć czy nie? Było pewne ryzyko. A co jeśli przybysz kłamał i w środku znajduje się trucizna? Długo się wahałem. Łyknąłem o trzeciej nad ranem i zapiłem resztką wódki.
Od tego czasu minęły dwa lata. Kosmita nie kłamał. Medykament uczynił mnie nieśmiertelnym. Nie potrzebuję ani jeść ani pić, nie postarzałem się nawet o dzień.
Ma to swoje wady i zalety. Okazało się, że tabletka działa na zasadzie utrwalacza. W momencie połknięcia zaszła w moim ciele reakcja chemiczna, która spowodowała, że zostałem taki, jak dwa lata temu, czyli utrwalony. W zasadzie podoba mi się bycie ciągle pijanym. Już nawet nie przeszkadzają karcące spojrzenia sąsiadek w stylu: siódma rano, a Kowalski już pijany. Nie potrzebuję również snu. Żałuję tylko jednego: że przed połknięciem nie skorzystałem z toalety...


Martva - Kroki

Wysiada z autobusu. Ostrożnie, tak by nie dotknąć stopą szpary między płytami chodnikowymi. Robi kilka niepewnych kroków, przepychając się przez tłum na przystanku, potem znajduje odpowiedni rytm: długi – krótki - krótki - długi. Wtedy przyspiesza. Stukot obcasów niesie się wśród starych kamienic. Noski butów są okrągłe, bardziej spiczaste mogłyby zawadzać o szczeliny. Idzie szybko. Garbi się lekko, w skupieniu patrzy pod nogi. Zwalnia przed przejściem dla pieszych, czerwone światło – zastyga w pół kroku, zielone – wyrywa się do przodu. Omija starannie pasy białej farby, stąpa po czerni asfaltu, długi krok – krótki – długi, dociera na drugą stronę ulicy, nawierzchnia z drobnej kostki, zamiera na chwilę, kolejny przechodzień wpada na nią z tyłu. Nie rusza się z miejsca. Przez chwilę stoi, opływana przez rzekę ludzi. Dostrzega krawężnik, niski a szeroki, wykonuje ni to skok, ni sus, ląduje rozpaczliwie. Łapie równowagę. Idzie - rytmicznie, szybko, stawiając stopę za stopą, nie patrzy przed siebie. Wpada na kogoś, zsuwa się na trotuar, mężczyzna z bagietką wystającą z papierowej torby przeprasza, nie zwraca na niego uwagi - z wyrazem skrajnego przerażenia na twarzy wpatruje się w chodnik. Zastyga na kilka sekund. Lewy but stoi na linii między płytkami, ale nic się nie dzieje, oddycha z ulgą, widać to jeszcze nie czas, mieliśmy szczęście, ciekawe czy inni je mieli? Podejmuje wędrówkę lawirując po płytach. Prawie wbiega na parking z gładkiego, czarnego asfaltu, potem jeszcze schody wyłożone dużymi kamiennymi kaflami. Otwiera drzwi. Wchodzi do budynku, zeskakuje z wycieraczki; wita ją uśmiech portiera i beżowe linoleum na podłodze. Odwzajemnia uśmiech.
Znów się udało.
Wszechświat jest ocalony.
Przynajmniej do 16.00.


xan4 - Gwiezdne przesłanie

Ekipa Radia Esmeralda wraz z jej szefem Ojcem Ignacio, prawnukiem założyciela tego ruchu, właśnie przeżywała najważniejszy moment w ich życiu. Ogromny kosmolot wraz z pierwszą ekipą misjonarzy i kolonistów wyrusza w kosmos, aby i tam zanieść dobre słowo. Dziesięć tysięcy osób, starannie wybranych spośród milionów chętnych, będzie niosło swoje przesłanie na inne planety. Lata starań i wyrzeczeń doprowadziły do szczęśliwego końca. Ruch Radia Esmeralda zaniesie swoją, jedyną prawdziwą wiarę na inne planety.
Ojciec Ignacio stojąc na mostku podziwiał oddalającą się Ziemię. Wyciągnął chusteczkę i udając, że czyści nos, otarł spływające ze wzruszenia łzy. Głównodowodzący musi być twardy, wierni potrzebują wsparcia, nie mogą oglądać swojego wodza w takim stanie. Lecą szerzyć wiarę w najdalsze rejony galaktyki. Najlepsi z najlepszych. Kwiat ich wiary. Nic nie zwycięży takiej siły!
Kiedy kosmolot oddalił się od jego rodzinnej planety Ojciec odchrząknął, przybrał surowy wyraz twarzy i twardo zarządził:
- Po wszystkich procedurach wchodzimy w podświetlną!

Obudził go dźwięk alarmu, nieznośny, ostry i wibrujący. Ojciec Ignacio przez chwilę nie potrafił zebrać myśli. Gdzie ja jestem? Co tutaj robię? Jednak bardzo szybko został postawiony na nogi, bowiem w interkomie odezwał się zdenerwowany głos I Mechanika:
- Ojcze! Proszę na mostek. Mamy poważne kłopoty!
Ubrał się szybko i pobiegł długimi korytarzami na stanowisko dowodzenia. Wchodząc na mostek zobaczył wyświetlony na ekranie wielki glob. Usiadł na swoim stanowisku, rzucając komendę do I Operatora:
- Raport!
- Komputer wyprowadził nas awaryjnie z podświetlnej. Okazało się, że większość chińskich części nawaliła podczas lotu i nie mogliśmy kontynuować podróży do Aldebarana. Pojawiliśmy się w pobliżu planety XYZ 512 – powiedział pokazując ekran - i wpadliśmy w jej przyciąganie. Mamy ograniczoną zdolność manewrowania kosmolotem. Za parę minut wejdziemy w atmosferę i z dokładnością do 87 % spalimy się.
Ojciec Ignacio spojrzał na ludzi stojących obok niego. Smutek i przerażenie w oczach, ale jednocześnie wiara. Wiara, że niosąc miłość, nie mogą przegrać, wiara, że wyjdą z tego zdarzenia wzmocnieni. Padł na kolana, a za nim wszyscy, którzy przebywali na mostku. Wzniósł ręce do góry i rozpoczął modlitwę:
- Panie, nie pozwól, aby nasza misja zakończyła się w ten sposób, nie pozwól, aby nasze poświęcenie i nasza praca poszły na marne, spraw aby wszystko potoczyło się tak jak zaplanowałeś.

Yrgh ostatkiem sił dotarł do posłania. Właśnie wypił resztę płynów, a jedzenie skończyło się już dawno temu. Radio zniszczył wczoraj wieczorem, zdenerwowany otrzymaną informacją, że pomoc nadejdzie po dwóch obrotach Seleni. Wiedział, że będzie już wtedy za późno.
Nagle, z ogromnym hukiem obok obozowiska spadła ogromna, dymiąca się puszka. Zaciekawiony podszedł do niej i zaczekał aż się ostudzi. Po jej otwarciu ukazał mu się niesamowity widok! Duże ilości świeżo upieczonego, wręcz przypalonego mięsa. Spojrzał w niebo i wyszeptał:
- Dzięki – następnie połykając po kilka kawałków jedzenia jednocześnie dodał – pobłogosław Panie ten posiłek i tych, którzy go przygotowali…
Ostatnio zmieniony przez xan4 3 Maj 2010, 18:25, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 3 Maj 2010, 18:06   

Jakby były jakieś błędy to proszę na PW, pod koniec przeklejania kursywa mi się w oczach rozjeżdżała :)

Bardzo proszę o pomoc w informowaniu forumowiczów o tym podsumowaniu.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 3 Maj 2010, 20:13   

xan4, że też Ci się chciało :bravo Fajny pomysł, taki sentymentalny trochę.
Tylko żeby to nie odciągnęło Autorek i Autorów od pisania szortów na czarno-białą edycję. I potem od czytania Dzieł z tejże edycji.
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 4 Maj 2010, 10:11   

Pierwszy głos i od razu nn? :)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 4 Maj 2010, 10:31   

Nieważne Martva, że NN. Najważniejsze, że sezon na głosowanie rozpoczęty :) Może nazbieramy te 50 głosów :D

Jak to wklejałem, to przypomniałem sobie te szorty, miło się je czytało. Niektóre są sprzed dwóch lat, parę rzeczy się już zapomniało, ale ogółem, to prawie wszystko pamiętałem.
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 4 Maj 2010, 10:34   

Ja pamiętam niektóre, będę sobie musiała odświeżyć i się namyślić.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Lynx 
Wyduldas Napfluj


Posty: 7038
Skąd: znad morza
Wysłany: 4 Maj 2010, 17:45   

xan4, fajny pomysł :) I cieszy mnie termin końca głosowania- mam urwanie głowy z komunią Juniora :)
_________________
http://zrozumiecswiat.pl/7.html
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 5 Maj 2010, 22:14   

5/12 po pierwszym czytaniu, okazało się, że prawie wszystko pamiętałem. Ale zmieniło się trochę moje nastawienie do niektórych szortów.

Tak na już tylko krótkie podsumowanie: to na pewno był rok Adanedhela.
 
 
mad 
Filippon


Posty: 3816
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 6 Maj 2010, 01:03   

xan4 napisał/a
to na pewno był rok Adanedhela.


Ba! Dublet to mało powiedziane. Potrójną koronę wywalczył!

Swoją drogą szkoda, że czasami pojawiają się Autorzy, którzy po osiągnięciu sukcesów na szortowym polu, zapominają o kolejnych edycjach.

Myślę tu również np. o elam, która nieraz wygrała, ale już do nas nie zagląda :(
 
 
czamataja 
Jar Jar Binks


Posty: 1227
Skąd: Śląsk
Wysłany: 7 Maj 2010, 09:17   

Głosy oddane, powędrowąły do:

Adanedhel - (Od początku)

mad - Dom na końcu alei

Adanedhel - Jonny (Może być tylko jeden/jedna)

Kolejnego wpuściłeś!?!?! Padłam! :twisted:
_________________
I'm so low
Everyone's speeding
but I'm still going slow
 
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 7 Maj 2010, 09:44   

Moje głosy poszły na Adiego i "Od początku", mada "Dom na końcu alei" i Martvej "Kroki"
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
Stormbringer 
Marsjanin


Posty: 2243
Skąd: inąd
Wysłany: 7 Maj 2010, 09:52   

(Od początku)
Jonny
Formuła
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:00   

No, ruszyło się. :bravo
Ja mam dylemat, bo to był naprawdę dobry rok...
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:11   

Pierwszych sześciu za nami :) Bardzo dobrze :bravo

Ja też już przyznam głosy, będzie mi się łatwiej ankietę oglądało ;P:


Numer 1, bezapelacyjnie najlepszy szort 2008 roku i jeden z lepszych na forum, Jonny - Adanedhela

Numer 2 - klimatyczne Jej widok - Bellatrix

Numer 3 - równie klimatyczny i tajemniczy Dom na końcu alei - mada

Tuż za podium:

...a milczenie złotem - Witchmy
Kroki - Martvej,
(Od początku) - Adanedhela.



edit: no i proszę, numer siedem nam się pojawił ;P: Dzięki xan4, Ave ja ;P:
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:16   

W sumie racja, też mi się nie chce za każdym razem klikać w "pokaż wyniki".

Także głosuję:
Witchma - ...a milczenie złotem
Bellatrix - Jej widok
Martva - Kroki

I wzorem kolegi powyżej podam "tużzapodiumowców":
mad - Dom na końcu alei
Adanedhel - Jonny
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:17   

Ave Ty :bravo
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:24   

w imieniu czamatai, Stormbringera i swoim domagam się Ave.

skoro już tak zacząłeś, kolego xan ;P: :wink:
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:26   

No fakt, małe niedopatrzenie, przepraszam :oops: , a więc dla pierwszej (ujawnionej) trójki:

Ave czamataja,

Ave merula,

Ave Stormbringer.
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 7 Maj 2010, 11:51   

Poczytam w pracy te, których nie znam. :wink:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
czamataja 
Jar Jar Binks


Posty: 1227
Skąd: Śląsk
Wysłany: 7 Maj 2010, 12:31   

Ave dla mnie? Nie trzeba była ;)

Dzięki merula, no i ostatecznie xan4 ;P:
_________________
I'm so low
Everyone's speeding
but I'm still going slow
 
 
 
Fidel-F2 
Wysoki Kapłan Kościoła Latającego Fidela


Posty: 37529
Skąd: Sandomierz
Wysłany: 7 Maj 2010, 17:41   

Adanedhel - (Od początku)
czterdzieścidwa - (Światło widzę)
xan4 - Gwiezdne przesłanie (Głód)
_________________
Jesteśmy z And alpakami
i kopyta mamy,
nie dorówna nam nikt!
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2010, 18:47   

Ave Fidel, numer dziewięć zdobyty.

Kto zakończy pierwszą dziesiątkę?
 
 
banshee 
Doktor Przybram

Posty: 5288
Skąd: ...
Wysłany: 7 Maj 2010, 21:58   

Tylko Chal! :mrgreen:
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 7 Maj 2010, 22:15   

Ave banshee :mrgreen:

Pierwsza dziesiątka zamknięta. Do rozlosowania mam obecnie jedenastkę, ktoś chętny?
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 8 Maj 2010, 09:04   

Adanedhel - (Od początku)
Słowik - Statek kosmiczny

Adanedhel - Pisarz

I tuż za podium:

Chal-Chenet - Danie dnia
Martva - Kroki
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 8 Maj 2010, 11:20   

Ave shenra. Jedenastka zdobyta.

Obecnie mam do zaoferowania piękną, podzielną przez 1,2,3,4,6 dwunastkę :) . Kto bierze?
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 8 Maj 2010, 11:59   

Adanedhel - Jonny
Adanedhel - Pisarz
krisu - Formuła

Gdybym mógł, prócz trzech powyższych oddałbym również głosy na:
Adanedhel - Od początku
mad - Dom na końcu alei
Słowik - Statek kosmiczny
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 8 Maj 2010, 12:14   

Ave terebka, piękna dwunastka skonsumowana :D .

Znajdzie się ktoś, kto nie boi się trzynastki?
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 8 Maj 2010, 12:23   

Siem nie bojem :mrgreen:
czterdzieścidwa - (Światło widzę)
Witchma - ...a milczenie złotem (Bez przebaczenia)
Adanedhel - Pisarz (W tym szaleństwie jest metoda)
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 8 Maj 2010, 12:35   

:bravo Agi. Ave Agi :D

Trzynastka przełamana :P

Wkraczyliśmy już w wiek młodzieńczy. Jak będzie z czternastką, komu przypadnie?
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group