Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty na czas - głosowanie do 2 stycznia 2010 roku

Które szorty zaczasowały Cię szczególnie?
Zdumiewająca przygoda Zdziśka Juzyszyna
3%
 3%  [ 3 ]
Przedsiębiorstwo Zarządzania Czasem
9%
 9%  [ 9 ]
Dwie minuty do północy
11%
 11%  [ 11 ]
Przypowieść o strasznym dworze
7%
 7%  [ 7 ]
Teoria względności
5%
 5%  [ 5 ]
Wieczór trzech żuli
3%
 3%  [ 3 ]
Czas dla siebie
11%
 11%  [ 11 ]
Bardzo niewiele czasu
20%
 20%  [ 19 ]
Warszawski zegarmistrz
6%
 6%  [ 6 ]
Potwór
11%
 11%  [ 11 ]
Czasozmieniacz
2%
 2%  [ 2 ]
niestety
3%
 3%  [ 3 ]
Czy wiesz ?
5%
 5%  [ 5 ]
Głosowań: 32
Wszystkich Głosów: 95

Autor Wiadomość
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 19 Grudnia 2009, 23:13   Szorty na czas - głosowanie do 2 stycznia 2010 roku

Niniejszym przedstawiam 13 szortów na czasie :D (14 pod kreską, za długi do ankiety, ale oceniajcie go też jeżeli możecie)
Niektóre dłuższe, niektóre krótsze, ale wszystkie w sam raz :)

Głosujemy do 2 stycznia. W głosowaniu mała (albo bardzo duża) zmiana, spróbujemy jak w głosowaniach na numer miesiąca, 13 szortów, 13 głosów. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Czytajcie i głosujcie i niech moc będzie z Wami ;P:

Zdumiewająca przygoda Zdziśka Juzyszyna

Zdzisiek Juzyszyn miał opinię najtęższego łba w okolicy. Na obszarze najbliższych dwudziestu paru kilometrów wokół Pliszek Dolnych, nikt nie mógł się pochwalić, że wypił w życiu tyle, co on. Nie dziwota więc, że w ostatnią środę grudnia, z trójki zebranych przy bańce ze zdobycznym spirytusem kiperów, właśnie Zdzisiek wytrzymał najdłużej. Mimo to w końcu padł i on.
Teraz zaś ktoś go budził, nie siląc się na przynależny żyjącej legendzie szacunek, znaczy szarpiąc go za ramię.
– Zdzisiek.
Głos należał do Mańka Ostrozuba, pijanicy może tylko o grubość paznokcia mniej legendarnej od Juzyszyna.
– Zdzisiek. Cośmy wczoraj pili?
– A co?
– Sam zobacz.
Trudno było ustalić, czy świat, na który Zdzisiek właśnie otworzył oczy, był dokładnie tym samym światem, co zwykle. Ogromne, parzące słońce, wydawało się dwakroć większym, jakby napuchło. Było upalnie, zupełnie niezwyczajnie, jak na zimny, śnieżny grudzień. Poza tym, kiedy odpływali – Zdzisiek, Maniek i Karolek Fikołek, nadal śpiący tuż obok, zwinięty w kulkę niczym nienarodzone dziecię – mieli nad sobą dach meliny, teraz zaś wszędzie rosły drzewa. Ale! Żeby choć one były normalne, żaden ze zbudzonych kiperów nie odczuwałby dyskomfortu niewiedzy. Niestety te drzewa były jakieś cudaczne, rzadko rosnące, ale za to ogromniaste, zdające się dźgać same niebo. Pozbawione koron, za to oblepione grubaśnymi, gołymi konarami, wypisz wymaluj wyglądały jak to zielone ustrojstwo, które zawsze porasta grządki warzywne – Zdzisiek nie pamiętał nazwy ustrojstwa. Pomiędzy drzewami zaś rosły chaszcze czegoś, co wyglądało jak paprocie, tylko jakieś niezwykłe, bo wielkie jak jasny gwint.
– Ubiję sukinkota, Parzydlaka – warknął Zdzisiek. – Sprzedał mi trefny towar.
– Znaczy, że był zatruty? – W głosie Mańka zabrzmiała autentyczna panika. – Tośmy martwi som?
Zdzisiek przełknął ślinę. Przypuszczenie Mańka uderzyło weń, niczym wielka, koścista pięść. Zaraz jednak pokiwał przecząco głową.
– Eeee. Może tylko odlot mamy. Zdarzało się przecie wcześniej. Sam zobacz. To-to, co tam rośnie, to nie sosna, nie?
– Ano. Podobne, ale jakieś takie wysokaśne.
– Ani tamto drugie. – Wskazał ręką niby-paprocie.
– Diabli wiedzą, co to takie.
Zdzisiek zrobił mądrą minę.
– Sam widzisz. O, tam popatrz. Motyl.
– Ano. Motyl jak motyl.
– Rzyć, a nie motyl! – wrzasnął Zdzisiek. – Widziałeś kiedy motyla, co by był trzykroć większy od bociana?
Zerwał się, zatoczył, ale ustał na nogach. Po czym zdjął gumofilca i rzucił nim w bajecznie kolorowego owada. Trafił, choć nie mierzył, w sam środek tego czegoś, co motyle mają w miejsce łba – Zdzisiek za Chiny Ludowe nie potrafiłby podać nazwy – i ubił na miejscu. W tym samym momencie usłyszał głośny huk. Odwrócił się, przestraszony. W miejscu, w którym leżał Karolek, teraz nikogo nie było. Stojący kilka metrów dalej Maniek podniósł rękę i tylko na tyle go było stać – przy wtórze identycznego huku znikł z oczu Zdziśka. Bach!, i Mańka nie ma.
No tak, pomyślał Zdzisiek, odlot. Odlot jak nic.
Chwilę potem rozległ się trzeci huk.

Przedsiębiorstwo Zarządzania Czasem

Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w Przedsiębiorstwie Zarządzania Czasem panował duży ruch. Dyrektor uwijał się jak w ukropie, mocno poganiając swoich pracowników.
- Dolniak! - zawołał swojego podwładnego.
Natychmiast podbiegł do niego zziajany pracownik.
- Tak, panie Dyrektorze? - czerwony krawat lekko rozwiązał mu się pod szyją i przekrzywił w lewo.
- Jak tam stoimy z sytuacją? Zbliża się fajrant, a już jutro Wigilia! - zagrzmiał Dyrektor.
Dolniak wyciągnął z kieszeni zmiętą kartkę.
- Mamy jeszcze 4 roboczogodziny do rozdzielenia, panie Dyrektorze.
- Tylko tyle? - uniósł brwi szef – Kto wziął dzisiaj najwięcej?
- Rano zadzwonili z firmy kurierskiej Błyskawica. Zakupili u nas 48 roboczogodzin – mają bardzo dużo przesyłek do rozwiezienia i dodatkowe dwie doby bardzo im się przydadzą. Potem zgłosił się zdenerwowany redaktor naczelny Twojego Tygodnika. Rozchorowało im się dwóch grafików (ponoć kozia grypa), termin oddania pisma wypada tuż po Świętach – dostali 12 godzin, powinno wystarczyć na dokończenie prac DTP. Potem zjawiła się pani Radzikowska – zna ją pan, nabierze sobie zleceń, a potem nie może się wyrobić. Sprzedałem jej 8 godzin – chociaż chciała więcej, ale ostatnio ma problemy z wypłacalnością...
- A co z rezerwą?
- Bardzo uszczuplona, panie dyrektorze. Zaledwie 50 roboczogodzin. Nie miałem wyjścia – szpital św. Bonifacego koniecznie potrzebował czasu, aby dokończyć dwie operacje. Dostali z rezerwy 30 roboczogodzin.
- No dobrze - Dyrektor bębnił nerwowo palcami po oparciu fotela – no to chyba na dzisiaj starczy, mam nadzieję, że nie będzie jakichś spóźnialskich... - wypowiedź przerwał nagle dzwonek telefonu. Dyrektor sięgnął po słuchawkę.
- Górnicki, słucham. Tak... Tak... Oczywiście, rozumiem... No, rzeczywiście sytuacja jest trudna, powiedziałbym nawet, że podbramkowa... Ile potrzeba? 72? Niestety, nie mamy tyle... 40 to jest maksimum... Nie, naprawdę nie mogę... I tak już naruszyłem rezerwę... Tak... No, dobrze... 48... Ostatecznie... Tak... Zaraz dostarczymy... Oczywiście... Wesołych Świąt!! Do widzenia.
Szczęknęła odkładana słuchawka.
- Jasny gwint...
Dolniak uważnie patrzył na przełożonego.
- Co się stało, panie Dyrektorze?
- Ech, jak co roku ten sam problem. Święty Mikołaj! Znowu może się nie wyrobić z rozwożeniem prezentów. Prosił o dodatkowe roboczogodziny. Ja przez niego osiwieję! Chciał aż trzy doby! Trzy doby, rozumiesz? Ja nie wiem, gość tyle lat robi w tym interesie i wciąż jest źle zorganizowany! W dodatku wszystko na koszt podatnika – w końcu Święty to firma państwowa... Trzy doby... Zgodziłem się na 48 – słyszałeś zresztą. Wydaj dyspozycje, a potem zamykamy. Nie mamy już nic więcej do roboty. Jutro Wigilia.
Podwładny wyszedł, a Dyrektor oparł się wygodnie w fotelu. Spojrzał na firmowy kalendarz, wiszący na ścianie. Przeczytał wydrukowane hasło reklamowe Przedsiębiorstwa i uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Czas to pieniądz – mruknął – Taaak, zwłaszcza u nas...

Dwie minuty do północy

Cichy spojrzał na zegarek. Była dwudziesta trzecia pięćdziesiąt osiem.
Za dwie minuty miał nastąpić koniec świata, a Cichemu wciąż pozostawał jeden punkt do zrealizowania – punkt z listy rzeczy, celów, marzeń, które Cichy zamierzał spełnić przed śmiercią.
Udało mu się już ożenić, spłodzić syna (choć nie z żoną), posadzić drzewo, wystąpić w telewizji, wygrać konkurs na miniaturę literacką, wygarnąć swojemu szefowi to, co zalegało mu na duszy od dawna, pogodzić się z rodzicami, uciekać nago przed strażą miejską ciepłą, letnią nocą po centrum miasta, uprawiać seks w trójkącie (choć bez żony), wziąć udział w bójce i wyjść z niej zwycięsko, przeprosić się z Panem Bogiem, żeby Pan Bóg wiedział, że Cichy po śmierci powinien pójść do nieba.
Cały poprzedni rok – dokładnie od roku właśnie wiadomo było o zbliżającym się końcu – spędził na dokonywaniu tego, na co wcześniej albo nie miał czasu, albo nie starczyło mu odwagi, albo odkładał to na „później”.
Na ulicach miasta trwało prawdziwe piekło – ludzie biegali w kółko krzycząc, płacząc, wołając o pomoc, tuląc się do przypadkowo napotkanych osób, jeszcze inni modlili się, były też pary, które bezwstydnie współżyły będąc obserwowanym przez setki par oczu, samochody płonęły, budynki płonęły, wszystko płonęło – w tym całym zgiełku Cichy zdawał się jedyną uśmiechniętą osobą.
A do pełnego szczęścia, do stanu, w którym mógłby powiedzieć, że urzeczywistnił wszystko, czego w życiu chciał dokonać, brakowało mu tej jednej, jedynej rzeczy.
Czas biegł nieubłaganie, Cichy coraz szybciej pokonywał kolejne schody – trzydzieste piąte piętro, trzydzieste szóste piętro – wyłamał drzwi i w końcu znalazł się na dachu czterdziesto piętrowego budynku.
Zostało mu jeszcze piętnaście sekund. Odczekawszy kolejne dziesięć – skoczył.
Spadał śmiejąc się niczym małe dziecko. Udało się! Ostatnie postanowienie zostało zrealizowane – oto Cichy wygrał zakład z Robertem! Głupi zakład, sam przyznawał – po pijaku tylko takie się zawiera – ale słowo mężczyzny święta sprawa i oto właśnie Cichy dowiódł swej wyższości.
- Robert, skoczę z czterdziestego piętra i uwierz mi, nie zginę od tego!
I tak też miało się stać, albowiem nie było szans, aby mężczyzna doleciał i rozbryznął się na chłodnym, twardym asfalcie przed końcem świata.
Jego było zwycięstwo, jego! Odejdzie jako ktoś, kto nigdy nie splamił się porażką!
Ha!
Wybiła północ.

Przypowieść o strasznym dworze

Na ścianie wisiał ogromny Zegar. Za nim Pająk utkał Pajęczynę, ale nawet on już dawno się stąd wyniósł i pajęczyna okryła się grubą warstwą kurzu (może jej przynajmniej było tam ciepło). I to byli jedyni mieszkańcy – ten Zegar i Pajęczyna, i zimne, białe Ściany, i zmurszała Podłoga, i jeszcze ogromne, brudne Okna i Drzwi, które nie pamiętały już czasów, w których ktoś dotykał ich klamki.
Mimo tej samotności Dom zdawał się żyć. Gdzieś, co jakiś czas, zatrzeszczała Podłoga, jakby stękając na wspomnienie tamtych nóg, które kiedyś po niej stąpały. Wiatr wył rozpaczliwie, wpuszczony przez rozbite Okno. I Zegar tykał głośno i jakby z namysłem. Kiedyś jeszcze grał naprawdę piękne melodie (ludzie mówili, że to dla tych hipnotyzujących dźwięków Żona poślubiła swojego Męża). Teraz jednak milczał.
Ten zegar stary gdyby świat,
Kuranty ciął jak z nut.

Niósł przez Dom tę historię Wiatr
Zepsuty wszakże od stu lat,
Nakręcać próżny trud.

Śpiewał dalej, po czym mrugnął do Zegara, jak to się robi, gdy opowiada się coś nie do końca prawdziwego.

Pewnego dnia Ktoś ostrożnie i z wahaniem otworzył Drzwi, które aż zapiszczały z zachwytu. Ostrożnie, stąpając na palcach spacerował po Domu. Podłoga była w siódmym niebie, a Wiatr zamilkł na chwilę z przejęcia. Starsza Pani wyglądała na podekscytowaną, przygryzła dolną wargę i z namysłem studiowała Ściany, Podłogę. Naprawdę ożywiła się jednak, dopiero gdy zobaczyła Zegar. Wtedy poczuła, że to jest To Miejsce. A Wiatr zanucił cicho:
Lecz jeśli niespodzianie
Ktoś obcy tutaj stanie,

A nim dokończył Starsza Pani wróciła do taksówki i wyjęła z niej dwa, średniej wielkości kuferki, z wszystkim, co miała najcenniejsze. Taksówkarz wyskoczył z samochodu, obudzony hałasem, i pomógł wnieść je oraz łóżko, które Starsza Pani kazała postawić pod ścianą naprzeciwko Zegara.
Pan zegar, gdy zapieje kur
Szepnął jej do ucha Wiatr
Dmie w rząd przedętych rur.
Wkrótce Starsza Pani przestała stąpać na palcach. Lubiła dotykać stękającej Podłogi. Dlatego nie podnosiła nawet nóg a charakterystyczne szuranie laci Starszej Pani stało się kolejnym elementem muzyki Domu. Często siadała na łóżku i patrzyła na Zegar, gdy ten odgrywał przed Nią małe przedstawienie, teatralnie wręcz, przesuwając swoje wskazówki.
Dziś zbudzi cię
Koncercik taki.

Ze śmiechem wyśpiewał Wiatr.
A ona napisała wtedy w liście: „Gdy dłużej będziesz przyglądać się zegarowi, dostrzeżesz, że przesuwa swoje wskazówki, za każdym razem inaczej. To z radością, euforią nawet, to ze zrezygnowaniem, jakby godził się z losem, to z ironią, to znowu ze smutkiem lub nawet ze złością”. Zagięła kartkę równo i starannie, jak to się robi tylko, gdy pisaliśmy o czymś szalenie ważnym i włożyła do koperty zaadresowanej następująco: „Starsza Pani. Dom”. I list w kopercie wrzuciła do skrzynki przed Domem. Kiedyś otworzy go i przeczyta.
Boisz się?

Teoria względności

Luc zaklął, gdy poślizgnął się na podłodze. Uważał – a jego zdanie podzielała większość znanych mu osób – że moda na gładkie jak szkło posadzki to tajna intryga wrednych designerów, którzy postanowili w efektowny sposób zredukować populację pracowników biur. Zdążył jednak dopaść windy, zanim drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Nie zważając na protesty pozostałych pasażerów, już upchniętych niczym szprotki w puszce, umieścił wewnątrz jeszcze i własną, całkiem postawną, osobę.
Winda ruszyła. Przez jej przeszklone ściany Luc widział, jak miasto gwałtownie maleje, w miarę, jak kabina przemieszczała się w górę wysokiego na ponad cztery kilometry wieżowca. W myślach powtarzał argumenty, miał właśnie bronić projektu. Zależało mu na nim jak diabli, problem brzmiał, że nie tylko jemu. Cholerny czas. Gdzie on zniknął? Jak zwykle go zabrakło, mimo że Luc, chcąc zyskać kilka dodatkowych godzin, zastosował dopalacze, które całkowicie zlikwidowały jego potrzebę snu.
Z sarkazmem pomyślał, że oto w całej okazałości objawia się klasyczna teoria względności czasu: kiedy trzeba zrobić coś nieprzyjemnego, na przykład wysłuchać ochrzanu od szefa, ciągnie się on w nieskończoność; kiedy jednak jest najbardziej potrzebny, jak teraz, ucieka tak szybko, jakby go napędzała ujemna grawitacja.
Powrócił do kontemplowania widoków, korzystając z luksusowej pozycji przy samej ścianie. Właśnie znaleźli się na wysokości, na której inne budynki przestały przesłaniać awioautki, dowożące co bogatszych biznesmenów na górne piętra wieżowca. Luc lubił na nie patrzeć. Za każdym razem, kiedy gnieździł się w windzie, przysięgał sobie, że kiedyś się dorobi i będzie latał taką samą. Codziennie, nie tylko od święta. A inni niech obserwują i zazdroszczą!
Na przykład tamta. Czerwona barwa pojazdu od razu przyciągnęła jego uwagę. Tak, taka będzie jego - widoczna z daleka.
Maszyna, jakby wezwana jego myślami, zbliżyła się do budynku, jakby chwaląc się swoim pięknem.
Zbliżała się i zbliżała.
Podobno w czasie wypadku czas pędzi tak szybko, że nikt nie wie, co się właściwie dzieje, aż jest za późno. Luc nie mógł się z tym zgodzić - miał uczucie, że on się rozciągnął. Obserwował niczym na zwolnionym filmie, jak jego wymarzona avioautka powoli uderza w szynę windy, tuż nad kabiną. Mógł wręcz policzyć wszystkie elementy steru ciągu dysz pojazdu.
Winda, brutalnie uwolniona z uwięzi elektromagnesu, który nadawał jej prędkość, runęła w dół. Przed oczami Luca przewinęło się całe życie, wstecz, jakby nagle czas zmienił kierunek strzałki. Od nieobronionego projektu - „Cholera, ten dupek Meers go dostanie!” - przez rozwód, małżeństwo – „Suka, ale za to w niezła łóżku …” - , pracę, pierwszą randkę, szkołę... Gdy kabina skończyła swój ponad dwukilometrowy lot, zdążył jeszcze pomyśleć, że matka była wredna, bo mogła mu jednak kupić ten niebieski model wahadłowca, o którym tak marzył, nieważne, że był drogi!
A potem czas się zatrzymał

Wieczór trzech żuli

W roku Zamieci przetrwała jedynie stodoła pod „Jarzącym się Krzewem”. Oferowała podróżnym spróchniały dach, trzaskające okiennice i wiecznie rozwarte wrota. Nierzadko ostatni z żyjących, ciągle pijani anektowali sobie tenże przybytek w poczet biesiad przy wątpliwej jakości bimbrze, aż w końcu nabyli prawo własności gruntu przez zasiedzenie.
I takoż ich zastać po dziś dzień można, jak przy lichym ognisku nad którego oparami wędząc niezidentyfikowane stworzenie, kulą się obdartusy i wieszczą ku chwale ojczyzny.
- Nawijasz Jaśko – Mały Julek pociągnął łyk z rozbitej butelki.
- Chciałeś powiedzieć Adaś – poprawił Zezowaty Zygmuś. – On ma na imię Adaś.
- Wszystko jedno.
Siny od przepicia, łysawy, na oko dobiegający sześćdziesiątki dziadunio, oderwał zafascynowane spojrzenie od gluta dyndającego Julkowi z nosa i chrząknął paskudnie.
- Jasne się stało dla każdego chłopa, że rok zero będzie końcowy. Swędziała mnie lewa stopa, a to zły znak wzorcowy. Księgę dziwaczną odkryli co pieczątek siedem miała, a przyniósł ją woźny Bolek i wyszła z tego chała. Zleciały się dziadygi szumnie starszyzną zwane, co w głowach mieli nieźle narąbane. Proroctwo z okładki wyczytali i za jego wypełnianie z mety się zabrali.
A gdy do otwierania Księgi przystąpił Kazio kulawy, na wschodzie objawił się niczym płatek śniegu latawiec białawy, co koronkowego kmiotka na swych barkach nosił. A on jako ten Hood, Robin Hood z łuku wziął ich wszystkich wykosił.
I podniosłem oczy ku niebu nieco przestrachany. A oto z zachodu na płonącym kołku w zbroję przyodziany siedział zając i mieczykiem wywijając śpiewał tak: dziabnę ojca, dziabnę matkę, twą teściową i sąsiadkę, spowoduję niezłą jatkę i was wszystkich wymorduję tralala.
A na południu siedzą, piją, trawę palą, tańce, hulanka, swawola. Ledwie wagi nie rozwalą, haha, hihi, hejże, hola. Siadł Tantal u końcu stoła, podparł się pod wystające żebra jak basza, hula dusza, hula woła. Ja jestem sprite, a wy? I zacisnąć pasa przyszedł czas...
- Przyjdzieeee czaaaas, jak mawiali w królu lwie – zapiał Zezowaty Zygmuś.
- Nie wcinaj się – Julek trzepnął go w łeb.
- Na czym to ja... – Adaś, Jaśkiem zwany wydął mięsiste wargi. – Aha. A na północy drżenie Mocy poczułem i krzyk tysiąca istnień gasnący, „Mort przegiąłeś!” darł się szurając sznurem, kościsty jegomość mym śladem kroczący...
- Zbrodnia to niesłychana, Apokalipsa według kolegi Jana – zarechotał Julek.
- Adama.
- Wszystko jedno – iskry z ogniska zatańczyły wokół Małego, oczy zaszły mu mgłą. – I przyjdzie Czas Wilczej Zamieci. Czas Białego Zimna i Białego Światła...
- No nie, znowu się Julek rozstroił. Trza będzie baterie wyciągnąć nim się rozkręci, bo kolejny odcinek Zbuntowanego Anioła przegapimy – jęknął Adaś, zwany Jaśkiem zerkając na zegarek.

Czas dla siebie

Mieszkańcy niewielkiej miejscowości byli wyjątkowo poruszeni od kilku dni. Biegali to tu, to tam i na nic nie mieli czasu. Nikt nie zatrzymywał się na zbyt długo, bo zaraz pędził do kolejnego miejsca. Trzeba było dopilnować tylu spraw, aby niczego nie pominąć w przygotowaniach na Wielkie Święto.
Rozum przechadzał się pomiędzy tłumkiem, biegającym w tę i we w tę, rozglądając się uważnie po twarzach mijanych i mijających go. Tym razem doskonale wiedział, że chociaż są pod wpływem Szaleństwa to, to nie ono jest winne całego zamieszania. Szaleństwo lubiło przedświąteczny okres, ale ono nie było sprawcą, po prostu wykorzystywało okazję do zabawy. Rozum kręcił głową z dezaprobatą, widząc ludzi opanowanych przez tę dziwaczną gorączkę.
- Rozum! Kogo szukasz? - nagle za sobą usłyszał wesołe pytanie Chwili.
- Czasu – odparł, odwróciwszy się.
- Och! Jego to już dawno nie widziałam - zaśmiała się, po czym pobiegła w sobie tylko znanym kierunku.
Rozum westchnął ze zrezygnowaniem. Czas znów gdzieś się wyniósł, więc ludzie mogli teraz polegać wyłącznie na Chwili i Momencie. Ech, i tak co roku, zawsze go nie ma tuż przed Wielkim Świętem! - pomyślał zirytowany Rozum, zaglądając przez uchylone okna do domów. Brak Czasu zawsze był bardziej odczuwalny niż cokolwiek innego, niż chociażby te drobne anomalie pogodowe czynione raz na jakiś czas przez twórczy duet - Szaleństwa i Natchnienia. Już nawet zielony śnieg w zeszłym roku był mniej irytujący niż te irracjonalne eskapady Czasu nie wiadomo, dokąd, ani na jak długo!
- Gdzie on mógł pójść? – zapytał głośno Rozum, zatrzymawszy się bezradnie na środku świątecznie przyozdobionego ryneczku. Rozum usiadł ciężko na jednej z ławek i przyglądał się bezmyślnie fontannie.
- Pewnie tam, gdzie nikt się go nie spodziewa – stwierdziło Szaleństwo, siadając obok zmęczonego kolegi.
- Ty to jak zawsze musisz żartować! – warknął Rozum. Chociaż Szaleństwo wiedziało, że nikt nie dowierzał, gdy coś mówiło, to jednak zaczynało je to irytować.
- Powodzenia w poszukiwaniach – burknęło urażone. Gdyby Rozum potrafił słuchać czasem kogoś poza sobą... – rozmarzyło się. Raptownie wstało z miejsca i poszło przed siebie, aż w końcu znikło między zabieganymi mieszkańcami. Rozum ukrył twarz w dłoniach. Miał dość. Czas znajdzie się, kiedy uzna za stosowne wrócić. A Ludzie? Niech radzą sobie sami! – zgrzytnął zębami, po czym wrócił do domu, bo też miał jeszcze sporo do zrobienia.
Natomiast Szaleństwo poszło tam, gdzie nikt normalny nie szukałby Czasu. Uśmiechnęło się, kiedy zobaczyło, że miało rację... Czas stał nad brzegiem stawu i beztrosko, lekkimi ruchami nadgarstka posyłał kamyczki do wody. Zaciekawiony obserwował pojawiające się na niej fale. Szaleństwo zanim wróciło do miasteczka chwilę przyglądało się z zadowoleniem, jak Czas najzwyczajniej w świecie cieszył się tym, że miał trochę czasu dla siebie.

Bardzo niewiele czasu

Potrafię zamrażać czas. Nie wiem, skąd ten talent, pewnego dnia po prostu go odkryłem. Jedni malują pejzaże, inni potrafią jeździć na monocyklu, a ja wiem, jak sprawić, by w jakimś miejscu na kilka chwil wszystko zamarło. Wystarczy, że się skoncentruję.
Wyobraźcie sobie pokój, w którym odbywa się przyjęcie. Trwają rozmowy, brzęczą kieliszki, ktoś tańczy. Wtedy wchodzę ja i zatrzymuję ten cały rwetes jak w stop-klatce. Mogę przechadzać się między ludźmi stojącymi w dziwnych pozach, mogę pochwycić spadającą butelkę i odstawić ją bezpiecznie na stół, mogę bezkarnie musnąć usta najładniejszej dziewczyny, podczas gdy ta będzie patrzeć przeze mnie skamieniałym wzrokiem. Nikt mnie nie widzi, nikt mnie nie pamięta, w takich chwilach działam poza czasem - dla zamrożonych jestem tylko cieniem, który znika gdzieś między uciekającymi sekundami. Gdy zwalniam z nich blokadę, nawet nie zauważają różnicy. Chyba, że akurat coś im zabrałem. Stają wtedy bezradnie, rozglądając się dookoła jak wystraszone dzieci.
Z czego żyję? Nie będę ukrywał, od czasu do czasu odwiedzam jakiś spokojny bank lub sklep i odstawiam tam swoją małą sztuczkę. Potem przechadzam się po kasach, upychając do plecaka ich zawartość. Z początku miałem opory, ale to mija. Pieniądze wydaję na podstawowe potrzeby, potem odkładam trochę oszczędności. To nienajgorszy sposób na życie. Kamery w bankach nigdy mnie nie zauważają. Na którejś z taśm czasem mignie niewyraźna plama, ale kto by się przejmował plamami?
Czy ma to jakieś minusy? Tylko jeden. Raz na jakiś czas sam zamieram na kilka chwil, wbrew swej woli. Nazywam to "czasowym paraliżem". Zatrzymuję się w pół kroku i nie mogę zrobić zupełnie nic. Co gorsza, mam wtedy pełną świadomość tego, co się ze mną dzieje, ale mogę jedynie czekać aż atak minie. Bywa, że trwa to parę minut, choć kiedyś zamroziło mnie prawie na godzinę. Godzę się z tym. Wiem, że to cena, jaką muszę zapłacić za mój dar. I tak nie jest najgorzej, bo w większości przypadków wyczuwam, kiedy nadchodzi atak. Znajdują wtedy zaciszne miejsce i czekam. Głupio byłoby, gdyby ktoś mnie zauważył.
Dziś jednak miałem mniej szczęścia. Atak przyszedł niespodziewanie. Zatrzymało mnie na cholernych torach, gdy przebiegałem przez nasyp kolejowy. Stoję tam teraz jak głupek, ze stopą opartą na szynie i nasłuchuję. Gdzieś zza zakrętu dobiega mnie odległy huk nadjeżdżającego pociągu. Mam cholerną nadzieję, że paraliż zdąży puścić. Maszyna jest coraz bliżej. Ciekawe, czy to pasażerski czy towarowy? Niestety, nie mogę obrócić głowy, by spojrzeć.
Powietrze przecina ryk klaksonu lokomotywy. Oho, zauważyli mnie.
A ja, po raz pierwszy od dawna, czuję, że mam bardzo niewiele czasu.

Warszawski zegarmistrz

Kiedy dochodzi północ, granica teraźniejszość i przyszłości zatacza kręgi. Piekąca obręcz uciska człowieka, dusi go, a on... on tylko próbuje ją uchwycić.
-Jak ten czas szybko płynie...- zamyślił się.
-Tato, przestań już się nad sobą użalać- powiedział.
Dobiegł głos z kuchni.
-Chłopak ma rację - skonstatowała żona.
-Zamknijcie się! - krzyknął i drzwi zatrzasnęły się, tłumiąc ostatnie słowa ojca.
-Mamo, czemu tata jest na nas zły? - zapytał Tomek.
-Po prostu ma problemy, dylematy. Wiesz co to dylemat?
-Tak - znał znaczenie tego słowa, bo ojciec mawiał: "mam dylemat", po chwili zatapiał twarz w rękach i zamyślał się na długie godziny.
-On po prostu... - urwała - Nie lubi gdy czas szybko płynie.
-Jest zły na czas?
-Można tak powiedzieć.
Tym razem Tomek ukrył twarz w rękach. Skupił się. Twarz pokryła mu się rumieńcem. Mama spojrzała na niego z niepokojem.
-Co ci jest?
-Nic - skłamał, jego umysł spowiła nieznanego rodzaju choroba, która kazała mu zrozumieć ojca.
-Myślisz o ojcu?- zapytała z troską.
-Nic mi nie jest!- krzyknął, wybiegł z pokoju i zatrzasnął drzwi.
- Nic mu nie jest... - próbowała nadać swojemu głosowi naturalną barwę, a usłyszała tylko ciche mruknięcie.
***
Adam pracował jako zegarmistrz w samym centrum Warszawy. Lubił swoją pracę. Mógł śledzić upływ czasu na dziesiątkach zegarów. Zegarek z funkcją nagrywania, robienia zdjęć i zwykły zegarek- ten podobał mu się najbardziej. Wisiał nad drzwiami i leniwie przesuwał swoimi cienkimi rączkami. Obserwował go.
Dźwięk otwieranych drzwi zagarnął część jego uwagi; klient kolejną.
Miał ogromną podzielność uwagi, potrafił skoncentrować się na dziesiątku zegarów i zauważyć sekundową zmianę czasu.
Jego życie, było ciągle późniącymi się zegarkami, a on nie potrafił ich nastawić.
Miał dylemat.
-Słucham pana- rzekł grzecznie sprzedawca.
-Chciałbym kupić zegar- zaśmiał się, uznał swój żart za dobry.
-Który?- powiedział znużony głos.
-Może...może ten nad drzwiami!- podekscytował się swoim wyborem.
Nigdy, k*rwa, ci go nie sprzedam, pomyślał.
-Nie jest na sprzedaż- odparł w miarę spokojnie.
-Dam sto złotych.
-Nie jest na sprzedaż.
-Dwieście!
-Nie jest na sprzedaż.
Wydobył z tylnej kieszeni coś, co mieniło się metalicznym połyskiem. Pistolet.
-To zwykły zegar, dlaczego tak ci na nim zależy? Jest dużo wart prawda?
-Dla mnie tak- utrzymywał stan względnego spokoju- dla ciebie nie.
-Nie wierzę ci- krzyknął i oddał pojedynczy celny strzał w głowę- Nie wierzę- powtórzył, chwycił zegar i wybiegł ze sklepu.
***
-Maamo czeemu taty jeeszcze niee maa?-zapytał jednym tchem, ziewając i jąkając się przy tym- Jeest juuż po dwuunastej.
Ona wiedziała, a przynajmniej przypuszczała;miał raka. Jego czas dobiegał końca- jak mawiali często bandyci w ciemnych uliczkach, na amerykańskich filmach.
-Często zostaje po nocach- powiedziała.-Jego sklep jest w centrum stolicy, przecież wiesz.
-Tak, ale martwię się o niego- a po chwili dodał-mam przeczucie.
-Ja też.
W radiu rozległ się szumiący głos prowadzącego:
...w centrum Warszawy został zamordowany...zegarmistrz Adam Kotrański...

Potwór

Pamiętam go od dziecka. Był ze mną zawsze, na przykład podczas zabawy w ogrodzie, kiedy wdrapałem się na najwyższe drzewo. Stał obok i z założonymi rękoma obserwował niezgrabne poczynania młodocianego miłośnika sportów ekstremalnych. Pamiętam: gdy znalazłem się prawie na szczycie, a rachityczna gałązka skrzypnęła pod stopami – nie pomógł. Patrzył tylko uważnie, jak trzymałem się konara i przebierałem nogami w celu znalezienia dającej szansę przeżycia gałęzi. Szydził swoim milczeniem z łez, które wytrysnęły, gdy niepotrzebnie spojrzałem w dół.
Wkrótce pojawił się ojciec. Najpierw mnie uratował, a potem złoił skórę.
Zapomniałem dodać, że mój ponury towarzysz posiadał fatalną właściwość. To potwór zasłaniający cały świat i odbierający radość życia. Nie dane mi było cieszyć się słońcem, nie mogłem podziwiać krajobrazów ani nawet witryn sklepowych. Wszędzie widziałem jego – obojętnie, w którą stronę spojrzałem.
A jednak istniała nadzieja. Będąc nastolatkiem zauważyłem, że ponury typ z biegiem lat się zmniejszał. Początkowo sądziłem, iż po prostu to ja rosłem, ale jego kurczenie się było wyraźnie szybsze niż mój atak na centymetry. Potrzebowałem jednak czegoś więcej i odkryłem wspaniałego sojusznika: wysokość. Im wyżej ja – tym niżej on. Gdy stawałem na szczycie góry, jego pokraczna postać zaledwie majaczyła u podnóża. Tęskniłem do możliwości swobodnego patrzenia, uwolnienia się od milczącej obecności potwora.
Kiedyś powiedziałem o nim matce. Oczekiwałem pocieszenia, chciałem usłyszeć, że nie tylko mnie się to przytrafiło… Stwierdziła, iż być może to mój anioł stróż. Gdy powiedziałem, że jest czarny, przestraszyła się i wszczęła regularne modlitwy.


Słyszeliście, że przed śmiercią człowiek ogląda film z zapisem życia? To prawda, możecie mi wierzyć. Oczywiście nie epicki, pełen rozmachu i efektów specjalnych obraz, ale raczej trailer, swoisty portret nagrobny z ruchomymi obrazkami. Właśnie przed chwilą projekcja mojego filmu dobiegła końca. Odpadłem od ściany Czomolungmy i lecę w dół. Jestem już na tyle blisko ziemi, że obraz filmowy został zastąpiony przez widok rosnącej z każdym ułamkiem sekundy białej powierzchni. Nagle, zupełnie niespodziewanie, uśmiecham się. Stojący dotąd spokojnie u podnóża szczytu potwór kurczy się w tempie wprost proporcjonalnym do prędkości mojego spadania. Choć dzieli nas jeszcze spora odległość, w jego oczach widzę strach. Wiemy obaj, że gdy zetknę się z ziemią, on również zginie.
Wreszcie skończy się mój czas. Stał obok mnie jak żywa klepsydra, skrupulatnie odmierzająca upływające godziny. Wiem, mogło być ich jeszcze sporo…

***

Budzę się, otwieram oczy i próbuję wyłowić z ciemności jakiekolwiek ślady czegokolwiek. Skoro tak ma wyglądać nicość, dlaczego wróciła świadomość? Przyglądam się dokładnie czerni i zauważam, że to nie pustka, ale on – jego zwały tłuszczu, monstrualne jak Wszechświat ręce, rozstawione szeroko nogi. Jest wszędzie, widzę go wszędzie. Mój nowy potwór, mój nowy czas… wieczność.

Czasozmieniacz

Czy kiedykolwiek pragnęliście cofnąć się w czasie i naprawić błędy przeszłości? Roman dostał taką możliwość rok temu, gdy oglądał wieczorem serial, popijał piwo, a w przerwach na reklamę użalał się nad własnym, niespełnionym życiem szeregowego pracownika supermarketu. Wtedy właśnie rozległo się pukanie do drzwi jego kawalerki. To przyszedł dawno niewidziany kumpel, Grzesiek, profesor na miejscowym Uniwersytecie, z propozycją nie do odrzucenia.

– Zacznijmy od tego, że przeszłość nadal istnieje. Ukryta jest ona w strukturze teraźniejszości, a za pomocą mojej metody stymulacji temporalnej można tak dostroić mózg, aby nawiązał z nią kontakt.
– I po co to wszystko? – spytał Roman, który po trzecim piwie zaczął tracić kontakt z teraźniejszością.
– Żeby ją zmienić. Człowieku! Dzięki temu poprawisz własne życie!

I tak Roman zgodził się zostać królikiem doświadczalnym. Przez cały następny tydzień uczył się koncentracji umysłu za pomocą ćwiczeń oddechowych, a także korzystania ze stymulatora fal mózgowych, mającego postać niewielkiej słuchawki.

– Włóż stymulator do ucha, zamknij oczy, uspokój umysł i skoncentruj się na teraźniejszości – instruował go wynalazca. – Potem wyobraź sobie, że idziesz korytarzem, co symbolizuje podróż w czasie. Na jego końcu znajdują się drzwi. Jeśli je otworzysz, trafisz do wybranego przez siebie momentu przeszłości.

W końcu Roman załapał. Gdy po raz kolejny otworzył wyobrażone drzwi, znalazł się nagle w rodzinnym domu, młodszy o lat dziesięć. Trzymał w ręku podanie o przyjęcie na studia i zastanawiał, czy nie posłuchać rodziny namawiającej go, żeby wziął się raczej za coś pożytecznego. W dotychczasowej przeszłości zrezygnował z dalszego kształcenia, teraz jednak postanowił to zmienić.

– Idę na studia! – powiedział kilkakrotnie, a potem otworzył oczy.

Oczywiście nie miał po co szukać dyplomu w szufladzie.

– To nie działa w ten sposób – wyjaśnił mu Grzesiek. – Zmieniłeś tylko orientację przeszłości na taką, która bardziej sprzyja twojemu rozwojowi. Na efekty musisz jednak trochę poczekać.

I faktycznie, przez ostatni rok wiele zmieniło się w życiu Romana, który nabrał niespotykanej u niego dotąd chęci do nauki, skończył kurs operatora narzędzi czyszczących i został przełożonym sprzątaczek. W międzyczasie dokonał też innych modyfikacji. Zapobiegł na przykład zerwaniu z byłą dziewczyną. Wprawdzie zamężna obecnie Jolka nie wróciła do niego, szybko jednak – dzięki większej empatii – znalazł sobie podobną do niej partnerkę. Ostatnio zaś nauczył się cofać do czasów sprzed własnych narodzin i dokonywać modyfikacji na większą skalę. Właśnie dzięki temu w całej Polsce zapanowała moda na hodowlę kóz.

– Jak tego dokonałeś? – spytał Grzesiek, gdy wyprowadzając rogatego pupila spotkał Romana przed blokiem.
– Po prostu cofnąłem się do roku czterdziestego czwartego i zapobiegłem przejęciu władzy przez komunistów.
– Ale co to ma wspólnego z kozami?
– Naprawdę nie słyszałeś tego powiedzenia: Gdyby nie władza ludowa, to byście kozy pasali?

niestety

Nikt z nas nie przypuszczał, że z pozoru niewinne lenistwo skończy się tak źle!
Pierwsze oszalały zegarki. Ich wskazówki zaczęły się kręcić z niesamowitą szybkością, jedna wyprzedzała drugą, a druga trzecią. Krajobraz za oknami zwariował, gdyż drzewa z sekundy na sekundę zmieniały swoje ubrania. Jakby wiosna, lato, jesień i zima następowały teraz po sobie nie co trzy miesiące, ale co trzy okamgnienia. Przyszła też kolej na nas.
Weźmy taką Alicję: młoda, zgrabna i powabna. Aż tu nagle zmarszczek cała twarz! Sylwetka pochylona! Nogi się trzęsą, ręce się telepią.
Bartek najpierw grał w piłkę ze ścianami, potem zaczął stękać i pojękiwać, że kości go bolą, że w mięśniach mu strzyka.
- Cóż to się dzieje? - wyjąkała Alicja. - Widziałam się w lustrze. Ależ wstrętne babsko!
Nikt nie wiedział, ale razem doszliśmy do wniosku, że miesiąc lenistwa w wynajętej chatce nie doprowadził do niczego dobrego.
Utknęliśmy, na dodatek, w jednej części domku. Do naszej dyspozycji zostały: salonik, przedpokój, kuchnia i część łazienki, z kibelkiem. Resztę zakluczowało na amen. Okna podobnie: chociaż pchaliśmy, chociaż atakowaliśmy je krzesłami, ani drgnęły.
A Bartkowi zebrało się na podsumowania.
- Właśnie przesuwa mi się przed oczami moje życie - powiedział. Zasiedliśmy obok niego, skrzypiąc kośćmi. - Toczy nas tajemnicza choroba, cosik czuję, że już stąd nie wyjdziemy, towarzysze.
Milczeliśmy, bo czuliśmy to samo, a także dziwny smrodek, snujący się wśród ścian. W upiornej ciszy rozbrzmiało donośne pukanie do drzwi, westchnięcie (nie zdołaliśmy się podnieść, by otworzyć) i skrzypnięcie... Coś jakimś cudem wlazło do domku.
- A wy lenie, a wy obiboki, a wy niezguły, a wy nieroby i nicpoty - zaczęło pomstować, wygrażając nam pięścią. - Zabiliście czas! Bronił się biedak jak mógł, ale robiliście to wielokrotnie, z premedytacją, z okrucieństwem! A wy lenie...
I tak dalej, i tak dalej. Kamil, któremu oczy podkrążyły już cienie śmiertelne, ośmielił się wreszcie przerwać tyradę i podniósł dłoń.
- Żądam dowodów! - zgrzytnął. - Mieliśmy urlop. Mieliśmy prawo!
Coś tajemniczego machnęło ręką i nie rzekło nic, wskazało natomiast na drzwi. Otworzyły się posłusznie, ukazując niedostępną część chatki. Z trudem kroczyliśmy za cosiem.
W jednym pokoju - czas powieszony na klamce; czas posiniały, nabrzękły, czas z wywieszonym ozorem.
W drugim pokoju - czas zamordowany nożem. Krew na ścianach, krew na podłodze. Ojejku, jej!
W drugiej części łazienki czas utopiony w wannie.
W sypialni czas uduszony poduszką.
- I co? - wysyczało coś. - I co, wy nicponie, nieroby, lenie zapowietrzone, i co?
Umieraliśmy już ze starości, skupieni wokół czegoś, zegarki wariowały, pory roku za oknem zmieniały się jak szalone.
- Biedny czas... - odezwałam się, resztkami sił walcząc ze śmiertelnym znużeniem. - Co teraz będzie? Nic nie można na to poradzić?
Coś pokręciło głową.
- Nic, choć byliście w sumie mało pomysłowi. Znane są tysiące sposobów zabijania czasu, ale... nikt nie wie jak go wskrzesić. Niestety.

Czy wiesz ?

Czy wiesz jak to jest, gdy cały świat zawęża się do tej jednej, jedynej chwili? Gdy milion myśli przepływa przez twój umysł, ale żadna z nich nie wychodzi na światło dzienne? Gdy wiesz, że popełniasz błąd, ale masz świadomość że już nie możesz tego odwrócić?
Myślę, że wiesz. Każdy to wie.
Ale czy wiesz jak to jest, gdy ta jedna, konkretna chwila trwa wieczność? Gdy tkwisz w niej jak mucha zatopiona w bursztynie i przeżywasz swój, jeszcze nie popełniony, a może już popełniany błąd? Gdy twoje ciało pozostaje w bezruchu, a umysł nie może przestać pracować wpędzając cię w szaleństwo?
Nie sądzę. Tego nie wie prawie nikt. A ci co wiedzą, zapewne wpakowali się w to przez swoja własną głupotę tak jak ja. Ale długo by to opowiadać.
Zapamiętaj, ty który to czytasz - dam ci jedną przestrogę – ciekawość to zaprawdę pierwszy stopień do piekła, a magia nie lubi się dzielić swoimi tajemnicami.



**************************************************************

Skarb

Klaus nadymał policzki i głośno wypuścił z nich powietrze w geście bezradności.
- Trzeba rozsadzić, nie ma innego wyjścia.
- Oszalałeś? Zabijemy go. Weź się k*rwa trochę zastanów! Trzeba wciągnąć do spółki Ramona, on ma odpowiedni sprzęt, na pewno to otworzy - odpowiedział mu kompan.
- Zaj*biście, teraz będziemy dzielili łup na czterech, a miało być po połowie... Dobra k*rwa
Łysy, dzwoń. By to ch*j jasny spalił - dodał ciszej pod nosem.
Łysy wystukał coś na klawiaturze komórki i po chwili nawiązał rozmowę.
- Siema Ramon. Stary, mamy z Klausem dla ciebie dila... co najmniej pięćdziesiąt kawałków... tak, Jezus spieprzył sprawę, bez ciebie tego nie ruszymy, weź swój sprzęt i przyjeżdżaj na nabrzeże, stare magazyny, numer szesnaście... dowiesz się wszystkiego na miejscu... tak, czekamy. Nara.
Odwrócił się do Klausa - będzie za dziesięć minut, łatwa kasa znów może być łatwą kasą.
- Łatwo ci mówić, ja pracowałem nad tym planem dwa miesiące. Dokładnie wyliczony czas i miejsce transportu, wykradzione plany od jajogłowych, elegancko przechwycony ładunek, diamenty na wyciągnięcie ręki... i d*pa. Jezus jak zwykle wsadził swoje łapy tam, gdzie nie trzeba. Mówiłem żeby go nie brać.
- Wyluzuj Klaus, kto mógł wiedzieć, że to kosmiczne ustrojstwo, to jakaś poj*bana łamigłówka.
- Ale chyba nie powiesz mi, że Jezus zna się na tych symbolach? Nacisnął co popadło, należało się zastanowić, to jest jakiś szyfr. A wewnątrz tego cacka najczystszej postaci diamenty, które podobno napędzały cały statek.
- A jeśli Jezus nie zemdlał tylko to coś z nim robi?
- Niby co? To tylko jakiś mechanizm, tyle że z pułapką na idiotów. Wewnątrz nie zmieści się żaden ufoludek, za małe to jest. Zresztą mamy plany, sam widziałeś.
- Ta, sam sobie zrobił kuku jakby co. Gdzie ten Ramon? Powinien już być, wyjdę oblukać teren.

Minęło pół godziny.
- Zaj*biście. Teraz mamy dwóch półgłówków sczepionych z naszym sejfem. Toście k*rwa wymyślili!
- Klaus, ja się zaczynam tego bać. Ramon też stracił od razu przytomność. Co to k*rwa jest?! Może lepiej dać nogę? Będzie na tych dwóch...
- Nic z tego, za blisko jesteśmy tych diamentów, pomyśl jakie wakacje sobie za to sprawimy. Nie pękaj Łysy, coś się zaraz wymyśli. Jezus nacisnął "drzewo" a Ramon przypadkiem trącił "ptaka". Zostały trzy symbole, a nas jest dwóch. Już chyba wiem o co w tym chodzi. Trzeba wybrać właściwy symbol, to puszczą wszystkie zamki... Dobra, robimy tak, jak nie trafisz we właściwy to dla pewności zadzwonię po kogoś i będzie pięć na pięć. Właściwy przycisk uwolni wszystkich więc nie ma strachu - poklepał kompana po ramieniu i uśmiechnął się.
- Dlaczego ja? To twoja teoria, ty wybieraj.
- Ja jestem tutaj mózgiem Łysy, muszę być przytomny do końca. Nie panikuj, już jesteśmy blisko.
Łysy zawahał się przez chwilę, po czym wyciągnął rękę do panelu z symbolami. Nacisnął "konia" i już po chwili leżał nieruchomy z dziwaczną klamrą na ramieniu.
- Pudło! Tak myślałem, że nie chodzi o "konia" - powiedział do siebie Ramon. Wyciągnął z kieszeni telefon, nacisnął coś, zastanowił się i schował go z powrotem do kieszeni - to przecież banalne! - wykrzyknął do siebie - trzeba wybrać symbol podobny do tych obcych. Że też nie zabrałem jakichś zdjęć... hm pomyślmy. Tak, to na pewno będzie to! - Klaus zbliżył rękę do urządzenia i wcisnął "ośmiornicę".

Minął tydzień. Bezdomny zamieszkujący stare magazyny znalazł coś bardzo dziwnego. Czterech nieruchomych ludzi, przyczepionych do czegoś... dziwnego. Podszedł ostrożnie bliżej i ujrzał panel z przyciskami. Przyjrzał się im przez chwilę i zamruczał pod nosem: "I oto Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo...", po czy nacisnął ikonkę "ludzika". Nagle klapka urządzeni z sykiem odskoczyła na bok a nad nim zajaśniał holograficzny obraz. Pojawiła się na nim postać człowieka, który zaczął mówić: "Witajcie Ludzie, wybraliśmy spośród całej galaktyki pięć inteligentnych form życia, żeby połączyć nasze siły i wspólnie ewakuować się z naszej umierającej galaktyki. Pozostało niewiele czasu, czekamy na waszą odpowiedź pięć dni ziemskich, potem będzie już za późno..."
Ostatnio zmieniony przez xan4 20 Grudnia 2009, 14:05, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 19 Grudnia 2009, 23:35   

xan4 napisał/a
W głosowaniu mała (albo bardzo duża) zmiana, spróbujemy jak w głosowaniach na numer miesiąca, 13 szortów, 13 głosów.


Myślałam czy tak nie zrobic ostatnio, ale zabrakło mi odwagi ;)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 19 Grudnia 2009, 23:48   

Martva, a widzisz ;P:
co się odwlecze to nie uciecze, jakoś tak to chyba było :D

sprawdźcie swoje teksty proszę, jakby coś było nie tak, to jutro poprawię.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 20 Grudnia 2009, 00:27   

Przeczytane. Jest kilka wartych punktu. Się poczeka, przeczyta raz jeszcze i się zobaczy.
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Grudnia 2009, 09:57   

Martva napisał/a
ale zabrakło mi odwagi ;)


Musiał nastać czas Xana IV Odważnego :D
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
hardgirl123 
Kaznodzieja

Posty: 2441
Skąd: Kraków
Wysłany: 20 Grudnia 2009, 10:58   

Dwie minuty do północy
Przypowieść o strasznym dworze
Bardzo niewiele czasu
Potwór
Czy wiesz ?
_________________
Władza jest po to, by świat nie rozpadł się na tysiące kawałków.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 20 Grudnia 2009, 13:11   

I pierwsze koty za płoty :D
hardgirl123, and NN dzięki serdeczne za głosy,
Kto się łapie na trójeczkę :?:
 
 
khamenei 
Zombie Lenina


Posty: 495
Skąd: Gdynia
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 10:59   

Przedsiębiorstwo
Dwie minuty do północy
Bardzo niewiele czasu

Resztę zakluczowało na amen. - o w mordę, co tu się dzieje...
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 11:10   

khamenei, :mrgreen:
dzięki za głosy,
rozwiniesz swój komentarz :?: :wink:
 
 
khamenei 
Zombie Lenina


Posty: 495
Skąd: Gdynia
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 11:51   

Jasne, mogę rozwinąć. Generalnie nie jestem fanem shortów, gdyż zazwyczaj nie przedstawiają sobą za wiele ciekawego. Zdają się pisane na kolanie, a liczy się tylko puenta; czasami wątpliwej jakości. Rzecz jasna nie wszystkie, ale większość takie sprawia wrażenie. Jakoś dotychczas też nie brałem udziału w forumowych głosowaniach, ale skoro najlepsze drukowane są w piśmie, stwierdziłem "czemu nie".

Zagłosowałem tylko na te, które mi się podobały. Innymi słowy są to jedyne teksty wg mnie ciekawe. Pozostałe albo były słabo napisane, albo pomysł do mnie nie przemówił, albo miały jakieś śmieszne regionalizmy (vide "zakluczowało"), które nie były częścią stylizacji wypowiedzi bohaterów ;) .

W każdym razie spośród tych, które wytypowałem, najbardziej podobało mi się "Przedsiębiorstwo", które w ciekawy sposób (acz prosty, no ale takie wady shortów) opisała firmę, z której usług z chęcią bym skorzystał. "Dwie minuty" urzekły mnie nienachalnym humorem i pozytywnym podejściem głównego bohatera w obliczu ogromnego kryzysu (hehe), no a "Bardzo niewiele czasu" przewrotnie ukazuje, jak sytuacja może się diametralnie obrócić - z osoby prawie że kontrolującej stajemy się kontrolowani.
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 12:11   

khamenei, bardzo dziękuję za rozwinięcie, miło mi, że zawitałeś do wątku szortowego.
Mam nadzieję, że bedziesz tutaj czasami zaglądał.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 15:12   

Popatrzmy jak się to nasze głosowanie dotychczas rozkłada:

6 głosowań, z czego:
2 głosowania ujawnione, na 6 szortów
4 głosowania NN-ów, każdy na ten sam szort.

Hmmmm... :?
 
 
 
khamenei 
Zombie Lenina


Posty: 495
Skąd: Gdynia
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 16:01   

No nie... nie wierzę ;) . Rozumiem, że takie sytuacje się tu wcześniej nie zdarzały i jakoś to wyjaśnicie, bo zakrawa toto na kpinę.
 
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 16:26   

Nie to, abym coś imputował. Ogromne są we mnie pokłady ufności. Rzecz w tym - oczywiście to kwestia de gustibusa i każdy może mieć inną opinię - że to IMHO jedno z dwóch najsłabszych opowiadań tej edycji. Nie fabularnie. Broń Panie! Fabuła się broni sama. Wykonawczo. Amatorszczyzna wręcz uderza w oczy, za przeproszeniem Autora rzecz oczywista.
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 16:30   

terebka, podejrzewasz krewnych i znajomych królika?
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 16:35   

Nie. Po prostu wielce ciekawa koincydencja.
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 18:46   

Już osiem głosowań, 5 NN nam zagłosowało po drodze.
terebka, faktycznie coś się chyba dzieje, będę się starał baczniej przypatrywać głosowaniu ;P:
 
 
Matrim 
Kwiatek


Posty: 10317
Skąd: Zagłębie i Wielkopolska
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 23:04   

A czy oprócz głosowania można też uzasadnić dlaczego na niektóre teksty się głosu NIE oddało? :wink: Nie wiem, czy takie prawo przysługuje, bo ja swojego nie wysłałem, a jestem we wrednym humorze i niektóre rzeczy mnie zdrzaźniły :twisted:
 
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 21 Grudnia 2009, 23:20   

Matrim, OCZYWOŚCIE że można, a nawet trzeba, acz nie obowiązkowo, wszelkie komentarze są mile widziane i czytane :)
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 22 Grudnia 2009, 08:17   

Matrim, jak najbardziej, większość szortopiśców czeka na merytoryczne komentarze, możesz także napisać czemu na niektóre szorty zagłosowałeś :D
 
 
Dragoon 
Jaskier


Posty: 79
Skąd: Oława
Wysłany: 22 Grudnia 2009, 12:15   

Zdumiewająca przygoda Zdziśka Juzyszyna
Trochę zapachniało Wędrowyczem, ale do pierwowzoru dużo brakuje, no i poza tym mało śmieszne.

Przedsiębiorstwo Zarządzania Czasem
Bardzo dobry szort, ciekawy pomysł, niestety puenta taka sobie. Niemniej najlepszy tekst edycji. PUNKT

Dwie minuty do północy
Wizja końca świata, nieuzasadniona. No i ta lista rzeczy do wykonania, sorry ale ja bym wybrał zupełnie inaczej.

Przypowieść o strasznym dworze
Jak dla mnie to trochę zbyt smętne i pretensjonalne, może nie byłem akurat w nastroju.

Teoria względności
Szort zupełnie o niczym, ot taka scenka z życia. Przeczytane - zapomniane.

Wieczór trzech żuli
Autor chyba za bardzo skupił się na rymowankach, bo sens zupełnie mi umknął.

Czas dla siebie
Ciekawy pomysł, wyróżnia się na tle pozostałych. Trochę męczące w odbiorze. PUNKT

Bardzo niewiele czasu
Taki sobie - ani zły, ani dobry - niedoprawiony.

Warszawski zegarmistrz
Nie do końca chyba załapałem sens. Dla mnie niezrozumiałe.

Potwór
Całkiem ciekawe, mocno refleksyjne, no i dobre zakończenie. PUNKT

Czasozmieniacz
Przykro mi, ale kompletna kicha.

niestety
Kolejny nieudany szort, zabijanie czasu nożem i klamką to lekka przesada.

Czy wiesz ?
To raczej rozbudowana sentencja niz szort, ale całkiem zgrabne.

---------------------------------------------------------------------------------------------

Skarb
Przyzwoity szort, wulgaryzmy IMO uzasadnione, zakończenie nienajgorsze.
_________________
Od dziś macie tytułować mnie Sid, Władca Płomieni!
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 22 Grudnia 2009, 15:49   

Dragoon, dzięki za głosowanie i opinie :D

Kto się pisze na okrągłą dziesiątkę :?:
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 22 Grudnia 2009, 17:14   

Ja dopiero wydruczyłem i w wolnych chwilach będę podczytywał.
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Kamilos 
Sky Captain


Posty: 166
Skąd: Mazury
Wysłany: 23 Grudnia 2009, 08:25   

No to krótkie podsumowanie z mojej strony:

Zdumiewająca przygoda Zdziśka Juzyszyna - moim zdaniem autor nadużył wzniosłego języka do opisania wydarzeń, być może chcąc skontrastować z prostackimi bohaterami. Wydaje mi się to ciut przekombinowane. Pomysł ciekawy ale zabrakło dobrej pointy.

Przedsiębiorstwo Zarządzania Czasem - od razu czuje się bardzo dobry warsztat autora, solidny tekst ale pointa jakaś taka oklepana.

Dwie minuty do północy - tekst przemówił od razu do mnie jakby był prawdziwą historią z nutka niesamowitości. Pozostawia refleksję nad własnymi marzeniami i pytanie "Dlaczego u licha akurat o północy skończył się świat?" :D pięknie, PUNKT

Przypowieść o strasznym dworze - nie bardzo wiem o co chodzi w tym tekście, do połowy nudny, od połowy tajemniczy

Teoria względności - jakoś nie widzę zbytnio pointy w tym tekście, historia też nie porywa. Dlaczego awioautka (tudzież avioautka) to nie awioautko? To pytanie pozostaje mi tylko w głowie z tego szorta.

Wieczór trzech żuli - to samo co w Zdumiewającej przygodzie Zdziśka Juzyszyna, ten sam język, stylistyka i tematyka żulerska. Stawiam na jednego autora obu tekstów. Ten szort zupełnie mi się nie podobał.

Czas dla siebie - ciekawie przedstawieni bohaterowie, autor się postarał aczkolwiek zabrakło lepszej fabuły.

Bardzo niewiele czasu - znakomity pomysł i realizacja, brawo! PUNKT

Warszawski zegarmistrz - autor buduje historię i klimat całkiem solidnie, tylko po co? Zupełny brak pointy i słaba edycja tekstu (myślniki).

Potwór - smutna opowieść, której nie do końca rozumiem. Bił go ojciec i rzucił się z Czomolungmy? Troszkę nonsens :)

Czasozmieniacz - fajna historyjka, gdyby nie pointa urwana z choinki, byłby punkt.

niestety - niestety nie trafia do mnie zupełnie, nudne.

Czy wiesz ? - przez moment myślałem, że wiem o co chodzi autorowi.

Podkreskowe opko na razie pozostawiam bez komentarza.
 
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 23 Grudnia 2009, 08:53   

Kamilos, :bravo dziesiątka zdobyta,
jedenastka do zdobycia, Jedenastka do zdobycia, Jedenastka, jesteś tu?
 
 
anja.sfanvitch 
Gollum

Posty: 21
Skąd: lubelskie
Wysłany: 23 Grudnia 2009, 16:22   

W całej swojej odmienności (choć tym razem napisałam szorta bardzo typical :oops: ) chciałam zauważyć, że niezbyt jeszcze wiem, jak się zabrać do głosowania. Na razie może więc porzucam trochę opinii:

Zdumiewająca przygoda Zdziśka Juzyszyna
Nie rozumiem związku szorta z tematem, a może raczej: ów związek, mimo kilku (i tak mocno naciąganych!) interpretacji, wydaje mi się ciągle bardzo niewielki. Teoretycznie to dobrze i może w innym miejscu, innym czasie taka ulotność tekstu ucieszyłaby mnie, ale przekonałam się już na własnej skórze, że szorty rządzą się innymi prawami :) Z tego też powodu ciężko mi myśleć o możliwości oddania głosu na numer 1. Druga sprawa, przez którą jestem nieco rozstrojona, to interpunkcja. Przez całą długość szorta owa interpunkcja nakazuje mi bacznie jej się przyglądać, a to z kolei sprawia, że tekst wydaje się kostropaty. Są za to bardzo fajne dialogi, żywe, naturalne.

Przedsiębiorstwo Zarządzania Czasem
A tu może będzie punkt. Przede wszystkim za pomysł, wydaje się świeży, sympatyczny i lekki - w sam raz na świąteczno-przedświąteczną edycję. Wplecenie św. Mikołaja było posunięciem trochę ryzykownym, bo wiadomo, jak grudzień, to prezenty, Mikołaje, choinki, nuda. Jednak ryzyko - moim zdaniem - opłaciło się Autorowi, może dlatego tak, że nie ma tych świątecznych wzmianek zbyt dużo, ot, na końcu. Może dlatego, że generalna, główna idea jest przeniesieniem czegoś magicznego w zwykłą rzeczywistość, lekko wykoślawioną i paradoksalną (!!! paradoksów nie znoszę, czynię tu wyjątek). Wygląd szorta pozostawia trochę do życzenia, ale nie są to aż tak rażące usterki, żeby zniwelować ogólne wrażenie. A ogólne wrażenie każe mi być na tak.
_________________
Pierwszy samochód ominął go z boku, drugi zatrąbił.
Zszedł więc na chodnik,
zwolnił.
 
 
anja.sfanvitch 
Gollum

Posty: 21
Skąd: lubelskie
Wysłany: 24 Grudnia 2009, 00:33   

Dwie minuty do północy
Również całkiem sympatyczne i również być może będzie punkt. Są niewielkie wpadki stylistyczne, jedna bodajże literówka i nieco szaleją przecinki. Ot, zaprószyło się. Kupiłam natomiast historyjkę, którą opowiedział mi szort, i nie doszukuję się żadnych nieprawdopodobieństw. Narracja nie powoduje nagłego ataku kataru żołądka, nie jest super hiper ultra mega efektowna, ale przecież nie musi być. Zaczyna się, trwa i kończy. Dobra jest.
_________________
Pierwszy samochód ominął go z boku, drugi zatrąbił.
Zszedł więc na chodnik,
zwolnił.
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 24 Grudnia 2009, 10:42   

anja.sfanvitch, :bravo czekamy na jeszcze, zostało Ci już tylko 10 sztuk :)
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 25 Grudnia 2009, 14:36   

Zdumiewająca przygoda Zdziśka Juzyszyna - Nie przepadam za wyrobami "jakubopodobnymi", za samym Jakubem zresztą też niespecjalnie. Dlatego pewnie nie chwyciło. I uciekł mi sens puenty, innymi słowy, nie kumam jej. Napisane jednak bardzo sprawnie.
Przedsiębiorstwo zarządzania czasem - Fajny pomysł i przyjemny warsztat. Czytało się całkiem nieźle. Sęk w tym, że short specjalnie do niczego nie zmierza. Sprawnie napisana, sympatyczna scenka i nic ponadto.
Dwie minuty do północy - Tekst poprowadzony w taki sposób, że byłem autentycznie ciekawy jaką rzecz z listy postanowień Cichy zostawił sobie na koniec. I co najważniejsze, puenta nie była rozczarowująca. Dobra miniaturka.
Przypowieść o strasznym dworze - Klimatu nie poczułem, tekst zamiast mnie zainteresować, irytował. Słabo.
Teoria względności - Nieźle napisane, czytało się sprawnie i przyjemne, jednak dobre wrażenie popsuła puenta. Mnie nie podeszła.
Wieczór trzech żuli - Nawiązanie na nawiązaniu, przez nawiązanie poganiane, a całość niestrawna.
Czas dla siebie - Większych zastrzeżeń brak, napisane nieźle, pomysł też przyjemny, tylko jako całość, nie do końca trafiło akurat do mnie.
Bardzo niewiele czasu - Interesujące. Dobry warsztat, wciągająca historia i przewrotne zakończenie. Lubię takie teksty.
Warszawski zegarmistrz - Nie załapałem sensu tego tekstu. Dokąd to zmierza?
Potwór - Dobry pomysł i dobre wykonanie. Do gustu przypadła mi także końcówka. Takie lubię.
Czasozmieniacz - Ani specjalnie wciągająca, ani dowcipna scenka. A puenta zapewne miała być dowcipna. Cóż, nie wyszło.
niestety - Niestety mi nie podeszło. Strasznie standardowe. Oczywiście, nie każdy tekst musi nieść wielkie powiewy świeżości, ale ten tutaj jakoś utknął i nie zachwycił.
Czy wiesz? - Bardzo enigmatyczne. Nie wiem czy temu tekstowi taki zabieg akurat dobrze się przysłużył...
Skarb - Dobre, przewrotne i pomysłowe. Gdyby był w ankiecie, byłby punkt.

Ostatecznie moje punkty idą na następujące teksty: Dwie minuty do północy; Bardzo niewiele czasu i Potwór
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 25 Grudnia 2009, 14:59   

Chal-Chenet, dzięki, na Ciebie można zawsze liczyć :D

Kto chętny na dwunastkę :?:
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group