Strona Główna


UżytkownicyUżytkownicy  Regulamin  ProfilProfil
SzukajSzukaj  FAQFAQ  GrupyGrupy  AlbumAlbum  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj
Winieta

Poprzedni temat «» Następny temat
Szorty - Bezzębny anioł - głosowanie do 9 sierpnia 2009 r

Który z aniołów ugryzł Cię najmocniej?
A mi trocha zupy
11%
 11%  [ 11 ]
Coś się zmieniło
5%
 5%  [ 5 ]
Dentysta protetyk
9%
 9%  [ 9 ]
Egzamin
2%
 2%  [ 2 ]
Frank a.k.a. równy koleś
2%
 2%  [ 2 ]
Hefajstos
3%
 3%  [ 3 ]
Karolek
3%
 3%  [ 3 ]
Kilka metrów od...
1%
 1%  [ 1 ]
Król życia
3%
 3%  [ 3 ]
Mój prywatny anioł
5%
 5%  [ 5 ]
Niebo? - nie, bo...
18%
 18%  [ 18 ]
Ostatnia misja
3%
 3%  [ 3 ]
Pewien remake
1%
 1%  [ 1 ]
Przemiana
2%
 2%  [ 2 ]
Przepraszam i dziękuję
5%
 5%  [ 5 ]
Trudne decyzje
15%
 15%  [ 15 ]
Witamy w piekle
7%
 7%  [ 7 ]
Głosowań: 37
Wszystkich Głosów: 95

Autor Wiadomość
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 26 Lipca 2009, 20:54   Szorty - Bezzębny anioł - głosowanie do 9 sierpnia 2009 r

17 nowych bezzębno-anielich szortów, trzy głosy, zapraszam :)

A mi trocha zupy…
Skrzyp… Skrzyp… Drewniane koła obracały się po wiejskiej drodze. Stara, pozbijana kołkami taczka posuwała się przed siebie ciągnięta przez Pankracego. Stuk! Chłop obejrzał się za siebie. Spokojnie podniósł kamień i włożył go z powrotem na taczkę, z której wypadł.
Pankracy rozejrzał się swym mętnym wzrokiem po pobliskich polach, mrużąc oczy od blasku bijącego zarówno z nieba jak i złotokłosej ziemi. Chwycił taczkę i parskając cicho pociągnął ją dalej wzdłuż łanów i pływających w nich sylwetek.
- Pankracy! Ty głuchy głąbie!
- Hę? – złożona odpowiedź – jak na możliwości staruszka.
- Czemu żeś w polu nie jest? – Mężczyzna, poprawiając słomkowy kapelusz zgromił starca wzrokiem, który nic dobrego nie wróżył – szczególnie dla Pankracego, który w opinii wszystkich we wsi – zawsze migał się od pracy.
- Taczka pyłna Ponie kochony, ledwu ciągna i tak. – Ekonom zerknął na taczkę wypełnioną kamieniami i cmoknął.
- Skąd ty tyle tych kamieni bieresz? Przeca to juże będzie trzecia taczka a jeszcze nie dzwonili na piątą.
- Czorty sypią je z rękawów. Widziałżem w nocy jak przylatują, chichrają się i piszczą bo to grzechy ludzi.
- Pankracy! Co ty za pierdoły wygadujesz stary imbecylu! Jesteś prosty jak cep a takie rzeczy godosz! Ty uważaj coby się farosz nie dowiedział co prawisz bo Cie każe wychłostać za Herezyje! – Każdy we wsi wiedział że staruszek całymi dniami zbiera kamienie - Dokąd je zabiera? To już tajemnica.
- Herezyje herezyje – Bąkał pod nosem Pankracy ciągnąc taczkę przez wieś. Wtem nagle zatrzymał się przed jedną z bardziej zapadniętych chat, pochylił się i wkroczył do środka.
- Józa! Jeżeś ty tu ? – Zawołał a wilgotne i popękane ściany wchłonęły jego słowa.
- Zbawicielu słodki! Pankracy? Czemu tyś nie w polu? Stary Cie widział? Znowu będzie zrzędził, żeś nierób!
- Godołem ze starym, nic nie bydzie ty se łba nie napychaj. Godoj co z małą Martuś – Józa słysząc pytanie machnęła tylko ręką i obróciła się, żeby chłop nie widział jej twarzy.
- A ni wiem. Gorąca jak kocioł lucyfera, leży i bełkocze. Nie wiem co z nią bydzie. – Starowinka zaczęła cicho lamentować, pociągając nosem jak mały smok.
- Byde się za was modlić Józa, za Martuś nawyt bardzij. Ona przeca nasz wioskowy skarb je, nie może nam jej Jezucik zabroć. Za młoda je żeby tam z aniołomi w nybie spowić Ponu. – Józa nie odpowiedziała. Otarła tylko oczy fartuchem i zniknęła w trzewiach chatki. Pankracy, który zbyt światły nie był, dopiero po chwili zorientował się, że jego wizyta się skończyła.
Ruszył ponownie i zatrzymał się dopiero na małej polance w lesie. Wkoło poustawiane były małe kapliczki z kamieni zlepionych zaschniętą gliną. Na szczycie każdej wdzięczył się prosty krzyż z patyków.
- Dajże panie Martusi zdrowie… - zaczął cicho starzec układając kamienie jeden na drugim i łącząc je mokrą gliną.
We wsi mała dziewczynka otworzyła oczy i zaczęła cicho kasłać czując się lepiej…
- A mi trocha zupy… - Dokończył Pankracy i wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu umieszczając zbite patyki na szczycie kapliczki.

Coś się zmieniło
– Panie prezesie! Pilny telefon...
– Nie teraz! Powiedziałem, że nie ma mnie dla nikogo!
Teraz powinniśmy mieć spokój. Na czym to skończyłem? Ach tak. Więc powtórzę raz jeszcze, nie wiem, czy to był cud. Wiem, że...
***
...leżałem na wersalce. Telewizor w kącie pokazywał rwandyjskie dzieci żebrzące o kawałek chleba, sucha paprotka na parapecie zaczepiała wyschniętymi liśćmi o pożółkłe od dymu tytoniowego firanki. Gapiłem się w sufit, liczyłem muchy i co chwilę gubiłem się w rachubie. Zaczynałem więc od początku. Kilka razy zasnąłem, budziły mnie serie z karabinów; to tylko kolejny ludzik z telewizora padał z dziurą w głowie. Co jakiś czas dzwonił telefon, walczyłem ze sobą, by odebrać, lecz przegrywałem. To pewnie matka. Albo Wiola. Może ojciec. Nie potrzebowałem kolejnych oskarżeń i motywacyjnych gadek. „Weź się za siebie, rusz się, idź do pracy, posprzątaj, marnujesz się, zrób coś z życiem”. Jakbym nie chciał. Tylko to wszystko było tak cholernie trudne. Zakupy w Żabce na rogu były wyprawą na K2. Rachunków nie płaciłem od pół roku. Miałem pieniądze, oczywiście, rodzice o to dbali, ale otwarcie koperty, zalogowanie się na stronę banku, wpisanie danych, zatwierdzenie – tyle czynności, tyle pracy. Przerastało mnie to. Poza tym i tak zgubiłem hasła. Wyjście na pocztę? Żart.
No i Rwanda. Prześladowała mnie, odkąd postawiłem przy łóżku rzeźbę afrykańskiego wojownika. Wysoki, muskularny, trzymał tarczę i robił groźną minę. Powinienem chyba wyrzucić to tandetne *beep*. Wiele innych rzeczy też powinienem zrobić, ale... Stał więc na straży i ładował mi do głowy wizje małych Murzyniątek konających z głodu, strzelających do siebie czternastolatków, statecznych ojców rodzin chwytających po pracy maczety i ucinających głowy sąsiadom. W telewizji nieustannie leciały reportaże interwencyjne, sieć pełna była zdjęć z coraz to nowych pól bitew. A muchy łaziły po suficie.
Wszystko było tak strasznie beznadziejne i szare, jakbym dymem z fajek zabarwił świat na niezdrowy, żółto-siny kolor.
Oślepił mnie nagły błysk.
- Nie bój się synu, ja jestem Metatron – rozległ się chór tysiąca gardeł – Głos Pana, Skryba Czynów Ludzkich, o którym powiedział Pan „Nie sprzeciwiaj się mu w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię moje jest w nim”. Wstań.
Przede mną stał mężczyzna w spranych dżinsach i białej podkoszulce. Uśmiechał się ciepło.
- Przybyłem, by uśmierzyć twój ból – rzekł legionem głosów. - Wysłuchaj mnie, a...
Nie słuchałem. Zachwiałem się. Łapiąc równowagę chwyciłem rzeźbę. Na ekranie telewizora dziennikarz relacjonował ekshumację masowego grobu. W głowie przewijały mi się setki obrazów. Dzieci z wzdętymi z głodu brzuchami, ich matki szukające wody. Maczety. Karabiny. Anioł coś mówił. Czułem, że za moment stracę rozum.
- Za Afrykę złamasie! – Ryknąłem unosząc wojownika z drewna. Wziąłem zamach i wyrżnąłem prosto w uśmiechniętą gębę. Krew trysnęła na ścianę, wybite zęby wystrzeliły we wszystkie strony.
***
...coś się zmieniło.


Dentysta - protetyk
– Zaiste okropna pogoda – odezwał się doktor Parzydło.
Spojrzał przez okno. Nie dalej jak tydzień wcześniej zatrąbiło doniośle i niebo zrobiło się czerwone od gradu ognia i krwi. Potem znów zatrąbiło i pospadała trzecia część gwiazd. Apokalipsa. Smoka chwilowo nie było – w TVN24 mówili, że na razie szaleje na Słowacji.
– Dochftorze – wyseplenił pacjent.
– Ach przepraszam! Już do pana wracam!
Belzebub półleżał wyciągnięty na nowoczesnym fotelu stomatologicznym. Doktor Parzydło był dumny z fotela, najnowocześniejszego w mieście i kupionego z unijnej dotacji. Świadczyła o tym niebieska nalepka z wieńczykiem gwiazdek widniejąca na podłokietniku. Tych gwiazdek też było mniej o trzecią część. Apokalipsa była sumienna niczym biurokrata.
– Pan wypłuka. O tu proszę wypluć. Boli?
– Troszeczkę – przyznał Belzebub.
– Dla piękności warto cierpieć. Tacy aktorzy serialowi: nawet nie drgną, chociaż poprawiam im wszystkie zęby. No ale muszą. W telewizji najważniejszy jest prosty zgryz.
– Mnie pan doktor też będzie szlifował? – zapytał książę piekielny.
– Nie, pan niestety ma same kły. Trudno cokolwiek zamaskować. Szczerbatego od razu wyhaczą na bramce.
– W Dolinie Jozafata.
– Na bramce w Dolinie Jozafata. Będziemy musieli wyrwać.
– Wszystkie? – jęknął Belzebub.
– Ano tak. Potem dopasujemy piękne implanty. Japońskie. Bielusieńkie i z gwarancją. Ale najpierw zaleczymy.
Belzebub spojrzał zdumiony.
– Takie ubytki! Dziw, że nie doszło do zakażenia szczęki. Bez leczenia i plomb nie pomogą ani implanty, ani nawet obcinanie rogów i cywilne ciuchy. Strażnicy poczują od razu.
– Duży ruch w interesie? – diabeł zszedł z tematu.
– I to jaki! Jest pan już ósmym czartem przeze mnie leczonym. Jeszcze lepiej ma mój kolega prowadzący klinikę chirurgii plastycznej. Przyszedł do niego gość, nie pamiętam nazwiska, ale bogaty. Drugie lub trzecie miejsce na liście najbogatszych. Dwanaście godzin go operowali, by zmieścił w uchu igielnym. Z normalną igłą nie za bardzo, ale przez szewską przełazi jak ta lala.
– Przez ucho igielne miał przechodzić wielbłąd – poprawił Belzebub. – Na własne uszy słyszałem.
– Panie kochany, ja wiem, kolega też, ale facet wyłożył forsę na stół i powiedział, że jakby go interesowały niuanse wiary, to by kupił wydział teologiczny na uniwersytecie.
– Chce do nieba.
– Zupełnie jak pan! – zauważył doktor. – Naprawdę w piekle jest tak źle?
– Pustka i samotność.
– A kotły? Siarka? Zabawy z widłami.
– Chłopskie bajania. Od razu zwialiśmy, jak się ziemia nad nami rozwarła. Antychryst najszybciej, aż się kurzyło.
– Wiem. I najszybciej się zaaklimatyzował. Poszedł w politykę, kandyduje na prezydenta. Mówią, że przyspieszy integrację europejską.
– Marnował się u nas chłopak. Wysoki, przystojny. Nie to co ja. A jak pięknie mówił: o filozofii, dialogu, pojednaniu...
– No ale dość pogaduszek – uśmiechnął się doktor Parzydło, najlepszy dentysta w mieście, a wiertło w jego dłoni zabrzęczało. – Wcale nie będzie bolało.
Belzebub zawył jak diabli.
Za oknem anioł łamał głośno pieczęcie.
Po trzykroć biada!

Egzamin
Nadszedł czerwiec a wraz z nim świeże truskawki oraz letnia sesja egzaminacyjna. Studiowałem wprawdzie jednocześnie cztery kierunki, ale byłem pewien, że zdam wszystko w terminie. Dla mojego niezbyt nowoczesnego kumpla, Wojtka, wszystko to było wprost niepojęte:

– Rozumiem, że studiujesz językoznawstwo, bo masz talent do języków – stwierdził pewnego razu. – Wytłumacz mi jednak, na co ci jeszcze rachunkowość, zarządzanie i marketing oraz inżynieria środowiska?!

– Bo stać mnie na to – odparłem. – A papierek zawsze się przyda.

Tego dnia miałem egzamin z towaroznawstwa. Przygotowania do niego rozpocząłem od zrobienia zakupów. W tym celu udałem się do znajomego warzywniaka. Nie byłem jednak zainteresowany towarem rozłożonym w części dostępnej dla wszystkich. Właściciel zaprowadził mnie na zaplecze, gdzie wtajemniczeni, i bardziej zamożni, klienci nabyć mogli produkty firmy Angelus. Podszedłem do półek i przyjrzałem się ładnie opakowanym owocom z serii Posłaniec Wiedzy. Każdy z nich był prawdziwym cudem biotechnologii, zbudowanym z komórek przysposobionych do gromadzenia informacji. Komórki te zawierały nanoboty informacyjne – krótko: infoboty – które po strawieniu owocu przedostawały się z krwią do mózgu. Tam infoboty przekazywały wiadomości za pomocą indukcji telepatycznej, a następnie były wydalane. Niestety, towaroznawstwo już się niemal skończyło. Pozostał tylko jeden, samotny koszyczek truskawek bez żadnej etykiety. Właściciel zapewniał jednak, że to jest właśnie to, czego szukam. Zdecydowałem się więc na zakup, wróciłem do domu i zacząłem delektować się słodkim nabytkiem. Zamknąłem na moment oczy, pomyślałem kluczowe słowa, a wówczas przekonałem się, że sprzedawca mnie nie oszukał. Umysł wypełniła mi wiedza, którą, co najważniejsze, potrafiłem przekazać własnymi słowami. Wybiła trzecia. Najwyższy czas zbierać się na uczelnię.

Na korytarzu zastałem już tłum studentów. Mieliśmy zdawać piątkami, zawczasu umówiłem się więc z czterema kolegami, że wejdziemy razem. Wreszcie profesor zaprosił nas do gabinetu, kazał wylosować zapisane na małych karteczkach pytania i usiąść na krzesłach pod oknem. Mnie przypadło omówienie czynników obniżających jakość towarów. Kiedy nadeszła moja kolej, wziąłem głęboki oddech i zacząłem nawijać. Mówiłem płynnie, bez najmniejszego zająknięcia, całe piętnaście minut. Nie pominąłem nawet niszczycielskich zapędów rozkruszka mącznego oraz wołka zbożowego. Byłem z siebie naprawdę dumny!

Gdy skończyłem, w pokoju zapadła cisza. Profesor przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami. Wreszcie otrząsnął się z wrażenia i zapytał:

– Dobrze, panie kolego, ale dlaczego opowiedział nam pan to wszystko po serbochorwacku?


Frank a.k.a. Równy koleś
Anioł Śmierci w stopniu sierżanta bierze dużego łyka marsjańskiego Bourbona i kontynuuje oprowadzanie po muzeum blizn, jakim jest jego ciało. Przeszedł już przez dłoń, którą stracił w wojnie z kosmicznymi szczurami, pokazuje ślady oparzeń po laserach nabytych na Wojnach Księżycowych wokół Jupitera, ucho które stracił na asteroidach w Pasie Kuipera. Zgromadzone towarzystwo chłonie każde słowo, ktoś zamawia mu kolejnego drinka, Anioł Śmierci mruga znacząco do blond ślicznotki nieopodal.
- A zęby? – pyta ktoś ze słuchaczy.
- Słucham?
- Są ceramiczne, co się stało?
- To dopiero historia. Zdarzyła się, gdy wracałem na Ziemię na przepustce - Kosmiczny Marine jest zbyt pijany, żeby zmyślać kolejną bohaterską epopeję. Postanawia powiedzieć jak było naprawdę. – Stałem w kolejce do windy orbitalnej. Wywołują jakiegoś Franka, szeregowego z Czarnych Cherubów. Chłopak już wstaje, ale po chwili odwraca się i pyta czy nie chcę iść za niego. Szkoda mi czasu, więc idę. Operator windy, osiłek o cybernetycznych protezach rąk, jest nadspodziewanie miły, aż pomyślałem że przystawia się do mnie pedał. Ignoruję go, wsiadam do kapsuły i zapinam pasy, na co on: „Cześć Frank! To od Petera za Lily!” I daje mi prosto w pysk, zanim mam okazję wytłumaczyć. –Anioł Śmierci wzdryga się. – Pamiętam dokładnie to uczucie. Coś kruszy się w ustach, potem gęsty haust krwi, a następnie stalowy smak jego metalowej pięści. Uderzył z taką siłą, że myślałem przebił się na wylot czaszki. Z zewnątrz musiało to wyglądać jakbym połknął jego pięść. Od razu zresztą wyszarpnął ją, domknął kabinę i wcisnął „start”. Wtedy nadeszło najgorsze.
Pomysłodawca tematu nerwowo się rozgląda, żałując swojego pytania. A weteran wciąż kontynuuje.
- Dotychczas ból był zaskoczeniem. Gdy ruszyła winda stał się niewyobrażalną niekończącą się torturą. Przy spadkowym przyspieszeniu wydawało mi się, że wykrwawię się przez swoje dziąsła, zanim dotrę do ziemi. Pięć godzin takiego lotu, a hiperadrenalina nie pozwala stracić przytomności. Pamiętam, że te zęby, których nie połknąłem i które zdołałem wypluć, bo akurat nie utknęły mi w podniebieniu, przykleiły się na kałuży krwi do sufitu. – Zniesmaczona ślicznotka oddala się dyskretnie, tłum słuchaczy krzywi się. Anioł Śmierci tego nie zauważa, utonął w swojej opowieści. - Na ziemi musieli wziąć mnie do szpitala, bo po stracie półtorej litra krwi nie mogłem chodzić.
- Dorwałeś go? Tego Franka?
- Co? Tak! Oczywiście! To znaczy… Prawie. Podpuścił kogoś i myślałem, że to on… ale dużo później poznałem go w innych okolicznościach. Równy z niego koleś.

Hefajstos
Po uzyskaniu azylu w niebie Hefajstos - emigrant z Olimpu – nie narzekał na nadmiar obowiązków. Wykonał z zapałem drobne prace remontowe w gabinecie Boga, trochę podłubał w skałkach, a nawet zajął się złotnictwem. Bez przekonania. Cóż miał poradzić, że ciągnęło go do pracy bardziej drastycznej. Pragnął, aby zalśniły mięśnie, a rozbite o posadzkę krople potu zabrzęczały jak monety ciurkiem wpadające do mieszka.
Hefajstos pragnął pracować i odwdzięczyć się za dobroć, za ofiarowaną przez Najwyższego szansę.
Bóg wysłuchał próśb i wysłał nowego sługę na kurs dentystyczny. Hefajstos musiał co prawda nauczyć się obsługiwać misterny sprzęt do borowania, ale w nagrodę mógł czasami wyrywać zęby – a do tego, zważywszy na specyficznych pacjentów, trzeba było nadludzkiej siły, gdyż korzenie anielskich kiełków głęboko wrastały w szczękę. To taka drobna ciekawostka tycząca organicznej specyfiki świętych pierzastych.

Tego dnia pacjenci wręcz kłębili się w poczekalni. Nerwowo i niechcący pocierali się wzajemnie skrzydełkami. Za drzwiami pracował dentysta:
- Niestety, muszę usunąć jedynki. Za dużo słodyczy w ostatnich miesiącach.
- Tylko nie to, będę seplenił jak Mojżesz. Jeszcze mnie też ktoś źle zrozumie.
- Mojżesz stracił zęby, bo pewien Egipcjanin odkrył, że jego żona… ech, nieważne.
Hefajstos w końcu wyrwał spróchniałe jedynki, a aniołowi nie pozostało nic innego, jak przenieść się z sekcji chóralnej do gimnastycznej. Kolejni pacjenci nie stanowili kłopotu, ale – co było w niesmak byłemu olimpijczykowi – praca polegała głównie na borowaniu.
Zbliżał się wieczór, gdy w drzwiach niespodziewanie stanął Bóg.
- Najwyższy Panie. Czy Twoje zęby…
- Zwariowałeś!? – Bóg nie pozwolił dokończyć. – Tego pacjenta musiałem przyprowadzić osobiście. Za żadne skarby nie chciał się sam pofatygować.
Dopiero teraz Hefajstos zauważył anioła stojącego za Bogiem. Był piękny, ale smutny. Długie włosy opadały na twarz, śnieżne skrzydła ledwo trzepotały w przeciągu.
- Wyrwiesz mu zęby. Pismo musi się wreszcie wypełnić, nie mogę zwlekać ani zwodzić wiernych. Wielu przestaje wierzyć…
Anioł bez słowa usiadł w fotelu i rozwarł usta. Hefajstos zajrzał do środka, postukał tu i ówdzie, po czym rzekł:
- Panie, nie widzę żadnej usterki. To wzorcowe uzębienie.
- Wyrwiesz mu zęby mądrości. Bez ociągania!
Hefajstos spojrzał w oczy Boga i to starczyło za odpowiedź. Są rzeczy, które nie śniły się kowalom, nawet boskim. Wziął najgrubsze szczypce i wyrwał aniołowi dwa zęby mądrości. Wreszcie poczuł, jak pracowały mięśnie, a na czole zrosił się pot. Zdrowe zęby długo stawiały opór barbarzyńskiej sile.
- Świetnie – ocenił Bóg.
Dentysta spojrzał na poszkodowanego i poczuł się nieswojo. Skrzydła anioła zaczęły stawać się czarne, twarz chropowata. Z głowy zaczęło coś wyrastać, ostre szpony ścisnęły poręcze.
- Wreszcie stworzyłem Lucyfera – krzyknął Bóg.

Karolek
Pierwszy powiedział o tym głośno Akatriel, Korona Pana. Reszta wiedziała lub domyślała się. Paraliżowało ich nieznane uczucie, strach przed niebytem. Wszechświat kurczył się. Najdalsze hufce zgubiły pióra i włosy. Wosk nie pomógł, trzymał krótko i nie pozwalał latać.
-Czy ktoś GO ostatnio widział? - spytał sentencjonalnie stróż Rafał.
Głuchą ciszę przerwał huk spadającego na posadzkę pukla włosów pięknego Jofiela.
-Nikt, od dawna – wyszeptał Michał. – Nie ma Go od czasu, gdy człowiek F.N. ogłosił ostateczną śmierć Pana.
-Może się tylko obraził – nie tracił nadziei Gabriel, ale miny innych były ponure.
-Zostaliśmy tylko my. Musimy podjąć walkę – westchnął Fanuel.
Wszyscy próbowali to strawić, co mocno utrudniał brak narządów wewnętrznych.
-O materdeo, odpadł mi palec – jęknął piękny Jofiel– ojej, wypsnęło mi się, a najwyżej pójdę do piekła.
- Właśnie, czy piekło już wie? – spytał Michał. – Zawsze byli kreatywni.
- Fakt. Panowie Aniołowie trzeba kogoś posłać. Czas się kurczy – burknął Fanuel.
Zgodnie, ale ostrożnie pokiwali głowami. Z hukiem spadło kolejne kilka tysięcy anielskich włosów.
- Fanuel, ty lubisz zakończenia – zdecydował Michał.
-Ja, ja kcem isc! – pisnęło zza jego miecza.
Wzrok wszystkich skupił się na maleńkim, łysym, bezzębnym aniołku o twarzy chińskiego staruszka, którego nieortodoksyjny strój nepalskiego mnicha i wielka rzeźbiona laga aż biły po anielskich oczach.
-Ty kto? – zdziwił się Akatriel. – Znam wszystkich, tak blisko byłem JEGO majestatu.
-Karolek – pisnęło anielskie coś – anioł jungistów. Zawse chcialem zejsc do piekieł i udowodnic wstrętnemu Sigi, ze otchłań istnieje i to nie zadna zbiorowa psychoza. - Tupnął ze złości nóżką dla podkreślenia determinacji.
-A ki czart, tfu, ci juniści i czemu u diabła, nigdy nie słyszałem o Sigm? – Michał stracił anielską cierpliwość.
-Jungisci – poprawił – wyznawcy Karola G. Junga. Dlatego jestem Karolek. ON stwozył mnie i Sigi, abysmy pilnowali psychoanalitycznej zarazy. Bał się, ze kiedy odejdzie, popzestawiają ludziom w mózgach.
-Powiedział tobie, mała szkarado, że odchodzi! – Akatriel był naprawdę wściekły. Jego miłość własna została dogłębnie zraniona.
-Zostawił instrukcje na wypadek katastrofy – odparował maluch. – Mamy gadac z Luckiem. No to idę. – Stuknął lagą i zniknął.
-A niech to diabli! – krzyknął Michał, ale był zadowolony, że nie musi oglądać starszego brata Lucka.

Karolek przebywszy symboliczną ilość aberracji w krajobrazie dotarł do piekła. Diabły nie uwierzyłyby mu, ale nawet w piekle nie śnili o tak szkaradnym aniele.
Lucek podrapał się po włochatym tyłku – Jest sposób, ale mało dogmatyczny.
-Trudno, zrobi się. – odparł Karolek. Sigi mu już nie podskoczy.

19 lutego 1473 roku przy ul. Św. Anny w Toruniu urodziło się dziecko. Mikołaj żył krótko. Nagła nocna duszność zabrała go do lepszego świata odwiecznego ładu i porządku.

Sigi niecierpliwie czekał na Karolka, ale ten przepadł jak kamień w wodę i nikt go już więcej nie spotkał, może z wyjątkiem pewnego Karola, Junga zresztą.

kilka metrów od
Wracałem. Jak zwykle po ścianach. Ściany były krzywe, oślizgłe, wstrętne. Chwilami podjeżdżały w górę, chwilami zachodziły jedna na drugą, kleiły się, tworząc wąski przesmyk. Zaciśnięte gardło.
Mdliło mnie jak cholera. Marzyłem o końcu uliczki, który miał przynieść chłodny wiatr i kojącą ciemność. Tu było za jasno. Lampy gapiły się w dół kaprawymi ślepiami, przynosiły fale brudnego światła, odór ze śmietników ulatywał w nieudolnym naśladownictwie wniebowstąpienia. Jedyny przyzwoicie mroczny kąt zasiedlała para błyszczących oczek.
- Pataking, jak licho - oświadczyłem niestabilnym ścianom. - Weźcie go.
Zapewne nie był to pataking, tylko zwykły szczur, ale byłem w takim nastroju, że kojarzyło mi się wszystko ze wszystkim. Chwalebny stan. Głowy bruku otwierały usta, mówiły, śpiewały, lecz nie miały rąk; miały tylko paszcze, nienasycone jak dziury, których nie można niczym zatkać, dziury jak cholera i nic poza tym. Na porzuconych pudłach ktoś namazał, że życie przypomina papier toaletowy. Jest długie, szare i do *beep*.
Papier toaletowy?
Krzyczano "przestań", "ratunku", "*beep* mać" i jeszcze wiele podobnych. Z wyżyn tkwiącego gdzieś ponad balkonu w moim kierunku runęły stada doniczek. Kolejne spadły talerze: wirowały żałośnie, zbliżając się ku swojemu przeznaczeniu. Powietrzem wstrząsnął rozedrgany wrzask. Wpadłem w latarnię. Przestrzeń splotła się i wypluła wierzgającą, przerażoną sylwetkę. Plasnęło, pisnęło, ucichło.
Na stercie czegoś, co jeszcze niedawno było szanującym się wyposażeniem mieszkania, leżała dziewczyna w bieli. Biel zaciekała czerwienią. Nawiasem mówiąc, moja czerń też zaciekała i to mocno. Plamiła rozkrzyczane usta bruku. Starłem ją rękawem w obawie, że kiedy tylko zechcę coś powiedzieć, chluśnie beztrosko i przerazi. Miałem już dosyć przerażania.
Może to bruk otwierał bezzębną paszczę? Nie, ta głowa miała złote loki, splątane, gdzieniegdzie prześwitywała naga skóra. Poniżej płynęły łzy i krew. Dziewczyna szlochała, wbita twarzą w strzępy doniczek i liści, i talerzy, i jeszcze czegoś innego, rękami też była wbita i całym ciałem, a na górze, na balkonie, jakiś facet trzymał w dłoni pęk jasnych włosów. Grał na organkach "Odę do radości".
Bezzębna, zdecydowanie. Podniosłem jej głowę na dłoni; latarnie migotały, jakby nie mogąc znieść tego widoku. Drobne zmarszczki w kącikach oczu przykryła ciemniejąca siność. Ciemniejąca siność przykryła wargi, ranne od gwałtownych pocałunków, zbyt wyraźnie ukierunkowanej przemocy, wargi wykrzywione płaczem.
Nie miałem jasnych włosów i białej sukienki. Zęby też mi zostały, całe szczęście. Poza tym byliśmy straszliwie podobni. Szczęście? Kto to może wiedzieć. Oczy otwierały się szerzej i szerzej, śmierć jest gruba, ktoś ją widział? W małą dziurkę się nie zmieści. Przed przybyciem poszerza co może.
Miałem już dosyć przerażania. Drugą dłonią zgasiłem błękitno-sine spojrzenie. Krew - nie wiadomo, czyja. To nieważne. Kilka powłóczystych sukienek wionęło z balkonu na rozkrzyczany bruk.
- Śpij, bezzębny aniele.


Król życia

Wdech, wydech, wdech, wydech. Wszystko w porządku. To tylko mózg skurczył ci się do rozmiarów orzecha laskowego. Jeszcze jeden wdech, nie musisz o nich myśleć, spokojnie. Nic nie widzę. Oślepłem? Otwórz oczy idioto. Ok.
Po brudnych ścianach spływała jadowita zieleń graffiti przeplatana wymiocinami. Siedziałem w kącie z głowa opartą o chłodne pozostałości kafelków. Nade mną szumiała woda, gdy raz po raz ktoś tknięty nagłą troską o higienę postanawiał umyć ręce w poobijanym zlewie. Głównie dziewczyny- tylko one zachowują resztki zdrowego rozsądku- nawet w tak patowej sytuacji. Przecież wychodząc muszą dotknąć drzwi i zarazić się całym tym syfem. Przecież za drzwiami znów wpadną w objęcia kolesi którzy na rękach maja całe *beep* tego świata, a po kieszeniach skitrane przepustki do raju. Jeszcze godzinę temu byłem jednym z nich. Kolejnym królem zimnego browara.
*
-Siema, dżumimy?- Chester pojawił się jak zwykle znikąd. W zadymionym pomieszczeniu muzyka czołgała się nam u stóp. Obsiedliśmy skórzane kanapy spoglądając na drgający od świateł parkiet. Kobiety konwulsyjnym tańcem oddawały cześć bogom, mężczyźni omawiali sprawy stanu.
-Nie dziś, mam detox.
-Weź nie *beep*.
-Kein Diengi, nie da rady. Kolejna robota poszła się rozmnażać.
-Kein problem mam dziś promocję. Specjalnie dla stałych klientów. – Wyszczerzył gnijące dziąsła.
-Jesteś aniołem Chess. Masz coś nowego? – Wiedziałem, że to będzie cholernie uzależniający towar, koleś nie proponowałby mi niczego co potem nie zwróci się z nawiązką. Ale taki był deal- coś za coś, albo siedź w domu i gryź ściany.
Mała zeszła z parkietu i uwaliła się obok na kanapie. Śmierdziała przetrawionym alkoholem, ale za chwilę miało mi to totalnie zwisać. Była już dość pijana, żebym mógł przyjemnie spędzić resztę wieczoru, ale do pełni szczęścia brakowało jakiegoś syntetycznego dopalacza.
-Anioł! Masz racje w *beep* dobra nazwa – Chester wyciągnął z kieszeni blaszane pudełko.
-Co to? – Zainteresowała się Mała.
-Coś dla dużych chłopców. – Pogłaskałem ją po głowie – Ty już masz dość.
-Jak tabsy to ja spadam. Rzygam po tym szajsie. – Pocałowała mnie w głowę i ponownie wślizgnęła się w tłum sinych ciał. Czy ona nie widzi, że ociera się o topielców? Biedna mała Mała.
Chester położył przede mną dwie niebieskie tabletki.
-Sztyra?
-Nie, autorska mieszanka, półsyntetyczny opioid. – Przeciągnął się leniwie. – Jedna i masz halo na cały wieczór. Dwie i jesteś królem życia.
-Cesarzowi co cesarskie – Popiłem obie tabletki piwem.
*
Zlew przecieka, a brudna woda spływa mi po plecach. Czuję jak ryje koryta w mojej skórze. Ledwo przytomna Mała hapie dzidę barmanowi w ostatniej kabinie. Toaleta tonie w *beep*. Nie pamiętam, jak się tu znalazłem. Pewnie ludzie wrzucili mnie tu żebym nie psuł widoku. Słyszę co myślą. „Brudny Tolo”, „Gdzie jest Tolo?”, „Niezła ściera z Tola Małej”. Moje dłonie kurczowo trzymają się podłogi, jeśli ją puszczę rozbiję się o sufit. Wdech, wydech, jestem przecież królem życia. Odbijam się od podłoża i nie spadam. Cały świat to tylko układanka. Zabieram kilka kawałków z ostatniej kabiny i patrzę jak Mała krztusi się własną krwią.

Mój prywatny Anioł...
Pochylał się nade mną tak, jakby chciał mi pomóc. Patrzył w moje oczy, jak gdyby szukał w nich odpowiedzi na swoje, nigdy nie wypowiedziane pytania. Wyciągał ręce, jakby chciał mnie przytulić. Nic bardziej błędnego. Jego oczy były pełne nienawiści. Jego bezzębne usta wykrzywiał szyderczy uśmiech. Jego ręce, zaciśnięte w pięści, okładały moje, coraz słabsze ciało. Jednak ja patrzyłam na niego poprzez opuchnięte powieki, z miłością. W moim sercu nie było już strachu. Był moim wybawcą. Dzięki jego sile nie czułam już bólu. Stał się dla mnie aniołem. Aniołem śmierci…

Niebo? Nie, bo...

Zdziwiłem się kiedy wsiadł do windy.
Bo rozumiecie – anioł w windzie. Bez sensu. Przecież ma własny napęd.
Ale nic nie mówię. Patrzę tylko.
Dziwny jakiś ten anioł. Garniturek niezły, Armani zdaje się. Tyle, że pomięty cały i ubłocony. Skrzydła wyświechtane. Pióra połamane. Blond loczki posklejane w strąki. Kółeczko nad głową powyginane we wszystkie strony. Gęba pokancerowana. No mówię wam – koszmar.
Pod tira wpadł, czy co? Może pomocy potrzebuje? Tylko jak tu zagadać do anioła? Głupio, nie?
Wytrzymałem do siódmego piętra.
- Będzie pochwalony – zagajam.
- Kto?
No też coś? Anioł to powinien najlepiej wiedzieć kto pochwalony.
- No... – mówię i pokazuję palcem w sufit. – Ten tam...
- Aa! – zaskoczył. – Tak, tak. Pochwalony. Wielokrotnie.
I gadaj tu z takim. Ale nie daję za wygraną.
- Co pan taki jakiś, nieszczególny? Szczególnie na twarzy?
- Upadam.
Aha, wszystko jasne.
- Znaczy, przewraca się pan? Choroba jakaś? Epilepsja, nie daj... khe, khe.
Popatrzył na mnie dziwnie. Jednym okiem. Bo drugie miał całe fioletowe i opuchnięte.
- Choroba? Ależ skąd. Khe, khe broń. My tam – popatrzył na sufit - nie chorujemy.
I wyszczerzył... Właściwie to nie wiem, czy wyszczerzył, bo zęby miał powybijane, a dziąseł chyba się nie da szczerzyć, nie?
Nieważne, grunt, że najwyraźniej jaja sobie ze mnie robi! Obraziłem się. Odwróciłem się do niego plecami i mruczę, niby pod nosem, ale tak żeby słyszał:
- Bądź tu człowieku miły dla takiego... Dłoń pomocną wyciągnij...
Winda akurat dojechała na siedemnaste. Koniec trasy. A aniołowi chyba się głupio zrobiło, bo poklepał mnie po ramieniu i powiada:
- No nie gniewaj się. Chodź na dach, to ci wszystko opowiem.
Wyszliśmy na dach. Usiadł na wywietrzniku, wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę fajek. Poczęstował. Siedzimy. Palimy. Milczymy. Dziwnie tak.
- Byłeś kiedyś w niebie? – pyta w końcu.
Zacząłem mu opowiadać o nocy z Balbiną. Zarumienił się i mówi, że nie o to mu chodziło. Że właśnie wprost przeciwnie. I że pytanie było retoryczne.
- Dość już mam tego całego nieba. Ciągle tylko śpiewy i modlitwy. I sami nudziarze dokoła. Nic się nie dzieje. A w piekle? Ooo, piekło to zupełnie inna sprawa. Pełno znanych ludzi. No, dusz może raczej, ale zawsze. Non stop impreza. Panienki. Wódeczka. Kojarzysz?
Kojarzyłem. Zalatywało mi to wszystko banałem, ale w końcu banały są najbardziej życiowe.
Poopowiadał mi jeszcze trochę o tym jak cudownie jest tam na dole, i że to jego siódme podejście, a w końcu wrzasnął:
- Ja chcę do piekła!
Upadek! No tak! Jasne! Nareszcie zrozumiałem. No, prawie zrozumiałem, bo przecież:
- Wie pan, ja myślałem, że z tym upadkiem to tak bardziej metafizycznie jednak. Przenośnia taka. A nie tak na chama, jebudu z wieżowca.
- Tak jest szybciej. I pewniej. Bo wiesz, najpierw nagrzeszysz, potem ci wszystko odpuszczą i musisz zaczynać od początku. Albo wylądujesz w czyśćcu, a to dopiero kicha! No, ale późno się robi. Czas na mnie. Będę leciał.
Wstał, rozpędził się i skoczył.
Mam nadzieję, że mu się uda. Bo wtedy jest szansa, że kiedyś jeszcze się spotkamy.

Ostatnia misja
- Mamo, a co lobis?
- Kolację dla Zastępów Niebieskich. Zaraz będą.
- A pójdzies ze mną do lasu?
- Nie teraz, aniołku.
- No chodź, Mamo, tylko na chwilkę. Chcę Ci coś pokazać…
- Dobrze, ale tylko na momencik.
Mały bezzębny anioł ujął dłoń kobiety, by poprowadzić ją do ogrodów. Szła za nim myśląc, co zrobić dla jednostki specjalnej, która dziś kończyła misję „Armagedon”. Koniec Świata był na ukończeniu, a jej przypadło w udziale przygotowanie Ostatniej Wieczerzy – tym razem będącej uwieńczeniem Sądu Ostatecznego.
Anioł z uśmiechem rozsunął listowie. Za ścianą zieleni kobieta zobaczyła polanę pełną niezwykłej barwy kwiatów. Srebrzyły się i migotały niczym wyhodowane z ziaren diamentowca. Pośrodku rosło małe obsypane owocami drzewo.
- Zobac, jakie fajne dzewo znalazłem! A jakie ma doble owoce! Splóbuj!
Kobieta patrzyła na drzewo prawie nie słysząc słów małego. Nie istniało nic oprócz niej i połyskujących wśród liści owoców. Ich kolor, purpurowy z domieszką granatu, zdradzał soczystość i nieznany, kuszący smak. Wyciągnęła rękę i ostrożnie dotknęła owocu. Ciepły dreszcz ogarnął jej ciało.
- Nie widziałam ich wcześniej. Nie znam ich. Czy aby nie są trujące?
- Takie ładne i pachnące? Cy Bóg posadziłby w Laju tlujące dzewo?
- No nie, masz rację… Wszystko, co tu rośnie, jest przecież dobre. Ale lepiej pójdę Go zapytać, czy możemy z nich zrobić deser.
- Eee tam, po co pytać? Ja wezmę jeden na splóbowanie.
Anielątko było dzieckiem adoptowanym w ramach wdrażanego od niedawna programu resocjalizacyjnego i Maria dobrze je znała. Nie zdziwiła się więc zbytnio, że tak odważnie wkroczyło na kwiecistą polanę, ani nie przestraszyła, gdy srebrzyście połyskujące kwiecie ukazało jej cień malucha. Stanęła między nim a drzewem.
- Poczekaj. To drzewo jest jakieś dziwne – lepiej go nie dotykać.
- Ale pzeciez ono jest takie ładne i pachnące, Mamo. Myślałem, ze zlobię ci miłą niespodziankę…
- No już, nie smuć się. To miłe, że pokazałeś mi to piękne drzewo i nowe owoce, ale pamiętaj, że nie my jesteśmy ogrodnikami.
- Jeden malutki owocek, Mamo… Zobac, jakie są pysne. Po co tu losną, skolo nie mozna ich zlywać?
Maria jeszcze raz spojrzała na lśniące niepokojąco wśród liści owoce. Wiatr ucichł, rajskie ptaki umilkły – jakby świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na coś, co ma zadecydować o jego losie. Cień anioła na srebrzystokwietnym dywanie wyszczerzył się w demonicznym uśmiechu.
- Koniec Świata jest bliski, a chłopcy w boskich zbrojach zaraz wrócą do domu Ojca. Nie możemy pozwolić im czekać. Wracamy do kuchni. I nigdy więcej nie waż się wodzić mnie na pokuszenie.
- Ale Mamo…
- Amen, kochany!
Maria stanowczym krokiem opuściła polanę. Zdruzgotany aniołek powlókł się za nią. Cień bezzębnego smoka smętnie popłynął za nim.
- Zęby zjadłem na świętych babsztylach, a ta mi wciąż na głowę włazi… – wymamrotał pod nosem. – Ech…
Z kuchni dobiegły go wesołe okrzyki braci i sióstr. Powoli wpłynął między nich.
- Przywitaj się z rodzeństwem Lucek. I nie dąsaj się. – upomniała go Maria.


Pewien remake
Marian Anioł miał poważny problem. Mijała piąta godzina lotu i pomału miał już dosyć. Na włosach osadzał się szron, ramiona całe mu zgrabiały, plecy zesztywniały, a nogami to ledwo mógł pomajtać. Przelatywał właśnie obok Saturna i starał się ze wszystkich sił wykrzyczeć: …fomoszy… omoszczy.. fomószcie… - ale zawstydzony zamilkł – co o nim pomyślą dumni Saturnianie? Jak będą kiwać głowami z politowaniem, jak zatrzęsą rechoczącymi szczękoczułkami, nie, nie da chędożonym w odwłok takiej satysfakcji. Skoda tylko, że nie przestał pluć do piwa temu śmiesznemu faciowi z karczmy po tym jak powiedział: Tak cię strzelę, że w locie wszystkie zęby zgubisz.

Przemiana
Wiem, że coś jest nie tak. W pierwszej chwili nachodzi mnie myśl, że mam guza mózgu, albo co.
Leszcz, którego od dwóch tygodni obserwujemy i na którego z Grubym, Pałą i Miętusem się czaimy, jak co niedziela podjeżdża luksusowym BMW przed bramę na tyłach swej posiadłości. Wysiada, zaś my dostrzegamy w jego ręku to, co interesuje nas najbardziej. Czarny neseser, ani chybi po brzegi załadowany forsą, jak zwykle przyczepiony do nadgarstka klienta grubym łańcuszkiem. Ale nic to – Gruby ma za pazuchą brzeszczot, w łysej czaszce zaś mocne postanowienie, że tego dnia będzie ciął, wszystko jedno co.
Leszcz wysiada z fury, drapie się w tylną część drogich spodni i idzie w kierunku bramy. No, to my za nim. Właśnie wtedy pojawia się to coś, jakieś takie uczucie wewnątrz mojej bani, że ten leszcz to przecież człowiek. Że ma żonę i dzieci. Że będą czekać na niego w domu z kolacją, z najnowszymi wieściami z piaskownicy. Nachodzi mnie strach, że mam raka. Bo to przecież nie jest normalne, takie myśli, nie?
– Rusz dupę, Dykta – warczy Miętus i popycha mnie lekko. Podciągam więc dres i idę, a wrażenie natychmiast znika.
Obskakujemy leszcza, zanim jeszcze ma okazję położyć dłoń na przycisku domofonu. Pała, jako najbardziej wyszczekany z nas, od razu uderza w gadkę:
– O żeż ty, w dupę *beep* *beep*. Wyskakuj z tej reklamówki, bo ci jaja urżniemy.
Wiadomo. Pełna podstawówka od dzwonka do dzwonka. Osiem klas, jak w mordę strzelił.
Leszcz nie pęka. Coś tam krzyczy, my go jednak nie słuchamy. Miętus obala go na chodnik i przydeptuje butem aby się nie ruszał. Ja przytrzymuję mu ramię a Gruby wyciąga zza pazuchy brzeszczot. Drze się leszcz na ten widok, ale cichnie, kiedy go Pała częstuje z glana w szczękę.
Właśnie wtedy pojawia się ten *beep*.
– Patrzcie – woła stojący obok i sekundujący nam Pała.
Dzieciak wygląda najwyżej na pół roku. Stoi kilka metrów od nas, sam, o własnych siłach, choć półroczne bąki chyba jeszcze tego nie potrafią – tak myślę. No więc, stoi i uśmiecha się bezzębnie, szczęśliwy jakby właśnie cycka matki posmakował.
– A pójdziesz ty stąd. – Pała tupie groźnie, ale *beep* tylko gulgocze i śmieje się, jakby nasz ziom powiedział najśmieszniejszą rzecz na świecie. Potem *beep* idzie kaczym krokiem w naszym kierunku.
Obserwujemy go z rosnącym zdumieniem, zapomniawszy o wciąż nieprzytomnym leszczu. Dzieciak tymczasem po kolei dotyka każdego z nas. A kiedy kończy na mnie, robi takie jakieś PUF! Znaczy znika.
Nie dziwimy się tym zbytnio, nie wiedzieć dlaczego, w końcu półroczne gnojki nie znikają na oczach ludzi, ot tak. Patrzymy po sobie. Nasz wzrok spoczywa na leszczu, znaczy na leżącym na chodniku człowieku. Miętus zdejmuje stopę z jego piersi i klepie go lekko w twarz.
– Wstawaj, przyjacielu.
Cucimy go, pomagamy mu się podnieść. Nawet otrzepujemy z pyłu drogi garnitur. Po czym, życząc mu szczęśliwego dnia, osobiście wciskam guzik domofonu.
Szczęśliwi, idziemy do domu. Wszak jest niedzielny poranek. Niedługo msza.

Przepraszam i dziękuję
Przybrudzone przez chmury promienie słońca rozwlekały się po porośniętej trawą pagórkowatej okolicy i tylko gdzieniegdzie, czyniąc wyłomy w stratocumulusach, wąskimi pasmami zdobiły ją barwą delikatnej żółci. Nad domostwem Gordeckich chmury zawisły zbite, skłębione i ciemnobure. Zdawało się, że zaraz zrzucą na ziemię sążnisty deszcz lub wyplują kilka piorunów, jednak nic takiego nie miało mieć miejsca.
Roman Gordecki siedział na krześle pamiętającym czasy jego młodości. Trzy czwarte wieku przeminęło jakby było jednym dniem. Niegdyś najszybszy biegacz we wsi, zwłaszcza gdy uciekał z jabłkami sąsiadów, teraz z trudem wędrował po okolicy spojrzeniem, starych, zmęczonych oczu.

Kształt zarysował się na tle zieleni jako zabłąkana owca, dopiero później, w wytężonym spojrzeniu Romana, przyjęła postać człowieka.
- Kiego czarci niosą? – burknął pod nosem gospodarz, po czym głośno zawołał. - Ana, choć no tu!
Jednak nawet po drugim i po trzecim wołaniu, wykrzyczanym w przeciągu pół minuty, Anna się nie pojawiła, co wprawiło Romana w okropne zdenerwowanie. Nigdy nie potrafiła zrobić niczego tak jak trzeba.

Tymczasem nieznajomy przeskoczył już przez drewniany płot i stanął przed gospodarzem.
- Czego tu? – Roman zacisnął pomarszczoną dłoń.
- Nie poznajesz mnie? Tak, wy nigdy nas nie poznajecie.
- Pieniędzy nie dam. Do roboty się brać, a nie ludzi nachodzić. Ana!
- Jestem twoim Aniołem Stróżem.
- Anioł bez zębów i w takich łachmanach. Może jeszcze archanioł Gabryjel, ze zwiastowaniem...
- Anioł Stróż. A zęby... pewnie już nie pamiętasz jak skacząc przez płot wylądowałeś w piasku obok cegieł. Miałeś trafić wprost w nie.
- Ana! - Przed oczyma Romana stanęła tamta scena. Rzeczywiście zleciał z płotu prosto na twarz, ale czy jakiemuś dziecku to się nie zdarzyło?
- To za bezdomnego robotnika, którego wyrzuciłeś w zimie. - Nieznajomy pokazał odmrożoną dłoń.
- Ana! - Też mi dowód. Lenia zwolnił niejednego.
- A te łachmany, które nie przystają aniołowi, to za Martę. Pamiętasz... zaciągnąłeś ją do łóżka, obiecując ślub... Przyjmowałem tę zniewagę brudu w milczeniu.

Martę pamiętał. Nikt nie mógł o nich wiedzieć... Ona na pewno nie powiedziała. Nie zrobiłaby sobie takiego wstydu?
Anioł zamilkł jakby na coś czekał. Stał tak i stał. Roman nie wytrzymał wreszcie.
- Czego jeszcze?
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - Anioł znów zamilkł i patrzył proszącym spojrzeniem.
- Nic.
- Przykro mi Romanie. Ty nigdy nie potrafiłeś docenić cudzego trudu i starań. Pomimo wszystkich twoich grzechów, dziś dwa słowa i żal mogły cię ocalić. Dziękuję i przepraszam. - Anioł spuścił wzrok, po czym zwrócił się w stronę nieskromnie ubranej kobiety, która wyrosła spod ziemi. - Jest twój.

- Zawsze był. - Roześmiała się zachłannie, a jej cudnie błękitne oczy zionęły pustką. - Rozpalę cię do czerwoności mój słodki Romanie.

Roman mimowolnie wstał podając dłoń kobiecie. Przeszli kilka kroków i ziemia nagle się rozstąpiła ukazując otchłań, na widok której poczuł niczym nieskrępowany lęk.
Skoczyli.


Trudne decyzje

Moja pierwsza praca. W umowie napisano dumnie „asystent kancelarii”, choć byłem tylko zwykłą „sekretarką” - trybikiem w machinie, ale dosyć szybko znalazł się ktoś kto uświadomił mi, że nawet ja mógłbym wiele zmienić podmieniając od czasu do czasu pewne dokumenty. I mógłbym mieć z tego wymierne korzyści finansowe. Szlag by to trafił! Zawsze starałem się być uczciwy, ale to mogło przyspieszyć operację ojca. Jeden durny świstek…

- Ja tam bym się nie zastanawiał – niski głos sprawił, że podskoczyłem. Mężczyzna był czarnowłosy i brodaty. Nikt z urzędu, na pewno rozpoznałbym te lenonki.
- Słucham? Kim pan jest? – I skąd do cholery wiesz o czym myślę, dodałem w głowie.
- Przyjacielem. I jako dobry przyjaciel uważam, że powinieneś wziąć tę „drobną fuchę”. Dla ojca. – No pięknie, mafia postanowiła szantażować akurat mnie. Nie zdążyłem jednak odpowiedzieć, bo zza moich pleców rozległo się głośne chrząknięcie.
- Ja bym tego nie robił. Pewne wartości są ważniejsze niż własna korzyść. – Uwagę wygłosił długowłosy rudzielec. Gość najwyraźniej wszedł przez okno. Wojna gangów czy co?!
- Chwilunia, życie ojca nie jest ważniejsze niż jakieś tam zasady? – Brodacz wyraźnie się zirytował.
- A co z ludźmi, który stracą dach nad głową przez tę fałszywą umowę? Ich życie się nie liczy? – Rudy zrobił się czerwony na twarzy, co upodobniło go do pochodni. Kłótnia rozgorzała na dobre. Dyskutanci przestali zwracać na mnie uwagę, a ja nie wiedziałem czy śmiać się na widok dwóch obcych przerzucających się argumentami i obelgami, czy srać po gaciach ze strachu przed tajemniczymi organizacjami, które reprezentowali.
- Przepraszam – wtrąciłem nieśmiało, gdy obaj łapali oddech. – Kim panowie są, do cholery?
- No jak to? To ja. Twój Anioł Stróż – rudy był wyraźnie zdziwiony moją ignorancją.
- Diabeł Stróż do usług. Właśnie pomagamy ci podjąć decyzję – roześmiał się brodacz na widok mojej reakcji.
- To jakiś głupi program wkręcający urzędników, prawda? – To musiało być to. W każdym razie na pewno jakiś absurdalny dowcip. Poczułem ulgę. Cała sytuacja z łapówką z pewnością jest podpuchą. Mina mocno mi zrzedła, kiedy brodacz w lenonkach prychnął pogardliwie w odpowiedzi na moją sugestię i wyciągnął z rękawów dwa wąskie sztylety. Spojrzał wyzywająco na długowłosego, który w pustych jeszcze przed chwilą dłoniach ściskał spory miecz.

Kiedy wylazłem spod biurka po rudym nie było śladu. Na widok triumfalnego uśmiechu brodacza potulnie sięgnąłem do plecaka i podmieniłem dokumenty.

Niedługo później okazało się, że moi „goście” wcale nie kłamali. Ilekroć musiałem podjąć wątpliwą moralnie decyzję pojawiali się obaj żeby stoczyć pojedynek. Zawsze kiedy brałem stronę zwycięzcy decyzja okazywała się słuszna. Kiedy tylko spróbowałem wybrać stronę przegranego kończyło się to katastrofą.
Teraz, w wieku 80 lat, jestem wystarczająco doświadczony żeby samemu podejmować decyzje. Ale oni, choć też już niemłodzi, ciągle walczą. Najśmieszniej jest, kiedy zaczynają się okładać laskami. Garbaty diabeł i bezzębny anioł.

Witamy w piekle
Ściany niewiele różnią się barwą od dymu, unoszącego się gęstymi kłębami między gośćmi. Powietrze wypełnia słodkawa mieszanka woni narkotyków, perfum, potu i zniechęcenia. Oraz wszechobecny pył. Nawet woda i jedzenie są nim przesycone – aż do mdłości.
Spoza baru obserwuję zgromadzonych w zadymionym pomieszczeniu mężczyzn. Grają w karty, albo po prostu leżą, otumanieni narkotykami i poczuciem beznadziei. Kilku udaje, że flirtują z dziwkami, jednak nie ma w ich zachowaniu śladu zaangażowania. Nawet cienia gry, która nadałaby staremu jak ludzkość tańcowi kobiety z mężczyzną choćby pozory prawdziwości.
- Hej, Aniele, nalej mi raz jeszcze!
Uśmiecham się nieszczerze do opartego o ladę gościa, prezentując bezzębne usta. Kiedyś byłam ładna, nie podawałam drinków, tylko, jak tamta ruda w kącie, opierałam się o klienta, kusząc go równie nieszczerym uśmiechem. I spoglądałam z niepokojem na zmutowanego potwora za barem. Anioła. Teraz jestem pokryta liszajami i plamami przebarwień, łysa, bezzębna, o gruzłowatych stawach, niczym staruszka. Teraz mnie tak nazywają.
Nie pamiętam, jak mam naprawdę na imię. Wyparłam je ze świadomości, razem z innymi reminiscencjami z poprzedniego życia. Wielu zgromadzonych w barze zrobiło to samo, sztucznie wymazało pamięć. Tak lepiej, mniej boli. Jednak prawdy nie jesteśmy w stanie usunąć z umysłu, niczym niechcianych wspomnień. Wszyscy – pogrążeni w marazmie goście, smutne dziwki, których uśmiech jest bardziej nieprawdziwy od iluzji miłości, jaką mają roztaczać – tu pomrzemy. Ta kopalnia to nasz grobowiec. Zabije nas promieniowanie, przenikające osłony stacji, wszechobecny pył kopalniany, przesycony toksycznymi – tak cennymi dla konsorcjum – metalami. Dogorywamy na raty, po kawałku; ani hazard, ani fałszywa miłość, ani narkotyki nie stłumią tej świadomości.
Większość będzie miała szczęście, umrze w ciągu pierwszego roku pobytu tutaj; zdążą zdechnąć, zanim ich ciała zmienią się w koszmar. Inni podzielą mój los – będą umierać powoli, gnić od środka, zabijani z sadystyczną powolnością przez skażenie i brak nadziei.
To mój dziewiąty rok pobytu. Koniec kontraktu. Jestem pierwszą osobą, której udało się wytrzymać tak długo. Żywym dowodem, że to możliwe oraz jaką cenę przychodzi zapłacić za przetrwanie.
Mieszkańcy kopalni przybywają do baru, patrzą na mnie i wierzą, że pierwsza jako żywa wydostanę się z kopalni. Ale ja wiem, że to nieprawda. Że nawet ta drobna iskra nadziei jest kłamstwem. Złudzeniem. Mówi mi to coraz płytszy oddech, ból zapylonych płuc, powiększona wątroba, malowniczy wzór – niczym głowa Gorgony – z wybroczyn na brzuchu.
Ta kopalnia utrzymała mnie przy życiu tyle czasu, nie upomniała o swoje, tylko po to, by zabić tuż przed zakończeniem koszmaru. Żyję tylko po to, by moja śmierć mocniej zabolała innych. Zniszczyła ostatnią iskrę nadziei.
Nie wydostanę się stąd.
W końcu z piekła nie ma ucieczki.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 26 Lipca 2009, 20:59   

Gdyby się okazało że czegoś komuś nie poprawiłam a miałam - krzyczcie na priv.
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:09   

No prosze, a myślałem, że przebije spokojnie 20 ;P: Dobrze, że "tylko" 17, zdecydowanie preferuję rekordy głosów niż szortów.
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:10   

Byłoby 18, ale mój pomysł nie dojrzał. Może to i dobrze ;P:
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:12   

O, shorty! Jutro drukuję i czytam. :)
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:13   

Leniuszek... bałaś się, że znów wygrasz i będziesz musiała organizować kolejną edycję ;]
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:15   

Ozzborn napisał/a
bałaś się, że znów wygrasz


Kto mnie sypnął? :twisted: a tak poważnie, to daj spokój, anioł, bezzębny do tego i w sytuacji łóżkowej? ;)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Ozzborn 
Naznaczony Ortalionem


Posty: 8409
Skąd: z krainy Oz
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:21   

Mogłoby być ciekawie... żadne wyzwanie mieć kompletnych i na dodatek atrakcyjnych bohaterów ;P:

W mordeczkę przy zminimalizowanych marginesach, jedenastką to dalej 10 stron! :shock:
_________________
Czerwony Prorok i Najwyższy Kapłan Ortalionowego Boga

'Irony is wasted on some people.'-T.Pratchett

"Ozzborn, pogódź się z tym. Twoja uroda jest Twoim przekleństwem." (c) baranek
 
 
dzejes 
prorok


Posty: 10065
Skąd: City
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:26   

Panie i panowie komentujący: start yor engines! Laur pierwszego komentującego czeka :wink:
_________________
If we shadows have offended,
Think but this, and all is mended,
That you have but slumber'd here
While these visions did appear.
 
 
terebka 
Filippon


Posty: 3843
Skąd: Nowogródek Pomorski
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:32   

To trzeba będzie chyba jeszcze poczekać :)

Powiem, bo zapomnę:

Cytat
Pankracy rozejrzał się swym mętnym wzrokiem


Próbuję sobie wyobrazić, jak mógł Pankracy rozejrzeć się nie swoim wzrokiem i nie mogę.

Cytat
Wtem nagle zatrzymał się przed jedną z bardziej zapadniętych chat


Krótka piłka. Albo jedno, albo drugie. Ale nie oba naraz.

To wracam do czytania :)
_________________
SZORTAL
Szortal Na Wynos - Wydanie Specjalne
 
 
 
feroluce 
Sky Captain


Posty: 154
Skąd: znad wody
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:39   

Mam pytanie. Czy ta cenzura to NAPRAWDĘ konieczność? Trochę to-to głupio wygląda :?
_________________
Nie ma rzeczy niemożliwych.
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 26 Lipca 2009, 21:42   

feroluce, niestety nie mam na to wpływu, automat :(
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Gustaw G.Garuga 
Bakałarz

Posty: 6179
Skąd: Kanton
Wysłany: 26 Lipca 2009, 22:14   

Straszny krytykant ze mnie, niech to gęś...

A mi trocha zupy...
Językowo - w tym składniowo - nienajlepiej; za gwarę należy się plus, choć nie byłem całkiem przekonany. Dodatkowe myślniki przy dialogach wprowadzają niepotrzebny zamęt. Ładny obrazek, sympatyczna pointa, efekt psuje pewien chaos.

Coś się zmieniło
Językowo nieźle. Mam wrażenie, że parę dodatkowych zdań by temu szortowi nie zaszkodziło - brakuje jednego czy dwóch trybików, żeby maszyneria pracowała gładko. Ogółem jednak wbrew mocnej treści nie rusza.

Dentysta - protetyk
Fajna wizja, ale humoru jej nie dostaje. Ot, anegdotka. Można by doszlifować, tak fabularnie, jak językowo.

Egzamin
Słabo. Dałoby się z tego coś wykrzesać, ale musiałoby być krócej i intensywniej.

Frank a.k.a. Równy koleś
Albo czegoś nie załapałem, albo ten szort donikąd nie zmierza.

Hefajstos
Frapująca, choć momentami niedopracowana wizja, końcówka niby niczego sobie, ale jakoś nie rusza.

Karolek
Metafizyka, filozofia, historia plus humor - mieszanka niewybuchowa.

kilka metrów od
Dziwne. Trudno coś powiedzieć. Trochę przestylizowane.

Król życia
Trzy razy zabierałem się do napisania jakiegoś komentarza - nie wyszło. Więc bez komentarza.

Mój prywatny Anioł...
Kurczę, no. Jakąś fabułę poproszę, a nie rozdzierający wiersz prozą.

Niebo? Nie, bo...
Jest pomysł (choć ile już razy słyszałem o tej nudzie w niebie...), jest wizja, trochę forma szwankuje w jakiś nieokreślony sposób, ale ogółem dobrze.

Ostatnia misja
j.w. (poza nawiasem, i formę trzeba by doszlifować trochę bardziej)

Pewien remake
Wcześniej był wiersz prozą, teraz dowcip (średnich lotów) w formie shorta (niskich lotów).

Przemiana
Niech będzie, że OK, ale czytało się dziwnie opornie.

Przepraszam i dziękuję
Deczko za długie, trzeba by napisać na nowo, dobitniej, wtedy może, może...

Trudne decyzje
No! Wreszcie naprawdę dobry short. Oczywiście można by to i owo poprawić, ale to zawsze można.

Witamy w piekle
Tu by można poprawić nieco więcej niż w poprzednim, jest też trochę sztampy, ale trzyma poziom.


Pierwsze miejsce Trudne decyzje. Z drugim i trzecim kłopot, bo jest parę tekstów na przyzwoicie średnim poziomie. Ostatecznie Niebo? Nie, bo oraz Ostatnia misja.
 
 
dalambert 
Agent Chaosu


Posty: 23516
Skąd: Grochów
Wysłany: 26 Lipca 2009, 22:19   

dzejes, Dawaj order dla Gustaw G.Garuga, czyli Brawo Guciu :bravo
_________________
Boże chroń Królową - Dalambert
 
 
ilcattivo13 
Wirtualny Suwalski Niedźwiedź


Posty: 17772
Skąd: Suwałki (k. Dowspudy)
Wysłany: 26 Lipca 2009, 22:27   

Dentysta - protetyk, Niebo? Nie, bo.... Z trzecim był problem, bo podobały mi się i Ostatnia misja i Trudne decyzje. Rozstrzygnęło losowanie i głos dostały Trudne decyzje.

Odnośnie niektórych szortów mam bardzo mieszane uczucia. Jedne były na siłę (żeby nie powiedzieć - "na chama") przystosowane do tematu. Drugie, stanowiły próbę wylania na czytelnika frustracji gnębiących twórcę. I w tym drugim przypadku, autorom polecam wizytę u "psychoenergoterapeuty" :wink: . Choć z drugiej strony muszę to przyznać - świetnie do tych szortów pasuje KAT lecący z głośników :twisted:
_________________
DVRVM CACANTES MONVIT VT NITANT THALES
 
 
Karl 
Indiana Jones

Posty: 438
Skąd: Z Internetu
Wysłany: 26 Lipca 2009, 22:47   

A mi trocha zupy
Witamy w piekle
Ostatnia misja
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 26 Lipca 2009, 22:47   

Gustaw G.Garuga, za pierwszy głos :)
ilcattivo13, dzięki :bravo :)
Karl Tobie też :)

Znikam z forum, ale zajrzę tu jutro po południu, mam nadzieję że się pojawią nowe głosy i - zwłaszcza - opinie :)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Karl 
Indiana Jones

Posty: 438
Skąd: Z Internetu
Wysłany: 26 Lipca 2009, 22:50   

Nie ma jak dwa posty jednocześnie ;)
 
 
Rudus 
Langolier


Posty: 296
Skąd: Kraków/Gliwice
Wysłany: 26 Lipca 2009, 23:35   

Trudne decyzje
Frank
Niebo Nie, bo

Tylko te 3 byly na tyle fajne ze nie zaczelem mimowolnie okna przewijac :]
(chociaz niektore inne bylyby lepsze gdyby nie zakonczenia ... )

Ostatnia misja po 2 podejsciu okazala sie nawet nawet.. ale koncepcja sepleniacego dziecka sprawila ze mnie niezbyt porwalo
_________________
http://www.sinfest.net/co.../2009-11-02.gif
 
 
 
merula 
Pani z Jeziora


Posty: 23494
Skąd: przystanek Alaska
Wysłany: 27 Lipca 2009, 10:00   

A mnie trocha zupy
Mój prywatny anioł
Przepraszam i dziękuję
_________________
Kobiety dzielą się na te, które nie wiedzą czego chcą i na te, które chcą, ale nie wiedzą czego.
 
 
Adashi 
Cyberpunk


Posty: 16753
Skąd: Pyrlandia
Wysłany: 27 Lipca 2009, 11:51   

feroluce napisał/a
Mam pytanie. Czy ta cenzura to NAPRAWDĘ konieczność? Trochę to-to głupio wygląda :?

Martva napisał/a
feroluce, niestety nie mam na to wpływu, automat :(

Martvica, znaj moją dobroć, wyślę Ci na pw jak to ominąć, będziesz wiedzieć na przyszłość :wink:
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 27 Lipca 2009, 16:58   

Rudus, merula - dziękuję za głosy :)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 27 Lipca 2009, 17:11   

Przeczytałem pierwszych sześć i tak jako odechciało mi się czytać dalej... :| Nie mam ani jednego kandydata do punktu nawet. :roll:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
feroluce 
Sky Captain


Posty: 154
Skąd: znad wody
Wysłany: 27 Lipca 2009, 17:40   

Właśnie kończę ostatnie szorty. Oceny niedługo, razem z komentarzami.
Jednak ilość szortów, których związek z tematem jest mocno kontrowersyjny, zmusza mnie do rozbicia oceny na dwie: ogólną oraz zgodności z tematem. I wygląda, że mi "ciekawe" rzeczy wyjdą.
_________________
Nie ma rzeczy niemożliwych.
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 27 Lipca 2009, 17:46   

Chal-Chenet, to nawet połowa nie jest, nooooo.
feroluce, bo temat był, no, mocno kontrowersyjny ;)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 27 Lipca 2009, 17:52   

Martva, spoko, jakoś dokończę, ale dzisiaj już chyba nie znajdę siły, tym bardziej, że ponownie wciągnęła mnie lektura "Pottera". :D
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Martva 
Kylo Ren


Posty: 30898
Skąd: Kraków
Wysłany: 27 Lipca 2009, 17:57   

Chwilowy brak ochoty na czytanie szortów jestem w stanie pojąć, ale mam nadzieję że Ci przejdzie w ciągu dziesięciu dni max. No i nie siej wrażej propagandy, bo się Fidel zniechęci ;)
_________________
Potem poszłyśmy do robaków, które wiły się i kłębiły w suchej czerwonej glebie. Przewracały błoto i uśmiechały się w swój robaczy sposób, białe, tłuste i bezokie.
-Myślimy, ze słuszne jest i właściwe dla dziewczyny, by umarła. Dziewczyny muszą umierać, jeśli robaki mają jeść, jest w najwyższym stopniu słuszne, aby robaki jadły.

skarby
szorty
 
 
xan4 
Tatuś Muminków


Posty: 5116
Skąd: Dolina Muminków
Wysłany: 27 Lipca 2009, 19:24   

Martva, a ja się od soboty nawet za pierwszego nie umiem wziąść ;P:
 
 
anja.sfanvitch 
Gollum

Posty: 21
Skąd: lubelskie
Wysłany: 27 Lipca 2009, 23:29   

Przeczytałam, muszę przetrawić i zagłosuję, mam wrażenie że tym razem lepiej czytać od końca :D
_________________
Pierwszy samochód ominął go z boku, drugi zatrąbił.
Zszedł więc na chodnik,
zwolnił.
 
 
Chal-Chenet 
cHAL 9000


Posty: 27797
Skąd: P-S
Wysłany: 27 Lipca 2009, 23:38   

I teraz to mówisz? ;P:
_________________
Nobody expects the SPANISH INQUISITION!!!

http://zlapany.blogspot.com/
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group