Blogowanie na ekranie - Wnimanje! Gawra wirtualnego suwalskiego niedźwiedzia!
ilcattivo13 - 18 Maj 2010, 17:48
Kai - może po prostu Twój franczyzer kładzie laskę na jakość swojej pizzy. U mnie Da Grasso musi ciężko walczyć o rynek (nawet Warkę serwują, żeby nie zostawać w tyle za konkurencją), więc na razie jedyne co ludziom się nie spodobało, to dobrze przypieczone spody (czasami może aż za dobrze) - ale z drugiej strony, niczego tak w pizzy nie lubię, jak białego, niezarumienionego ciasta na brzegach.
W każdym bądź razie, do dziś dnia jadłem pizzę z suwalskiego DG przynajmniej pół setki razy (a może i grubo więcej, bo w zeszłym roku zamawialiśmy regularnie raz w tygodniu) i ani razu nic nie miałem z żołądkiem. Ani nikt z moich krewnych/znajomych. Więc to na 1409087234% wina Twojego franczyzera (może wali do pizzy jakieś stare składniki).
Rafał - podejrzewam, że tu bardziej chodziło o ilość, a nie o składnik napoju. Choć może i malinki są ździebko moczopędne
Ellaine - no wiesz, to nie nadgorliwość (raczej lenistwo ). A poza tym, ja jak coś robię, to robię to porządnie, a nie na odpiernicz. Stąd też i takie efekty modlitw o deszcz.
nimfa - a co, bagno wysycha?
**************************************
drugie w tym roku zebranie rady nadzorczej za mną. Termin walnego uzgodniony na 16.06. Kartacze zjedzone (coraz bardziej zaczyna mi się podobać ta dieta bezziemniaczano-bezchlebowa ), słodyczy też z pół miski gdzieś upchnąłem. Do tego opiłem się peerelowsko wyglądającą oranżadą (różowa, w szklanych butelkach 0,33l) serwowaną w literatkach z gustownym logo "GS" Ech, jak ja lubię te kołchoźne spółki
EDIT:
Się dziś z lokalnego radia dowiedziałem, że podsuwalska gmina Przerośl po wczorajszej ulewie "straciła" wszystkie drogi gruntowe. Jako, że większość tych dróg wiodła po mocno pagórkowatym terenie, często w poprzek zboczy, to dziś się okazało, że ileś set gospodarstw i mniejszych siół jest odciętych od świata. Do pola mojej mamy też się nie dojedzie, zamiast drogi jest koryto wyryte potokiem...
nimfa bagienna - 18 Maj 2010, 19:27
ilcattivo13 napisał/a | nimfa - a co, bagno wysycha? |
Gorzej. Pewne jego fragmenta stają się obiektem nadmiernej uwagi.
ilcattivo13 - 18 Maj 2010, 19:32
może po prostu ktoś w Twoich okolicach bawi się w meliorację
ilcattivo13 - 24 Maj 2010, 19:08
operacja "Imieniny (Mamy)" zakończona sukcesem. A straty...? Straty, muszą być
Trzy dni przygotowywań, do 22-giej codziennie, potem impra w sobotę, a calutką niedzielę przespałem (w sumie, to zacząłem spać w sobotę po 20-tej, a wstałem w niedzielę po 12-tej na śniadanie i znowu lulu - do 19-tej ).
Gotowania było co niemiara: dwa rodzaje pieczonych zrazów, pieczony schab (nadziewany kiełbasą), gołąbki (trzy duże gary - jeden zjadłem ja sam ), schabowe (z serem żółtym, ananasem i oliwkami), szaszłyki z grilla, pieczone cikinie łydki, dwa rodzaje ryby (smażona i pieczona w pomidorach), do tego sporo sałatek i surówek, smażonych grzybów i deserów (pieczenia ciast sobie odpuściliśmy, ale mamy cukiernię "Poziomkę", więc nie było źle) i lodów. Plus trochę wina, kilka litrów wódki i CIECHAN. Kupiłem w Imperium ostatnie butelki Wybornego i Miodowego, więc impreza nie mogła być nieudana. Przynajmniej z mojego punktu widzenia
dalambert - 24 Maj 2010, 19:31
ilcattivo13, rany ile Was było do tej wyżerki
ilcattivo13 - 24 Maj 2010, 20:18
sorki, dalambercie, ale na filmowe szorty się zagapiłem
przyszło jakieś 12 dorosłych (a nie małp ) i drugie tyle dzieci.
ilcattivo13 - 25 Maj 2010, 22:19
dzień zdecydowanie "gupi": do południa zapierdziel w robocie, z małą przerwą na oblewanie się woda (podwójnie debilne, bo raz, że oblewający się mieli wszyscy powyżej 30-tki, a dwa, że dziś przed południem temperatura oscylowała w okolicy 10'C i można się było wczoraj oblewać, albo w zeszłym tygodniu...), po 12-tej w robocie spokój, po południu totalne rozleniwienie i zero jakiejkolwiek pracy w domu. W końcu wywlokłem zakupioną na Pyrkonie "A Ticket to Ride" i zmusiłem brata i mamę do gry. Zgadnijcie, kto wygrał
Ellaine - 27 Maj 2010, 09:08
ilcattivo13 napisał/a | Zgadnijcie, kto wygrał |
Twoja Mama? :)
ilcattivo13 - 28 Maj 2010, 12:30
moje pytanie było czysto retoryczne
*******************************************
dwa i pół ciężkiego dnia za mną... Zwiozłem do piwnicy cały opał, który się suszył na podwórku. Teraz czekam na dostawę nowego. Znowu będę mógł pobawić się piłą motorową
Nadejszła też pora, żeby wreszcie załatać pęknięty komin. Materiały (płyta gipsowa łognio-straśnie-łotporna, uszczelniacz kominiarski elastyczny, kleje, śpachle i listwy aluminiowe też są) kupione, ino pozostało je zawieźć doma, zatargać na strych i "w imię Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina - rabotać, rabotać, rabotać..." Ale żeby się dobrać do komina, muszę wcześniej odstawić półkę z kilkuset książkami zakupionymi przez ostatnie dwa lata... Chyba trzeba będzie wreszcie skończyć biblioteczkę i poukładać na niej księgozbiór... Ech... Ciężkie jest te życie...
ilcattivo13 - 28 Maj 2010, 15:32
przypomniało mi się - Grucha rozpoczął sezon kłusow... ekhm... "wędkarski". Cztery złote karpie w cztery dni
Pewnie ktoś nowy na osiedlu zrobił sobie oczko wodne i wpuścił rybki. Nowy, bo wszyscy starzy sąsiedzi wiedzą, że Grucha jest miłośnikiem "wędkarstwa" i że wpuszczenie rybek do oczka wodnego równa się z wydaniem na te rybki wyroku śmierci z karencją do 10 dniu
nimfa bagienna - 28 Maj 2010, 17:28
Widzę, że Grucha dogadałby się z Kotem Starego Wieczorka.
Zarówno Stary Wieczorek, jak i jego kot już nie żyją, ale pozostawili po sobie legendy. Oto jedna z nich.
Kot Starego Wieczorka miał swoje tereny łowieckie nad Narwią. Siadywał sobie obok bogu ducha winnego wędkarza. Kiedy wędkarzowi "wzięło" i ryba była już prawie na wierzchu, Kot Starego Wieczorka dawał susa i wczepiał się w zdobycz. Wędkarz owszem, wyciągał swoją rybę, ale z uczepionym jej Kotem Starego Wieczorka. A ten miał ostre pazury i nie wahał się ich użyć.
ilcattivo13 - 28 Maj 2010, 21:50
Kot Starego Wieczorka prędzej by się dogadał ze ś.p. Kotem (bez imienia) mojego przyjaciela. Ten się nie bał ani ludzi, ani psów. A inne koty (samce) w okolicy pozagryzał. Kiedyś nawet wstawiałem jego zdjęcia tu na Forum.
Grucha raczej do rybaka by nie podszedł za blisko. Może na jakieś trzy - cztery metry, a potem by się położył i czekał aż rybka sama "przyjdzie" do niego...
ilcattivo13 - 2 Czerwca 2010, 23:40
Kolejne kilka dni zapierniczu (i jedna "bezinternetowa z wyboru" niedziela) za mną.
Jakieś dziesięć lat temu naprawialiśmy część (ponad 300 m2) posadzki w magazynie, bo beton był taki "ucementowiony", że dało się go kruszyć w palcach (o jeździe widlakiem nie wspominając). Niestety, ówczesny "majster" popełnił kilka błędów (nie dał klasycznego, stalowego zbrojenia, na ten przykład, tylko mikrowłókno), a i nienaprawiona wtedy część posadzki (bo tam, gdzie się nie jeździło widlakiem nie wymagała natychmiastowej naprawy) i teraz pan z PIPu dał nam termin do końca czerwca na uzupełnienie ubytków w posadzce... I tu zaczynają się schody:
- ze względu na kryzys, podjęliśmy się z bratem zrobienia poprawek własnymi "ręcami". I to co wtedy robiliśmy we czterech, teraz robimy we dwóch, przy czym cały czas trwa sezon budowlany, więc klientów mamy na pęczki i cały czas "koszula *beep* nie dogania".
- po zalaniu betonu nie można po nim jeździć widlakiem przez jakieś 4 - 5 dni. A my pracujemy 6 dni w tygodniu.
- stary "komunistyczny" "beton" daje się kruszyć w rękach i rozwala się go bezproblemowo, ale tam, gdzie popękał "nowy" beton (z pierwszego remontu) już tak aj-waj nie jest. Ostatnie dwa dni "jeździłem" na młocie pneumatycznym i oprócz bólu głowy i kręgosłupa, mam opuchnięte i posiniaczone łapy i już się wcale nie dziwię, że niektórym po godzinie pracy z młotem krew zaczyna walić z nosa (to mnie na szczęście ominęło).
- stara posadzka ma tylko około 6 - 8 cm grubości, więc musimy też wybrać dodatkowo 5 - 8 cm żwiru. Ubitego, ujeżdżonego i "uleżanego" przez jakieś 40 lat istnienia magazynu.
A do tego wszystkiego szefowej coś odbiło i zapragnęła zapewnić sobie odkupienie swojej duszy i wczoraj, w "szczycie", "użyczyła" brata i samochód swojemu proboszczowi. Dzięki czemu zostałem na magazynie sam, narzędzia były wszędzie porozwalane, beton w wykutych dziurach wiązał niepozaciągany, a betoniarka sobie na podwórku "chodziła" i chlapała betonem po wszystkim i wszystkich... Bo ja musiałem w tym czasie "załatwiać" po 3 klientów na raz i w dodatku trafiali się sami problemowi A ani szefowej, ani siostrze wyjść i pokazywać towaru się nie chciało.
A dziś była powtórka z rozrywki... Ino że mniej było zabawy z młotem (niecałe 4 godziny), a więcej szuflowania, więc przynajmniej daję rady pisać na klawiaturze...
******************************
I jeszcze zabawa z pralką...
Mamy trzynastoletniego Polara, ładowany z góry, z programatorem mechanicznym i bębnem w całości z metalu (a nie jak te dzisiejsze *beep*). Raz już (dwa lata temu) był w naprawie (łożyska). W sobotę znowu trafił maszynkę schlagg... I to gdy zaczynałem płukanie swoich rzeczy. Przez dwie godziny ręcznie płukałem i wykręcałem dwie pary dżinsów, dwa robocze drelichy i jeszcze trochę innych szmat. Potem sprawdziłem pralkę - bęben "lata" na boki (a więc albo łożyska, albo piasta). Mama zrobiła mi awanturę, że skoro to ja zepsułem, to ja muszę załatwić naprawę. Spoko - zadzwoniłem do serwisu, wyprosiłem wizytę na dzisiejsze popołudnie (zamiast następnego tygodnia), a w południe mama do mnie dzwoni i mówi, że pralka wcale nie jest zepsuta i że ona w niej pierze i żebym żadnego majstra nie wzywał. Tłumaczę kobiecie, że wcześniej bęben tak się nie zachowywał i że coś się spierdzieliło, ale nie, "wszystko jest w porządku", a ja "jestem *beep* a nie fachowiec".
Oki. Wisi mi to. Jak się okaże, że jednak pralka jest zepsuta i trzeba będzie znieść 120 kg pralki z 2 piętra i zawieść do serwisu, to pewnie się nie opanuję i pokażę mamie "gdzie się zgina dziób pingwina"
I coraz bardziej zastanawiam się nad ściągnięciem sobie używanej Miele z Zachodu. Teraz to jedyna firma, która robi naprawdę mocne i porządne pralki.
ilcattivo13 - 7 Czerwca 2010, 19:54
kolejne pracowite i imprezowne dni za mną. W piątek miał być w robocie luz, bo przeca wszyscy korzystając z pięknej pogody wybrali się za miasto, a tymczasem klientów było ... i ciut-ciut. Albo od metra i trochę... W sobotę za to, z trzech wykuszy do okien piwnicznych (tak się chyba taka obmurowana dziura przy piwnicznym oknie nazywa) wybrałem tyle śmieci, że ledwo zmieściło mi się do 120-litrowego wora. Zmieściło się, ale jak podniosłem, to dno zostało na ziemi... Sango noche da fulla menda...
No i korzystając z niepracującej soboty odwiedziłem wreszcie "na nowo zlokalizowany" bazar. Choć muszę przyznać, że chyba nie wszyscy litewscy i białoruscy handlarze przez ostatni rok dowiedzieli się, gdzie go przenieśli, bo za dużo ich nie było... Enyłej, obszedłem cały bazar wzdłuż i wszerz, a to co chciałem kupić znalazłem dopiero 40 minut później, przy samym wyjściu... argh...
A wieczorkiem musiałem ratować mojego kumpla policjanta, bo go Grucha napadł Ja już jestem przyzwyczajony, że koteczek lubi niespodziewanie z przeraźliwym miauczeniem z krzaków pod nogi wyskakiwać, ale kumpel ma chyba ostatnio same stresujące służby w pracy... No i na te ratowanie trochę bezcennego Ciechana poszło...
A w niedzielę rano wyprawiłem się do Suchowoli na chrzest siostrzeńca. Nie dość, że msza była na 9:15, więc musiałem W NIEDZIELĘ WSTAĆ O NIELUDZKIEJ 6:45! To jeszcze ksiądz z okazji beatyfikacji ks. J. Popiełuszki, któren z suchowolskiej parafii się wywodzi (mieszkał dwie wioski od mojej rodziny) zrobił oprócz chrzcin mszę za ojczyznę (+45 minut do czasu trwania), że o pierwszej oktawie Bożego Ciała nie wspominając (+20 minut, bo zarządził poranną zaprawę, czyli procesję dookoła kościoła).
Ale tak w sumie, to mi się nie dłużyło, bo tylu zaje*iaszczych dziewczyn to już daaaawno nie widziałem Może to rzeczywiście zdrowe powietrze, dużo ruchu i porządne jedzenie sprawiają, że dziewczyny ze wsi biją pod względem urody i figury laski z miasta. W kościele było kilka tysięcy luda, a widziałem tylko jedną laskę z nadwagą. Za to ani jednej anorektyczki. Ino mogło być z 15'C zimniej, bo przez te krótkie spódniczki ciężko się było na modlitwach skupić...
ilcattivo13 - 11 Czerwca 2010, 09:00
ale upał... co gorsza, trzeba muskułem w taki upał popracować. W środę wylewanie posadzki na magazynie, wczoraj rżnięcie i rąbanie opału na następny rok, dziś ciąg dalszy rżnięcia&rąbania... Chyba zejdę...
A na pewno ostatni raz kupuję drewno niepocięte i nieporąbane... Jeszcze żebym miał gdzie r&r robić... I gdzie te drzewo suszyć...
**********************
Wczoraj przeżyłem najdłuższą burzę w moim życiu. Przez ponad sześć godzin grzmiało i lało, a chmury, zamiast przechodzić, tylko krążyły nad Suwałkami... A dzięki temu, że pioruny waliły i w ogóle, od 20:00 do 2:00 miałem pozamykane okna na strychu i jak tuż przed spaniem spojrzałem na termometr, to było 28'C... I jak tu wypocząć po ciężkim dniu?
dalambert - 11 Czerwca 2010, 09:05
ilcattivo13, a jak tam Grucha ? Ty drwa rąbiesz , a kicio kibicuje? A w burze to pod miotłą siedzi, czy trza utulać ?
merula - 11 Czerwca 2010, 09:18
ilcattivo13, ja bez zamkniętych okien miałam w sypialni 30 stopni
ilcattivo13 - 11 Czerwca 2010, 10:06
dalambert - jak drwa rąbią, to Grucha na rybkach u sąsiada kłusuje
a jak pada, to siedzi pod schodami. Albo w domu.
Wczoraj mama wyjęła mu całkiem sporego kleszcza, więc już więcej polskich zamienników Frontline kupować nie będę
Merula - Ty też chcesz, żeby zima wróciła?
dalambert - 11 Czerwca 2010, 10:10
ilcattivo13 napisał/a | Ty też chcesz, żeby zima wróciła? |
Mnie tam wystarczy złota polska jesień z grzypkamy w lesie/ mogą być marynowane/
ilcattivo13 - 11 Czerwca 2010, 10:13
do "czystej"?
dalambert - 11 Czerwca 2010, 10:26
ilcattivo13, najlepiej do "Złotej L..."
ilcattivo13 - 11 Czerwca 2010, 10:29
w sumie to muszę się wybrać na "Liftę", bo coś ostatnio w suwalskich sklepach Złotej nie ma ani kropli A by wypadało ze dwa literki na Avę zorganizować
dalambert - 11 Czerwca 2010, 10:31
ilcattivo13 napisał/a | A by wypadało ze dwa literki na Avę zorganizować |
Swięte słowa - ja się ograniczać muszę, ale bez przesady. na coś umrzeć trzeba
ilcattivo13 - 11 Czerwca 2010, 10:41
przy cukrzycy czystą pić można może nie w jakichś strasznie dużych ilościach, ale jednak
dalambert - 11 Czerwca 2010, 10:42
ilcattivo13, no właśnie, dlatego powiadam, że się ograniczam, ale bez przesady.
Kai - 11 Czerwca 2010, 19:46
Ważne, żeby indeks glikemiczny systematycznie obniżać - warzywa tyou grzybki, ogóreczki, pomidorki
ilcattivo13 - 14 Czerwca 2010, 22:01
Sobota - chyba po raz pierwszy w życiu, w ciągu jednego dnia, dwa razy się urżnąłem i narąbałem Najpierw przez bite 10 godzin (bez przerw na takie pierdoły jak jedzenie) rżnąłem i rąbałem opał (po raz enty stwierdziłem, że połączenie Stihla i Fiskarsa to je to, co duże, niekoniecznie wirtualne, suwalskie miśki lubią najbardziej ), a wieczorem miałem gości i musiałem uzupełnić niedobory wody w organizmie. Ciechanem I jeszcze większą ilością Ciechana
Niedziela - zwlokłem się z wyrka po 13-tej. Przegapiłem 10 Piknik Kawaleryjski, w tym inscenizacje bitwy i szarży ułańskiej. Jak zszedłem na dół na obiad, to potem miałem lekkie trudności z powrotem na strych. I wcale nie chodzi o kaca (bo nie miałem), ani o zakwasy (też nie miałem). Po prostu wszystko mnie po tym sobotnim rżnięciu i rąbaniu tak napierniczało, że nie miałem siły na kompletnie nic. No prawie na nic, bo przyszedł kumpel i poszła druga połowa skrzynki Ciechana
Dziś. Wstaję rano, a na prześcieradle jakieś krwiste zacieki. Dwie pierwsze myśli, jakie mi przyszły do głowy, świadczą wyłącznie o tym, że ciało się obudziło, ale mózg jeszcze sobie smacznie spał (i wcale nie chrapał). I może jeszcze, że chyba mnie ciągle Ciechan "trzyma". Myśl nr 1 - ktoś mnie w nocy zdeflorował. Myśl nr 2 - mam okres. W czasie porannego prysznica upewniłem się jednak, że przez noc nikt mi "kompletu instrumentów" nie podmienił i tak jakoś lżej mi się na duszy zrobiło. Do momentu, aż mydląc się odkryłem powód krwawienia.
<szybka retrospekcja mode on>W sobotę użarło mnie w lewą kostkę jakieś bydle i to użarło i znikło tak szybko, że jak się w dół spojrzałem, to już tylko kropelka krwi się zbierała na kostce. Wtedy sobie pomyślałem: "spoko, nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni coś mi kostki obgryza". Do niedzieli wieczór nic się z nogą nie działo i dopiero jak się kładłem spać, to zauważyłem, że kostka lekko spuchła. Spoko, nie pierwszy raz i nie ostatni mam spuchnięta kostkę. <szybka retrospekcja mode off> Ale jak rano się okazało, że kostka, pół łydki i stopy są spuchnięte, mięsień rwie jak diabli, że ledwo mogę stanąć na nodze, a mikroskopijna ranka zamieniła się w jątrzącą się ranę, z której ciągle płynie krew z ropą, to już mi tak lekko nie było. Zwłaszcza, że w robocie noga zaczęła rwać jeszcze mocniej i już koło południa ledwo dawałem radę chodzić. Opatrunek zmieniałem kilka razy, bo przesiąkał i "farbowałem" skarpetki i spodnie (na szczęście robocze).
A jakąś godzinę temu przypomniałem sobie, że kilka lat temu mojego sąsiada, w podobnych okolicznościach przyrody, coś użarło w dłoń i po tygodniu musieli mu mięsień "łyżeczkować", bo larwy zaczęły za bardzo szaleć pod skórą. I co? Już się zapisałem na jutro rano do lekarza Ino szkoda, że nie można iść od razu do chirurga, tylko trza wpierw o rodzinnego zahaczać.
A na razie mam na nodze kompres z octu i tak jakby ździebko opuchlizna ustępowała. Zobaczymy rano...
Martva - 14 Czerwca 2010, 22:04
Dżisas, nie dość że biegun zimna, to jeszcze macie jakieś dzikie gryzące stworzenia
ilcattivo13 - 14 Czerwca 2010, 22:21
no to już wiesz, dlaczego tak zapraszam
ilcattivo13 - 15 Czerwca 2010, 21:20
byłem u lekarza. I jak się okazuje, mam zakażenie. Doc dał antybiotyk w tabletkach i drugi w maści.
Do tego wyszło coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał - mam skórne uczulenie na ocet
Zrobiłem sobie wczoraj po południu kompres z octu, bo to najlepszy tradycyjny sposób na opuchliznę "poużarciową". Wieczorem było o.k. Poszedłem spać. Po poprzedniej, mało przespanej nocy, tym razem spałem jak zabity. Do 3:00, bo wtedy obudziło mnie wrażenie, że ktoś mi nogę ogniem przypala. Zdjąłem kompres, a ten odstał razem ze skórą. Na szczęście nie całą i teraz moja kostka wygląda, jakbym na niej miał bliznę po oparzeniu... Na szczęście hydrokortyzon pomaga.
Oby te lato było zimne jak na Grenlandii, bo tak pokaleczone i bliznowate giry, to miałem ostatni raz chyba w przedszkolu... Wstyd będzie pokazywać się na plaży. Urwał nać.
|
|
|