Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Pełnia - głosowanie do 3.11.2009

Który tekst spełnił Twoje oczekiwania?
Akerman
0%
 0%  [ 0 ]
Blask
0%
 0%  [ 0 ]
Demolka
0%
 0%  [ 0 ]
...i Bestia
0%
 0%  [ 0 ]
Inwazja pożeraczy...
33%
 33%  [ 1 ]
I w księżyciwym blasku stanie u drzwi
0%
 0%  [ 0 ]
Jej zapach
0%
 0%  [ 0 ]
Nieoczekiwany świadek
0%
 0%  [ 0 ]
Niespodzianka
0%
 0%  [ 0 ]
Nikt się nie waży
0%
 0%  [ 0 ]
Ostrożności nigdy dosyć
0%
 0%  [ 0 ]
Pełnią gębą
0%
 0%  [ 0 ]
Pamiętnik znaleziony na skórze
0%
 0%  [ 0 ]
per aspera ad lunae
0%
 0%  [ 0 ]
Pogoń
33%
 33%  [ 1 ]
Proces gnilny
0%
 0%  [ 0 ]
Spełnienie
33%
 33%  [ 1 ]
Wstydliwy epizod z życia Dr House'a
0%
 0%  [ 0 ]
Wśród nocnej ciszy
0%
 0%  [ 0 ]
Zew krwi
0%
 0%  [ 0 ]
Zew krwi
0%
 0%  [ 0 ]
Głosowań: 1
Wszystkich Głosów: 3

Autor Wiadomość
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 19 Października 2009, 22:44   Pełnia - głosowanie do 3.11.2009

Akerman

Konie wypadły z gęstego lasu na step porośnięty wysoką trawą. Jeźdźcy rozejrzeli się czujnie lustrując uważnie linię drzew. Wszystko było idealnie spokojne. Wieczorne niebo czerwieniło się na zachodzie, gdy na wschodzie dało się już widzieć pierwsze gwiazdy.
-Córy szatana, suki rżnięte przez Belzebuba!
-Kapitanie?
-Czuję je... gdzieś tu są... - Kapitan spiął konia i ruszył przed siebie.
Słońce schowało się już za lasem gdy łowcy ujrzeli ogniska i biały dym znikający w otchłani granatowego nieba. Spojrzeli po sobie uważnie i pokiwali głowami. Gdy podjechali bliżej dało się słyszeć dzikie zawodzenia, a nagie sylwetki co raz to przesłaniały płomienie ognisk, które płonęły rozrzucone w jakimś pokrętnym, piekielnym ładzie.
-Jazda na wiedźmę! Liny w dłoń! Żadnej nie przepuścić! - Rumaki wpadły pomiędzy tańczące sylwetki, a kobieta stojąca nad największym ogniskiem w tym właśnie momencie wrzuciła coś do ognia.
Wrażenie ciemności było aż nadto wyraźne. Konie spłoszyły się i pozrzucały swych jeźdźców. Doznane przez nich zawroty głowy i nudności były tak potężne, że mężczyźni padali na ziemię i wymiotowali w konwulsjach. Wiedźma stojąca nad ogniem śmiała się upojona sceną która się przed nią roztaczała.
Kilku mężczyzn podniosło się jednak i wyciągnęło miecze porzuciwszy wcześniej liny.
-Czary! Sztuki nałożnic szatana! Do broni panowie! Zabijać!
Sylwetki w płaszczach z błyszczącymi klingami wkroczyły pomiędzy nagie kobiety tnąc i kłując bez opamiętania. Dopiero gdy wszystkie, które nie uciekły leżały już bez życia pochylili się nad ich przywódczynią, na twarzy której nadal błyszczał dziewczęcy wręcz uśmiech.
-Jesteście głupcami... Nigdy nie opuścicie Akermanu jeśli tak to się zakończy...
-Nie zmylisz nas tymi słowami. Wasz Akerman nie istnieje, zniknie z tej ziemi razem z waszym czarcim pomiotem. - Miecz błysnął, świsnął i zatonął pomiędzy bladymi piersiami kobiety. Na jej twarzy nadal widniał ten sam niewinny uśmiech przepełniający wszystkich wokół dziwnym lękiem.
-Łapać konie panowie, jutro musimy być w Kijowie co by arcybiskupowi zdać raport.
Noc była wyjątkowo jasna, ale konie widać odbiegły zbyt daleko. Mężczyźni zaczęli czuć się nieswojo. Nikt z nich nie pamiętał, żeby pod nogami mieli piasek gdy jechali w tą stronę. Nigdzie też nie dało się wypatrzyć wysokiej stepowej trawy sięgającej człowiekowi pasa. Krajobraz był szary, lekko błyszczący pozbawiony jakiegokolwiek życia. Któryś z nich spojrzał w górę mając nadzieję zorientować się w kierunku dokąd mają się udać, a trwoga z jaką zamarł na twarzy zmusiła resztę do podążenia za jego wzrokiem.
Jeszcze nie potrafili tego pojąć świadomie, ale ta wiedza powoli w nich kiełkowała i oplatała ich ciała paraliżując strachem każdy mięsień.
Wysoko na niebie pomiędzy malutkimi gwiazdami błyszczała błękitna Ziemska kula. Ogromna, większa niż wszystko co można na niebie obserwować. Błękit poznaczony piórami białych chmur i zielonymi plamami kontynentów.
- Piękną mamy dziś pełnię... - Powiedział Mistrz Twardowski siedzący na małej wydmie z dymiącą fajką w ustach i Krakowską czapką na głowie.

Blask

Stukot obcasów niósł się echem pomiędzy blokami. Przyspieszyła, byle jak najprędzej znaleźć się w domu. Zagrzebać pod kocem, z kubkiem wina, obejrzeć film, zapomnieć o złym świecie.
Godzinę później, z każdym łyczkiem, świat wydawał się być coraz lepszy. Tu, we własnym mieszkanku, przed telewizorem, było bezpiecznie. Bez wrednej szefowej, bez Irka, flirtującego na jej oczach z Anką. Miłe ciepło rozchodziło się po całym ciele, otulało, usypiało. Film był ciekawy, ale oczy same się kleiły.
Z drzemki wyrwały ją trzaski z głośników. Omiotła półprzytomnym wzrokiem ekran, obraz nieco śnieżył. Zmrużyła oczy, próbując rozpoznać, co to za film, ale wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Postacie były zdeformowane, jakby miały nadtopione twarze.
„Tylko nie horror” - pomyślała, szukając pilota. Zanim znalazła, obraz zaśnieżył się jeszcze bardziej i zanikł. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że w pokoju jest nienaturalnie jasno, zegar wskazywał godzinę 1:57, a pokój sprawiał wrażenie rozświetlonego brzaskiem. Przełknęła ślinę, czując dziwną suchość w gardle. Podeszła powoli do okna.
Świat wyglądał normalnie, parking zastawiony samochodami, okna sąsiednich bloków ziały ciemnością, co do jednego. Popatrzyła jeszcze na komórkę i analogowy zegarek. Zgodnie wskazywały okolice drugiej. Niebo, rozjaśnione, szarawe, zupełnie jakby nagle w Polsce pojawiły się białe noce, budziło trudny do opisania lęk. Zjawisko, którego nie rozumiała, ale wierzyła, że musi być wytłumaczenie.
Poznała je, gdy weszła do zalanej światłem kuchni. Na wprost okna wisiał wysoko ogromny Księżyc. Pełnia. Ale inna niż wszystkie, jakie widziała. Blask co najmniej kilkukrotnie jaśniejszy, niemal tak jasny jak Słońce, chociaż światło, wypełniające kuchnię nie przypominało słonecznego. Było białe i zimne.
Poczuła pot na czole i karku.
„To sen, na pewno śnię” - pomyślała, oddychając głęboko. Przypomniała sobie, że słyszała jak mówili w telewizji, że NASA zdetonuje bombę na Księżycu. Kiedy to miało być? A może już było? Może to ta bomba...? A... może obudzili tam coś...?
Zerknęła za okno, mrużąc oczy. Satelita Ziemi nie zmienił rozmiarów, nie rozleciał się też na kawałki.
Chwyciła za telefon, Irek, musi to zobaczyć!
W słuchawce nie było sygnału. Komórka również bezskutecznie próbowała nawiązać połączenie z operatorem. Nagle elektroniczne wyświetlacze pogasły, lodówka przestała szumieć. Zapanowała głucha cisza, którą profanowało tylko głośne bicie serca.
Stała i patrzyła, niczym zahipnotyzowana, kompletnie nie wiedząc, co robić. Księżyc raził, ale nie oślepiał, obserwowała, jak powoli zmierza ku zachodowi, próbując pojąć, co tak naprawdę widzi. Jasność nie ustępowała. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że robi się widniej. Niebo, nie błękitne ale szarosine, fioletowe, bez cienia najmniejszej chmurki, przybierało coraz intensywniejszy kolor. Pełnia, a więc z zachodem Księżyca wzejdzie Słońce.
Ta myśl ją uderzyła. Odwróciła wzrok od Księżyca i przeszła na wschodnią stronę mieszkania.
Jaskrawa biel była ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła.

Demolka

Major Pinki wszedł do sterowni mocno zdenerwowany. Zdradzał go - sztywny krok i stukot buciorów. Przycisnął twarz do skanera, zatwierdził zielonym przyciskiem i przesłona dzieląca go od panelu koordynującego, rozpłynęła się.
- Szeregowy Demolka, gdzie was do stu czortów wywiało?! - rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył podwładnego.
Akta, które trzymał pod pachą rozsypały się po posadzce, gdy pochylił się nad pulpitem z odczytami stanu generatora. Ikonka szaleńczo migała w okolicach zera. Major Pinki złapał się za głowę. Toż to nie do pomyślenia było. Taka awaria i nikt go nie zawiadomił! Bo, żeby jeszcze chodziło o zgubienie jednej galaktyki, dałoby się to jakoś odkręcić, ale brak zasilania w generatorze, to nie przelewki.
Na szybko rozważył kilka możliwych rozwiązań, jednak bez kodu dostępu do danych systemowych, nic nie wskóra. Do tego potrzebny był Demolka.
- Jak dorwę gadzinę, to mu mózg rozmiękczę – wymamrotał przez zęby i w tej samej chwili podskoczył, jak oparzony, bo coś dotknęło jego stopy.
Spod pulpitu wysunęła się pomarszczona, niebieska dłoń. Zgrabiałe palce próbowały złapać majorskiego buciora. Maszerowały stukając paznokciami za oddalającą się stopą, a wraz z nią cofającego się Pinkiego. Po chwili, która zdawała się trwać kilka obrotów wokół słońca, dłonie ryjąc dziury w posadzce wyciągnęły z wnętrza pulpitu szeregowego Demolkę.
- Do stu czortów! Demolka coście z sobą zrobili? – przełożony miał trudności z kontrolowaniem dyndającej z wrażenia szczęki.
- Obwód zamknięty, panie majorze – chłopak wyszczerzył niebieską gębę w ekstatycznym uśmiechu. – Ale zioło!
Palce szeregowego zatoczyły koło i wczepiły się w wystające z jego trampek różowe skarpetki. Zwijał się w ósemki, precelki, by za moment wyprężyć się tworząc kulisty kształt. Obserwując te wygibasy, Pinki miał wrażenie, że jego własny kręgosłup jęczy żałośnie i pęka z zazdrości.
- Szeregowy przywołuję was do porządku! – huknął.
Demolka, jak sprężyna wystrzelił do góry i znieruchomiał w pozycji na baczność. Tylko jego rozbiegane, guzikowate oczka odróżniały go od posągu.
- Czy wy zdajecie sobie sprawę, co się dzieje na Ziemi? – ciągnął przełożony. – Oceany wylały, klimat się spierniczył, ludzie powariowali! Raportów nie czytacie?! – wskazał na rozrzucone wszędzie papiery. – Ja was Demolka uprzejmie proszę, wyjaśnijcie mi, co tu się do stu czortów dzieje! Generał przez holotelefon mordę drze, czy my tu na Księżycu w kulki lecimy?! Od dwóch miesięcy synodycznych, czy jak je tam zwą, Ziemianie pełni nie widzieli! Co wy, wajchy raz na dwa tygodnie przestawić nie umiecie?!
Szeregowy pobladł. Granatowe żyły zaczęły pulsować pod skórą, sprawiając wrażenie,
że jego czaszka żyje własnym życiem.
- Czekam. I obyście dobre wytłumaczenie mieli!
Demolka pogrzebał w konsoli i odwrócił się z wyciągniętą przed siebie dłonią. Leżało
na niej coś przypominającego niewielki walec. Pinki zachłysnął się powietrzem.
- Bo widzicie panie majorze...bezpiecznik się sfajczył.

…i Bestia.

Zmierzchało.
Siedzieli na parkowej ławeczce. Trzymali się za ręce. On całował delikatnie jej włosy. Ona skromnie spuszczała wzrok, zawstydzona i dziwnie czemuś nieśmiała.
- Lauro – szeptał czule do jej ucha. – Zaledwie tydzień temu spotkaliśmy się po raz pierwszy, a ja czuję się tak, jakbym znał cię całe życie. Uwielbiam cię Lauro! Powiedz, a czy ty lubisz mnie choć trochę?
- Nie wiem – odpowiedziała głosem cichszym niźli tchnienie wiatru. – Jeszcze nie wiem, Anatolu.
- Spójrz Lauro, wschodzi księżyc. Jakże wielki. Jakże jasny. Jakże cudny. Wszak dziś pełnia.
- O taaaaaaaaaak! – krzyk jego towarzyszki przerodził się w upiorne, mrożące krew w żyłach wycie. Laura poderwała się z ławeczki i w mgnieniu oka przeobraziła w wielką, podobną do wilka bestię. Zawarczała głucho i skoczyła na skamieniałego ze zgrozy młodzieńca. Rozległ się trzask łamanych kości i ohydne mlaskanie. I, po dłuższej chwili, pełne zadowolenia mruczenie
- Lubię cię Anatolu. Nawet bardzo.
***
- Kocham cię Lauro. Kocham cię nad życie. A czy ty czujesz coś do mnie? Czy mnie kochasz? Albo przynajmniej lubisz?
- Nie wiem Kryspinie. Przecież znamy się dopiero tydzień. Ach, powstrzymaj swe zachłanne dłonie. Popatrzmy razem w niebo. Widzisz, wschodzi księżyc…

Inwazja pożeraczy...

Trupioblada tarcza księżyca, naznaczona znamionami kraterów, wisiała na czarnym niebie. Jasny blask ześlizgiwał się po dwuspadowym dachu starego domostwa i ścianach porośniętych pędami bluszczu. Brzozy o nisko zwisających, powykrzywianych gałęziach i posępne, dziwaczne wierzby rzucały długie cienie na srebrzysty dywan trawnika. Rzędy wysokich ostróżek trwały w zatrwożonym milczeniu, sztywno wyprostowane; różane krzewy kuliły się na ciasnej rabacie w kłującym obramowaniu lawendy. W wilgotnym powietrzu wisiał smród gnijącej roślinności. Panowała nierzeczywista cisza, zmącona trzepotem skrzydełek nielicznych przerażonych ciem. Przyroda zamarła w oczekiwaniu.
W odległym kącie ogrodu, ocienionym przez gęsty żywopłot z prastarych cisów coś się poruszało. Coś oślizłego i bluźnierczego. W mętnej ciemności kłębiły się mrożące krew w żyłach kształty wynaturzonych, ohydnych istot. Księżycowa poświata wydobywała z mroku upiornie lśniącą, obmierzłą skórę, makabryczne cielska, prężące się złowrogo i nieuchronnie mięśnie. Przeklęta była chwila, w której pierwsze odrażające sylwetki wychynęły na światło, plugawiąc je samą swoją obecnością.
Ślimaki ruszyły na żer.

I w księżycowym blasku stanie u drzwi

Zmęczone, opuchnięte oczy Kiry wpatrują się w szarość zmierzchu. Czeka. Jeszcze chwila. Jeszcze godzina, może dwie. Znów wracają wspomnienia, las wypełniony mrokiem i dotyk trawy pod stopami, gasnąca tarcza słońca między wierzchołkami dębów i księżyc blado czekający na swoją porę, staruszka proszącą o pomoc, śmiertelna cisza towarzysząca im w drodze.
Zapada zmrok, powoli pochłaniając kolejne rzędy drzew. Spokój wieczoru wypełnia jej ciężki, świszczący oddech. Nagroda. Tak, to miała być nagroda. Sama ją sobie wybrała. Może nie całkiem świadomie, chociaż wtedy tego nie żałowała. „Jesteś odważną, małą dziewczynką, Kir” usłyszała. „Przeprowadziłaś mnie przez ten ciemny las. Dziękuję. Wzrok już nie ten, nie widzę po zmroku. Należy ci się nagroda. Zresztą wybierz ją sama. Wyjdź o świcie na skraj lasu, tam gdzie się spotkaliśmy, a gdy ujrzysz pierwszy promień słońca, wypowiedz życzenia. Trzy.” Jakie to proste, jakie dziecinnie proste i bajkowe. Jak ze snu. A może to był sen, a jej samotna, spragniona magii dusza uwierzyła. Pamięta strach z jakim wymykała się z domu w środku nocy. Radość, gdy srebrzysty księżyc dotrzymał jej towarzystwa w drodze, prowadząc bezpiecznie na skraj lasu. Zimno poranka przenikające jej ciało. Tak; wciąż pamięta życzenia szeptane na jednym oddechu, pierwszemu promieniowi słońca. Morze nadziei, rzeka pragnień, strumień życzeń. Zbyt nieostrożnych. Wysłuchanych.
Mrok otula ją miękkim pluszem. Jeszcze chwila i wzejdzie księżyc a świat obrysowany srebrzystym blaskiem wróci na swoje miejsce. Jak wtedy. Pozwoliła, aby zwiewny, muślinowy szal jej marzeń odleciał porwany czarem poranka. Utkała go bardzo dokładnie. To przecież nie jej wina, że świat wydawał się wtedy inny. Przyjaciel i kochanek. Sama go stworzyła, pojawiającego się w srebrzystych promieniach księżycowej pełni, które otoczyły ją opieką tamtej nocy, boskiego kochanka istniejącego tylko dla niej, bez pamięci w niej zakochanego. Czekała miesiąc, tracąc nadzieję, karcąc się za dziecięce fantazje, aż zastukał pewnej nocy do jej okna. Tajemniczy młodzieniec. Najpiękniejszy. Jej tajemnica. Jej nagroda. Jej miłość. Jej udręka. Był dokładnie taki, jakiego sobie wyprosiła, otoczony magiczną poświatą, czarujący każdym ruchem, słowem, gestem. Istniał tylko dla niej, a dla niego świat poza nią nie istniał.
Księżyc powoli wspina się na nieboskłon. Kira siedzi przed domem drżąc z zimna, stare kości łakną ciepła kominka. Wie, że gdy pełna tarcza wyłoni się ponad lasem, smukła postać pojawi się znikąd przed jej furtką. I będzie to, jak pierwszej nocy, zaślepiony miłością, bezgranicznie oddany, bosko przystojny nastolatek. A ona poczuje się przez sekundę jak mała dziewczynka, zanim ból pamięci, pajęczyna życia znów nie opanuje jej umysłu, i nie zacznie odliczać sekund.
Wyprosiła sobie boskiego kochanka, by w srebrzystych promieniach księżycowej pełni szeptał jej prosto w duszę cudowne zaklęcia, i nieuważnie dodała „aby tak było już zawsze”. Nie zdawała sobie sprawy jak krótko trwa pełnia, a jak bolesne są trzy kwadry samotności.

Jej zapach

- Byłeś kiedyś z dziewicą? – rzucił niespodziewanie Mark.
Nuda na orbitalnej stacji kontrolno-naprawczej ß-Urana rozciągała czas, jak gumę do gaci. Już ponad rok siedzieli we dwóch na galaktycznym zadupiu i tępo gapili się w monitoring robomaszyn wydobywających radioaktywną rudę.
- Kilka razy, ale tylko jedna siedzi mi w głowie… pamiętam jej zapach – Hank nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w rozczarowująco bezawaryjną pracę na planecie. – Była na pierwszym roku, kiedy zgłosiłem się do próbnego lotu teleportacyjnego. Mogłem mieć wtedy każdą laskę w Akademii. Taki dar.
- Słyszałem – mruknął Mark, wychodząc po żarcie.
- Było tyle innych potem…
- A teraz tkwisz w odległej galaktyce czekając na zmianę, żeby odlecieć i bzykać w Bazie twoją starą.
Mark postawił obok talerz z syntetyczną papką.
- Jak myślisz, czemu w ogóle tu tkwię? Gdyby nie wpadka…
- Dalej posuwałbyś coraz młodsze panienki.
- Taa…
Uwaga! Teleportacja za 5 minut. Przygotować się. Odezwał się seksowny głos komputera pokładowego. Mark upuścił łyżkę.
- Nareszcie – zawył radośnie – lecimy do domu.
- Taa... do domu - głos Hanka stał się matowy.
Porucznik Johns na pokładzie. Zaanonsował komputer. Drzwi maszyny teleportującej rozsunęły się cicho i wyszła z nich kobieta ubrana w srebrny kombinezon sił Bazy.
- Pozdro frajerzy, czas ruszyć dupska – rzuciła wesoło.
- Tak jest! – ryknął Mark.
Hank w zwolnionym tempie odwracał się od monitorów. To nie mogła być prawda. Wymyśliłem ją. - przemknęło mu przez głowę. Czemu jest sama, co tu się dzieje?
- Stacja zostanie zlikwidowana, kryzys, rząd tnie koszty. Złoża są i tak na wyczerpaniu, a zapotrzebowanie na uran spadło gwałtownie. Za kilka dni dotrze statek likwidator - porucznik gładko wyjaśniła wątpliwości. – Sierżant Kent teleportuje się dzisiaj, a my zostaniemy troszkę dłużej sierżancie Smith.
-Yes! – Mark podskoczył z radości.
Hank kilkakrotnie potrząsnął głową, nie pomogło, była tu nadal. Może chociaż zapomniała o tamtej kompromitującej nocy, minęło 14 lat. Łudził się.
- Zajmę koję w pana kwaterze, sierżancie Smith – spokojnie patrzyła mu w oczy. – Nie musi się pan wyprowadzać, jestem mało wymagająca, jak panu zapewne wiadomo.
- Tak jest, porucznik Johns – bąknął Hank i odwrócił wzrok. Pamiętała bardzo dokładnie, niestety.
Wieczorem Mark teleportował się do bazy. Procedura przebiegła bez zakłóceń.

***

- Skłamałam – wyszeptała nad ranem, kiedy leżeli na wąskiej koi nadzy i kompletnie wyczerpani. – Nikt nie przyleci. Baza… Oni tak jakby już nie żyją.
Hank palił i słuchał w milczeniu.
- Zaraziłam się jako jedna z ostatnich. Nie ma lekarstwa. Mamy koło miesiąca, a potem nastąpi ta ohydna przemiana w pół zwierzęta.
Miesiąc to cholernie długo, pomyślał. Zgasił peta i wtulił się w jej włosy. Pachniała jak wtedy, ciągłym niezaspokojeniem.

Nieoczekiwany świadek

Świadek trząsł się. W jego oczach lśniło przerażenie, jakby tragiczne wydarzenia, w których rzekomo uczestniczył, miały miejsce nie miesiąc temu, lecz raptem przed godziną. Rozbiegany wzrok nie zatrzymywał się na dłużej jak dwie, trzy sekundy.
Wartość jego osoby była nieoceniona. Pojawił się na komisariacie przed kilkudziesięcioma minutami. Drzwi się otworzyły i w progu pojawił się on, rozdygotany, przerażony do szpiku kości. Tuż przed kolejną pełnią, kiedy to terroryzujący miasto od roku seryjny morderca zaczynał swą aktywność. Nie do wiary.
– Jak wyglądał? – zapytałem po raz kolejny.
– No, jak człowiek. Chyba. Nie pamiętam.
Zatrzęsło nim. Przełknął ślinę, a ja skinąłem łbem i poprawiłem zwichrzoną nieco sierść.
– Tak. Tylko skąd by się tu wziął człowiek? – W moim głosie pobrzmiewała niewiara i świadek musiał ją wyczuć, bo westchnął niecierpliwie. – Problem pierwiastka ludzkiego został przez naszych naukowców wyeliminowany ćwierć wieku temu. Wie o tym każdy wilczek. Od tamtej pory nikt nie widział człowieka. Nikt. Skąd nagle by się wziął w samym centrum miasta?
Skulił się, schował łeb w ramionach. Chrząknąłem przepraszająco, uświadomiwszy sobie, że ostatnie słowa wykrzyczałem.
– Boję się – wyszeptał płaczliwie. – Tego, co się dzieje. Boję się widoku zadawanej przezeń śmierci. Boję się jego srebrnych kul. Bólu. Świadomość tego, że jeszcze tej nocy się pojawi, sprawia, że ledwie oddycham z przerażenia. Proszę, pomóżcie mi.
Cóż. Kogoś do ochrony zawsze mogliśmy wyznaczyć. Wszak był jedynym świadkiem zabójstw. Człowiek mógł chcieć się go pozbyć. Tylko jak z nim walczyć? Jak zapewnić bezpieczeństwo przed kimś, przed kim oduczyliśmy się bronić lata temu? W pierwszej kolejności trzeba by ocenić zagrożenie, przewidzieć miejsce ataku. Tylko jak? Bo, na bogów księżyca, skąd tu w ogóle wziął się człowiek?
Nasz świadek zadygotał. Żal mi się go zrobiło. Tak bardzo drżał. Rozumiałem go. Zupełnie czym innym jest przyjść na miejsce zbrodni później, kiedy już po wszystkim, a czym innym widzieć każdy jej szczegół.
– Czuję go – mowa świadka stała się bełkotliwa. – Jest w pobliżu. Czai się, niczym demon krwi.
Chciałem powiedzieć coś uspokajającego, ale świadek zerwał się na tylne łapy i zawył, wskazując coś za oknem. Spojrzałem, ale nie zauważyłem niczego, prócz ogromnej tarczy księżyca w pełni.
– Pełnia! – Jego wycie podnosiło sierść na karku. Wstałem od stołu, próbując go uspokoić, on jednak odepchnął mnie. Miał niewiarygodnie dużo siły. Odbiłem się od ściany i osunąłem na podłogę. Dziwne, ale jego strach zaczął mi się udzielać. – Czuję go!
Otworzyłem pysk i natychmiast go zamknąłem, mało nie odgryzłszy sobie przy tym jęzora. Ze świadkiem zaczęło się coś dziać. Coś cholernie nienaturalnego. Jego ciało naprężyło się. Sierść, kły i pazury poczęły się kurczyć. Patrzyłem na to oniemiały ze zgrozy, niezdolny do gestu. Niezdolny do krzyku.
Trzy minuty. Po tym czasie bezwłosa, przerażająca bestia wyciągnęła coś z kieszeni. Pistolet. Spojrzałem wprost w czarną otchłań wnętrza rury i zamknąłem oczy. Nie było sensu się bronić.
I tak nie miałem najmniejszych szans z tym demonem.

Niespodzianka

- Paulina, idziesz? Mieliśmy zwiedzać cmentarz! Zobacz jaki księżyc!
- Aś tam, napaliliście się jak dzieciaki. Nie... Nie chce mi się, mam niezłą książkę. W temacie nawet. Poczytam trochę i idę spać.
Paulina odczekała chwilę aż wyjdą na podwórze, złapała ciemny sweter i cicho przemknęła za nimi. Miała ochotę zrobić jakąś małą niespodziankę. Nigdy nie bała się ciemności, w nocy widziała świetnie i zdecydowanie nie wierzyła w duchy.
Pobiegła cicho inną uliczką, okrążyła niski mur, przelazła przezeń w cieniu drzew. Przekradała się ostrożnie między starymi nagrobkami ku grupce wchodzącej bramą.. Wreszcie stanęła za zniszczoną małą kaplicą, przytuliła do muru, oparła o jakiś wystający relief.
Zwietrzała marmurowa płyta obsunęła się, odchyliła mocno i prawie bezgłośnie oparła na cienkim pieńku. Drzewko skłoniło koronę ku ziemi, a ściana starej kaplicy pojaśniała niespodzianie od księżycowego blasku. Tylko przy ziemi ział szeroki czarny otwór.
_____
Usłyszeli coś? Nie, gadali w najlepsze. Czas było zacząć. Dziewczyna wzięła oddech i ...
...w głębi cmentarza rozbrzmiał przeraźliwy krzyk rodem z najlepszych horrorów.
Chichoczące towarzystwo zamilkło nagle, potem w popłochu wycofało do bramy.
_____
Przez szczelinę do krypty wpadło światło pełnego księżyca. Rozświetliło kilka pajęczyn, które jakieś pomylone pająki rozpięły w stuletnim podziemiu i długim prostokątem legło na wieku sarkofagu. Ozdobionym ledwo widocznym przez warstwę kurzu kręgiem jakby wielkiej pieczęci.
W ostrym blasku wypukłe linie zalśniły jak żywe srebro – i jak ono zaczęły się rozpływać. Dużymi kroplami i maleńkimi kuleczkami materiał pieczęci skapywał w mrok. Po chwili na kurzu zostały tylko nikłe smużki . Wielki blok kamienia z głuchym tąpnięciem pękł i rozsunął na boki.
Krótkie echo dziewczęcego krzyku zabrzmiało w mroku krypty, Srebrne pajęczyny zadrżały i zamarły. W smudze blasku wyrosła szczupła sylwetka. Mężczyzna wyprostował się, strzepnął gors i mruknął pogardliwie:
- Osika...ależ to szybko próchnieje...
_____
Uciekającą gromadkę pogonił następny wrzask, rozpaczliwy, zacichający stopniowo – straszny.
Kiedy dotarli do schroniska Paulina leżała na łóżku z głową na otwartej książce. Uniosła się lekko, spojrzała spod rzęs na wchodzących.
- No? Jak tam było? Coście tacy zdyszani?

Trzeba przyznać, że właśnie nabyty nowy sposób przemieszczania bardzo się jej podobał.

Nikt się nie waży

- Byyy-łooo-cieee-mno.
- Ciemno?
- No jak pełnia to chyba ciemno, nie? Noc, nie?
- Jak pełnia to raczej odwrotnie.
- No to nie wiem
- Nie gadaj ze sobą, tylko pisz
- Przecież z Tobą rozmawiam a nie ze sobą, nie?
- Ech, nieważne, pisz
- Czy ty coś sugerujesz? Że niby...
- Nieważne, pisz.
- Co mam pisać?
- Jak to co? O pełni chciałaś pisać.
- Ale jakiej pełni?
Stuk, stuk, stuk
- No to ja nie wiem, wilki mi się z pełnią kojarzą
Stuk, stuk, stuk
- albo te, no, wampiry
Stuk, stuk, stuk
- albo...
Stuk, stuk, stuk
- Kto tam do cholery stuka?!
- A już myślałam, że Cię nie dziwi, że ktoś stuka w drzwi balkonowe na siódmym piętrze.
- Nie, czemu ma mnie dziwić, denerwuje mnie po prostu.
Stuk, stuk, stuk
- Otworzy mi ktoś, czy mam tu moknąć?
- Już dobrze, dobrze. Kim pani jest?
- Różnie mnie zwą.
- Nie pytam jak się pani nazywa. Tylko kim pani jest. To zasadnicza różnica
- Pójdź za mną a się przekonasz
- O nie, proszę pani, ja teraz piszę i nigdzie się nie wybieram. Która to godzina?
- Północ się zbliża
- A pełnia jest może?
- Tak, księżyc w pełni.
- No, rzeczywiście. Ale nadal mi nic nie przychodzi do głowy. Jakoś nie czuję tej „magicznej mocy” i żadne natchnienie ani nic...
- Nie czas na wpatrywanie się w księżyc. Czas ruszać!
- Niech pani nie macha tymi łapskami. Jakaś pani blada. Nigdzie z panią nie idę, mówiłam przecież.
- To nie prośba, lecz rozkaz. Przyszedł na Ciebie już czas!
- Oooo, proszę sobie nie pozwalać. Nie życzę sobie, żeby jakaś obca osoba na ty mi mówiła.
- Nie rozumiesz, głupcze?! Jestem Śmierć i zabieram Cię do siebie!
- Eeee, teraz? Muszę skończyć.
- Nikt nie waży się...
- Ja się ważę.
- Co?
- Ale co panią tak właściwie obchodzi moja waga. Na rękach mnie pani weźmie?
- Co?
- No nie wiem, zarzuca mi pani, że się nie ważę, a potem głupio się pyta.
- Mówiłam, że nikt nie waży się odmówić Śmierci
- Dlaczego?
- Bo...
- No widzi pani, sama pani nie wie. Więc niech pani sobie trochę poczeka a ja skończę.

Ostrożności nigdy dosyć

Kosmolot wchodził właśnie na orbitę księżyca, gdy kamery uchwyciły obraz wyłaniającej się zza jego krawędzi Ziemi XXXIV. Piękna konstrukcja – pomyślał Radek, patrząc na dzieło zespołu budowniczych planet, którym kierował przez ostatnie trzy lata. Jego dobre samopoczucie ulotniło się jednak szybko, kiedy na pokład widokowy wszedł inspektor kontroli jakości, przysłany kilka dni temu przez centralę.

– Czy to wszystko jest naprawdę konieczne? Przecież to kompletny idiotyzm! – Zanim się zreflektował, zdążył wypowiedzieć na głos najskrytsze myśli.
– Też tak sądzę – roześmiał się inspektor. – Szefostwo chce jednak zabezpieczyć się przed rozmaitymi naciągaczami. Wie pan dobrze, ile się ich ostatnimi czasy namnożyło.

Radek westchnął tylko z rezygnacją i wrócił do kabiny.

Trzydniowa podróż dobiegła kresu. Zaraz po wylądowaniu pracownicy koncernu udali się do budynku zarządu. Tylko inspektor odłączył się od grupy, podszedł do ściany pobliskiego krateru i przymocował do niego tabliczkę z napisem

Uwaga! Ten księżyc nie jest zrobiony z sera. Próba jego spożycia grozi zatruciem.

Pamiętnik znaleziony na skórze
Pokój.
Pomieszczenie w którym się znalazłem jest małe i ciemne. Wygląda jak komórka. Wszystkie ściany wyglądają podobnie. Beżowe, miękkie w dotyku, a poświata, dzięki której można cokolwiek zobaczyć, świeci ze wszystkich stron. Drzwi są zamknięte. Nie ma okien. Nie wiem kim jestem, ani skąd się tutaj wziąłem. Wiem natomiast, że mam do wykonania ważne zadanie, a jego cel i idea zostaną mi w odpowiednim czasie wyjawione. Piszę ten pamiętnik paznokciem w rogu pokoju. Może ktoś go znajdzie.
Energia.
Od jakiegoś czasu czuję, że mam więcej sił, że rosnę. Kiedy na początku spacerowałem po pokoju, przechodząc od ściany do ściany, robiłem cztery duże kroki. Teraz mogę zrobić już tylko dwa. Kiedy kładę się spać, muszę podkurczyć nogi, a kiedy wstaję, nie mogę się już do końca wyprostować. Wszystko jednak idzie w dobrym kierunku. Powiększam się, aby prawidłowo wykonać przeznaczone mi zadanie. Myślę, że czerpię energię z podłogi i ścian, bo odkąd tutaj jestem nic jeszcze nie jadłem.
Łagodność.
Dzisiaj rano obudziłem się z poczuciem, że jestem łagodny. Nie wiem czy mi się to przyśniło, czy to efekt działań mojej podświadomości. Jestem pewny, że swoim działaniem nie mogę nikomu zaszkodzić. Nie jestem zły, nie zniszczę ludzi, których jeszcze na pewno spotkam. Cieszę się z tego.
Niepewność.
Wyszedłem na zewnątrz! Nie próbowałem otwierać drzwi od dłuższego czasu. Odkąd tu jestem, były zamknięte, a na bezużyteczne próby nie chciałem tracić energii. To się stało przez przypadek. Jestem już tak duży, że obracając się nacisnąłem klamkę i wyjście po prostu zostało otwarte. Wyjrzałem poza pomieszczenie i zobaczyłem długi korytarz z ciągiem takich samych drzwi. Były ponumerowane, na moich była tabliczka z numerem 146357. Przeszedłem do końca korytarza i z powrotem. W paru otwartych pokojach znalazłem podobnych do siebie. Porozmawialiśmy chwilę. Tak samo jak ja, nic nie wiedzą. Wszyscy czekamy na polecenia. Jeden z nas jest bez nogi. Opowiadał, że pewnego dnia ściana otworzyła się i wielkie szczypce urwały mu nogę.
Ingerencja.
Zostaliśmy zaatakowani. Parę dni temu, tuż po porannej gimnastyce, niesamowite, wręcz oślepiające światło zaczęło promieniować z każdej strony pokoju. Bardzo mnie parzyło. Wydawało mi się, że to już koniec, ale na szczęście po chwili blask zniknął i wróciła normalna poświata. Wyczołgałem się na zewnątrz, aby zobaczyć co z innymi. Leżeli w pokojach albo na korytarzu, tak samo poparzeni jak ja. Nikt nie wiedział co się stało, ani czemu nas zaatakowano. Od tego czasu, codziennie rano, ma miejsce atak światła. Nie mam już siły wychodzić na zewnątrz. Jestem chyba mniejszy. Skóra schodzi ze mnie płatami. Bezradnie czekam na śmierć. Ostatnie słowa spisuję obok miejsca gdzie leżę. Prawdopodobnie nie przeżyję następnego ataku. Nie wypełnię swojego zadania.
Aneks.
- Panie doktorze! Są już wyniki? – Alicja spytała wchodzącego do sali lekarza.
- Tak, właśnie je dostałem. Spełniły się pani marzenia – doktor uśmiechnął się promiennie. - Pobrany wycinek pozwolił nam podjąć trafną decyzję o naświetlaniach, dzięki czemu możemy już zakończyć terapię. Jest pani zdrowa.

Pełnią gębą

Szefie, szybko, telefon pilny jest, z samej góry! – Sekretarka uderzała rytmicznie w drzwi toalety, robiąc przerwy w trakcie wdechów i wydechów.
- Nie mogę teraz, nie widzicie, że sram? – Zirytowany głos Naczelnego dawał do zrozumienia, że tym razem nie popuści.
- No, czuję szefie, ale to ON dzwoni! – Kobieta była nieustępliwa.
- O, wszyscy Święci, papier się skończył – Naczelny zawył, jakby ktoś obdzierał go ze skóry.
Drzwi kabiny otworzyły się z impetem. Kobieta zamarła na widok szefa, jedną ręką trzymał się za pasek spodni, a w drugiej coś chował, jakby wstydził się czasów, gdy mama wołała go na obiad. Sekretarka potulnie spuściła oczy, dając tym samym do zrozumienia, że coś spadło na jej świeżo wypastowane buty. Naczelny spurpurowiał na twarzy i ruszył galopem do gabinetu.
Po korytarzu rozszedł się nieokreślony zapach. Sekretarka natychmiast nabrała haust powietrza, mając cichą nadzieję, że starczy jej tlenu na czas powrotu. Gdy usiadła przy biurku włączyła podsłuch. Interkom wyglądał jak czajnik rozgrzany do czerwoności.
- Co wy tam wyprawiacie, do ciężkiej cholery? Chcecie spadku sprzedaży?
- Ależ, ja tylko…
- Nie przerywać, kiedy do was mówię, dywidendy wam się zachciało mniejszej?
- Nie, to znaczy, chciałem powiedzieć…
- Milczeć, macie zniszczyć, upokorzyć, zakopać, zgnoić… - W głośniku zapadła cisza, ale tylko na moment.
- Czego nic nie mówicie? Nawet nie wiecie, co należy zrobić! Macie pokazać pełnią gębą, że mamy rację!
- Pełnią?
- No, przecież mówię pełną gębą, śniadanie kończę! – Trzask słuchawki oznajmił koniec rozmowy.

per aspera ad lunae

Kacper otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Oba pomieszczenia spowijała ciemność, było cicho. Jedynie z dołu, dokąd prowadziły schody, dobiegało słabe światło. Pewnie matka znów nie zasłoniła okien - pomyślał.
Miał rację - duży pokój, do którego czasem zapraszano gości, a czasem nie, skąpany był w chłodnej poświacie. Blask wiszącego nad drzewami księżyca rozpraszał cienie i wydobywał na jaw obraz nędzy i rozpaczy: odrapane ściany, fotel, z którego upierdliwie wyłaziła jedna sprężyna, przechylony stół i stary fortepian ojca. Ten właśnie instrument stanowił największe utrapienie Kacpra. Młodzieniec miał się za artystę, za niemalże geniusza, a nie mógł okiełznać jednego, głupiego, spróchniałego fortepianu!
Obszedł go na palcach, zbliżył się do okna. Księżyc był bardzo pucułowaty, zdawał się uśmiechać.
Pełnia - pomyślał Kacper i obejrzał swoje dłonie. Zdążyły się już zagoić, odkąd podczas poprzedniej pełni całą noc spędził na bezowocnych próbach zamknięcia tego, co tkwiło mu w głowie, w jakiejś zwięzłej i względnie normalnej formie. Spojrzał na świetlne smugi, które przenikały przez brudną szybę i biegały po klawiszach, rozcinane cieniami, rozwiewane wiatrem. Wiatr wiał, jak zwykle.
Pośród grobowej ciszy każdy krok wydawał się hukiem, wzniecany w ten sposób kurz wirował i osiadał gdzie popadnie. Kacper rozejrzał się wokół, szukając jakiegoś stołka lub krzesła. Był pewien, że ubiegłej nocy przysuwał podobny mebel do fortepianu. Ktoś musiał jednak go zabrać. Ojciec - zaświtało w głowie Kacpra i zaraz uciekło, skarcone, cóż za głupia myśl, jakby rozpaczliwa. Z pewnością matka wpadła tu wczoraj i coś jej się nie podobało. Chłopak nie miał na czym usiąść, a przecież nie wypadało wisieć nad pożółkłą klawiaturą. Pozostawało jedno wyjście - fotel.
Gdzieś w głębi domu rozległy się uderzenia zegara, jękliwie wybił drugą nad ranem. Kacper przytargał mebel bliżej, ostrożnie wcisnął sprężynę pomiędzy inne i przygniótł dodatkowo siedzeniem, a potem niemal ze czcią zawiesił dłonie nad klawiszami. Grywał co noc, uparcie starając się zmusić instrument do posłuszeństwa. Kiedy na niebie panoszył się księżyc w pełni, było to wyjątkowo bolesne. Cóż, sztuka wymaga poświęceń. Każde wielkie dzieło trzeba wyrwać z siebie razem z ciałem i krwią.
Cisza dźwięczała mu w uszach. Ignorując zaklętą w atmosferze tego pokoju, niemal namacalną obecność ojca, położył dłonie na klawiaturze. Światło księżyca wybieliło wszelkie zażółcenia i - jak to zwykło czynić - wydobyło spomiędzy klawiszy cały rząd ostrzy. Kacper odrzucił głowę do tyłu, wyobraził sobie scenę, wyobraził sobie widownię, która siedzi i wstrzymuje oddech, i klaszcze, a potem dodatkowo wysoką sylwetkę, skrytą w cieniu. Zaczął grać.
Z pewnością nie szło mu gorzej, niż zwykle; po godzinie - zazwyczaj poprzestawał na godzinie ćwiczeń - wstał, czując lekkie zawroty głowy. Lepka ciecz ściekała na podłogę, pokrywała mu dłonie. Nie był zadowolony ze zgrzytliwych nut, z rozchwianej melodii. Z niczego nie był zadowolony.
- Pieprzony ideał - mruknął półprzytomnie i opuścił pokój.

Pogoń

Ciemność pulsowała w rytm tętna krwi. Biegłam przez las, pachniał skondensowanym życiem, jakby blask Luny wlał w niego samą jego esencję. Magia Bogini tańczyła w moich żyłach, wirowała w głowie, budziła dziki głód w ciele. Gorączkę. Wysiłek nie przynosił ulgi, nie niosła jej też chłodna wilgoć wypełniająca mroczne plamy gęstwin. Czułam na plecach oddech ścigającego. Blisko, coraz bliżej.
Rozgrzana blaskiem Bogini samica wewnątrz mojego umysłu błagała, niech mnie już dogoni, niech ta pogoń, szaleńczy wyścig wreszcie się zakończy! Mimo biegłam dalej, gra – ta najstarsza z gier mojego ludu - wciąż trwała.
Już blisko, jeszcze tylko kawałek.
Ponad drzewami płonęła blada twarz Luny, jej blask mnie hipnotyzował, wzywał. Pełnia. Bogini w swej formie Kobiety-Matki, dojrzałej, gotowej do godów. Jestem jej córką, jestem taka jak ona. A on o tym wie, nie zgubi tropu, mój zapach, zapach samicy, poprowadzi go, jak ja uwikłanego w Jej magię.
Został z tyłu, już go nie czułam. Zwolniłam instynktownie. Część mnie miała chęć wykorzystać okazję, uciec, zakpić ze współgracza. Gorączka w ciele stłumiła pragnienie triumfu, żądała poddania się. Poderwałam głowę, zawyłam. Pospiesz się, pospiesz! Czekam.
Odpowiedział, znów był blisko, za blisko, jeszcze nie czas, jeszcze nie dotarłam do celu. Znów biegłam, tak szybko, jak tylko potrafiłam, równy, długi krok, bez potykania, nogi same mnie niosły.
Blask Luny, przebijający się przez nagle przerzedzoną roślinność, powiedział mi, że dotarłam. Polana na szczycie wzgórza, nic, tylko niska, trawa, srebrzysta w Jej blasku i ogromny monolit, stojący po środku niczym samotny strażnik. A nad jego szczytem srebrna Bogini w pełni swej chwały.
Wyciągnęłam ramiona ku swemu bóstwu. Dziękowałam za dar dzisiejszej nocy, za wezwanie. Ofiarowywałam jej siebie.
Taką mnie zastał. Jego ramiona zamknęły się wokół mnie.
Długo biegł, pokonał wszystkich konkurentów. Oto jego nagroda.

Ziewnęłam. Przeciągnęłam się, poranna rosa nieprzyjemnie chłodziła nagie ciało. On jeszcze spał, skóra, uwolniona z nastaniem dnia od szarego futra, wydawała się za jasna i za gładka. Potrząsnęłam głową, choć tę „drugą” formę przyjmowałam na krótko, zawsze miałam uczucie, że jest właściwsza, że nasza ludzka forma to tylko skomplikowany kamuflaż.
Otworzył oczy. Uśmiechnęłam się, widząc, jak – rozespany – próbuje rozciągnąć zesztywniałe od chłodu mięśnie.
- Co tak wolno? Jak się będziesz opóźniał, to cię w końcu ktoś przegoni.
Odwzajemnił uśmiech.
- Nie pozwoliłabyś na to. Przecież sama mnie wezwałaś. Zawsze wzywasz.
Proces gnilny

To było tak, proszę rozkładającego się trybunału. Nastała pełnia. Mogłem się wreszcie przeobrazić i spotkać z przyjaciółmi na partyjce pokera pod postacią, która nikogo nie krępuje. Nikt nie myśli o zabawie, kiedy w pobliżu czuć człowiekiem. A moim największym dramatem zawsze było to, że człowiekiem jednak jestem, a nieczłowiekiem jedynie bywam. Przez większość miesiąca wstydzę się pokazywać w towarzystwie, więc kiedy tylko nadarza się okazja, korzystam z niej. Głupi by nie korzystał.
Słucham, proszę rozkładającego się trybunału? Do rzeczy? Oczywiście. Przepraszam. Już mówię, jak było.
Siedzieliśmy we czwórkę wokół sarkofagu przodka tutejszego właściciela ziemskiego, grając w rozbieranego pokera. Ja, czyli sługa uniżony Alojzy Klepka, Zdzisław Bąk oraz Wilhelmina i Leokadia Truposz. Nikt nam nie przeszkadzał, ani my nie przeszkadzaliśmy nikomu – grobowiec stoi na uboczu nekropolii, zaś jego gospodarz, zaginiony w czasie jednej z wypraw krzyżowych, jak zapewne rozkładający się trybunał wie, spoczywa gdzieś w Palestynie. Sarkofag od wielu stuleci jest pusty.
Poker rozwijał się obiecująco. Wilhelminie widać już było śliczne, odrobinę tylko zmurszałe kosteczki. Normalnie cud-miód…
No, tak. Przepraszam. Miało być do rzeczy.
Grube mury nie stanowią dla mojego wilczego węchu najmniejszej przeszkody. Człowieka wywęszyłem raz-dwa i z miejsca poinformowałem o tym towarzystwo. Wyszliśmy na zewnątrz, zobaczyć, kto się ośmielił naruszyć świętość pełni. Człowiekiem okazała się baba, taka wielka, z grubym warkoczem opadającym poniżej pasa. Łaziła od kwatery do kwatery, pochylała się przy każdej, coś tam kombinowała, mamrocząc pod nosem, po czym przechodziła do następnej. Wyglądało to podejrzanie. Tym bardziej, że w ogóle nie przejmowała się otaczającym ją tłumem zbulwersowanych mieszkańców nekropolii. Szczyt bezczelności, naruszać komuś spokój i ignorować gospodarzy.
Próbowałem prosić, aby sobie poszła. A ta do mnie: „Jeszcze tylko sto tysięcy nazwisk do przepisania. To kilkadziesiąt takich dziadowskich cmentarzyków. Do wyborów pozostał miesiąc, więc spadaj, włochaczu, bo mi światło zasłaniasz.”.
Dziadowskich! Włochaczu! Rozkładający się trybunał wyobraża to sobie? Co za tupet.
Nieprawda, że to my naruszyliśmy równowagę. Poza tym babsko dowiodło, że potrafi sobie dać radę. Zdzisław Bąk, jedyny wampir w towarzystwie, próbował grzecznie wyprosić ją poza teren cmentarza. A ta jak nim nie rzuci. Okazało się, że ta… no… samoobrona była jej znana. Biedny Zdzisiek wpadł na Wilhelminę Truposz, nadział się na jej kość udową i nim się obejrzał, została po nim kupka popiołu i, jak na złość, dolna szczęka.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę. Równowaga musi być zachowana. Żadnych kontaktów pozaduchowych ze śmiertelnikami. Ale tylko w taki sposób mogliśmy się jej pozbyć. Uparła się, że nie pójdzie, dopóki nie przepisze stu tysięcy nazwisk. Albo, dopóki któryś z nas nie da jej tego, co ona lubi jak koń owies. No, to się poświęciłem.
Biorąc pod uwagę nieposzlakowaną opinię, jaką się cieszę wśród nieludzi, oraz brak zatargów z prawem, proszę o łagodny wymiar kary.

Spełnienie

Janusz przyszedł do pracy tuż przed ósmą, kilka minut przeglądał korespondencję, następnie zaś kazał sekretarce wpuścić pierwszego klienta.

– Dzień dobry, panie Grzegorzu! – zawołał, gdy do gabinetu wszedł chudy mężczyzna pod trzydziestkę, w tanim garniturze, za dużych okularach i z podniszczoną aktówką w dłoni. – Dawno już pan mnie nie odwiedzał.

– Chorowałem ostatnio. Ale przy okazji napisałem takie małe opowiadanko. – Mężczyzna klapnął na krzesło, pogrzebał w teczce i wyciągnął z niej kilka zadrukowanych kartek spiętych zszywką. – Jest to mrożąca krew w żyłach historia łowcy wampirów.

Podał dziełko Januszowi, który przez chwilę w skupieniu je kontemplował, a potem przeczytał na głos pierwsze zdanie

– Niebo rozjaśnił ksienżyc, gdy pogromca zbliżał się do zamku ze swoim nieodłącznym kołkiem.

– Zapowiada się na głębokie i pełne wymowy dzieło – stwierdził i na powrót pogrążył się w lekturze

Sala wysoka była na dziesięć metrów, szeroka zaś na dwadzieścia. Wiszące na ścianie kinkiety rzucały budzący trwogę światłocień. Naprzeciw wejścia stały katafalki, na których ustawiono straszliwe, wykonane z mahoniu, zamknięte na głucho trumny, wyłożone czarnym materiałem. Cały ten obraz aktywizował w obserwatorze uczucie przejmującej grozy.

Janusz czytał. Nie straszne mu były literówki, błędy kompozycyjne i problemy z podmiotem. Szczycił się wszak umiejętnością znalezienia sensu nawet tam, gdzie go na pozór nie było. W jego wyćwiczonym umyśle zdania, tworzące na pierwszy rzut oka bełkotliwy zlepek, układały się w przejrzyste frazy napisane piękną polszczyzną.

– Całkiem niezłe – oznajmił, gdy doszedł do końca. Odłożył opowiadanie na biurko, wyjął z szuflady czystą kartkę, zanotował na niej kilka uwag i podał ją autorowi. – Proszę. To wszystkie istotne myśli, jakie udało mi się wydobyć z pańskiego dzieła.

– Aż pięć! Strasznie się cieszę. Domyślałem się, że moje utwory są coraz bardziej intelektualne, ale dopiero pan to potwierdził. Przyznam, że trochę obawiałem się dzisiaj przychodzić, bo nie zdążyłem dopisać puenty.

– Ależ zapewniam, że puenta się tu znajduje, tyle że jest ona domyślna. Wydedukowałem ją z całego pańskiego utworu i opisałem w punkcie piątym.

– Naprawdę bardzo, bardzo dziękuję! – Uradowany autor zerwał się z krzesła, wyciągnął ręce, jakby chciał uściskać dobroczyńcę, lecz zamiast tego obrócił się nagle i ruszył do wyjścia

– Za tydzień przyjdę z kolejnym dziełem – rzucił od drzwi.

– Będę czekał, owocnej pracy! – Janusz pożegnał klienta i uśmiechnął się z satysfakcją. Z pewnością nie umrze z głodu, jeśli nadal będzie jedynym czytelnikiem w mieście, w którym tworzy dziesięć tysięcy autorów.

– Następny proszę!


Wstydliwy epizod z życia Dr House'a

Dr House miał wygłosić wykład. Nie znosił tego, ale nie miał wyboru - albo wygłosi wykład, albo będzie musiał zwolnić swoich pracowników. A przecież tak ich potrzebował... No cóż, nie zostało mu nic innego jak zrobić to, czego nie lubił. Prezes Vogler właśnie go anonsował:
- Panie i Panowie, Dr Gregory House.
Rozległy się oklaski. House powoli wstał i przykuśtykał do mównicy. Wyjął pomiętą kartkę i starając się nie patrzeć w stronę publiczności, zaczął przemowę:
- Eastbrook Pharmaceuticals jest koncernem przywiązującym szczególną wagę do perfekcji prowadzonych przez siebie badań, czego przykład stanowi jego nowy inhibitor ACE...
Poczuł nagle ból w dłoniach. Zdziwiło go to - najczęściej bolała go przecież prawa noga. Nie dano mu jednak zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym fenomenem, gdyż nagle rozległ się kobiecy krzyk, po nim kolejny, a następnie usłyszał jak ludzie zrywają się na nogi i biegną do wyjścia. Podniósł wzrok - tak, to była autentyczna panika! Co się stało? Czyżby coś przeoczył? House zaczął rozglądać się wokół nerwowo, kiedy jakiś ruch po lewej przykuł jego uwagę. Niedaleko, zasłonięte od strony publiczności kurtyną, stało lustro. Spoglądała z niego dziwaczna postać. Wyglądała dokładnie jak Dr House, była jednakże wyjątkowo obrośnięta włosami, spomiedzy warg wystawały ogromne, zakrzywione, żółte zębiska, a oczy płonęły czerwono. Spojrzał na swoje dłonie - były całe porośnięte długimi włosami, a paznokcie urosły i wystawały daleko poza palce. Ponownie spojrzał w lustro. Nie miał już wątpliwości - zmienił się w wilkołaka!
- No tak - mruknął do siebie - zapomniałem, że dzisiaj jest pełnia...

Wśród nocnej ciszy.

Dawid po raz ostatni sprawdził stan przygotowań.
Drzwi zamknięte i zabezpieczone ciężką, żelazną sztabą. Okna przysłonięte masywnymi okiennicami. Przez trzy dni nikt i nic na pewno nie wyjdzie z tego pokoju. A, co ważniejsze, nikt do niego nie wejdzie.
Niewielka sterta prowiantu w kącie pokoju.
Woda.
Karuzela.
Wszystko gra.
Rozebrał się. Pamiętał, aż za dobrze pamiętał wieczór, kiedy zapomniał zdjąć ubranie. O mało się wtedy nie udusił.
Usiadł po turecku na podłodze, zamknął oczy i czekał.
Na księżyc.
Na cierpienie.
Na Przemianę.
Już czas. Nie widział wprawdzie pojawiającego się właśnie na bezchmurnym niebie księżyca, ale poczuł, jak budzi się drzemiące w nim zwierzę.
Wśród nocnej ciszy rozległ się ochrypły, pełen bólu krzyk.
***
Resztki ludzkiej świadomości walczyły w jego głowie ze zwierzęcym instynktem.
- Dlaczego? – myślał, biegnąc w kąt pokoju. – Dlaczego właśnie ja? Tup, tup, tup. Pić! Niuch, niuch. Woda! I dlaczego nie wilk? Niuch, niuch. Jabłuszko! Jabłuszko! Dlaczego ten cholerny chomik?

Wzgórze

Wzgórze za miastem było nawiedzone. Tak przynajmniej utrzymywały stare księgi. Co prawda, od przynajmniej pięćdziesięciu lat nie zdarzyło się tam nic nadprzyrodzonego, jednak okoliczni mieszkańcy nie zamierzali kusić losu. Gdy nadciągała mgła i lepkim jęzorem lizała ostatnie porastające wzgórze drzewa, barykadowali się w swoich domach, szczelnie zamykając okiennice, zapalając tysiące świec i modląc się do sobie znanych bogów.
Nad wzgórzem zaczynało robić się tłumnie. Czarne, stopniowo powiększające się punkty zataczały kręgi nad polaną. Dwa z nich dotknęły ziemi i czerwonymi flarami dawały sygnały innym.
- Esz, nic nie widzę przez tę mgłę – burknęła piegowata wiedźma.
- Tobie Bea to nigdy nie idzie dogodzić – odparła blondynka, poprawiając spiczastą czapkę. – Gdzie machasz tymi łapami! Chcesz, żeby siostry na drzewach lądowały?!
Piegowata wydęła w odpowiedzi wargi i skupiła się na sygnalizacji świetlnej. Jedenaście mioteł zaparkowało w wyznaczonym miejscu. Kobiety wątpliwej młodości, ubrane w tradycyjne czarne suknie z szerokimi rękawami, skupiły się w kręgu drzew. Okrągła tarcza księżyca rzucała blask na ich pomarszczone twarze i zakrzywione nosy. Roześmiały się skrzekliwie.
- Nooo – siwa babuleńka wystąpiła do przodu, stuknęła miotłą w ziemię i ognista kula zawisła nad ich głowami. – Dzikie tłumy się zebrały na dzisiejszą nocną nasiadówę. Cieszy mnie niezmiernie, że mogę znów podziwiać wasze parchate gęby – zaniosła się kaszlem. – A teraz jazda sprzęt rozkładać!
Żwawo zabrały się do układania wielkiego ogniska. Krzesełka w kształcie pentagramu, ostatni krzyk mody, zmaterializowały się na wezwanie siostry Rozomundy, która uradowana z pomysłu sama biła sobie brawo. Stół z zakąskami i napojami chłodzącymi ustawiły po lewej stronie wielkiego namiotu. Miały opóźnienie przez międzynarodowy korek nad Łysą Górą. Jakiejś młodej czarownicy skończyło się paliwo w miotle i czekała na pomoc drogową, blokując trasę na dobrych kilka godzin. W końcu trzeba było dziewczę utrzymać w powietrzu, inaczej niechybnie wyrżnęłaby w ziemię z całkiem pokaźnej odległości.
- A to cóż ma być? – siwowłosa spojrzała w stronę siostry Branhildy.
- Grill, z tego co pamiętam mamy pieczyste w menu.
- Tobie ta cywilizacja się na mózg rzuciła. Stara, a głupia – wskazała palcem przygotowane drwa. – Ognisko to myślisz, że w ramach ogrzewania zapalimy?
Zbliżała się północ. Czarownice zajęły wyznaczone im przed stuleciami pozycje. Wzniosły ręce ku gwieździstemu niebu. Księżyc w pełni przyglądał się im łaskawym okiem. Iskry strzelały w rytm nuconej piosenki. Wzywały na ucztę pradawne moce. W oddali zagrzmiało. Porywisty wiatr zerwał czapki z głów. Pierwsze krople deszczu spłynęły po twarzy siostry Rozomundy...
...Siedziały skulone na krzesłach w kształcie pentagramu, przytulone jedna do drugiej. Poły namiotu chroniły przed ulewą. Dym z ogniska dawno uleciał w noc.
- Aśmy sobie sabacik urządziły – siwowłosej odpowiedział pomruk rezygnacji. – Czy któraś z was moje siostrzyczki prognozę pogody sprawdziła?!

Zew krwi

- Tatusiu, dlaczego masz takie duże oczy?
- Bym cię lepiej widział.
- A, dlaczego masz takie długie uszy?
- Bym cię lepiej słyszał.
- A, dlaczego masz takie wielkie zęby?
- Bo zaraz cię zjem.
Wszyscy zarechotali zgodnym chórem. Rytuał dobiegł końca. Rozchodziliśmy się powoli. Pomachałem im ogonem na pożegnanie aż do następnej pełni Księżyca. Nareszcie najadłem się do syta. Miesiąc synodyczny trwa stanowczo za długo.
Leniwie spojrzałem na śpiącego chłopca. Dopiero za trzy lata stanie się żywicielem. Teraz dojrzewa jak każdy ludzki owoc. Przyglądałem się jeszcze przez chwilę jak jego aura wibruje w nierównym rytmie.
Walczyłem z pokusą, ale bałem się opinii publicznej, że tak jak dziadka, nazwą mnie pedofilem. Zgrzytnąłem zębami, wbiłem pazury w drewnianą podłogę, poczułem jak z pyska ślina kapie mi wprost na parkiet, wydając dźwięk podobny do mlaskania. Doskonale wiedziałem, że każdy owoc musi dojrzeć, ale miałem tak wielką ochotę zeżreć choć niewielką odrobinkę tej surowej, niedojrzałej aury, takie małe co nieco, tylko jeden kęs…
- Ghorran! – usłyszałem syk tuż obok ucha. Naprężyłem grzbiet i fuknąłem jak przed śmiertelną walką, gwałtownie odwracając głowę. Przede mną stał ojciec. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, padłbym natychmiast trupem. Zjeżyłem sierść i warknąłem nieprzyjemnym, chrapliwym głosem, jakbym połknął zdechłą mysz.
- Tylko patrzyłem.
- Zostaw go, albo…
Nie dałem mu dokończyć, bez żadnego ostrzeżenia skoczyłem na niego. W oka mgnieniu wgryzłem się w kark. Trzask chrupanych kręgów, sparaliżował mnie na moment. Zdałem sobie sprawę, że na zawsze zostanę wyklęty z bractwa. Synod jest bezwzględny. Bezwładne ciało zsunęło się bezszelestnie na podłogę. Usiadłem, podparłem się przednimi łapami, wysunąłem jęzor i oblizałem twarz, mając nikłą nadzieję, że zmyję krew i hańbę. Siedziałem tak przez dłuższą chwilę, straciwszy poczucie czasu.
- Mamo! – Z otępienia wyrwał mnie histeryczny wrzask chłopca. Oślepiło mnie światło słoneczne. Usłyszałem tupot nóg na schodach. Uchyliły się drzwi i do pokoju wpadła kobieta w średnim wieku, jej poszarpana, nadgryziona aura wyglądała z daleka jak zniszczona podomka.
- Mamo, zobacz, nasz Leon mnie obronił, ten wieki kot chciał mnie zjeść!
Ostatnio zmieniony przez Agi 20 Października 2009, 22:02, w całości zmieniany 10 razy  
 
 
RD 
Niedomyty macho


Posty: 2454
Skąd: Oleśnica
Wysłany: 20 Października 2009, 16:11   

Agi napisał/a
Czy aż tak bardzo przeszkadza?

Nie :D
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 20 Października 2009, 21:07   

Zamieszczam ankietę i teksty.
Tajemniczy post RD wziął się stąd, że trzymałam temat w "przechowalni", gdzie wywiązała się mała dyskusja. Wszystkie posty oprócz posta Admina usunęłam.
Ot, taki smaczek. :wink:
Zapraszam do lektury i głosowania.
 
 
feroluce 
Sky Captain


Posty: 154
Skąd: znad wody
Wysłany: 20 Października 2009, 21:08   

Agi, jest błąd w ankiecie!! dwa razy wpisałaś "Blask" zamiast "Akermana"
_________________
Nie ma rzeczy niemożliwych.
 
 
Nutzz 
Yans


Posty: 2170
Skąd: że znowu?!
Wysłany: 20 Października 2009, 21:09   

Agi kochana, błąd w ankiecie jest.
'Blask' jest wymieniony 2 razy a Akerman ani ani ;)
 
 
Pucek 
Tumitak


Posty: 2659
Skąd: Grochów
Wysłany: 20 Października 2009, 21:13   

Agi, dzięki za wszystko! Sama na pewno bym tej roboty nie przeprowadziła.

A teraz sama zaczynam przygryzać pazury, jako i wszystkie autory!
_________________
prawdopodobnie najstarsza wiedźma w okolicy.
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 21:14   

Teraz są dwa Akermany...
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 20 Października 2009, 21:14   

Nie wiem co się dzieje, powtarza mi pierwszy wpis w ankiecie, a ja widzę tylko jedno okienko. Muszę zrobić ankietę od nowa, nie głosujcie jeszcze!
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 20 Października 2009, 21:16   

Agi napisał/a
nie głosujcie jeszcze!
Poszaleliście towarzyszko :?: :shock: To nie kurs szybkiego czytania :mrgreen:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 21:16   

Wszystko przez to, że miało nie być więcej niż 20 tekstów ;P: Forum to wie, a mod się upiera :D
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Rudus 
Langolier


Posty: 296
Skąd: Kraków/Gliwice
Wysłany: 20 Października 2009, 21:17   

ja juz prawie pierwszy spontaniczny glos oddalem :D tak mi sie jedno spodobalo ^^
_________________
http://www.sinfest.net/co.../2009-11-02.gif
 
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 20 Października 2009, 21:19   

Nie no wow :roll:
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 20 Października 2009, 21:27   

Ankietę poprawiłam, pierwsza pozycja nadal widoczna podwójnie.
Witchma napisał/a
Wszystko przez to, że miało nie być więcej niż 20 tekstów Forum to wie, a mod się upiera

Czarodziejko, to Twoja sprawka? :mrgreen:
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 20 Października 2009, 21:28   

Agi, Na który z Akermanów głosować?
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 21:28   

Agi napisał/a
Czarodziejko, to Twoja sprawka? :mrgreen:


Ja grzecznie trzymam rączki na kołderce ;P:
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 20 Października 2009, 21:29   

shenra, na pierwszy. Prawdopodobnie głosy będą się odwzorowywać w obu pozycjach, po prostu policzy się jeden raz.
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 21:45   

Ostatnio troszkę się leniłam z komentarzami, tym razem postaram się to nadrobić - na raty, bo na raty, ale zawsze :)

Akerman - to musi być tekst debiutanta, pełen jest zdań-koszmarków, interpunkcja kuleje... co tam kuleje, bez nóg biedaczka obu. Bardzo słaby tekst pod każdym praktycznie względem, ale ćwiczenie czyni mistrza.

Cytat
czujnie lustrując uważnie
- głupie przeoczenie, ale na samym początku i od razu czytelnika źle nastawia.

Cytat
płomienie ognisk, które płonęły

- jakoś tak niezręcznie...

Cytat
Doznane przez nich zawroty głowy i nudności
– pewnie jak moje po przeczytaniu tego zdania. Język polski nie lubi strony biernej aż tak bardzo jak chociażby angielski i musi być ona podchodzona ostrożnie do.
Cytat
i wyciągnęło miecze porzuciwszy wcześniej liny
- imiesłowy to wróg.
Cytat
zatonął pomiędzy bladymi piersiami kobiety
– zabrzmiało, jakby miała ich ze sześć…
Cytat
gdy jechali w tą stronę
– w TĘ stronę
Cytat
Któryś z nich spojrzał w górę mając nadzieję zorientować się w kierunku dokąd mają się udać, a trwoga z jaką zamarł na twarzy zmusiła resztę do podążenia za jego wzrokiem.
o bogowie... patrzycie i nie grzmicie.

Dalej jest jeszcze kilka perełek, ale każdy sobie może doczytać.

Gdyby punkty przyznawać... 1,5/10. Głównie za związek z tematem i zmieszczenie się w limicie znaków.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 20 Października 2009, 22:04   

no przeczytałem. jest różnie. nawet bardzo różnie. rozpoznałem autora jednego szorta.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 20 Października 2009, 22:05   

Tego co się przechwalał? :wink: :mrgreen:
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 22:10   

Blask – tutaj z kolei przecinkoza jakaś. Tekst jest dosłownie poszatkowany, strasznie zakłócało mi to odbiór. Na dodatek historia nie zaangażowała mnie emocjonalnie, kilka niedopracowanych zdań (jak „Zjawisko, którego nie rozumiała, ale wierzyła, że musi być wytłumaczenie.”). Tekst pozostawił mnie obojętnym, a co gorsze - nie lubię tego typu zakończeń. Jeżeli autor chce pozostawić niedomówienie, to jako czytelnik powinnam odczuć, że jest to zabieg celowy, a nie jedynie brak pomysłu na wyjaśnienie.

Tak na… 4/10.
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
baranek 
Wróbel galaktyki


Posty: 5606
Skąd: Toruń
Wysłany: 20 Października 2009, 22:15   

Agi, jest w szorcie jedno zdanie, które autor bardzo lubi. :D skojarzenie było natychmiastowe.
i mam już pewnego kandytata do punktu. nad resztą pomyślę jeszcze.
_________________
Życie, ku*wa, jest nowelą.

"Pisze się po to, żeby było napisane" - Zygmunt Kałużyński
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 20 Października 2009, 22:16   

baranek napisał/a
rozpoznałem autora jednego szorta.


Ja też, na 99%. ale jeszcze nie skończyłam wszystkich.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
shenra 
Wielki Kosmiczny Chomik Naczelna Biskupa


Posty: 24980
Skąd: z Nikąd
Wysłany: 20 Października 2009, 22:19   

Ja czytam pierwszego szorta i nie mogę przebrnąć przez niego.
_________________
Chomikowo obłędnie, lekko neurotycznie w granicach perwersji. "Niuplać dzyndzla" :D specially for smert :D
Przesiądź się!
Przegubowy kotecek!
chomik w świecie
 
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 22:20   

shenra, walcz :D Ja dałam radę!

Demolka

Cytat
Zdradzał go - sztywny krok

- a dlaczego „-”?

Cytat
Na szybko rozważył kilka możliwych rozwiązań, jednak bez kodu dostępu do danych systemowych, nic nie wskóra.

- tu się czasy nie zgadzają. Chyba „nic nie mógł wskórać”…?

Cytat
wymamrotał przez zęby

- ależ mi zgrzytnęło…

Generalnie nienajgorzej się czytało, ale puenta mnie nie rozbawiła, a chyba miała. Tak więc mission szorta failed.

5/10

...I Bestia - albo tytuł za wiele zdradza, albo ja jestem tak genialna, że zdecydowanie za szybko (a przy takiej ilości czasu to niemal natychmiast) domyśliłam się zakończenia. Tak więc zero zaskoczenia, zero napięcia. Za to pewne podejrzenia co do autora.

5/10
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Rudus 
Langolier


Posty: 296
Skąd: Kraków/Gliwice
Wysłany: 20 Października 2009, 22:36   

Szorty z niezrozumiałym/slabym zakonczeniem lub jego totalnym brakiem :
Blask
Demolka
Zew Krwi
Proces gnilny
per aspera ad lunae

Szorty slabo zwiazane z tematem (chociaz moze troche zawezam "Pelnie"):
Jej zapach
Nikt sie nie wazy
Ostroznoscie nigdy dosc (ale mnie rozbawil :])
Pamietnik znaleziony na skorze
Spełnienie (ten tez mnie rozbawil)
Wstydliwy epizod z życia Dr House'a (wtf?)

Kandydaci do punktowania:
Inwazja pozeraczy (za slownictwo Lovecrafta :twisted: )
Spelnienie (za pomysl)
Pogon (za jezyk, klimat i lekkosc czytania)
Ostroznosci nigdy dosc (za koncowke)

Bede sie zastanawial :] i pewnie czytal jeszcze kilka razy
_________________
http://www.sinfest.net/co.../2009-11-02.gif
 
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 20 Października 2009, 22:39   

Rudus, a 6 nie wymienionych to nie czytałeś, czy chała kompletna ?
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 22:40   

dalambert, te 6 to jego :D
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 20 Października 2009, 22:41   

Witchma, Taki zdolniacha ? z całym szaconkiem chiba jednak nie ?
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
Agi 
Modliszka


Posty: 39270
Skąd: Wielkopolska
Wysłany: 20 Października 2009, 22:43   

Nikt nie przysłał więcej niż dwa szorty.
Ja wszystkie teksty czytałam, ale jakoś dziwnie mi "przejeżdżać się" po nich, skoro znam Autorów.
Ostatnio zmieniony przez Agi 20 Października 2009, 22:45, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Witchma 
Jokercat


Posty: 24697
Skąd: Zgierz
Wysłany: 20 Października 2009, 22:44   

I jeszcze pod pseudonimami działa spryciula... niechybnie agent Tomek :D
_________________
Basically, I believe in peace and bashing two bricks together.

"Wszystkie kobiety są piękne, tylko po niektórych tego nie widać."
/Maria Czubaszek/
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group