Ludzie z tamtej strony świata - Robert J. Szmidt aka PP NURS.
NURS - 17 Grudnia 2009, 13:29
Xanie, mam wrażenie, że dzisiaj nikt już u nas nie sięga po te klimaty. Chyba dlatego, że ciężko podejśc do tematu z innej, nowej strony. a na tym mi najbardziej zależało. Obawiam się jednak, że i w tej materii ktoś znajdzie podobieństwa.
Rafał - 17 Grudnia 2009, 13:32
Podglądając niecnie spojlery: xan4, jak to się ma do Alei potępienia? Podobne klimatycznie?
NURS - 17 Grudnia 2009, 13:38
Rafale, ja ci powiem, bo w końcu najlepiej wiem, co poeta miał na myśli.
I tak, i nie. Pomysl powstał świeżo po przeczytaniu Alei - czyli wieki temu, prolog jest w pewnym sensie hołdem dla tej powieści, ale pokrętnie, kto widzial film, ten wie. Potem jednak idę zupełnie inna ścieżką. został tylko temat, czyli droga przez Amerykę, reszta powinna być diametralnie różna.
xan4 - 17 Grudnia 2009, 13:45
Rafał, z Alei Potępienia to już niewiele pamiętam (poza dobrym wrażeniem i okładką z chłopem na pierwszym planie z rozwianym włosem ), ale z tego co wydobyłem z resztem pamięci to ta jest inna, i klimatycznie i treścią. Początek Samotności... jest faktycznie jak NURS wspomniał, taki z lat osiemdziesiątych.
NURS - 17 Grudnia 2009, 14:14
Wiesz Xan, ja to sobie tak dokładniej wczoraj przemyślałem, i wydaje mi się, że jednak sytuacja geopolityczna nadal jest taka sama. Tylko Rosja posiada arsenal nuklearny zdolny do przeprowadzenia mnaprawde masowego ataku. Chiny stoja o kilka pięter niżej, więc inaczej nie mógłbym tego początku poprowadzić.
Sandman - 17 Grudnia 2009, 14:16
Osobiście mam mały zgryz z oceną Samotności. Generalnie podobała mi się. Nie nudziłem się czytając, nie czekałem czy coś się wreszcie wydarzy, co czasem się zdarza, jeśli autor ma ograniczone pole manewru, a tu jest bardzo ograniczone. Jedna postać, brak typowych wątków pobocznych, bo i niby jakie miały by być. Brakuje sztandarowej siły prozy NURSA czyli dialogów, ale opisy dają radę, nie są drętwe i choć czasem miałem wrażenie, że czytam przewodnik po Stanach, to jednak był to bardzo dobry przewodnik. Miałem szczerą nadzieję, że w końcówce Robert nie pójdzie w stronę w którą niestety (dla mnie) poszedł. To mój największy cierń który gdzieś tam uwiera i nie pozwala na jednoznaczną ocenę, (było też parę potknięć logicznych, ale naprawdę drobnych i całkowicie wybaczalnych.
Reasumując, Apokalipsa nadal zostaje nr 1, ale Samotność zaliczyłbym do lektur obowiązkowych miłośników Post-apo i nie tylko, bo naprawdę warto.
xan4 - 17 Grudnia 2009, 14:33
NURS, ale tutaj chodzi mi o fakt, że jak dla mnie, w obecnych czasach jest o wiele mniejsza możliwość wojny atomowej, niż wtedy. Jest chyba inna forma współpracy pomiędzy mocarstwami, ale to przecież nie ma znaczenia dla powieści. Po prostu podczas czytania początku miałem wrażenie, jakbym wrócił do lat 80 - tych.
Nie napisałem, że to było złe wrażenie , ja bardzo lubię lata 80 - te.
NURS - 17 Grudnia 2009, 15:04
Żeby nie psuć innym zabawy
Co do klimatu, to wojna totalna nikomu się dzisiaj nie opłaca, ale nie zauważyłem, zeby rezygnowano z nowych generacji broni masowej zagłady. Osobiście wątpię w to, żeby atak Izraela na Iran, nawet przy użyciu atomu doprowadził do eskalacji na cały glob. podobnie, jak wojna atomowa na subkontynencie indyjskim nie powinna się rozlać dalej, chocby dlatego, ze Świat jest dzisiaj o wiele bardzie poplątany i wzajemnie zależny. Ale to zupełnie inna bajka, stoimy przed potwornymi zmianami cywilizacyjnymi, a dzieli nas od tego naprawdęn iewiele lat (ile, nie wiem, bo nie mam dostępu do danych) ale życie na kredyt Zachodu skończy się w momencie utracenia płynności finansowej większych krajów. przy deficycie USA to już dzisiaj jest bardzo groźne. I chyba tak bedzie wyglądal podbój świata w XXI wieku. gospodarczo, nie siłowo.
gigantyczny aresenał nuklearny jest chyba jedynym straszakiem, jaki amerykanie mają, żeby im już nie ogryzano tyłka z szyneczki.
Sandmanie, te ograniczenia były świadome. Wymagała ich konwencja, jaką przyjąłem. Dlatego też książka nie jest gruba, ciąłem wszędzie, gdzie opisy wydawaly się nużące, zeby nie zniechęcac czytelnika ale jak ktoś z książką w łapie zechce przejechać tę trasę, to będzie miał przewodnik lepszy niż te z aaa. Dialogów też żałuję, dla nich wstawiłem Steve'a Choć tylko na chwilę.
Sandman - 17 Grudnia 2009, 16:43
Nie robię z tego zarzutu. Zdaję sobie sprawę, że przyjmując taką a nie inną formę brałeś ją z dobrodziejstwem inwentarza. Zaznaczyłem jedynie, że pokazałeś swoje możliwości w inny sposób, nie ten znany dotychczas. W tym zakresie nie mam książce, ani Tobie nic do zarzucenia.
xan4 - 17 Grudnia 2009, 16:49
Też dlatego co do wytłumaczenia po co i jak nie mam pretensji, a nawet odwrotnie podoba mi się, jest sensowne.
NURS - 17 Grudnia 2009, 17:00
Sandman napisał/a | Nie robię z tego zarzutu. Zdaję sobie sprawę, że przyjmując taką a nie inną formę brałeś ją z dobrodziejstwem inwentarza. Zaznaczyłem jedynie, że pokazałeś swoje możliwości w inny sposób, nie ten znany dotychczas. W tym zakresie nie mam książce, ani Tobie nic do zarzucenia. |
a ja tylko mówię, że wiem na co sie pisalem, i że ktos, komu sie podobala Apokalipsa może być zawiedziony taką odmianą. i wcale nie odbieram tego, co napisałeś jako zarzutu. o ile wiem wiele o odbiorze moich tradycyjnych rozwalankowych tekstów, to tutaj czuję się dosyć niepewnie.
NURS - 17 Grudnia 2009, 17:01
Xan, może napiszę drugą cześć o losach Sevea przed i po spotkaniu?
NURS - 17 Grudnia 2009, 17:43
No i jest druga recezna z Trzynastego Schronu, dłuższa i treściwsza. Już ją zalinkowałem na stronie.
xan4 - 17 Grudnia 2009, 18:03
NURS,
przed mniej, ale na historię po bardzo się piszę, jestem bardzo ciekaw
NURS - 17 Grudnia 2009, 18:38
to byłoby wyzwanie...
NURS - 18 Grudnia 2009, 10:13
Na stronie pojawiło się trochę nowych zdjątek, na których głaszczę centkowane kotki. Spełniając postulat Fidela GAndrel znalazł sposób na prezentację większych obrazków. Nastepne będą juz duże, poprzednie, w miarę czasu popodmieniam.
Fidel-F2 - 19 Grudnia 2009, 01:11
Rozstrzelimy (?) Romka
Romek P. - 19 Grudnia 2009, 08:49
Mnie? A za co? No chyba nie za tę nowelę hardesefową, co to ją kończę i nikt jej jeszcze nie zna?
NURS - 19 Grudnia 2009, 09:03
To nie błąd Fidelu, w składzie istnieje pojęcie rozstrzelić tekst, czyli p o d z i e l i ć go dodatkowymi spacjami, jako redaktor użyłem go z pełną premedytacją, takie już moje pokręcone poczucie humoru. Nawiązując zresztą do świeckiej tradycji zabijania Romka na każdej imprezie, coś jak z Kenny'm z South Parku.
Ty Romek nie pisz tyle, tylko czytacj. To, co ja napisałem
Fidel-F2 - 19 Grudnia 2009, 10:52
NURS, przeszło mi przez myśl, jednak biorac pod uwagę background, odrzuciłem te wersję, no ale skoro tak mówisz...
NURS - 19 Grudnia 2009, 12:37
Naprawde, to nie bląd. Chciałem, żeby to zabrzmiało zabawnie i dwuznacznie. patrz zdjęcie z podpisem seria wydawnicza
agrafek - 21 Grudnia 2009, 10:31
Przeczytałem "Na tropie wampira" i mam jedną uwagę - tłumaczu drogi wielką mi uczyniłeś krzywdę zmieniając "skrzaty", znane mi z pierwszego tłumaczenia, na "krasnoludki". Krasnoludki? Auć! Raz, że byłem już przyzwyczajony do skrzatów, dwa, że bardziej mi one pasują do środowiska Manhattanu niż swojskie krasnoludki. Podobnie bardziej mi do "skrzatów" pasuje ich wredny charakter, bo krasnoludki to takie fajne, milusińskie są przecież (no dobra, to akurat dodali literaci, w wierzeniach ludowych potrafiły przywalić).
NURS - 21 Grudnia 2009, 10:40
W końcu kto szczył do mleka? Zdaje się, że krasnoludki. Mnie właśnie chodziło o to, zeby leprechauny jakoś swojskie się zrobiły. Może to błąd, ale tak właśnie wybrałem. Do oryginału zajrzałem już po tłumaczeniu. Trochę mi zajęło namierzenie egzemplarza.
mawete - 21 Grudnia 2009, 11:14
NURS: Łoziński też chciał żeby swojskie było - zaczynam się bać...
NURS - 21 Grudnia 2009, 11:24
I tu cię zaskocze. Łoziński miał sporo racji w tym co próbował zrobić. Tyle, ze zrobił to bardzo nieudolnie. tolkien tworzyl nazwy, które miały konkretne znaczenia dla czytającego je Anglika, albo znającego język angielski. I zostawianie ich w oryginalnym brzmieniu kastrowało treść książki. Brandywine, Bag End? to nie Elerdruin czy inny Sag-Baggoth, tylko konkretne odniesienia, ktore czytelnik powinien poznać. a jak ma to zrobić nie znając języka oryginału?
No i coś na uspokojenie. Krasnoludki to chyba jedyna tak daleko idąca (albo i niedaleko) zmiana w nazewnictwie w stosunku do starego tłumaczenia. Nawet Mallory zostal dalej Johnem Justinem.
agrafek - 21 Grudnia 2009, 12:22
Spoko, tłumaczenie jest OK. Zdaje mi się, że spolszczałeś też nazwiska, które dawało się przetłumaczyć, ale w tych przypadkach akurat fajnie to zagrało.
NURS - 21 Grudnia 2009, 12:34
Tam, gdzie to było możliwe starałem się oddać ich znaczenie, bo taki byl zamysl autora, żeby one charakteryzowały postać. IMO w paru wypadkach to się udało. Bardzo mi się spodobał np. pan Paskudek MacBrudy. Brzmi swojsko ale ma też wydźwięk irlandzki
Nie wspominając o pannie Cycusi Melon, której występ z chęcią bym obejrzał.
Ixolite - 21 Grudnia 2009, 12:43
NURS napisał/a | I tu cię zaskocze. Łoziński miał sporo racji w tym co próbował zrobić. Tyle, ze zrobił to bardzo nieudolnie. tolkien tworzyl nazwy, które miały konkretne znaczenia dla czytającego je Anglika, albo znającego język angielski. I zostawianie ich w oryginalnym brzmieniu kastrowało treść książki. Brandywine, Bag End? to nie Elerdruin czy inny Sag-Baggoth, tylko konkretne odniesienia, ktore czytelnik powinien poznać. a jak ma to zrobić nie znając języka oryginału? |
Tu się można mocno spierać - Tolkien, jak sam napisałeś, osadził pewne znaczenia, nazwy i odniesienia w kulturze bliskiej jemu, nie nam. To trochę tak jakby zamieniać "fast food" na "bar mleczny" - niby to samo, ale jednak nie do końca. Poza tym jak właściwie rozwiązać takie tłumaczenie, które nazwy tłumaczyć, a które nie? Czy Bilbo Baggins powinien stać się Bilbo Torebczyńskim? A może powinien nazywać się Toreb Torebczyński (bo zdaje się, jego imię oznacza właśnie "torba"). A może Sakiew Sakwojski?
Ja generalnie jestem przeciwny tego typu zabiegom, nawet tak niewinnym jak przekładanie systemów miar z metrycznego na imperialny i na odwrót - bo można iść dalej i na przykład tłumacząc tekst z pojęciami informatycznymi, pozamieniać system liczenia dwójkowy na dziesiętny itd.
Zapewne są jakieś ogólnie przyjęte normy postępowania przy tłumaczeniach, ale jeśli tekst jest osadzony w jakichś konkretnych realiach, to "lokalizowanie" go uważam za błąd.
NURS - 21 Grudnia 2009, 13:07
Skoro tak, to dlaczego masz u skibniewskiej Obieżyświata a nie Stridera, albo jeszcze lepiej, dlaczego krasnoludy? Znaczy co, takie wypasione krasnale? w czerwonych czapeczkach? Jak widzisz do tego też można się czepić w ten sam sposób. A jednak nikt tego nie robi i nazwa się przyjeła. Choć sensu w niej nie ma za wiele, jak się temu przyjrzysz.
Jesli nazwa nadana przez autora coś znaczy i jest to przekładalne, nalezy to zrobić, bo tylko tak oddajesz sens. Nie mówimy tutaj o takim dziwaczeniu, jak wspomniany przez ciebie "fast food", który zreszta ma swoje polskie tłumaczenie i nie jest nim "bar mleczny"
Dalej idziesz dobrym tropem - skoro autor wymyślił sobie ze jego bohater nazywa się Bilbo (to a angielskim jest akurat sztylet, ale ja bym zostawił to imię w spokoju, gdybym tłumaczył) Sakwojaż z Sakwojarzewa (bo o to w nazwach u Tolkiena chodziło, co np. na wiki jest dokładnie wytłumaczone), to dlaczego czytelnik nie znający angielskiego ma byc pozbawiony tej wiedzy. Czesto w tekstach masz potem odzywki związane ze znaczeniem tych nazwisk, które tłumacze pomijają, spłaszczają itp.
Lokalizowanie na silę może być błedem, oddanie treści, ważnych przecież, bo czasami wiele mówią o bohaterach, powinno być stosowane, albo chociaz wyjasniane w przypisach. Pamiętaj, ze ty mówisz z pozycji osoby jarzącej angielski, odnosząc się do tematu wiele razy wałkowanego, i jesteś spaczony, nie odbierz tego słowa w złym zrozumieniu kanonicznym tłumaczeniem Skibniewskiej.
Ixolite - 21 Grudnia 2009, 13:43
Mmmm, masz rację, trochę się zapędziłem, ale przypisy są moim zdaniem o wiele lepszym rozwiązaniem w przypadku nazw związanych z kulturą, w której obraca się autor. Nie lubię tłumaczenia nazw własnych, takich jak imiona, nazwiska, nazwy miejscowości itp. choćby z tego powodu, że mając potem kontakt z tekstem oryginalnym, nie mam pojęcia co jest co, bo często nie można dojść po tłumaczeniu do pierwotnego brzmienia.
Może akurat Tolkien nie jest najlepszym przykładem w tych rozważaniach, bo wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu "skrzywieni" tłumaczeniem Skibniewskiej - choćby wspomniane krasnoludy po prostu weszły już do języka i nie ma od tego odwrotu. Gdyby pierwsze były "krzaty" Łozińskiego, to pewno dziś stukalibyśmy się palcem w czoło widząc przetłumaczone je jako krasnoludy.
Hmm, tak jak sobie teraz myślę, to chyba najważniejsza jednak jest konsekwencja. Genialne są przecież tłumaczenia Cholewy, idealnie wpisujące się w pratchettowskie poczucie humoru, gdzie chyba wszystkie przetłumaczalne nazwy, przydomki itp. zostały przetłumaczone.
Trudna sprawa. Może moje podejście do kwestii przekładania lub nie tego typu rzeczy zależy też od stylu tekstu - w poważnych bądź realistycznych zdecydowanie mi to przeszkadza.
I nadal wydaje mi się, że dziwnie czytałoby mi się Tolkiena, gdyby przetłumaczone były także mające konkretne znaczenie imiona i nazwiska...
|
|
|