To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Powrót z gwiazd - Kaszanka z grilla czy wściekły pies? Wybór należy do Ciebie.

merula - 21 Lipca 2010, 14:50

chyba dziś machnę pierogi z jagodami. naszło mnie.
Witchma - 21 Lipca 2010, 14:51

merula, już jadę :D
merula - 21 Lipca 2010, 14:53

to śmietanę kup po drodze. :wink:
hrabek - 21 Lipca 2010, 14:59

Ze śmietaną nie wpuszczą do samolotu na Alaskę ;)
Witchma - 21 Lipca 2010, 14:59

A to się merula przeprowadziła ostatnio? :)
Godzilla - 22 Lipca 2010, 12:11

http://www.rp.pl/artykul/...ie_burakow.html

To mi się podoba! A moja teściowa od lat katuje siebie i dom dietami.

Agi - 22 Lipca 2010, 12:45

Godzilla napisał/a
To mi się podoba! A moja teściowa od lat katuje siebie i dom dietami.

Ja w zasadzie tak jem, a do fastfoodów mam naturalne obrzydzenie.

Kai - 22 Lipca 2010, 13:16

Szczególnie to podsumowanie mi się podoba - w co najmniej połowie przypadków, aby tego zalecenia przestrzegać, musiałabym, jak mój pracujący w domu znajomy, spędzać kilka godzin dziennie na zakupach w poszukiwaniu "dzikiej" żywności. Z ziemi w naszym regionie nie zjadłabym raczej nic...

Ale ogólnie się zgadzam, choć omijam produkty zbożowe szerokim łukiem. Nie mam czasu czytać każdej etykiety, a spora część nawet ciemnego pieczywa jest bezczelnie fałszowana i barwiona.

A z fast-foodów to chyba tylko kurczacze skrzydełka mi smakują i tylko w jednym miejscu. No, nie liczę tego, co nazywam "wietnamskimi ff" bo to prawie normalne i bardzo smaczne jedzenie.

Cytat
Bigos, chleb z pomidorem i cebulą, zrazy i barszczyk uniewinnione.


Bigos ze słoika, dmuchany chleb z białej mąki i barszczyk z torebki? :lol: Nie, no żartuję, ale artykuł fajnie napisany, acz dość powierzchownie.

Godzilla - 22 Lipca 2010, 15:18

Ale przynajmniej można jeść jajka i nikt mi nie każe margaryny stosować :) Nienawidzę tego smarowidła.
illianna - 22 Lipca 2010, 16:30

Aśtam, ja jem to co mi smakuje i tyle, fastfoodów nie jem bo mi nie smakują zwyczajnie, z wyjątkiem kebabu w jednym miejscu w Krakowie, ale póki mi smakowały to jadłam i już, poza botwinką i zupę ze świeżego szpinaku jem właściwie wszystko, od kilku lat mniej słodyczy, bo makaron zaspokaja mi zapotrzebowanie na cukry, pieczywa jakie się trafi, ważne żeby było świeże i chrupiące, margaryny absolutnie nie, bo jest wstrętna i już, masełko to co innego, smalec tylko na chleb, do gotowania mi nie pasi, bo smak mi psuje, nawet bigosu choć to herezja. Żadnych pór posiłków tez nie przestrzegam, jak jestem głodna to jem. Tyle, że nie jem dużo, dość za to wolno i dość szybko się zasycam. jem wolno bo taką mam naturę od dziecka, a przejadać się nie lubię. Dlatego cenię kuchnię daleko wschodnią, bo ona pozostawia bardzo przyjemne uczucie najedzenia bez przesytu i ciężkości. Po tradycyjnej kuchni polskiej czuję się gorzej i mam chęć na słodkie.
Największym błędem uważam jedzenie na siłę i przekładania posiłku na potem oraz jedzenie na szybko. Kiedy zaczęłam bardzo dużo pracować, mimo że wcale dużo nie jadłam, zaczęłam trochę tyć właśnie z powodu pośpiechu, wymuszonych przegłodzeń i stresu oraz jedzenia często tego co było, a nie tego na co była ochota.
Zmuszanie kogokolwiek a zwłaszcza dzieci do jedzenia uważam za robienie dużej krzywdy. Dziecko wtedy często kojarzy posiłek z torturą i już to działa tak, że jeść nie chce. Koleżanki, które nie zmuszają swoich pociech do jedzenia, jakoś zupełnie nie mają problemu z tym, ze dziecko czego nie je. Mała 2-letnia Ania, którą znam, ściąga swojego tatę o 6 rano z łóżka, z okrzykiem "tata kasza!" i to jest to ;P:

Agi - 22 Lipca 2010, 17:31

illianna napisał/a
a u mnie bigosik: cukinia, bakłażan, cebula, czosnek, pomidory, mięso mielone, zioła, papryczka jalapeno

Bakłażan jakoś dodatkowo opracowujesz przed dodaniem do bigosu?
Które zioła dodajesz?
Przytargałam dziś do domu pół warzywniaka, teraz kombinuję co z czym połączyć.

Ziemniak - 22 Lipca 2010, 17:35

illianna napisał/a
z wyjątkiem kebabu w jednym miejscu w Krakowie,

w którym :?:

Kai - 22 Lipca 2010, 18:35

Godzilla napisał/a
Ale przynajmniej można jeść jajka i nikt mi nie każe margaryny stosować :) Nienawidzę tego smarowidła.


Łoo, a ktoś to lubi? Przecież to capi starym olejem, bez jajek żyć nie mogę, bez żółtego sera i warzyw też.
Illianna, z tym karmieniem dzieci to święta racja, ja mojego do niczego nie zmuszałam i dzieciak do dzisiaj ma tylko te schizy pokarmowe, które mu tatuś z babcią załatwili (kalafior, kapusta, ryby). Ile razy tłumaczyłam - dorosły może czegoś nie lubić to dziecko też ma prawo. Nie, trzeba było futrować do wymiotów. Uprzedzałam panie w przedszkolu - to samo. I jeszcze słodkie napoje, i McDonalds bo przecież dziecko MUSI. Nie musi, bo się raz, drugi pochorował i powiedziałam STOP.

Moim zdaniem największym horrorem dzisiejszego żywienia jest cukier. Jest wszędzie, nawet w kiełbasie.

Illianna, mnie to bardziej na leczo albo na ratatouille wygląda :)

illianna - 22 Lipca 2010, 19:21

Kai napisał/a
Illianna, mnie to bardziej na leczo albo na ratatouille wygląda
jak zwał tak zwał, ratatouille są zwykle bez mięsne, ale nazwa ma drugorzędne znaczenie, dziś robiłam coś podobnego tylko nazywa się caponata i ponoć serwuje się na zimno: bakłażan, pomidory, czosnek, cebula, kapary, zielone oliwki, świeża bazylia, łodyga selera naciowego, nawet dobre. Jedliśmy z makaronem i na ciepło, posypane dodatkowo twardym włoskim serem.

Ziemniak, nie wiem czy to najlepszy kebab w Krakowie, ale ja zawsze jem na pl. Wszystkich Świętych. Kiedyś był jeszcze lepszy jak była tam tylko taka buda przyklejona do budynku.

Agi, współczesne bakłażany nie wymagają specjalnej obróbki, mimo że tak jest w każdym przepisie, dawniej bakłażany się soliło i płukało, ale obecnie hodowcy wyeliminowali goryczkę, co bardzo ułatwia życie, dowiedziałam się tego dopiero od Martvej i to jakiś może rok temu. Także wystarczy je zwyczajnie pokroić w dowolny sposób, zależnie od potrzeb, do bigosiku i caponaty w kostkę.

hrabek - 23 Lipca 2010, 09:32

illianna napisał/a
z wyjątkiem kebabu w jednym miejscu w Krakowie


I największego pomorskiego kebabożercy nie poinformowałaś o tym? Zachowałaś sekret dla siebie? Ech, te Krakusy.

illianna napisał/a
Zmuszanie kogokolwiek a zwłaszcza dzieci do jedzenia uważam za robienie dużej krzywdy. Dziecko wtedy często kojarzy posiłek z torturą i już to działa tak, że jeść nie chce. Koleżanki, które nie zmuszają swoich pociech do jedzenia, jakoś zupełnie nie mają problemu z tym, ze dziecko czego nie je. Mała 2-letnia Ania, którą znam, ściąga swojego tatę o 6 rano z łóżka, z okrzykiem tata kasza! i to jest to ;P:


To nie do końca tak. Jak nie zmuszasz dziecka do jedzenia, to ono będzie ciągle chciało chrupki i czekoladki. Powiesz mu: ok, ale najpierw zupa/obiad/itd. wywołuje od razu protest.
Dodatkowo nie można pobłażać, bo np. usmażysz kurczaka, a on powie, że chce spagetti, albo naleśniki. Ale bardzo często nawet jak przystaniesz na to i zrobisz te naleśniki, co przecież trochę czasu zajmuje, to on już powie, że nie zje, albo że chce grzankę.
Owszem, zmuszanie do jedzenia to jedno, ale zluzowanie polityki jedzeniowej do "jedz co chcesz" jest moim zdaniem o wiele gorsze. Dziecko jednak musi wiedzieć, że o tej godzinie je się obiad i że je się to co wszyscy. Tym bardziej, że przygotowujemy (no dobra, żona przygotowuje) tylko takie rzeczy, które syn zje, nie robimy wynalazków, na które spojrzy tylko i do ust nie włoży.

Wczoraj na przykład żona przyrządziła pierogi leniwe. Syn oczywiście nie chciał jeść, było nie i nie, w końcu go zmusiliśmy (łagodnie, bez krzyków, ale jednak podchody trzeba było robić). Po godzinie stwierdził, że on chce jeszcze i opędzlował cały talerz, aż powiedział, że go brzuch boli. I coś takiego rozumiem, ale gdybyśmy go nie przekonali do tych pierogów, to by za chwilę wydziwiał, że chce czekoladki.

Kai - 23 Lipca 2010, 09:51

hrabek napisał/a
Jak nie zmuszasz dziecka do jedzenia, to ono będzie ciągle chciało chrupki i czekoladki.
Dlatego jestem przeciwnikiem uczenia dzieci jedzenia słodyczy i słodzenia. Dziecko ma prawo nie lubić czegoś, nie mieć apetytu, może nie mieć też na coś ochoty, ale jedno jest pewne - nieprzyzwyczajone od niemowlęcia do słodkiego smaku zachowuje to na dalsze życie. Przynajmniej moje tak miało. To samo z chrupkami, fast foodami i wszelkimi kubeczkowymi berbeluchami.
Jestem zwolenniczką podejścia "jedz co chcesz i kiedy jesteś głodny", ale oczywiście przestrzegałam stałych pór posiłków, natomiast w domu nigdy nie było słodyczy pod ręką i jak mi się dzieciak zaczynał kręcić po kuchni zawsze proponowałam kanapkę zamiast herbatnika. Nie zjadł obiadu, to nie, zje kolację, jak się wybiega. Słodkie było zawsze na zasadzie dodatku, tak zresztą zostało do dzisiaj.

Edit: i cukru u mnie idzie w domu kilo na 2 miesiące, latem trochę więcej, jak robię kompoty, za to żółtego sera kilo na tydzień. Coś za coś.

merula - 23 Lipca 2010, 10:06

ieprzyzwyczajone od niemowlęcia do słodkiego smaku zachowuje to na dalsze życie.[/quote

nie jestem przekonana. ja w dzieciństwie ponoć nie byłam jakimś szczególnym łasuchem, czekoladą plułam i nie chciałam jej jeść. potem mi przeszło i do pewnego stopnia nadrabiałam zaległości, bo był czas, że mogłam o sobie powiedzieć, ze jestem uzależniona od czekolady. trochę mi odpuściło, ale nadal mam dużą potrzebę słodkiego (węglowodanów) w diecie. nawet pomimo spożywania środków, które ponoć to łaknienie wygaszają.

Kai - 23 Lipca 2010, 10:13

merula, nie chodzi o upodobanie "osobiste" tylko o to, żeby nie torować sobie cukrem drogi do niejadka. Słodzi się napoje, kaszki, makarony, słodycze są formą nagrody za cośtam, w efekcie dziecko wyrabia sobie przekonanie, że to wyjątkowo atrakcyjne i na dobrą sprawę inne smaki są mu bardziej obce. I koniecznie bez stresu - ani swojego, ani dziecka.

Młody ma też teraz fazy na czekoladę, albo na makaron z jogurtem (ale już bez dodatkowego słodzenia), ale to szybko mija. Zresztą najlepszym sprawdzianem było to, że już w podstawówce stanowczo odmówił brania drugich śniadań do szkoły i wolał je kupować w sklepiku - zawsze kupował kanapki, nie chipsy czy drożdżówki, po prostu te z domu się w plecaku przeleżały i były mniej smaczne.

hrabek - 23 Lipca 2010, 10:26

Kai napisał/a
Jestem zwolenniczką podejścia jedz co chcesz i kiedy jesteś głodny, ale oczywiście przestrzegałam stałych pór posiłków


Czyli jak w końcu? Jedzą kiedy chcą, czy o stałej porze?

Kai - 23 Lipca 2010, 11:10

hrabek, sam organizm to reguluje, bardzo szybko nastawia się na regularne posiłki, ale nie robiłam tragedii z przesunięcia o godzinę czy dwie w tę lub w drugą stronę. Stanowczo tylko wolałam przyspieszyć robienie obiadu, niż dawanie czegoś na ząb, bo dziecko głodne. I tez w zasadzie gotowałam dla dziecka oddzielnie, bo sama w ogóle mam inne godziny (też przejęte z dzieciństwa i utrwalone przez dojazdy do pracy), a w późniejszym okresie i w przedszkolu, i w szkole były jednak w miarę normalne. Stołówka to dobra szkoła przetrwania, docenia się potem domowe obiady i oducza grymaszenia. No i zawsze to bardziej urozmaicone. Zwykle nie zwracałam uwagi, że się coś "odwidziało" :) a już na pewno żadnej tragedii. Nie, to nie, przez parę godzin z głodu nic dziecku nie będzie.

A teraz to w ogóle o stałych porach się nie da, z próbami i koncertami, dodatkowymi zajęciami, więc dostaje kasę i idzie do Wietnamczyków, albo do baru, ale na pewno nie do fast foodów.

Ziuta - 23 Lipca 2010, 11:52

Ja jestem ofiara kulinarnych odchyłów babci. Tata też. Zaraz, jak ożenił się z mama, powiedział jasno, że zup ma dość do końca życia. Zwłaszcza krupniku. Uznaje tylko barszcz biały i rosół. Więcej nic. Bo babcia karmiła go zupkami, bo zdrowe. Dużą ilością zupek, bo babcia zawsze uważała (i tak ma do dziś), że zdrowe=pulchne. Najśmieszniejsze w tym jest to, że sama tego, co wpychała tacie (czy potem mnie) nie jadała. I wyszła rodzinka z żywieniowymi schizami. Bogu dzięki znormalniałem i lubię różne rzeczy.
Kai - 23 Lipca 2010, 12:00

U mnie w domu zawsze był obiad z dwóch dań i czekało się na tatę aż wróci z pracy, w efekcie do tej pory podjadałam, a potem musiałam jeść obiad, bo mama uważała, że stołówka, a nie daj Boże obiad z jednego dania to ją tato zostawi, albo ktoś się dowie i wyjdzie na złą gospodynię. Dzięki temu do dzisiaj walczę z nadwagą i problemami żołądkowymi, bo jadło się tylko białe pieczywo i domową, ciężką kuchnię. Do dzisiaj nie trawię domowego makaronu, a wszystko co tuczące i niepotrzebne (cukier, margaryny, zasmażki, śmietana, częściowo masło, u siebie pieczywo) z diety wyeliminowałam.

Młody schiz nie ma, zje wszystko, byle nie miało kalafiora :D

Ziuta - 23 Lipca 2010, 12:20

Ja bym nie dał rady zjeść dwudaniowego obiady. W życiu tyle w siebie nie wepchnę. I, szczerze mówiąc, nie wiem, czy to jak taki raróg jestem, czy to u mnie w domu nikt nie rozumie, że jeśli już dwa dania, to mniejsze porcje.
illianna - 23 Lipca 2010, 12:23

Kai napisał/a
Jestem zwolenniczką podejścia jedz co chcesz i kiedy jesteś głodny, ale oczywiście przestrzegałam stałych pór posiłków, natomiast w domu nigdy nie było słodyczy pod ręką i jak mi się dzieciak zaczynał kręcić po kuchni zawsze proponowałam kanapkę zamiast herbatnika. Nie zjadł obiadu, to nie, zje kolację, jak się wybiega. Słodkie było zawsze na zasadzie dodatku, tak zresztą zostało do dzisiaj.
dokładnie, ja też tak uważam, nie zje obiadu, zje kolację, sama też czasem nie ma ochoty na obiad. Koleżanki dziecko wcale nie lubi słodkiego, bo nie było uczone go jeść, na czekoladowe wafelki zareagowało "o kupa?" za to wcina ogórki, pomidory, paprykę, kaszę, ryż, itp. Sami jako rodzice często dajemy przykład: "tego nie chce, tamtego nie lubię", a potem się dziwimy, że dzieciak też tak ma. Natomiast na pewno nie ma co gotować dla każdego innego obiadku, bo to paranoja, ale też nie dziwmy się, że dziecko nie chce specjalnej srytki zrobionej dla niego, skoro my jemy smaczny obiadek. Czasem trzeba zachęcić do czegoś, ale lepszą zachętą są trzęsące się uszy rodziców wpychających obiad, niż przymus siedzenia nad talerzem "dopóki nie zjesz" :twisted:

hrabek, nie wiedziałam, że jesteś takim kebabożercą :mrgreen: k przyjedź nadrobimy braki :D

Kai - 23 Lipca 2010, 12:40

illianna napisał/a
niż przymus siedzenia nad talerzem dopóki nie zjesz :twisted:
Podobno już nie wolno się znęcać nad dziećmi :shock: Przecież to się można traumy na całe życie nabawić.

Może i dzieciakowi (małemu!) trzeba dać ciut mniej przyprawione, nie tak mocno podsmażone, ale ostrożnie i z wyczuciem trzeba dosmaczać, bo to nie sieczka do wypchania, jedzenie ma być przyjemnością, a nie stresem. Młody długo jadł mniej przyprawiane, ale nadal nie ciapę.

Była kiedyś u nas pizzeria, gdzie podawano prawdziwą pizzę z pieca, z przyrumienionym na brzegach serem, taką o średnicy 30 cm jako 7-latek wsuwał bezboleśnie :lol: Ogólnie widzi, że lubię gotować, to i korzysta z okazji, chętnie się przymila o coś, co specjalnie lubi. Jeśli atmosfera wokół jedzenia w domu jest luźna, to nie ma problemów - zazwyczaj.

robert70r. - 23 Lipca 2010, 13:22

Ziuta napisał/a
jeśli już dwa dania, to mniejsze porcje.

Ciągle to wszystkim tłumaczę jak, nie przymierzajac, pasterz - krowie: dajcie dwa dania, ale żeby człowiek mógł to zjeść.

A z nieco innej beczki: bardzo lubię kotlety devolay. Na imprezie będą jak nic. Tylko ciekawy jestem czy będzie dało się je... przekroić. Zawsze w takich przypadkach spotykam się z daniem w takiej panierce, że gwoździe nim wbijać można. :lol:

illianna - 23 Lipca 2010, 13:27

Bob1970r, czyli kiepska panierka, normalna kroi się bez bólu ;P:
Kai - 23 Lipca 2010, 13:28

Ja się jeszcze z twardą panierką jako taką nie spotkałam, za to z twardym kotletem i owszem :twisted:
robert70r. - 23 Lipca 2010, 13:31

A... czy może być tak, że oni (ci w knajpie) panierują podwójnie? Na panierkach się nie znam, więc pytam. :)
Agi - 23 Lipca 2010, 13:40

Bob1970r, jak się ma pecha, to można dostać niemal samą panierkę.


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group