To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ


Powrót z gwiazd - Cisza wyborcza.

NURS - 6 Kwietnia 2006, 22:18

Niusy z glownej strony onetu
GAndrel - 6 Kwietnia 2006, 23:05

Nie dość nieszczęść w tym Iraku? Najpierw wolność a teraz prezydent.
NURS - 7 Kwietnia 2006, 00:16

Ale tematy pieknie sugerujące, przyznasz :-)
GAndrel - 7 Kwietnia 2006, 08:06

A za takie sugerowanie dostana karę. A że teraz podpadł chyba już każdy składnik grupy ITI to dostaną karę za całokształt. ;)

Parę stron temu pisaliśmy o angielskim prezydenta. Rzepa chyba nas czyta, podchwyciła temat i przetestowała posłów i senatorów. Nawet można posłuchać. :)

NURS - 7 Kwietnia 2006, 10:34

-Our government has a big and good notowania in sondaże

Rewelacja :-)

Godzilla - 7 Kwietnia 2006, 10:37

This is a big grandfatherhood...
Gustaw G.Garuga - 7 Kwietnia 2006, 10:54

Każdy orze jak może! Nie wiadomo co gorsze - "Cześć, baj" i rzucenie słuchawką czy żenujące dukanie "w zaparte" :roll:
NURS - 7 Kwietnia 2006, 10:58

Gustaw, każdy człowiek może nauczyć się choćby grzecznościowej formułki typu I'm sorry sir/mam, I don't speak english. I nie ma juz obciachu, bo obciachem jest, że reprezentuja nas bełkoczące matoły.
Słowik - 7 Kwietnia 2006, 11:13

Jak można też usłyszeć, asystentki dobierają według sobie tylko znanego klucza, bo na pewno nie pod względem umiejętności lingwistycznych...
Gustaw G.Garuga - 7 Kwietnia 2006, 11:15

Doskonale wiem, że każdego można nauczyć podstaw angielszczyzny, nawet przyłożyłem ręki do językowej edukacji jednej z "przesłuchiwanych" osób :D Rzucanie słuchawką, bełkotanie, oddawanie telefonu asystentce, to wszystko robi fatalne wrażenie, zwłaszcza ze strony ludzi, którzy zgłosili się do grup polsko-brytyjskiej, polsko-australijskiej itp.

Afera z "shake hand" Merkel do Kaczyńskiego dowodzi jakiejś okropnej degrengolady naszej "klasy politycznej". Ten facet miał parę lat na przygotowanie się do prezydentury, przecież nie zdecydował się z dnia na dzień. Byłby w stanie zrozumieć pytanie dziennikarza na konferencji "Are you an optymist?", gdyby potraktował poważnie swoje zadanie - reprezentowanie kraju za granicami. Ale zwyciężyło gapienie się we własny pępek. I nie jest w tym odosobniony, czego dowodzi artykuł w Rzeczpospolitej.

NURS - 7 Kwietnia 2006, 11:33

Posłowie giną w masie, ale Lechutek jest jeden (OK, przesadziłem, jest go dwóch) i tym wiekszy obciach, bo jak sie patrzy na zdjęcia z róznych szczytów, to tam sobie wszyscy pogadują w tle. A Lechutek będzie kanapki z reklamowki w tym czasie wciągał :-)
a powazniej mówiąc, utrwali się stereotyp polaka kretyna, zapatrzonego w siebie na dodatek.

Gustaw G.Garuga - 7 Kwietnia 2006, 11:52

Myślę, że fakt, iż po piętnastu latach Polacy wybrali prezydenta, który w obcych językach dogadać się nie umie, musi dziwić zagranicę. Wałęsie wiele uchodziło, bo było jasne, skąd sie wziął, miał legendę i autorytet. Kwaśniewski gładko wszedł na zagraniczne salony, angielskim posługiwał się swobodnie (acz nie bez błędów), ustanowil pewne standardy. Teraz przychodzi Kaczyński i mamy wielki krok do tyłu. Jak to możliwe, że po kilkunastu latach demokracji Polski nie było stać na prezydenta potrafiącego odnaleźć się za granicą? zachodzą teraz w głowę politycy zachodni (teatralizuję, ale możliwe, że tak jest).

A najgorsze, że druga osoba, która miała szansę na fotel prezydenta, wcale pod tym względem lepsza nie jest. Stąd ponury wniosek - to nie tylko problem akurat tego prezydenta, to problem całej naszej klasy politycznej. Do następnych wyborów ponad cztery lata - mam nadzieję, że jeśli ktoś poważnie myśli o stanowisku głowy panstwa,już dziś zaczyna w tę głowę inwestować.

elam - 7 Kwietnia 2006, 12:01

- ojejejej, juz wiem, dlaczego ja sie na sejm nie nadaje!
zagadalabym tam wszystkich!

a to naprawde zenujace, mozna zrozumiec, ze stary pryk po piecdziesiatce nie nauczy sie juz jezyka obcego, ale przynajmniej znalazlby sobie sekretarke poliglotke. jakby malo takich bylo..

Rafał - 7 Kwietnia 2006, 12:01

Cytat
GGG: Do następnych wyborów ponad cztery lata - mam nadzieję, że jeśli ktoś poważnie myśli o stanowisku głowy panstwa,już dziś zaczyna w tę głowę inwestować.

A tutaj to akurat pozostane pesymistą. Kandydaci na ten zgrabny fotel nie biorą się znikąd (pomijam X). Z całą pewnością znamy ich już dziś. Wydaje się, że proces wykształcania się struktur partyjnych mamy już na tyle zaawansowany, że trudno będzie spodziewać się niespodzianek w postaci ugrupowania budowanego od podstaw. Zaryzykuję, że z lewej strony będzie to lider SLD, być może też Cimoszewicz, a z prawa też nik nie znany. Myślę, że można już dziś ułożyć listę 10 potencjalnych kandydatów na pretendentów i nie pomylić się wiele. A to nie wróży dobrze Polsce, przynajmniej jeśli chodzi o bezpośrednie kontakty głów państw.

Piech - 7 Kwietnia 2006, 13:57

Cytat
mam nadzieję, że jeśli ktoś poważnie myśli o stanowisku głowy panstwa,już dziś zaczyna w tę głowę inwestować.

A co jak nie zostanie wybrany?

NURS - 7 Kwietnia 2006, 16:15

inwestycja się zwróci, bedzie mógł udzielac wywiadów, dlaczego nie został wybrany, i to prasie miedzynarodowej (ciekawe co to takiego) :-)
Gustaw G.Garuga - 7 Kwietnia 2006, 18:58

Cimoszewicz? Nie ma szans. To byłyby już jego trzecie wybory i do tego pewnie znowu nieudane. On akurat po angielsku nawija, o ile wiem. Myślę, że lewica może postawić na Borowskiego (a czy on angielski zna?), z prawej strony będzie oczywiście Kaczyński II a PO Tuskowi chyba już podziękuje.
GAndrel - 7 Kwietnia 2006, 23:28

Czepiamy się tej znajomości angielskiego, ale do czego właściwie ten angielski politykowi jest potrzebny?
Prezydent? Zrozumiałe, chyba sam obecny prezydent w kampanii wyborczej przyznał, że najważniejszym zadaniem prezydenta jest właściwie polityka zagraniczna. I tutaj mozna mieć zastrzeżenia, że wiedząc o tym i od lat przygotowując sie do objęcia tego stanowiska języka się nie nauczył.

Ale reszta polityków? A po co im to? Oni przecież głównie kłócą się między sobą po polsku (jak słusznie zauważył Paweł Kowalewski). Jest tych kilka stanowisk gdzie język obcy jest przydatny a nawet pożądany, ale ile tych stanowisk jest? Kilkadziesiąt w Europarlamencie. Kilka w MSZ. A w Sejmie? Niech mi ktoś powie czym się zajmują te grupy polsko-brytyjska, polsko-australijska czy polsko-japońska. Podejrzewam, że są bardziej po to by być niz po to by coś robić. ;>

Tak że mnie bardziej martwi kiepska znajomość jezyka polskiego wśród posłów, niż jakiegoś egzotycznego angielskiego. ;)

mad - 9 Kwietnia 2006, 02:28

A ja sądzę odwrotnie: raczej politycy niższego szczebla powinni znać języki. Pracują w komisjach, spotykają się z lobbystami, różne gafy i matactwa mogą z tego wyniknąć przy nieznajomości języka.
Natomiast prezydent powinien rozmawiać przy pomocy tłumacza. Tak nakazuje protokół. Prezydent reprezentuje państwo, a więc także jego język urzędowy.
Jest jeszcze jedno. Ktoś, kto świetnie zna język obcy i tak będzie go w większym lub mniejszym stopniu kaleczył. Mieliście zapewne nieraz kontakt z obcokrajowcami mówiącymi świetnie po polsku. Słownictwo może być super, fleksja i składnia bez zarzutu, ale zawsze pozostaje akcent. Rosjanin nigdy nie będzie mówił tak jak Polak, a Polak tak jak Anglik. Dlatego wolę, by prezydent mówił po polsku. W uszach np. Anglika angielski Kwacha brzmiał na pewno nie lepiej niż gaworzenie przedszkolaka.

Gustaw G.Garuga - 9 Kwietnia 2006, 10:29

I tu się mylisz :) Dla Polaka obcowanie z osobą, dla której polski jest językiem wyuczonym, jest na ogół niespodzianką i ewenementem. Stąd z jednej strony zachwyt, że Kenijka czy Irlandczyk dogaduje się po naszemu, a z drugiej wyczulenie na błędy. Śmiem twierdzić, że Anglicy i Amerykanie mają zupełnie inaczej. Dla bardzo wielu z nich rozmowa z non-native English speakers to niemal codzienność. Zwłaszcza ludzie obracający się w społeczeństwie, jak biznesmeni czy właśnie politycy mają styczność z ludźmi z całego świata, z którymi porozumiewają się angielszczyzną. Tolerancja dla błędów sięga tam takich wyżyn, że wręcz nie mówi się o błędach, a o innych rodzajach angielskiego, jak Indian English, Chinglish czy Eastern European English. A już jeśli mówimy o wzajemnych kontaktach polityków nieanglojęzycznych, np. Polaka z Portugalczykiem czy Rumuna z Hindusem, problem "jak ta angielszczyzna żałośnie brzmi!" zupełnie przestaje istnieć.

Co do prezydenta - uważam, że wygłaszając jakieś ważne przemówienie powinien mówić po polsku i mieć do dyspozycji świetnego tlumacza. W przypadku przemówień np. w Parlamencie Europejskim problem rozwiązuje sie sam, bo tłumacze są tam na stałe. Jeśli jednak w grę wchodza poufne negocjacje, rozwowa w cztery oczy, konferencja prasowa itp. to nie do przecenienia jest znajomość angielszczyzny, choćby na poziomie komunikatywności. I tutaj Kwaśniewski sprawdzał sie doskonale.

NURS - 9 Kwietnia 2006, 10:54

Dokładnie, Gustawie. Bywając w stanach przekonałem się naocznie, ze znajomośc angielskiego w tym tyglu jest różna - meksykanie naturalizowani gadaja tak, ze ich nie sposób zrozumieć. ale to inna bajka, człowiek na tak wysokim stanowisku, jak prezydent powinien rozumieć, co wokół niego mówią, nie tylko co do niego jest skierowane.
mad - 9 Kwietnia 2006, 12:17

NURS napisał/a
człowiek na tak wysokim stanowisku, jak prezydent powinien rozumieć, co wokół niego mówią, nie tylko co do niego jest skierowane.

Ale przecież ma ludzi od tego, jest cały sztab. Poza tym trudno mi wyobrazić sobie prezydenta łażącego po korytarzach i biorącego udział w kuluarowych pogaduszkach. Nawet na szczytach (np. w Davos) zaimprowizowane rozmowy toczą się - jak kiedyś pokazywała jakaś TV - przy stolikach, z dala od gwaru, a więc tłumacz też tam może być. Co do poufności: tłumacz składa przecież jakąś przysięgę.
Co do tolerancji Anglików/Amerykanów: Można by się zastanowić, na ile to jest tolerancja, a na ile pobłażliwość, przyzwyczajenie. Amerykanie z chęcią płacą taką cenę za to, że ich język jest uniwersalny. Nie uważacie, że trochę urągające powadze prezydentury jest mówienie, że np. Amerykanie "tolerują" angielszczyznę np. Kwacha?
Co do angielszczyzny Kwacha: oczywiście nie jestem ekspertem, ale nie będzie chyba nadużyciem, jeśli powiem, że Kwachu porusza się w tak wąskim zakresie słownictwa w języku ojczystym, że przełożenie tego na angielski to może góra miesiąc nauki.

NURS - 9 Kwietnia 2006, 14:38

Mad, owszem popelniasz nadużycie. Kwach ma ubogie słownictwo? Tylko przy naprawde złej woli mozna mu akurat cos takiego zarzucić. To Kaczuszka jest przy nim cieniusim bełkotliwym pikusiem, jesli mamy porownywac wymowę i słownictwo obu panów:-)
Nie wiem nic o tolerowaniu angielszczyzny Kwacha przez amerykanów, ale widzę istotna róznicę, kiedy Kwach na konferencjach prasowych odpowiada na pytania sam, a kiedy tłumacz musi każdą kwestie tłumaczyć. Kiedy siedząc obok Busha wymieniają żartobliwe uwagi, kiedy Kwach może pozdrowić wybrane osoby na spotkaniach a nie tylko głupkowato się usmiechac.
Poza tym misja prezydenta za granicą nie polega na mizdrzeniu sie przez chwile do kamery, to dzisiątki spotkań większych i mniejszych, pytań i sytuacji, jak ta z merkel gdzie Old Shakehand wyszedł na głupka po prostu.

GAndrel - 9 Kwietnia 2006, 15:49

My tu rozmawiamy o zdolnościach lingwistycznych polityków, a nam tu nowa koalicja rządaowa się tworzy.
Lepper wicepremierem (języków chyba nie zna, żeby nie było że zrywamy z wcześniejszym etapem dyskusji) i na dodatek chce mieć co najmniej po wiceministrze w każdym resorcie, bo tak należy chyba rozumieć to, że chce mieć przedstawiciela w każdym ministerstwie. Czy w Samoobronie jest tylu wykwalifikowanych i wiernych?

NURS - 9 Kwietnia 2006, 15:58

Wiernych tak, wykwalifikowanych nie :-) Ale who cares? W PiSie też nie znajdziesz tuzina mądrych głów. a na rzecznika niech wezmą Sobecką, Sobańską, czy jak jej tam.
GAndrel - 9 Kwietnia 2006, 16:08

Who cares? Naród.
Chyba.
Jeszcze.

NURS - 9 Kwietnia 2006, 16:25

Bardziej myslałem o tamtej klasie, niz o narodzie :-)
mad - 9 Kwietnia 2006, 16:34

NURS napisał/a
Mad, owszem popelniasz nadużycie. Kwach ma ubogie słownictwo? Tylko przy naprawde złej woli mozna mu akurat cos takiego zarzucić.

Nie spodziewałem sie takiej odpowiedzi. Język Kwacha to przecież podręcznikowy przykład lania wody, posługiwania się okrągłymi słówkami, wypowiadania zdań przygotowanych zawczasu, nudzenia, smęcenia i zawodzenia. To stara pokomunistyczna szkoła "Trybuny Ludu". To tylko nieco unowocześniona forma języka przemówień ze zjazdów i plenów PZPR.
Co do Kaczorka - ja wcale nie wyrażałem się pozytywnie o jego języku. Oczywiście, że Kaczor też nudzi, ale wolę jego język - że się tak wyrażę - naturalistyczny, niż sztywny, wyreżyserowany, pełen sloganów styl Kwacha.

Romek P. - 9 Kwietnia 2006, 16:43

Obaj Kaczyńscy mówią równie kiepsko jak Kwaśniewski, moim zdaniem. To tylko różne odmiany języka partyjnego, cechowane stojącą za nim odmienną ideologią. Ale zgadzam się z Robertem, że Kwaśniewski przynajmniej sprawiał wrażenie bardziej naturalnego.

A w tej chwili najgorzej mówi Marcinkiewicz. Nie wiem, czy słuchaliście jego wystąpienia w Łomży czy innym mieście. Ten facet tak mówi, że nawet jeżeli mówi z pamięci i z własnej myśli, to i tak wygląda, jakby mówił z promptera.

NURS - 9 Kwietnia 2006, 17:35

Ja cie przepraszam mad, ale ty chyba nie słuchałeś nigdy, co kwach gadał, albo jesteś zapiekłym antykomunistą. IMO kwach mówił płynnie, dość elokwentnie, z odpowiednią intonacją i kulturą wypowiedzi. Wypadał przy tym bardzo naturalnie. Co do treści, to trudno słuchając wystapien partyjnych liczyc na cuda. Radze zapoznac się z jego wypowiedziami w wywiadach. I porównac z bełkotem Oleksego. to jest język partyjnej nowomowy, nie kwach.


Partner forum
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group