To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Autostopem przez galaktykę - Największy obciach w naszym życiu;)

Haletha - 19 Lutego 2006, 21:38

Ja bym poszła na bosaka:)

Pozostając w klimacie: kiedyś w szkole piłam na lekcji Kubusia i zapomniałam, że duża butelka ma analogicznie duży otwór. Klasa wyglądała na ucieszoną, gdy nagle zrobiłam się wszędzie pomarańczowa. Kiedyś szłam też przez osiedle w spodniach z czerwoną kropą w strategicznym miejscu, gdyż w tramwaju usiadłam na zostawionej przez jakąs fleję wiśni. Albo przespacerowałam się parę kilometrów umazana wszędzie czekoladową polewą, gdyż na słońcu roztopiły się lody. Patrzyło na mnie mnóstwo osób i nikt nic nie powiedział... Czułam się potem jak przysłowiowy facet z liściem na głowie:(

A moja mama, muzyk, wyszła kiedyś na scenę w dwóch różnych butach: wysokim i niskim:))

Pako - 20 Lutego 2006, 10:37

Respekt dla matki :)
U mnie nauczycielka wosu w podstawówce/gimnazjum chodziła też w dwóch różnych butach, cała szkoła miała z niej lachane, a ona niczego nie czaiła :) Ale ona dziwna była :)

Aga - 20 Lutego 2006, 20:39

Haletha napisał/a
Ja bym poszła na bosaka:)

Sęk w tym, że droga jest miejscami... kamienista.

Anonymous - 20 Lutego 2006, 23:16

Haletha napisał/a
A moja mama, muzyk, wyszła kiedyś na scenę w dwóch różnych butach: wysokim i niskim:))

E tam, moja kiedyś wyszla do sklepu i w drodze uświadomila sobie, że zapomniała spódnicy... Dobrze, że miała halkę i dlugi płaszcz, to go szybko zapięła :)

Lu - 20 Lutego 2006, 23:37

Moja koleżanka poszła kiedyś rano do sklepu spożywczego z zieloną maseczką na twarzy. W sklepie zorientowała sie ze ma tą maseczke, nie wiedziała jednak jak powinna zachować sie w tej sytuacji wiec udawała że nic sie dzieje, nie ma tematu ani maseczki ..... nawet żartowała z kasjerką przy płaceniu rachunku. ;)
Anko - 27 Lutego 2006, 13:28

No to moja kolej! :mrgreen:

Obciach nr 1.
Pamiętam jak na pierwszym roku studiów mieszkałam z koleżanką i jej chłopakiem. Właśnie siedzieliśmy w jednym pokoju, ja zajadałam jogurt, a on zaczął opowiadać kawały...
Jak parsknęłam śmiechem, to jogurt był wszędzie.

Obciach nr 2.
To było jeszcze w podstawówce. Kolega na lekcji opowiedział mi jakiś kawał - żeby się nie roześmiać na całą klasę i nie "podpaść", zasłoniłam sobie usta - i powietrze mi poszło przez nos. A że miałam katar, to wypłynął taki dłuuugi, obleśny glut... :x

Obciach nr 3.
Kiedyś w dzieciństwie, będąc w domu, bardzo się z czegoś ucieszyłam i z radości zaczęłam biegać i "odtańczać taniec szczęścia". I wybiłam łokciem dziurę w boazerii. Ale dostałam opieprz od rodziców... Bo wiadomo, ręka się zagoi, a co z boazerią?

Innymi słowy, nauka z tego taka, że choć zazwyczaj bywam ponurakiem, mam chwile wesołości - ale wtedy strzeżcie się ludzie i kryjcie, gdzie popadnie. :twisted:

Obciachy cudze, ale też nadające się do przytoczenia.
Niedawno na wykładzie:
Prof: Jest taka książka, "Wojskowość w średniowiecznej Polsce", popełniona przez mówiącego te słowa...
Student: Tak, ale jakie jest nazwisko autora?

W 2. klasie liceum. Nauczycielka rozdaje sprawdzone klasówki. Jedna dziewczyna jest wyraźnie niezadowolona z wyniku.
Uczennica: Ale ten test był głupi!
Nauczycielka: Przecież nie ja go układałam, tylko wzięłam z książki.
Uczennica: To w takim razie musiał go napisać jakiś inny głupek!

W podstawówce.
Jeden kolega z klasy miał na tablicy napisać słowo "hultaj". Ale coś mu się pomyliło i napisał "*beep*". Nauczycielka zwróciła mu uwagę na błąd i mówi: zmaż to do "j". No to zmazał "taj". I patrzy się... i nie rozumie... a klasa się pokłada ze śmiechu.

A to był wyczyn mojej polonistki, która uczyła mnie (niestety) w 4-tej klasie podstawówki. Miała napisać na tablicy "Dzieci krzyczały", ale napisała "Dziecki krzyczały". No to zmazała i napisała "Dzieci przyczały". Może to dysortografka była? :lol:

Inna moja koleżanka w 7-8 klasie podstawówki (bo wtedy tylko były zajęcia z chemii, gdzie to się zdarzyło) napisała nazwę pierwiastka "srepro".

Moja babcia w pewnej krzyżówce odgadła, że trzeba wpisać hasło "chomąto". Jednak zaczęła wpisywać "chomonto" i zauważyła, że jej kratek brakło. I pyta się mnie: "No niemożliwe, czyżby to się pisało przez samo "h"?"

Moja siostra, jeszcze w dzieciństwie (może jakieś 10 lat miała), pojechała z wizytą do babci. Była w spódniczce. Na miejscu spostrzegła, że zapomniała założyć majtek!

No, a ile razy ja albo ktoś z rodziny założyliśmy skarpetki nie do pary albo ubranie szwami do góry, to nawet nie zliczę...

Na obozie integracyjnym dla nowoprzyjętych studentów.
Pojechaliśmy w Bieszczady. Mieszkaliśmy w chatce niedaleko Lutowisk, ale wybraliśmy się na wycieczkę do Komańczy i Cisnej, gdzie w karczmie "Siekierezada" raczyliśmy się miejscowymi specjałami procentowymi. Wtem przyjechali kibice IV-ligowego zespołu z bodajże Sędziszowa na mecz z miejscową drużyną. Nasza grupa, tknięta odruchem ostrożności, zaczęła się chyłkiem zbierać do wynajętego busika. Wtedy pewnego kolegę kibice poprosili, żeby im zrobić grupowe zdjęcie - nawet transparenty porozwijali... Kolega pstryknął, my go poganiamy, że już odjeżdżamy, i w ogóle. Wsiadł w końcu. Pojechaliśmy na obiad do jakiejś miejscowości po drodze do Ustrzyk Górnych - coś 30 km dalej. Wysiadamy, a ów kolega-fotograf nagle spostrzega, że zostawił w "Siekierezadzie" plecak!
No, nie było mu wesoło, bo musiał zapłacić za kurs busika wedle stawki kilometrowej za 60km...

Na tym samym obozie, podczas wyprawy na Tarnicę, jeden kolega poszedł w krzaki się odlać. Parę godzin później spostrzegł, że nie ma przypiętej do paska komórki!
O dziwo, zawróciwszy, znalazł w odpowiednim miejscu zgubę.
Na tej samej wycieczce ja też odstawiłam obciach, bo zjadłam jakąś nieświeżą wędlinę i na przełęczy pod samą Tarnicą zebrały mnie takie boleści w brzuchu, że myślałam, że nie ruszę. A tu cywilizacja odległa o kilka godzin szlaku w każdą stronę! W końcu dwie koleżanki jakoś mnie sprowadziły na dół, gdzie ocaliły mnie gorzka herbata z baru i w miarę cywilizowany klozet...

O, jeszcze jeden obciach, tym razem własny.
Kiedyś wracałam z zajęć na studiach, zimą, po zmroku. I w jednym miejscu, zamiast grzecznie, chodniczkiem, poszłam na skróty, przez skwerek... Idę dalej, czuję, że coś śmierdzi... Oczywiście, wdepnęłam w jakieś psie g... i całe buty upaprałam, łącznie z cholewkami. (Ja też nie wiem, jak to możliwe.) :wink: A w domu miałam coś dwie godziny szorowania kozaków, bo smród nie chciał zejść...

Czarny - 27 Lutego 2006, 13:35

Anko napisał/a
No, a ile razy ja albo ktoś z rodziny założyliśmy skarpetki nie do pary albo ubranie szwami do góry, to nawet nie zliczę...


A co to za obciach :shock: Ja z rozmysłem donaszam niesparowane. Mam wyrzucać całą skarpetkę, jeśli druga ulegnie zużyciu - to bardzo nieekonomiczne, lepiej sparować ją z analogiczną "porzuconą" :mrgreen:

Anko - 27 Lutego 2006, 13:50

Czarny napisał/a
lepiej sparować ją z analogiczną porzuconą
Pod warunkiem, że jedna nie jest brązowa, a druga niebieska. :lol:
Czarny - 27 Lutego 2006, 13:59

BEZ ŻADNYCH WARUNKÓW.

Nie przeszkadzają mi różne kolory, wzory czy nawet długości. Ubranie dla mnie ma tylko jeden cel. W przypadku skarpetek chodzi zdaje się o ochronę stóp przed otarciami od butów. Co kolor albo wzór ma do tego jak spełni ona swe zadanie :shock:
To jakieś przesądy typu "Ada to nie wypada" - mnie to nie rusza. :wink:

Piech - 27 Lutego 2006, 14:02

Czarny napisał/a
Mam wyrzucać całą skarpetkę, jeśli druga ulegnie zużyciu - to bardzo nieekonomiczne, lepiej sparować ją z analogiczną porzuconą Mr. Green

Nie ma problemu, gdy wszystkie skarpetki są tego samego koloru. Ja chodzę wyłącznie w białych.

Czarny - 27 Lutego 2006, 14:09

Piech napisał/a
Nie ma problemu


A jakie są symptomy problemu, gdy są różne kolory? Skóra cierpnie albo gnije? Występuje jakaś swędząca wysypka? Buty przestaja pasować? Na czym polega ten problem/obciach różnokolorowego przyozdobienia stóp :wink:

Piech - 27 Lutego 2006, 14:11

Już myślałem, że wszystkie największe obciachy wynikają z dysfunkcji zwieracza, a tu proszę - jeszcze gluty z nosa mogą wylatywać. No i ta dysortografia...

Ja lubię takie obciachy, gdy dziecko w domu mówi o nauczycielu nie po nazwisku, tylko ksywą, a potem rodzic idzie do szkoły, zaczepia nauczyciela i mówi: "Panie Pituła, ..." (autentyczne).

mawete - 27 Lutego 2006, 14:13

Piech: ja widziałem kiedyś gościa w czarnym dobrze skrojonym gajerku i żarówiastych żółtych skarpetkach... :shock:
Czarny - 27 Lutego 2006, 14:15

mawete napisał/a
Piech: ja widziałem kiedyś gościa w czarnym dobrze skrojonym gajerku i żarówiastych żółtych skarpetkach...


I co ofiar śmiertelnych nie było :mrgreen:

Lu - 27 Lutego 2006, 14:20

O nie! A ja głupia wyrzuciłam dwa sandałki jak w jednym pasek się oderwał....
mawete - 27 Lutego 2006, 14:23

Czarny napisał/a
mawete napisał/a
Piech: ja widziałem kiedyś gościa w czarnym dobrze skrojonym gajerku i żarówiastych żółtych skarpetkach...


I co ofiar śmiertelnych nie było :mrgreen:

Wiesz, tego nawet by nie było widać ale facet usiadł i założył nogę na nogę... Piorunujące wrażenie... :mrgreen:

Aga - 27 Lutego 2006, 15:08

Piech napisał/a
Ja lubię takie obciachy, gdy dziecko w domu mówi o nauczycielu nie po nazwisku, tylko ksywą, a potem rodzic idzie do szkoły, zaczepia nauczyciela i mówi: Panie Pituła, ...

Moja mama zawsze pyta, jak się moi nauczyciele nazywają, bo chociaż mieszkam z ciocią i to ona chodzi na wywiadówki itd., to jak jestem chora i siedzę w domu (tym nr 2, u rodziców), to bywa, że mama musi zadzwonić do szkoły i też nie chce wpaść w ten sposób. A przegląd przezwisk u nas jest bogaty, od Owsianki do Crazy Froga :mrgreen:
Z takich obciachów, które opisał Piech, moja koleżanka poszła w gimnazjum do pokoju nauczycielskiego i język jej się poplątał, więc powiedziała "Czy można prosić panią Pydzię?" <-- to jest przezwisko powstałe od nazwiska naszej katechetki. Nazywaliśmy ją też Wandzia - to od imienia.
Co do skarpetek - rzeczona Wandzia chodziła zimą w rozpiętych krótkich botkach i miała następujący zestaw kolorystyczny: żółty golf, jedna skarpetka ciemnozielona, a druga bordowa... :lol:

Piech - 27 Lutego 2006, 15:42

Czarny napisał/a
A jakie są symptomy problemu, gdy są różne kolory? Skóra cierpnie albo gnije? Występuje jakaś swędząca wysypka? Buty przestaja pasować? Na czym polega ten problem/obciach różnokolorowego przyozdobienia stóp Wink

Nie wyrabiam psychicznie, gdy skarpetki są nie do pary.

dzejes - 27 Lutego 2006, 16:04

Piech napisał/a

Ja lubię takie obciachy, gdy dziecko w domu mówi o nauczycielu nie po nazwisku, tylko ksywą, a potem rodzic idzie do szkoły, zaczepia nauczyciela i mówi: Panie Pituła, ... (autentyczne).


Służę uprzejmie:
autentyki

Matka idzie na pierwsze zebranie do ogólniaka, gdzie właśnie rozpoczęła edukację jej córka. Wchodzi do środka i pyta przechodzącego mężczyzny:
- Przepraszam panie woźny, gdzie jest sala klasy 1B?
- Zaprowadzę panią.
Tak, to był wychowawca.

Matka i córka to odpowiednio moja babcia i matka.

Student wchodzi do gabinetu w celu uzyskania wpisu. Ponieważ wpis chce uzyskać od kobiety, której jeszcze na oczy nie widział pyta niepewnie (oczywiście żadnych tabliczek na zewnątrz nie było):
- Przepraszam, czy jest pani Wróbelek?
W pokoju konsternacja, po chwili jedna z trzech siedzących kobiet pyta:
- Może szuka pan pani Gołąbek?
- Aaa... Możliwe...
- To nie ma.
Wychodząc student słyszy śmiechy siedzących.

Studentowi bardzo zależy na uzyskaniu ostatniego wpisu na II roku. Mógłby oddać indeks i mieć już spokój. Jeśli nie dostanie dziś, będzie musiał czekać cały tydzień na następny dyżur.
Profesor przychodzi spóźniony pół godziny, pod drzwiami dziki tłum.
Student przepycha się jak nabliżej drzwi trzymając w wyciągniętej ręce indeks.
Profesor wpuszcza do środka po dwie/trzy osoby. Gdy bohater staje wreszcie pod drzwiami profesor wychodzi z gabinetu i krzyczy:
- No nie! Dość tego na dziś! Nie ma wpisów!
Student blednie i cicho pyta:
- Ale panie profesorze, ja .. ostatni wpis.. pociąg ucieka...
- Nie! Mam już dość!
- Nie?
- Nie!
- To k...a nie!!
Po czym student przepycha się przez tłum i odchodzi.
Wpis uzyskał tydzień później przez znajomego.

Student - oczywiście ja.

Aga - 27 Lutego 2006, 17:33

Dzejes... :bravo :bravo :mrgreen: :mrgreen: Dooooobre. Bardzo mi się podobało. To ja jeszcze zarzucę.
Moja ciocia w dawnych czasach studiowała we Wrocławiu chemię. I miała kolegę, który ani razu nie był na wykładach z pedagogiki. Przyszło do egzaminu, a facet nawet nie wiedział, jak wygląda jego profesor. W dniu egzaminu wchodzi na uczelnię i widzi jakiegoś wykładowcę idącego korytarzem. Zaczepia go i mówi:
- Przepraszam, czy nie wie pan może, jak wygląda profesor X? Bo dzisiaj mam egzamin, a nigdy wcześniej go nie widziałem, bo nie byłem na wykładach.
Cóż się okazało? Oczywiście, był to pan profesor we własnej osobie. Na szczęście facet miał poczucie humoru.

I jeszcze jedno, tym razem o tym, jak potrafią sobie wstydu narobić wykładowcy (dalej wrażenia mojej cioci z uczelni):
1) Pan profesor od krystalografii potrafił, kiedy mieli dwie godziny zajęć pod rząd, na jednej godzinie zabazgrać całą tablicę, po czym powiedzieć: Proszę państwa, to wszystko, co napisałem na poprzedniej lekcji było źle. Proszę przekreślić, piszemy od nowa. Często też podpowiadali mu asystenci.
2) Pewna pani profesor od chemii organicznej podkreślała jako błędne odpowiedzi te przepisywane z podręcznika jej autorstwa... :roll:

Piotrek Rogoża - 27 Lutego 2006, 19:41

Przypomniało mi się, jak kiedyś, w podstawówce, chadzałem z kolegami na przerwach do sklepu na oranżadę z lokalnej rozlewni. Cholerstwo było mocno gazowane, a piło się duszkiem, bo przerwy krótkie. No i pewnego razu, gdy wracaliśmy na lekcje, wzięły mi się bąbelki zebrały... i beknąłem przepotężnie prosto w twarz jakiejś starowinki wychodzącej zza zakrętu. Kumpel widząc to nie wytrzymał i parsknął śmiechem - a miał jeszcze pełne usta oranżady, właśnie kończył butelkę. Prosto na jej płaszcz. Boże, jak na nas patrzyła :shock: . To był obciach.
Aga - 27 Lutego 2006, 20:49

Piotrek... :bravo :bravo :bravo TO jest obciach. Przypomniałeś mi też o jeszcze jednym zdarzeniu. Byłam w podstawówce, może w 4 klasie i mieliśmy jakąś szkolną imprezę na powietrzu. Gorąco było jak jasny gwint, więc zachciało mi się pić. Kupiłam Colę w szklanej butelce (strasznie źle się z tego pije) i łyknęłam dość dużo. Za dużo. Wszystko poszło nosem i Cola znalazła się na białych rybaczkach. Spodnie były nie do uratowania :cry:

I jeszcze jedno.
Mój kolega z gimnazjum napisał na sprawdzianie z geografii "erekcja" zamiast "erozja". I wcale się nie zorientował. Oddał ten sprawdzian nauczycielce. Na szczęście była to kobieta z poczuciem humoru.

Haletha - 28 Lutego 2006, 10:02

Aga napisał/a
2) Pewna pani profesor od chemii organicznej podkreślała jako błędne odpowiedzi te przepisywane z podręcznika jej autorstwa... :roll:

O, to coś jak mój promotor. Koleżanka w swojej pracy użyła sformułowania, które doktor uznaje za błędne.
dr: Jak mogła pani napisać, że w tym a tym państwie występowała taka a taka formacja wojskowa? Przecież tyle razy mówiłem, że nie może o tym być mowy!
koleżanka: Panie doktorze, wzięłam tę nazwę z pana książki.
dr: Co? Niemożliwe!
koleżanka: Rozdział ten a ten, strona ta a ta...
Oczywiście miała rację:)

Piotrek, brawo:))))

Pako - 28 Lutego 2006, 17:01

Hehe.. Piotrek - respect :) to było mocne i obciachowe :)

Mój obiach? Jak byłem młodyu i nieuświadomiony co do wulgarzymów, to były popularne kawały - gołąb to po czesku dahcowy sracz, a wiecie jak jest zając? łączny zapierda..acz. Piorunujący efekt, jak się dowcip opowiada głośno, przed całą klasą i wychowawczynią. Kobieta ani słowem mi uwagi nie zwróciła, na wywiadówce też nic :)

No i standard - biegunka potrafi człowieka zabić :mrgreen:

Rafał - 13 Marca 2006, 09:03

Przypomniał mi się mój osobisty własny obciach, że chej. Jest zima, środek sesji, ja - notorycznie niewyspany odczułem potrzebę odchamienia się. Trafiło na filcharmonię, Cztery pory roku grali. Trochę późno się wybrałem, zostały miejsca tylko w pierwszym rzędzie, no trudno. Po wejściu z mroźnej ulicy do cieplutkiego holu zrobiło się miło. Usiadłem w swoim pierwszym rzędzie, odtajałem, zapuścili muzykę, miękkie wygodne fotele, zasłuchałem sie i przy jakimś andante zacząłem wtórować orkiestrze swoim dość głośnym chrapaniem. Ponieważ byłem sam, trochę trwało zanim ktoś odważył się trącić mnie łokciem. Znajomi ze środka sali jak opowiadali to mało się nie posikali. Sam jeszcze się śmieje jak to piszę... :D
Aga - 13 Marca 2006, 18:41

Oj, Rafale... To jest coś... Nie wątpię, że się znajomi śmiali.
To ja zarzucę jeszcze jedną wpadką. Tym razem mojej cioci.
Działo się to w latach, kiedy jeszcze bardzo modne było robienie przyjęć urodzinowych w zakładach pracy. Przynosiło się ciasto, robiło kawę itd. No i moja ciocia miała urodziny, a że obie mamy smykałkę do pieczenia, dzień wcześniej popełniłyśmy piękne ciacho. Z bitą śmietaną, posypane wiórkami kokosowymi i czekoladą, ładnie ozdobione. Rano ciocia ma jechać do pracy, wychodzi z domu, niosąc ostrożnie ciasto, żeby przypadkiem nic mu się nie stało, przy czym oczywiście ciasto jej wypada i w bitą śmietanę wbijają się kamyczki z podwórza. Ja niestety tego nie widziałam, ale druga ciocia, będąca świadkiem tego wydarzenia, do dzisiaj się śmieje, jak o tym wspominamy. Ponoć najlepsza w tym wszystkim była ta majestatyczność, z jaką ciotka wywaliła ciasto.
Zresztą, anegdotek kulinarnych to u nas jest więcej. Trzecia ciocia usiłowała robić ciasto bez mąki. Chętnych do wypróbowania uprzedzam, że nie wyszło. Ciężko wychodziło też z formy. I oczywiście wylądowało w koszu. A zrobiony przez nią sernik się nie ściął i goście jedli go z pucharków, w stanie płynnym.
Ale... czy to nie jest temat na wątek kulinarny? :mrgreen:

Lu - 16 Marca 2006, 12:36

Przypomniało mi się zdarzenie które miało miejsce kilka lat temu.
Kupiłam sobie nową bluzkę i chwalę się zakupem koledze (gej).

Ja: założyłam bluzkę na siebie, obracam się wlewo, w prawo...
- No i jak? - pytam - dobrze leży?
Kolega (gej):
- Nie...no świetnie leży... wyglądasz po prsto bosko! Zresztą, ty to nawet nago jesteś sexy....

Dało mi to do myślenia :)

Godzilla - 16 Marca 2006, 13:06

A ta historia jest starsza ode mnie: gdzieś w latach 60tych studenci z Koła Przewodników Beskidzkich wybrali się w Bieszczady na jeden z licznych rajdów. W środku nocy zerwali się i ruszyli na Wielką Rawkę, żeby zdążyć na wschód słońca. Stanęli na szczycie i sobie czekali. Tymczasem jednemu zachciało się w krzaczki. Zanim z nich wrócił, słońce wzeszło. I jeszcze wiele lat później wspominano, jak ów osobnik przes*ał wschód słońca.
Rafał - 16 Marca 2006, 13:31

Nie wiem czy to autenty, ale dwa różne źródła zaklinały się, że to prawda. Ale historia należy do tych niewiarygodnych.
Lata 50-60. Ruski dygnitaż jest podejmowany w Polsce. Wiadomo, że gość namiętnie poluje, ale na niedźwiedzie. Sprowadzić żadnego nie dało rady, zoo nie chciały dać swoich miśków na odstrzał, trafił się przechodziny z jakiegoś cyrku. Ruski został podpity, posadzony na ambonie i zapewniony, że niedwiedi zdies mnoga. Misio został wypuszczony z klatki w lasku nieopodal ambony i delikatnie nakłoniony do spaceru w stronę zaczajonego Ruska. Traf chciał, że obok przejeżdżał chłop na rowerze. Napatoczył mu się miso, chłop zrobił duże oczy, rzucił rowerem w miśka i dłuuuga w krzaki. Tymczasem Ruski zaczął się niecierpliwić, ale patrzy - a tu misio na rowerze jedzie pod ambonę. Bo to był misio cyrkowy, co umiał tylko na rowerku jeździć. Podobno awantura była na skalę międzynarodową...

Aga - 16 Marca 2006, 18:20

Dobre, Rafale, dobre... :bravo :bravo :bravo Coś w stylu pastowania świni przez Kargula i Pawlaka?
Przypadek mojej przyjaciółki, świeżutki, z wczoraj. Ona zawsze się ze mnie trochę podśmiewa, że ja to taka sierota jestem, tu się potknę, tu spadnę ze schodów itp. Ale jej też się zdarza. Wczoraj w klasie językowej wieszała gazetkę i nie mogła dosięgnąć gwoździa, więc ubzdurała sobie, że wejdzie na biurko i stamtąd dosięgnie. No i stanęła sobie na samym skraju biurka, mebel oczywiście przeważył i się przechylił na jej stronę. A że w pracowni są też komputery, poleciał monitor, głośniki i na końcu psiapsióła. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Nauczycielka nic o tym nie wie :wink:



Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group